Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Historie miłosne (VIII)


Rekomendowane odpowiedzi

*

Już w wieku pięciu lat mała Marynia odnalazła pomiędzy stertami zakurzonych książek swoich wykształconych rodziców stare wydanie księgi Koranu. Z uwagą przeglądała strony, dokładnie analizując arabskie litery. Po latach pasja powróciła. Dziewiętnastoletnia już Maria jako kierunek studiów wybrała arabistykę.
Po pierwszym, niezwykle udanym roku edukacji, zakończonym średnią 5,0 Marysia dostała od rodziców nagrodę. Wspaniałą, trzytygodniową wycieczkę do Arabii Saudyjskiej. Tam dziewczyna miała poznać odpowiedzi na jeszcze nurtujące ją pytania, zasmakować kultury, a co najważniejsze sprawdzić swój szlifowany na codziennych korepetycjach język arabski.
Wszystko układało się zgodnie z założeniami, wymyślonymi w samolocie z nudy, pomiędzy okresami, kiedy wymiotowała. Czterogwiazdkowy hotel, przystojni hotelowi boye i doskonała pogoda, pobudzająca wszystkie szary komórki do sprężenia się przynajmniej na te kilkanaście dni.
Pierwsze wyjście z hotelu było niezwykle ekscytujące. Marynia przemierzała wspaniałe, bogate osiedla, pełne wytwornych sklepów, klubów czy wystaw. Wszystko otaczały rozłożyste palmy, rzucając cienie, pozwalające niekiedy na chwilę oddechu. Pierwszym poważnym sprawdzianem stała się wizyta w aptece. Dziewczyna z roztargnienia zapomniała wziąć ze sobą tamponów co niestety w niedalekiej przyszłości nie układałoby skonsolidowanej kompozycji z jej śnieżnobiałą spódnicą. Starała się niezwykle dokładnie, przy użyciu języka migowego powiedzieć na jakim gruncie osadzony jest jej problem, jednak powoli czuła, iż to przekracza jej niemałe, jak dotąd sądziła, możliwości. Farmaceutka znosiła na ladę coraz ciekawsze rzeczy. Arabską odmianę polskich marsjanków, rosyjskie pampersy czy tadżyckie smoczki z dołączoną gratis kaszką podlaskiej firmy Mlekovita. Marynia już miała skapitulować. W jej wyobraźni krążyły przerażające wizje o tym jak zalewa się krwią przy wszystkich. To byłoby straszne – taka myśl przepływała zgodnie przez wszystkie korytarze jej mózgu. Ale nagle obok Maryni pojawił się jakiś mężczyzna, który przedstawił się jako Hassan Muhemed Al – Dossary.
- Hi girl. I speak english, zulu, bangladeshian, srilankan and kashubian. What are you buying now?
- Oh hi, my name’s Marynia Felicjańska-Świętojańska. I come from Poland.
- Oh cusz za sudowna sprejwa. I was in Polska tu jers egoł.
- Fantastic! Ahmed ja chciałabym dokonać zakupu tamponów, czy mógłbyś..?
- Oh no problem.

Hassan stanął na wysokości zadania. Nie dość, że pomógł Maryni w tak delikatnej sprawie, to zaoferował swoje usługi na przyszłość. Jak się później okazało był miejscowym, niezwykle cenionym przewodnikiem.
Zaczęli się spotykać. Chodzili na długie poranne i wieczorne spacery, podczas których nie lękali się poruszać tematów trudnych, często uważanych za marginalne w tym pojebanym – jak mawiał Hassan – świecie. Rozmawiali w różnych językach. Najczęściej łamanym arabskim z domieszką angielskiego i kaszubskiego (tutaj chcąc oszczędzić kłopotów zamieszczam rozmowę w luźnym tłumaczeniu na polski).
- Hassan?
- Tak Maryniu?
- Czy moja twarz nie przypomina ci kogoś znanego, niezwykłego?
- Hmm... Podpuszczasz mnie. Przecież każdy człowiek na swój sposób jest...
- Dobrze wiesz, iż nie o to mi chodzi.
- Tak więc – Hassan skoncentrował swój wzrok na przetłuszczonej twarzy Maryni – Wiem! Sara Connor!
- Aj wszyscy faceci są tacy sami, nawet tu w Arabii... No przecież Mona Liza!
- Faktycznie! Jak ulał, ale ty nie masz trójki po lewej stronie...
- Cśś. Szczegóły zostaw ekspertom, sam niedawno powiedziałeś, że to co najważniejsze człowiek ma w środku.

Dni mijały nieubłaganie. Marynia i Ahmed zwiedzili wszystkie lokalne muzea, wystawy i niekończące się plaże. Góra lodowa tkwiąca pomiędzy nimi niemal stopniała, teraz każda melodia ich rozmowy pobrzmiewała bez zbędnych nut tajemniczości.
- Ahmed? – rzekła Marynia, grzebiąc w swojej torebce.
- Tak?
- Może poszlibyśmy do meczetu? – zaczęła pudrować lśniący nosek.
- Ale ja... Ja jestem katolikiem.
- Co? A to w jaki sposób?
- Bo widzisz... Będąc kilkunastoletnim chłopcem musiałem już zacząć dbać o siebie, dlatego nie mogłem pozwolić sobie na dokładne pielęgnowanie wartości religijnych... Przeszedłem więc na katolicyzm, tak było wygodniej, a poza tym goscił niegdyś u nas taki ksiądz, Włoch chyba i jak się napił powiedział, że urwie mi jaja, byłem wtedy mały, bałem się...
- Aha, rozumiem cię.
- Mam nadzieję, że nie jest ci przykro?
- Nie, skąd, ale ja będąc jeszcze w liceum, pod wpływem fascynacji, przeszłam na islam.
- Nie rozmawiajmy o tym – Hassan odebrał z dłoni Maryni pudełeczko pudru i przytulił kobietę do piersi.
- Jestem taka szczęśliwa Hassanie, mów do mnie Leilo...
Hassan zakrztusił się drinkiem, ale po chwili doszedł do siebie.
- Jasne, jak sobie życzysz Leilo – rzucił mimowolnie uśmiech, który jednak niechcący zawadził o obszar, kontrolowany wzrokiem nieznanego mężczyzny spod baru. Tajemniczy jegomość natychmiast zaczął coś kreślić na małej karteczce, po czym wstał i rzucił wiadomość na stolik Hassana.
- Przystojny co? – westchnęła Marynia.
- A jak! – odpowiedział Hassan i oboje wybuchli śmiechem. Arab spojrzał na Polkę, niczym katolik na muzułmankę i zagłębił się we własne myśli. Dryfował pomiędzy startami zbędnej makulatury przeszłości, że dopiero teraz dane im było się spotkać, dotknąć czy pomedytować nad brzegiem hotelowego basenu.
- Pokażę ci fajne miejsce, chcesz? – Hassan wprowadził na plac konwersacji nowy wątek.
- A co to ma być? – Marynia nie zrozumiała intencji, potwierdzając poniekąd opinię, iż jest mniej więcej tak samo inteligentna jak plastikowa lalunia z opakowania jej ulubionej margaryny ‘’Marynia’’.
- Niespodzianka.
- Pojedziemy gdzieś?
- Tak. Pakuj się.
W jednej chwili piękne, pomalowane w beżowym odcieniu powieki Maryni okryła czarna chusta. W takim stanie weszła do samochodu i komfortowo wtopiła swoje cielsko w siedzenie (polski akcent – pokrowiec na siedzenia pochodził z grodziskiej fabryki Groclin).
- Kotku gdzie mnie wieziesz?
- Cśśś, bo niespodzianki nie będzie.
- Powiedz!
- Nie histeryzuj!
- Poczekam jeszcze trochę, ale zaraz...
- O już jesteśmy, siedź spokojnie.
Hassan wysiadł z samochodu i podszedł do drzwi z drugiej strony, wyciągając Marynię za delikatną rączkę. Szli kilka minut w grobowej ciszy. W pewnej chwili opaska została zerwana.
- A teraz zacznij kopać swój grób – rzucił ni stąd ni zowąd Hassan.
- A... Ale... – Leilę wcięło w margines tej skrajnej sytuacji.
- Kop kurwa! Ile razy mam jeszcze mówić! Masz tutaj łopatę.
Kolejne szufle ziemi spadały za plecy dziewczyny. Tymczasem Hassan spokojnie ćmił papierosa.
- Skończyłam – zakomunikowała Marynia.
- Właź do środka.
- A co mi zrobisz?
- No właź! – Hassan wyjął pistolet. Marynia drżącym krokiem przemieściła się do bunkra. Zastygła w bezruchu. Hassan roześmiał się wesoło.
- Happy birthday kochanie! Przecież dzisiaj są twoje urodziny! - krzyknął i wyzrucił daleko gnata, który był jedynie plastikową atrapą.
- Ty chu... – miała już krzyknąć Marynia jednak Hassan podbiegł do niej i przy pomocy pocałunku, dokonał rzeczy niemal niemożliwej – zamknął usta kobiecie.
Dalej wszystko potoczyło się już stereotypowo. Ble, ble, ble, miłostki i takie sprawy. Trwało to do ostatniego dnia pobytu Maryni w Arabii Saudyjskiej. Po południu zakochani wybrali się na spacer po dziewiczych obłokach swojej wyobraźni. Siedząc w hotelowym pokoju i wdychając tani towar, zakupiony od równie tanio wyglądającego rzezimieszka, roztaczali fascynujące wizje. W pewnym momencie z kształtnej piersi Leili wyrwał się dźwięk, z perspektywy Hassana tak realny jak ustanowienie 3% vatu w Polsce na usługi internetowe.
- Hassaniku, pojechałbyś może ze mną?
- Kochanie, chętnie rzuciłbym to wszystko w cholerę, specjalnie dla ciebie, lecz twój lot jest zaplanowany na dzisiejszy wieczór, nie stać mnie na bilet.
- Nie bój się, kupiłam już – Marynia uwydatniła szeroki uśmiech, jednocześnie poruszając swoją dźwiękoszczelną na wszelkiego rodzaju odmowy parę uszu.
- Zaskakujesz mnie...
- To wszystko z miłości. Więc jak będzie?
- Tak, no pewnie – Hassan otarł dłonią pot z szyi jak gdyby chciał odpędzić widmo noża na gardle – Idę się pakować. Spotykamy się wieczorem na lotnisku.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.

Noc zalała miasto. W powietrzu unosił się jej przenikliwy aromat, niesiony niesłabnącym wrzątkiem ludzkich rozmów. Hassan dobył z kieszeni szklane oko swojego dziadka – pamiątkę, którą przodek pozostawił mu na łożu śmierci. Chuchnął nań. Później uniósł ręce do góry jakby chciał pozdrowić Hassana Mohameda seniora. Teraz albo nigdy – rzekł.

W schludnym samolocie wszystko było nieprzyzwoicie najlepsze i cnotliwe. Hassana dopadła biała gorączka, skutek uboczny strachu przed lataniem. Lada moment nadejdzie biegunka – stwierdził, kiedy samolot oderwał koła od płyty lotniska. Jednak Marynia wcisnęła mu w gardło garść tabletek węgla i kazała zapić kwasem chlebowym. Mężczyzna jakoś dotrwał do końca podróży.
Perspektywa wspólnego mieszkania pod jednym dachem z arabem nieco zaskoczyła rodziców Maryni, jednak starali się tego zbytnio nie okazywać. Chociaż na wszelki wypadek swojego przyszłego zięcia położyli w pokoju, dostępu do którego broniły drzwi, umocnione dodatkowo na wypadek wybuchu bomby.
Wszystko układało się świetnie. Marynia przynosiła z uczelni same oceny bardzo dobre, profesorowie chwalili jej niezwykły talent i zapał, a jeden nawet przedwcześnie wyznaczył dziewczynie tematy mające na celu przyswojenie staroarabskiego.
Pewnego dnia młodzi spacerując parkową aleją, w rytm jesiennego słońca zbliżyli się do siebie na dotychczas nieprzewidzianą odległość, a spowodowane było to tym, że Hassan oświadczył się Leili. Czyżby historia powróciła po tylu latach i zakończyła się szczęśliwie? – teraz te myśli spędzały sen z powiek lokalnym plotkarom. Marynia powiedziała tak, lecz w środku nie do końca wierzyła swojemu narzeczonemu. Pamiętała, pomimo zdenerwowania, które wtedy czuła kopanie grobu, gdzieś na arabskim odludziu czy przemilczane we wcześniejszej części tekstu wywody Hassana na temat śmierci. Zła strona jej duszy tłumaczyła to tym, iż chłopak ukończył filozofię, studiując równolegle geografię.

Nadszedł dzień ślubu. W wąskim przejściu urzędu stanu cywilnego stał człowiek na człowieku. W końcu jakaś łaskawa pani wyszła z pokoju i zaprosiła wszystkich do środka.
- Moich rodziców nie będzie – rzuciła Marynia na wejściu.
- Jak to?
- Nie mogli. Po prostu.
- Tak bez nich.
- Bez obaw, to tylko ślub cywilny.
Urzędniczka pomału rozpoczynała tradycyjny rytuał, kiedy nagle Hassan rozerwał swoją jasnoniebieską koszulę, ukazując owłosiony tors. Na całym popiersiu miał naklejone ładunki. Wszyscy zrobili wielkie oczy i już mieli uciekać, jednak młody Saudyjczyk zdobył się na przemówienie.
- Ładunek jest zbyt mocny. Nie uciekniecie przed śmiercią choćbyście bardzo chcieli.
Zapanowała zręczna chwila ciszy. Nagle Hassan uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Ha, ha! Ale was nabrałem! Leilusio ty był żart! Pamietasz to kopanie grobu?
- Tak, tak, ale patrz co narobiłeś – Marynia wskazała palcem w kierunku osuniętej na podłogę starszej urzędniczki, którą próbował docucić pomagier urzędowego elektryka. W trybie natychmiastowym należało znaleźć jakieś wyjście awaryjne. Po pół godzinie w gmachu zjawił się mężczyzna, upoważniony do przeprowadzania tego rodzaju uroczystości.
- Hassanie, bądź poważny. Tym razem bądź – rzucił na wejściu urzędnik, sądząc po wyglądzie – równolatek poprzedniczki.
- Oczywiście.
Jednak nim zdążył rozpocząć całą ceremonię, Marynia zerwała górę swojej sukienki, odsłaniając tułów pokryty materiałami wybuchowymi.
- Całe życie na to czekałam – rozpoczęła – więc w gwoli wyjaśnienia, jeżeli już macie zginąć. Wszystko zaczęło się w wieku dziesięciu lat, już wtedy wymyśliłam ten atak, ale czekałam i czekałam na odpowiedni moment... Chciałam wyjebać w kosmos jakiś kościół, równocześnie zachowując równowagę ducha przed pójściem do nieba. Okazało się to niewykonalne...
Chwilę później mieszkańcy miasta poczuli eksplozję. Wszystkie gołębie zerwały się z okolicznych domów, upuszczając kilka kup na żarzące się jeszcze pobojowisko.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Witam!!!
Ten odcinek jest lepszy od poprzedniego. Nikt się nie mógł spodziewać, że terrorystką okaże się kobieta i to w dodatku jeszcze z kraju nadwiślańskiego. Sprytnie odwróciłeś uwagę czytelnika poprzez scenę z kopaniem grobu, by później przywalić na finisz.
Z interpunkcją radzisz sobie coraz lepiej. Przed "co" zgubiłeś przecinek.
Ogólnie to tekst jest wciągający.
Tak trzymaj!!!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

No tak, wiemy, że nas zaskoczysz, ale nie wiadomo jak, kiedy i gdzie... Kluczysz, lawirujesz, wyprowadzasz w pole, aby w końcu "przywalić w łeb" w najmniej spodziewanym momencie :-))))). Przednia zabawa! :-)). Z tekstu na tekst coraz fajniej, jakieś nowe sformułowania się pojawiają. Rozwijasz się w tempie ponaddźwiękowym :-)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nie jestem znawcą pisania prozy - uwielbiam ją czytać, dlatego na tym forum spędzam bardzo wiele czasu :-) i zawsze podobało mi się Jay twoje pisanie. zaskakiwałeś mnie - tak jak wszystkich. jednakże tym razem nie przypadło to w moje gusta. ja tam od razu się domyśliłam, że ona ich wysadzi ;-) ale sama akcja jest przekombinowana. kurczę, jak czytam niektóre twoje opowiadania to mi ciarki przechodzą. teraz nie przeszły. moim subiektywnym zdaniem (a czy zdanie może być obiektywne? ;p) niższy niż zawsze Kapuściński, ale ze swoim Jayowskim akcentem ;-)

pozdrawiam
kalina

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak zwykle u Ciebie dobry pomysł, zabawny tekst, zaskakujący finał, ale tym razem przefajnowałeś. Trochę pokrętna stylistyka jest do przyjęcia, popełniłeś jednakowoż jeden kardynalny błąd: piszesz o wizycie Marysi (może już Miriam) w barze, wspominasz też o plaży naturystów. I gdzie to wszystko lokalizujesz? W Arabii Saudyjskiej - najbardziej muzułmańskim wśród muzułmańskich państw, gdzie system prawny oparty jest na szariacie.
No, gdybyś to przeniósł do Egiptu, czy Tunezji, to jeszcze, choć nie sądzę, by i tam były plaze dla golasów.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na początek literówka "wszystkie szary komórki" I imę chłopaka raz Hassan, co by wynikało ze sposoby przedstawienia się, ale skąd Ahmed? IMO przekombinowane trochę, wyrzuciłbym zbędne rekwizyty, np towar przed wylotem. Rozumiem pisane w pewnej konwencji, ale jest troche nadmiaru w tym wszystkich. I dygresje narratora te o tym tłumaczeniu i fotelach z Groclinu, też nic nie wnoszą, na pewno ta pierwsza, to się rozumie samo przez się, choć sam dialog napisany w stylu kaszubsko-angielsko-arabskim byłby świetny, tą drugą zamieniłbym na jakąś dygresję w stylu fotele z oryginalną groclińską tapicerką.
I tak na zakończenie zakręcone, Arab katolik, Polka muzułmanka-terrorystka. Masz pomysły:-)
Pozdrawiam
W

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

dziękuję wszystkim za przeczytanie i szczere opinie,
przeczuwałem, że jednak może być cuś nie tak, dzięki za wskazanie, część zakalców już wyeliminowałem, pozostałe sprzątnę jutro, kiedy będę miał świeższe spojrzenie, bo u mnie ostatnio krucho z czasem :( ani pisać, ani czytać.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Kawał dobrej Poezji. :) Dołączam pozdrowienia.
    • Świetna Poezja. Czuję całą sobą klimat tego Wiersza. Pozdrawiam słonecznie.
    • Jak dla mnie, to Wiersz wyśmienity. Brawo. Pozdrawiam serdecznie.
    • @Jacek_Suchowicz dla mnie żywe, mama jest najlepszą tancerką i w ten sposób mnie łagodziła, gdy się nie słuchałam :)  
    • Powiedz, czy słyszysz poszum doczesnego tchnienia? Czy czujesz, jak mój cień jest bliski twoim ciemnościom? Miniona dekada nie zazna spokoju, rozprzestrzenia się ciąg dalszy tej zniszczonej puenty. Musimy zaczekać, aż umierające jabłonie wydadzą zakazane owoce.   Stałeś się wspomnieniem, dla jakiego mogę obłaskawić przyszłość. To, co porusza czasoprzestrzeń, przypomina najwyżej przesyconą łzę; kojarzy się z obawą, w której dostrzegam swoje lustrzane odbicie, pośpiesznie naszkicowany strach. Wciąż zmagam się z nawrotem pamięci, z upojnym odrodzeniem sennego koszmaru.   Skąd wiesz, że w moim wszechświecie wciąż prószą łzy, że tajemnica staje się modlitwą, wydaną przez niewłaściwe słowa? Idę ku tobie, jak cień do światła. Odnajduję cię pośród moich bezsennych nocy, ukrytego za plecami nieba. Ocknie się w nas ten sam złudny krzyk, to wołanie o nieznane.   Proszę, zaopiekuj się moim rajem, z którego tak blisko do piekieł. Moja dusza zatacza koło, coraz większe; smarkatego księżyca rozbolała głowa, gwiazdy cierpią na bezsenność. Płaczesz wciąż pod wiatr, skazany na milczenie, pozbawiony prawdy, przekarmiony istnieniem.   Twoje łzy, choć przekrwione, nie pozostawiają skaz na białym płótnie mgły. Przeobraża się we mnie szczęście, o jakim nie mamy odwagi mówić, które wymyka się przez furtkę serca. Pozostaniesz, choć smutek dzierży tęsknotę, przywiera do szyby, porównuje oddech do pieczołowicie zakończonego dnia.   ***   Odkąd odnalazłam w tobie zwierciadlane odbicie melancholii, odkąd doszukałam się zwycięstwa w nikczemnej czułości - świat stał się dla mnie bezimienną wymówką, postumentem, który dźwiga niczyją chwałę, zaprzestany pokój. Przemierzam ciche kroki, milczące odciski słów, jakie nie przynoszą uśmierzenia, nie kojarzą się z obawą, co przeraża nawet niewinnych.   Przychodzę, abyś zobaczył we mnie utraconą namiętność; miłość, w której odmętach wciąż się pławisz, wciąż przyzywasz osobne noce. Słyszę bezsenny szept twoich myśli, tak boleśnie płonących niby szkarłatny płomyk ufności. Zaciskam pięść serca, staję naprzeciwko przyszywanych marzeń; widzę, jak rośnie w tobie ogłada, jak przeistacza się duch, który ścigał słońce, nasycał niebo.   Przyjdź, zagraj mi tę balladę, która nie potrzebuje słów, nie wymaga światła. Kiedy stoimy u wezgłowia przepaści, sen nie chce powrócić, zima kończy się latem. A kiedy będziemy zmuszeni odszukać pośród łez kroplę deszczu, kiedy powstaniemy z identycznego pragnienia - przebudzi się w nas dzień, który urąga godzinie, złorzeczy sekundom.   Nie pozostanie z nas iskierka ufności, nie uchowa się błaganie o świt. Toczy się w nas odwieczna wojna nadziei z wolnością. Czy wygrasz, stawiając czoła tym, którzy nie zawinili? To tylko usłużna metamorfoza; przemienienie, które da radość udręce, obłaskawi grafomański poemat. Nie zostanie w nas ani kropla, jeden przerażony powiew.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...