Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

jacek 22

Użytkownicy
  • Postów

    111
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez jacek 22

  1. pyszne pożegnanie ! - miłej nocy rumianku - jacek
  2. hahahahaha piekny polny rumianek a naprawdę to gaz musztardowy co śmiertelnie drażni zmysły; oczywiście, że jestem u ciebie z rewizytą bo co do innych to nie mam zwyczaju nachodzenia ludzi i brutalne wytykanie im błędów; zresztą jak prawie wszyscy tutaj jestem amatorem i bawię się czasami swoją wyobraźnią; ostro mnie zaatakowałaś więc przeczytałem twoje teksty i zrozumiałem, że jesteś słabiutka w pisaniu a czasem występujace pozytywne komentarze uzyskujesz przymilnością do komentujacych co przeciez nie stanowi cnoty samej w sobie; chyba nie chce mi sie pisywać z toba dalej, więc tylko podpowiem ci abyś poczytała opowiadania piotra rutkowskiego, ashera, adama sanglera, sanestisa hombre i innych i skonfrontowała je ze swoimi i wtedy moze coś zrozumiesz;
  3. utworek szmirowaty i żałosny; masz bardzo ograniczony zasób słów, a te którymi sie posługujesz, w żaden sposób nie tworzą literatury a raczej jakąś jej koślawą atrapę; zdecydowanie pomyśl o doskonaleniu jakiegoś innego swojego zainteresowania;
  4. sanestis hombre - dzięki wielkie, że zajrzałeś; pozdrowienia.
  5. och, te polskie losy; napisałeś kolejne bardzo dobre opowiadanie ale zasmuciłem się po przeczytaniu; jasna cholera; pozdrowienia - jacek
  6. don cornellos - twój komentarz to takie ble,ble,ble egzaltowanego młodzieńca; jadwisia - milutko, że zajrzała do mnie odważna dziewczyna dla której erotyka jest normalnością życia; asher - obiecuje, że będę pamiętał o LITERATURZE; wszystkim bardzo dziękuję - jacek
  7. Bardzo gorący lipiec 2004 r. Jak zwykle pod jabłonką na mojej wiejskiej posiadłości wyleguje się goła pani Mania, jedyna sąsiadka jaką mam. Zawsze przychodzi tanecznym krokiem w zniszczonej podomce. Zdejmuje ją ruchem znanym jej od lat. Ta podomka ma pewnie tyle lat co jej właścicielka, a pani Marysia nie jest już od dawna dziewczynką. Rozkłada ją na bujnej trawie i tak wyleguje się wśród traw i kwiatów na podomce w wyblakłe niezapominajki. Pani Mania jest postawną brunetką, pochodzi gdzieś z gór, wygląda na lat 50 ale z pewnością ma dziesięć lat mniej. Te jej kąpiele wśród polnych traw i kwiatów, trwają każdego roku w jego gorących dniach. Wiem o tym dobrze, tak dobrze jak znam szczegóły anatomiczne sąsiadki. Wiem gdzie ma pieprzyk, bliznę czy ślad po ukąszeniu komara, jakie ma piersi, brzuch, cipkę i nogi. Bywały dni kiedy przygotowany na jej „odpoczynek”, uzbrojony w lornetkę lub aparat fotograficzny o dużym przybliżeniu, czołgałem się za drzewami aby podejść jak najbliżej. Czasami myślałem nawet i dzisiaj też tak myślę, że pani Mania dobrze o mojej obecności wiedziała. Kiedy przychodziła tak, pod tę samą od lat jabłonkę, mruczała coś jak kotka i sama do siebie się uśmiechała. Jej mąż Stefan był murarzem, a gdy nie miał pracy w swoim fachu pracował jako robotnik leśny. Nie było go w domu całymi dniami. Ale kiedy był, jego obecność też sąsiadce nie przeszkadzała. Pani Mania nie wylegiwała się w tym leśnym sadzie z samej chęci odpoczynku. Zaraz na początku po kilkunastu minutach wewnętrznego uspokojenia zaczynała się sama sobą zabawiać. Przyciągała piersi do ust i powoli, z namaszczeniem, ssała swoje sutki. Śliniła palce i kreśliła jakieś magiczne figury erotyzmu na swoim brzuchu. Jej mruczenie było już wtedy słodkie i namiętne jak marcowej kotki na dachu. Później, mniej więcej po 30 minutach dotykała wreszcie cipki. Nogi podkurczone i szeroko rozchylone, a ona leniwie, pomalutku, masowała pokaźną już wówczas łechtaczkę. Jej ciało prężyło się i widać było, że przebiega przez nie jakiś niewidoczny prąd. Po długiej chwili naładowanej ekspresją zdarzeń erotycznych następował orgazm. Ciało autorki orgazmu gięło się i prostowało jakby dopadł ją atak epilepsji. Jeszcze tylko krótki, urywany krzyk i zapadała cisza, ustawało miauczenie, a pani Mania ściskała nogi, uśmiechała się do siebie i powolutku kładła się na bok, podkurczając kolana aż pod brodę. Nigdy nie dowiedziałem się czy wtedy spała. Gapiłem się jak oszalały w wygoloną, ogromna cipę wystającą za zgięte uda. Znałem każdy szczególik, każdą fałdkę, każde zagłębienie. Czułem niemalże słodki zapach jej wnętrza. Oddychała ciężko, chrapliwie jak po wyczerpującym biegu. Ale ten bieg miał inne imię. To było kolosalne podniecenie. Widziałem ciemną piękną odbytnice. Jej wygląd zwiastował nie byle jakie przyjemności. Gdy tak rozdygotany i rozogniony gapiłem się przez lornetkę, bywały dni, gdy trzepałem konia jak oszalały. Gdy wytrysnąłem, leżałem na plecach odpoczywając, czasami też zasypiałem. Kiedy zaś oddałem się samemu patrzeniu, seans trwał dalej. Mania budziła się z orgastycznego snu, przeciągała, uwodzicielsko uśmiechała, śliniła dwa palce prawej dłoni i wskazujący z lewej. Te poślinione palce lewej ręki, po dość długim masowaniu całej cipki wpychała w jej mroczne, ekscytujące wnętrze. Palec lewej dłoni wędrował przez zgięto udo do pupy. Masturbowała się pięknie. Teraz już cicho bez krzyków i mruczeń, wierciła tymi palcami w swoich ponętnych dziurkach. Co jakiś czas wyciągała palce z cipki, wkładała je głęboko do buzi, a ja z odległości kilku metrów, słyszałem basowe mlaskanie. Sąsiadka z lubością smakowała sama siebie. I dalej do cipki i jazda i wolno i szybko i jeszcze wolniej i trochę szybciej. Aż przychodziła ta chwila, że przeżywała drugi orgazm. Głęboki, wewnętrzny, pełny. Czasami tryskała swoimi sokami. Wtedy ten jej zapach doprowadzał mnie do wewnętrznego szaleństwa. Erotyzm namiętności sprawiał, że dygotałem. Zamglone oczy przeszkadzały mi w patrzeniu. Ale byłem bardzo, bardzo szczęśliwy. Jeżeli nic sobie nie robiłem,to wieczorem przeżywałem katusze przez bolące jądra. Lecz pani Mania miała buzię uśmiechniętą, czarne włosy zwichrzone, ale szczęście promieniało z całej jej postaci. Wolne już wilgotne dłonie, wędrowały leniwie po brzuchu i piersiach, a ona wyciągnęła, z lekko rozchylonymi nogami zasypiała. Można było wtedy podejść i pocałować ją, ale ja nigdy tego nie zrobiłem. Korciło mnie wiele razy ale się nigdy na to nie zdobyłem. Po pierwsze bo mi nie wypadało zrobić to podstępem nieświadomej sąsiadce, a po drugie pan Stefan zabił kiedyś w bójce o swoją żonę dwóch ludzi, odsiedział 12 lat w więzieniu i uważany był w całej okolicy za zakapiora. Po pewnym czasie te erotyczne seanse mi spowszechniały. Wolałem spać na leżaku w cieniu podwórkowej lipy albo iść z psami na spacer. Kiedy jednak przyjeżdżali do mnie koledzy ciągnęli mnie tam ze sobą, abym pokazał im to co znali z moich opowieści lub wcześniej doświadczyli. Czułem się wtedy jak przewodnik w muzeum. W końcu przestałem tam chodzić wogóle, bo nawet największy erotyzm człowiekowi spowszednieje. Wtedy zacząłem dostrzegać pewne rzeczy których dawniej ani bym się domyślał. Najpierw zobaczyłem wydeptane ścieżki w młodych sosenkach na krańcach mojej działki. Początkowo myślałem, że to sarny lub dziki ale kiedyś zobaczyłem odciśnięty na mokrym piasku ślad buta. Stałem się czujny. Któregoś dnia spotkałem w swoim lesie wiejskiego faceta. Zapytałem za czym to łazi. Odpowiedział niespokojnie, że za maślakami. Nie miał jednak koszyka, ani worka, ani innej reklamówki. To mnie zaciekawiło. Zostawiłem go lekko speszonego i poszedłem dalej. Odchodząc w odbiciu szkieł okularów przeciwsłonecznych .dostrzegłem, że facet walnął się na ziemie i zaczął się czołgać w kierunku sadu. Pomyślałem sobie, że oto amator wdzięków pani Marysi. I nie myliłem się. Z odległości około pół kilometra, przez silną lornetkę, zacząłem przyglądać się leśnej okolicy sadu, a dokładniej, okolicy ulubionej przez sąsiadkę jabłonce. Po chwili dostrzegłem i drugiego osobnika wijącego się wśród traw. Później jeszcze jednego zamaskowanego brzozowymi gałązkami. Na czereśni zaś (sąsiadce jabłonki), dostrzegłem zawieszonego gościa ubranego mimo ciężkiego upału w maskujące ubranie wojskowe. Pani Mani nie widziałem, ale po tym co te wiejskie chłopy robiły swoim koniom wiedziałem, że „seans” już trwa. Ten „grzybiarz” walił fujarkę ruchem powolnym, ale tak rytmicznym, że można było regulować zegarek. Przy wytrysku jedną wielką wiejską łapę zacisnął na ustach. Był naprawdę bardzo dyskretny. Temu w wojskowej panterce było niewygodnie. W końcu wyćwiczonymi ruchami zsunął się na niższą gałąź, a drugą grzmocił konia tak wielkiego jak małego cygana noga. Jego ciało drżało, gięło się i prężyło. Myślałem, że zleci na łeb. Ale nie. Trysnął w końcu na bujne trawy trzy metry niżej a jego zwiotczale ciało zawisło i wyglądał jak jakaś wielka nadrzewna jaszczurka. Trzeci przyklęknął za młodym świerkiem i widziałem tylko jego drżenie. Wtedy dojrzałem jeszcze, blask odbitego słońca. Pochodził on ze środka okazałego jałowca. Po paru chwilach wszystko było jasne. W jałowcu siedziało dwóch chłopaków w wieku licealnym, a ten błysk zdradziecki to błysk okularów jednego z nich. Nie mogłem dojrzeć co tam się dzieje, ale sądząc po wyginaniu się wielkiego jałowca musiało tam być wesoło. Znudziło mnie to w końcu. Trwałem jednak na posterunku dalej aby zobaczyć to do końca. Wreszcie pani Marysia wstała, poprzeciągała się i tym swoim tanecznym krokiem popłynęła do domu. Na drugi dzień nie było mnie na wsi bo pojechałem odwiedzić mamę. Ale następnego, już od samego rana zastanawiałem się jak mam się pozbyć, tych nieproszonych gości nie wchodząc w otwarty konflikt z dalszymi, ale przecież też sąsiadami. Nie mogłem przecież pozwolić na dalsze masowe trzepanie koni na swoim terenie. Około 11-tej przyjechał w odwiedziny mój przyjaciel Piotr. On właśnie wpadła na szalony pomysł by przepędzić klientów hukiem. Wybuch w tej małej polodowcowej dolinie byłby tak głośny jak wybuch bomby. W jakieś pół godziny po przyjściu sąsiadki. Piotrek napompował gazem z butli dwa kondomy, złączył je ze sobą i przywiązał do nich długi na metr nasączony benzyna sznurek. Zakradliśmy się cichutko w okolice sadu, ale od strony podwórka czyli tam, gdzie podglądaczy być nie mogło, bo obraz stamtąd był żaden. Po zajęciu właściwego miejsca Piotrek podpalił sznurek i zaczęliśmy się nawet wycofywać, ale od razu grzmotnęło tak, że poczułem jakby mi pękła głowa. Nic nie słyszałem (przez następne dwa tygodnie zażywałem antybiotyki bo pękła mi błona bębenkowa w uchu) ale patrzeć mogłem więc patrzałem. To co się działo trudno opisać. Czy mogłem się spodziewać, że pani Mania ma aż siedmiu amatorów swojego ciała. Ziemia, drzewa, krzaki, wszystko nagle ożyło. Młodzieniec w harcerskim mundurku, starszy facet, w podkoszulku i krótkich spodenkach, ktoś inny z rowerem pod pachą. Jakiś elegant w marynarce w pepitkę i pod krawatem, ale bez spodni, z podniesionym jeszcze podnieceniem kutasem zasuwał zboczem tak szybko, że był to pewnie najszybszy bieg w jego życiu i ten „grzybiarz” z przewieszoną lornetką. Ostatni pędził prawie zupełnie goły, ubrany tylko w zwisającą z konia prezerwatywą i sandały, podglądacz o skórze tak czarnej, że Piotrek do dzisiaj twierdzi, że tam wtedy był murzyn. A pani Mania? Widziałem jak się zerwała by zaraz potem wyrżnąć na ziemię, podniosła się jeszcze raz i znowu walnęła. Wtedy zauważyła, że ma nogi zaplatane w podomkę w wyblakłe niezapominajki. Złapała ją wreszcie i dziwnym cwałem z „fruwającymi” cyckami popędziła do domu. I to już prawie koniec całej historii. Jeszcze tylko tyle, że w krzaku jałowca znaleźliśmy dziwny przedmiot. Były to dwie tekturowe rolki po papierze toaletowym połączone taśmą izolacyjną dla elektryków. W ich wnętrzu znajdowały się różne szkła od okularów, a były one tak dobrane, że jakiś wiejski wynalazca z kilku par okularów zrobił lornetką o niezłych przybliżeniach. I to już wszystko, gdyby nie żal po tych wspaniałych chwilach naładowanych taką dawką erotyzmu, że po samych wspomnieniach ciarki latają mi po mózgu. I musze przyznać, że ucieszyłem się, gdy pod koniec miesiąca, pani Mania, swoim tanecznym krokiem szybowała pod jabłonkę. Zrozumiałem wtedy, że ci nieproszeni goście nie byli tak bardzo uciążliwi jak mi się początkowo wydawało.
  8. Jay - Ty jesteś bardzo dobry w tym co tutaj robisz, lubię to; pozdrawiam - jacek.
  9. całość świetna, fragmenty kapitalne; pozdrawiam - jacek
  10. adamie , jay jay - bardzo dziękuję - jacek.
  11. Jay Jay - ten Twój styl i Twój pisarski klimat robi na mnie zawsze wielkie wrażenie; podoba mi się bardzo; pozdrawiam - jacek.
  12. Joluś - to jest pyszne; cieplutko pozdrawiam - jacek
  13. ręce życiem smutnym skrępowane, do gwiazd w rozwydrzeniu bezwstydnym sięgają, po zwykłą im, ludzką nadzieję, ale nie, tam cud zdarzyć się nie może, tam bandyci sowieccy już miejsce wybrali, już rozkazy śmierci wydane, kolczasty drut przygotowany, a oni, do boga o pomoc wezwania ślą ciągłe, gdzie jesteś panie, że nas tu jak hycle psy traktują, że nadziei nie dajesz, my synowie twoi i ojczyzny naszej, my cierpimy, nie widzisz, a kaci obiecują, przeniesiemy, wyślemy, zwolnimy, damy szanse, a przed bandytą naczelnym, tak jest towarzyszu, wszystko przygotowane, amunicji wystarczy, a on uśmiechnięty, władzą rozpieszczony, wąsa przygładza i mówi, że w tył polskiej głowy, niech to dumne plemię wyginie bez śladu, a czego my nie zdążymy, nasz sojusznik dokończy, a tam w lesie, polscy żołnierze w kocach, do siebie przytuleni, w śmiertelnej tęsknocie, zdjęcia bliskich w dłoniach zgrabiałych ściskają i ukradkiem, gdy nikt nie patrzy, te zdjęcia w uniesieniu całują, oficerowie wojska polskiego, adwokaci, profesorowie, lekarze, księża, co wy tam na przeklętej sowieckiej ziemi czujecie, czy jeszcze wiara w was nie zgasła, czy w myślach powroty do domów rodzinnych kreślicie, czy o spotkaniu z bliskimi marzycie, o wy straceńcy, co wojny losy w bestialskie ręce was wepchnęły, wy, co wspomnienia o domach rodzinnych pieścicie, czy wy wiecie……. doły już wykopane, amunicja oprawcom wydana, ostatnie morderców narady, podług rozkazu towarzyszu, wódka w pysk, kolbą karabinu w twarz dumną, płaszcz na głowę i strzał w jej tył bezbronny, precyzyjnie bo amunicji szkoda, i krzyki, boże ratuj, niech żyje polska i śmiech sowiecki, i medaliki w dłoniach strachem sparaliżowanych i zdjęcie córeczki…… do dołu w lesie, ciało bestialstwem zmasakrowane, i przyjaciela w niedoli, i generała i porucznika w ostatnim, śmiertelnym uścisku połączeni do boga płyną ale już bez nadziei, zasypać, ziemię ubić, trawą obsiać, tak jest towarzyszu, wykonamy, śladu nie zostanie, zuch Igor, zapamiętam, i drzewa małe posadź wołodia, tak jest, kapitanie, wódkę wypijcie, należy wam się, towarzyszu stalin, zadanie wykonane, to dobrze, to dobrze i oczy radośnie w przymglonym świetle połyskują, zostaliście tam, śmiercią bestialską pogrzebani, na straży polski, ojczyzny naszej, i cześć wam i chwała, i modlitwy do boga za dusze wasze przez nas wnoszone, i pamięć, że tam, śmierć, inteligencji kwiat zabrała, kto zabił, do dziś nie wiedzą, stalinizm jakiś, przejmujący niematerialnością i lekkością swoją, pojechać tam, pod pomnikiem gdzie i dziadek mój, sędzia stracony, w twarz liter patrzeć, i płakać, niech bezsilna ręka je otrze, i wrócę, silny pamięcią śmierci nasycony, a dziadek z przyjaciółmi żołnierskiej niedoli, na wieki pozostanie w tej nieludzkiej ziemi.
  14. interesujące spojrzenie i barwne opisy oraz niebanalne widzenie niewidocznego - pięknie aksjo - jacek
  15. pyszne ! milutkie dotykiem wyobraźni; pozdrowienia - jacek.
  16. przewodnik pisany przez poetkę ; impresje warszawskie; napisane ciekawie i ponętnie; i to zdanie: "mieliśmy osiemnaście lat......" i ostatnie dwie strony tej powieści, znam od mlodości ,na pamięć; pozdrawiam - jacek.
  17. aksja to prawdziwa szczęściara, taki wspaniały prezent dostała; "wspomnienia, migoczą jak barwne motyle" - to niezwykle piękne; cały tekst migocze kunsztem autorki; napisać tak może ktoś ,kto świat postrzega w barwach dostepnych tylko nielicznym; podziwiam takie zdolności - jacek.
  18. aksjo- nie z lenistwa ale z przyjemności podpisuję sie pod słowami renaty; opowiadanie ładne, tylko po jakiego diabła ten muskularny facet ma chropowate ciało ?
  19. tichon - miło mi, że zajrzałeś; renata - ten magnetyzm ciągnie mnie nieustannie na spotkanie z pięknem tajemniczym, nadzieją drogę układając /tylko to przeklęte zimno polarne/; aksja - to zabawa wyobraźnią na biurku w pracy, widocznie upał dał mi się we znaki natrętnie mózg chłodem mamiąc; wszystkim serdecznie dziekuję - jacek.
  20. biedna, miejscowa ludność, pociągami i na staromodnych żyrafach pościgowych przemieszczała się majestatycznie po zmartwionej tym ogromnie górze lodowej, jakiś wąsaty murzyn w podkoszulku, siedząc na progu swojego igloo skowyczał na trąbce, ludzie opętani żądzą bogactwa nadciągali prawie ze wszystkich stron a najbardziej z południowego wschodu gdzie cena życia była bardzo wysoka, lampa w kantynie rzuca chybotliwe płomienie światła na zaczajonego przy kominku motyla z rodzaju pelargonii złocistych, i chociaż diamenty już dawno wywieziono w walizach to jak dawniej perfumowane dziwki serwują zgłodniałym górnikom bezpłatne uczty, góry lodowe topnieją od ludzkiego wysiłku w zastraszającym tempie, a wylegujące się przy brzegach foki morskie grają dla podniesienia otuchy na mandolinach, wywrotki ze śniegiem ociężale przemykają przez sfalowane, pełne władczej pogardy morze, jakiś wielki żółw morski z kolegami zaśmiewają się do łez, kiedy jedna z ciężarówek zahacza kołem o grzbiet wieloryba i flegmatycznie się przechylając tonie, ale w jej miejsce, całymi tabunami nadciągają od lądu inne, -za piętnaście minut zamykamy kopalnię – oznajmia suchy głos przez miejscowy radiowęzeł, roześmiane wydry morskie ze złotymi bransoletami na tylnych łapach, wpadają do kantyny pierwsze a tuż za nimi dostojny słoń w marynarce od pierwszej komunii, z cicha przez trąbę pogwizdując, romantycznie wydekoltowana właścicielka rozkłada przed zacnymi klientami talerze pełne kawioru z kartoflami i wtedy jakby na tę kolację zaproszony wczołguje się jedenastometrowy wąż morski w pilotce i bordowej muszce na szyi, niski ale krępy piskorz w kapeluszu walcząc łokciami wpycha się między węża a słonia w marynarce i kategorycznie żąda od właścicielki żetonów telefonicznych, pomalutku, jak w każdy sobotni wieczór, zabawa się rozkręca, zespół muzyczny złożony z wyleniałych lisów polarnych gra ckliwe kołysanki, pierwsza do tańca wyrywa się, już nieźle wstawiona foka z niedźwiedziej góry, kłania się zamaszyście przed wilkiem syberyjskim, ale ten, widocznie nie ma ochoty na tańce z tą starą pindą i przepija trzecią setkę do młodego wieloryba z niechlujnie uczesanymi fiszbinami, zabawa trwa już w najlepsze gdy do kantyny przybywają kierowcy ciężarówek – okonie morskie, wszystkie w czapkach z daszkiem, zawadiacko zsuniętymi na tył głowy, w rogu, z wielkim cygarem kubańskim w bezzębnym pysku, siedzi krokodyl słodkowodny, który w młodości, w pogoni za marzeniami przypłynął aż tutaj, zgubił się i został, towarzyszy mu wierny przyjaciel rekin młot, zwany pieszczotliwie młoteczkiem, na środku sali przepiękna pantera śnieżna o hebanowej skórze i w bucikach od blahnika tańczy upojne tango ze starym gronostajem leśnym, tuż przed północą, do kantyny wpadają wypindrzone pingwiny, teraz zabawa trwa już w najlepsze, elegancko wymalowana flądra oceaniczna pochyla się nade mną i coś cichutko mówi – ciężko otwieram oczy i słyszę – jacku, wstawaj, bo znowuż spóźnisz się do pracy.
  21. aksjo, podobało mi się Twoje opowiadanie bo ze słów miłych sie składa :trawa, mgła, słońca promienie, jezioro, soczysta zieleń i czerwcowe słońce; tylko w zdaniu " biegnąc miedzy owocowymi drzewa krzyknełam" coś jest nie tak; pozdrawiam - jacek
  22. bardzo interesujące; piękne opisy; jestem pod wrażeniem; pozdrawiam - jacek.
  23. bardzo dobra literatura aksjo; z wielką przyjemnością przeczytałem; wzruszyłem się; pozdrawiam - jacek
  24. zmieszani z istotą namiętności, we dwoje, światem zmęczeni płyniemy, ku sobie. Pięknie to napisałaś, ksieżniczko; nocne pozdrowienia - jacek.
  25. jay jay, Ty kilkoma słowami potrafisz ukoić moje skołatane, stare nerwy; teraz czuję sie już bardzo dobrze; pozdrawiam Cię jay - jacek.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...