Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dlaczego ONZ jest taka bezradna w sprawie konfliktu Izrael -Liban.
Czy politycy tej organizacji nie zdają sobie sprawy że jest możliwe
(abym się mylił) iż może to doprowadzic do katastrofy na skale
światową.Czy ludzkośc już na zawsze jest skazana na jej niemoc.

Opublikowano

To proste ,skoro jest gorąco twoja siostra
zażywa zimnej kąpieli by się ochłodzic.
Ale na moje pytanie spróbuj odpowiedziec,
lecz pierw weż kąpiel ponieważ mam odczucie
że mnie nie zrozumiałeś ale wybaczam ci to bo
wiem że nie wszyscy wytrzymują takie upały.

Pozdrawiam Waldemar

Opublikowano
Czy ludzkość już na zawsze jest skazana na jej niemoc?

Sądzę, że żadna organizacja skupiająca tyle państw o tak różnym
podejściu do zasadniczych spraw nigdy nie będzie zdolna do żadnych
bardziej zdecydowanych działań, a działań szybkich - chyba w ogóle.
Z drugiej strony "ludzkość" nie wypracowała póki co innego modelu
"wspólnego działania". Być może ONZ da się teoretycznie usprawnić
i uczynić organizacją choć odrobinę bardziej "adekwatną" do sytuacji
panującej na naszym burzliwym globie, ale w praktyce wszystko
spełza na niczym w zdeżeniu z chciwością, obłudą, głupotą, tchórzostwem
itp. tradycyjnymi czynnikami. Podczas gdy niemal każda misja "Błękitnych
Hełmów" niesie ze sobą fiasko, kompromitację lub w najlepszym przypadku
zgniłą, nie zmieniającą niczego stagnację - role rozjemcy starają się
przejmować lokalne (np. Australia) czy globalne (wyłącznie USA) potęgi
militarne. Chcąc nie chcąc - wobec kompletnego jak się wydaje paraliżu ONZ -
świat musi się pogodzić z takim obrotem spraw. Podobnie teraz na B. Wschodzie
(jak zresztą od wielu lat) rola głównego negocjatora spada na USA.
Moim zdaniem, dopóki ONZ nie zostanie rozwiązana lub nie zreformuje
się, będziemy świadkami dalszego przejmowania jej statutowych zadań
przez państwa dominujące w danym regionie.
Opublikowano

ONZ -Srebrenica, pamiętamy....

NIech lepiej dzieciaczki z ONZ nie ładują się w ten konflikt, bo tylko naknocą...

Dlaczego tak jest? Bo pewnych spraw nie da się rozwiązac pięknymi ideami, tylko własnym poświęceniem, a do tego nie ma chętnych, a ci co byli chętni to już sie poświęcili....

Ten konflikt musi być rozwiązany siłami społeczności arabskiej i żydowskiej i niestety oddać swoją daninę krwi, inne próby tylko go przeciągną w czasie i nie zmniejszą ofiar....

Niestety takie jest życie i logika faktów.....

Opublikowano

Tak naprawdę świat nie potrzebuje ONZ. To organizacja anachroniczna i nigdy tak naprawdę nie spełniająca swojej funkcji. Podczas zimnej wojny była areną zmagań dwóch bloków, w tej chwili jest areną zmagań USA z krajami, które nie mogą się pogodzić z utratą pozycji mocarstwowej i z dominacją jednego supermocarstwa.

Opublikowano

Trafnie postawione pytanie. Niestety czasem tak rzeczywiście jest, że ONZ nawiązuje do swojej wielkiej poprzedniczki Ligi Narodów, której nieudolność w jakimś stopniu doprowadziła do II wojny światowej idąc na coraz to większe ustępstwa i przymykając oczy na łamanie traktatu wersalskiego. Mimo pewnych porównań nie stawiał bym jednak znaku równości. ONZ ma jednak na koncie nie tylko same porażki, tak więc przykro mi Bartoszu, choć masz wiele racji w tym co piszesz, w tym zgodzić się z tobą nie mogę, ciężko mówić o spektakularnych sukcesach organizacji, której głównym celem jest zapewnianie bezpieczeństwa. Nie wiadomo jak wyglądała by sytuacja w miejscach gdzie jest teraz ONZ gdyby go tam nie było. Jaro Sław wspomniał o Srebrenicy, tak wielka to porażka sił pokojowych, ale musimy być sprawiedliwi to były takie a nie inne lata tam ONZ miała związane ręce, wielki wpływ na te wydarzenia miała Rosja to ciągle była ich strefa wpływów, przecież tajemnicą poliszynela jest ilu wysokich rosyjskich oficerów zasiadało w sztabie głównym serbskiej armii, a skąd Serbowie brali broń? Przykro mi to pisać i robię to z wielkim bólem, ale powiedzmy prawdę to dzięki tragedii w Srebrenicy podniosło się larum opinii publicznej na całym świecie i dzięki temu Rosjanie musieli wycofać swoje poparcie i w tedy już nie ONZ ale NATO pozwolono zrobić tam porządek, wcześniej mogło by się to zakończyć konfliktem na który świat nie mógł sobie pozwolić. ONZ jaka jest taka jest, nie jest to organizacja idealna i należy dążyć do jej zreformowania, nie ulega jednak faktom, że taki nawet niedoskonały strażnik musi być, niestety Amerykanie wszystkiego nie załatwią sami. Bliski wschód o tym pisano już prace magisterskie, doktoranckie itd. niestety to jest tak skomplikowana sprawa, której i najmądrzejsze głowy nie rozwiążą. Fakty są takie nikt i nic w tym rejonie świata nie jest wstanie wygrać z potęgą Izraela, a już na pewno nie jest w stanie zmazać go z mapy co przecież Hezbollah zawsze stawiało sobie za najwyższy cel. W normalnych warunkach strona, która nie może osiągnąć już swego celu jest przegrana, nie zawsze pokonana, ale powinna rozpocząć rokowania pokojowe. Niestety na bliskim wschodzie sytuacja jest diametralnie inna, Hezbollah nigdy nie przyzna się do porażki a według ich ideologii trzeba walczyć do ostatniego żołnierza, do ostatniej kropli krwi. Ten ich fanatyzm w połączeniu co by tu nie mówić z Izraelską porywczością dale mieszankę piorunującą, dlatego tam nigdy chyba nie będzie pokoju a najgorsze jest to, że po obu stronach obecnego konfliktu giną niewinni ludzie, których jednym przestępstwem jest to, że tam żyją. Wracając teraz do tej bezsilności ONZ moim zdaniem jedną z recept mogło by być zniesienie prawa weta, niestety często bywa tak, że interwencja nie następuje gdyż jedno z państw posiadających to właśnie prawo uniemożliwia ją dlatego o wiele bardziej skuteczne są wojska NATO, które z kolei maja mniejszą legitymację do działania niż organizacja. Kończąc powiem tak ONZ jest jak demokracja, jest wadliwa, nieudolna, skorumpowana i pewnie jeszcze wiele... ale nic lepszego jeszcze nie wymyślono.

Opublikowano

Fagocie - przyznaję, że nie jestem ekspertem, ba! nawet nie interesuję
się aż tak wnikliwie sprawami światowej polityki i masz rację, że nie powinienem
był być może wydawać tak kategorycznej opinii na temat skuteczności misji
pokojowych ONZ. Najprościej będzie, jeśli wymienisz mi jakąś akcję stabilizacyjną
przeprowadzaną przez Błękitne Hełmy, a zakończoną sukcesem (tzn. dajmy
na to zapewnieniem ludności cywilnej autentycznego bezpieczeństwa). Srebrenica
leży w Europie, dlatego ta tragedia mogła wywołać małe trzęsienie ziemi.
Jednak w Afryce ONZ wyczynia podobno rzeczy straszne, choćby tylko przez
oddawanie niektórych rejonów objętych konfliktami pod auspicja Ligi Afrykańskiej,
co w praktyce równa się sprowadzeniu tam kolejnej bandy złodziei i morderców.

Oczywiście (i na szczęście) ONZ to także spora liczba pomniejszych organizacji
i programów, które radzą sobie nienajgorzej (choćby UNICEF). Podsumowując:
zgadzam się, że póki co nie wymyślono nic lepszego i warto ONZ zreformować,
ale kto to ma zrobić i jak - to wielka zagadka. Nie jestem optymistą w tej sprawie.

Co do "kwestii izraelskiej" to być może rzeczywiście polityczny byt tego państwa
jest na chwilę obecną niezagrożony, ale możliwość wybuchu konfliktu na dużą skalę
wciąż nad nim wisi - śmiem twierdzić, że w razie rozpoczęcia regularnej wojny,
Izrael nie zdołałby uchronić się przed ciężkimi stratami wśród ludności cywilnej.
Zresztą skutki czegoś takiego byłyby zupełnie nieobliczalne - myślę, że niestety
obawy na temat kolejnej wojny światowej byłyby uzasadnione.

Ale tak na koniec muszę się przyznać (jakkolwiek zabrzmi to cynicznie i okrutnie),
że czasem mam wrażenie, że Arabom przydałoby się takie krwawe katarsis. Oni zdaje się
mimo wszystko nie poznali jeszcze takiej traumy, jaką przeżyła Europa 1939-45.
Może to by im dało do myślenia, od razu poziom nienawiści i fanatyzmu by spadł...
Nie wiem - czasem tak sobie myślę. Pzdr!

Opublikowano

No dobrze jeśli chodzi o misje zakończone sukcesem to też i takich kilka się znajdzie. Największą misją pokojową jaką przeprowadziła ONZ były to działania w latach 1992/1993 w Kambodży i zakończyły się pełną demokratyzacją kraju a co za tym idzie i poziom bezpieczeństwa przeciętnego obywatela został podniesiony. Sięgając dużo głębiej w historie to w latach 1950/1953 (jeśli dobrze pamiętam) udało się utrzymać podział Korei a co za tym idzie zahamowano ekspansje komunizmu. Na początku lat dziewięćdziesiątych w zatoce perskiej to właśnie siły ONZ brały udział w tej operacji a w lutym 1991 roku wyzwoliły Kuwejt. Nie zapominajmy o wspominanym bliskim wschodzie, parę rezolucji Rady Bezpieczeństwa nie zostało wykonane do dziś ale często też ONZ wymuszała zaprzestanie walk w czasie konfliktów zbrojnych na tym terenie. Jeśli chodzi o Afrykę, to prawda, że sytuacja tam jest ciężka ale pamiętajmy o tym iż ONZ utrzymuje się ze składek członkowskich, a większość państw niestety nie jest zainteresowana pomocą temu regionowi (nad czyn osobiście boleje) dlatego oddaje się tam prowadzenie misji lokalnej organizacji. Choć i nawet tam w Afryce ONZ nie odnosiła tylko porażek, w latach sześćdziesiątych interwencja w ówczesnym Kongu (obecnie Zair) doprowadziła do utrzymania niepodległości przez ten kraj, co prawda przemiany polityczne nastąpiły tam jakie nastąpiły, jednak wtedy zapobiegnięto być może eksterminacji ludności tego kraju.
Podobnie jak ty nie jestem wielkim optymistą jeśli chodzi o reformę ONZ, ale uważam, że najgorsze w tym wypadku co można zrobić to ją rozwiązać, no chyba, że stworzono by coś lepszego w co już zupełnie nie wierze.
Wracając na bliski wschód na pewno rozpoczęcie operacji lądowej przez Izrael na pewno poniesie za sobą konsekwencja do wojny prawdopodobnie włączy się Syria, nie wiadomo jak zareaguje Egipt, do tego jeszcze Hamas pewnie będzie chciał coś „ugrać” na tej wojnie. Jednak czysto militarnie, żadna z tych sił nawet w połączeniu z wszystkimi pozostałymi nie oprze się potędze militarnej Izraela, to jest zawansowana technologia, dobrze wyszkolona armia, i duże możliwości mobilizacji, pamiętajmy, że tam zarówno kobiety jak i mężczyźni podlegają bardzo długiej obowiązkowej służbie wojskowej (kobiety 2 a mężczyźni 3 lata, jeśli dobrze pamiętam), dużym zagrożeniem będą na pewno ataki terrorystyczne, ale w czasie konfliktu zostaną radykalnie zaostrzone i tak już wysokie środki ostrożności, pozostają rakiety ale na to też są sposoby, poza tym kiedyś się one Hezbollahowi skończą a rakieta nie pistolet czy granat nie tak łatwo ją przemycić w środek konfliktu. To wszystko powoduje, że Izrael czuje się niezagrożony i tu jest wielka rola ONZ a także opinii światowej aby nieco temperować działania Izraela. Wojna to niestety polityka dla tych panów na górze ich ta cała sprawa, jakich by rozmiarów nie przybrała, nie dosięgnie oni maja swoje schrony zarówno jedna jak i druga strona, przesuwają oddziały na mapie, wydają rozkazy jakby grali w szachy i większość z nich nie zdaje sobie sprawy a może po prostu nie chce sobie zdawać sprawy, że przez ich decyzje czyjś syn, mąż czy ojciec już nigdy nie wróci do domu z tej wojny. W tym brudnym konflikcie jedni i drudzy maja brud za paznokciami a wystarczyło by tylko trochę dobrej woli. Mamy tu niestety sytuacje patową fanatycy to ludzie, którym ciężko przemówić do rozsądku bo są to ludzie mało rozsądni, w dodatku kierowani przez często wyrachowanych przywódców, a z drugiej strony kraj, który (paradoksalnie) notorycznie powiększa liczebność tych wrogów. Przecież jeśli się przeprowadza operacje zabicia jakiegoś terrorysty i przy okazji zabija się 30 cywili to trzeba to nazwać po prostu głupotą. Patrząc na to czysto pragmatycznie, jeśli człowiekowi jakiś kraj zabija w takich „udanych operacjach” całą rodzinę to nie trudno przewidzieć, szczególnie biorąc po uwagę mentalność tych ludzi, że człowiek taki obwiesi się ładunkami i rozerwie na jakimś przystanku lub centrum handlowym. No cóż ale jak już napisałem dla tych, którzy wydają rozkazy, zarówno z jednej jak i drugiej strony życie ludzkie nie przedstawia wartości.
Mimo wszystko uspokajał bym przed popadaniem w panikę bliski wschód już nie raz płoną i nie raz pewnie będzie i nie przychylał bym się do zdania, że może doprowadzić to do konfliktu na skalę globalną, choć teoretycznie jest taka możliwość, ale wielu krajom nie na rękę była by taka wojna, przecież państwa, które stanęły by po różnych stronach robią ze sobą interesy a ich zerwanie po prostu by się im nie opłacało.
Mówisz o katharsis, może i masz trochę w tym racji ale Ci ludzie też wycierpieli nie mało w swojej historii, a fanatyzm po czymś takim raczej w ich kulturze się wzmacnia niż osłabia. Niestety nie tylko tam ale w ogóle ludzie nie rozumieją prostej zasady, że przemoc zawsze rodzi przemoc a nienawiść, nienawiść nie trzeba daleko szukać wystarczy popatrzeć na nasz kraj, kraj, który był świadkiem największego w dziejach człowieka ludobójstwa, gdzie „fabryki śmierci” potrafiły zabijać dziennie nawet do 40 może 50 tysięcy ludzi i niech mi ktoś powie jak w takim kraju mogą (w sumie legalnie) istnieć organizacje neonazistowskie, antysemickie? Niech ktoś to mi wytłumaczy bo mój umysł tego po prostu nie ogarnia o wiele bardziej niż konfliktu na bliskim wschodzie...

Opublikowano

Nie wiem co mam powiedzieć w tej kwestii, ale przypomniało mi sie co mi wczoraj powiedział na ten temat mój kuzyn:

"wszystkiemu winni są życi, którzy trzymaja na wszystkim łapę"

Opublikowano

Lata 50', 60' - inne ONZ, inny świat przede wszystkim. Dobrze, że przypomniałeś
tą Kambodżę, mi wyleciało z głowy, a faktycznie jak się wydaje coś tam pchnęli
do przodu.

Co do B. Wschodu, to powtarzam - w razie wybuchu regularnej wojny, Izrael
na pewno poniósłby znacznie większe straty - militarnie rzeczywiście górują
nad wszystkimi sąsiadami, co już nie raz udowodnili, ale przypominam, że taka
np. Syria ma więcej i to znacznie lepszych rakiet niż Hezbollah... No, ale masz
całkowitą rację, że nikomu nie była by na rękę taka wojna - stanem idealnym
jest to, co widzimy obecnie; wszyscy na tym robią potężne pieniądze, tam terroryzm
to przede wszystkim świetny biznes, a takie konflikty jak ten zapewniają koniunkturę
na następne długie lata.

Co do naszego pięknego kraju, to faktycznie i ja nie raz zadaję sobie to pytanie:
skąd u nas ten antysemityzm bez Żydów, czy rasizm bez emigrantów... To musi być
jakaś post-endekowsko-komunistyczno-ciemnogrodzka mieszanka starych, dziedzicznych
uprzedzeń, nawyków i głupoty. Ale i tak mam wrażenie, że obecnie sytuacja jest lepsza
niż choćby w latach 90' - a gdyby w polityce nie byli obecni określeni ludzie, to byłoby
to w ogóle zjawisko marginalne. Tak mi się wydaje. Pzdr!

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...