Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

1

Profesor Carlsson, po zakończeniu swoich - tak bardzo przezeń nielubianych - czynności administracyjnych, odwiesił do szafy marynarkę i opuścił gabinet. Długim korytarzem udał się w kierunku laboratorium. Po wetknięciu identyfikatora w szczelinę czytnika wprowadził kod. Grube, stalowe drzwi zaczęły się powoli otwierać. Carlsson wszedł do śluzy, założył srebrzysty, przypominający strój astronauty kombinezon, sprawdził wskazania ciśnieniomierza na zintegrowanym ze skafandrem „plecaku życia”, po czym założył hełm i odkręcił zawór powietrzny. Po odczekaniu kilkudziesięciu sekund, w czasie których syk poinformował o wymianie powietrza w pomieszczeniu śluzy, ponownie wprowadził kod na klawiaturze panelu sterującego i otworzył drzwi prowadzące do laboratorium. Choć było ono dla niego drugim domem, a może nawet czymś ważniejszym od domu, przekraczając jego próg nieodmiennie odczuwał przechodzący po krzyżu dreszczyk emocji.
To, co znajdowało się za dostępnymi dla niewielkiej grupy „wtajemniczonych” drzwiami, wyglądało jak wnętrze jakiejś stacji kosmicznej z przyszłości. Liczne komputery, mikroskopy elektronowe, skomplikowane zestawy aparatury chemicznej, oraz mnóstwo innych, nierozpoznawalnych dla osób postronnych urządzeń wypełniało stojące wzdłuż ścian pomieszczenia stoły laboratoryjne. Profesor przechadzał się powoli przez laboratorium, zamieniając z każdym, spośród ubranych w takie same jak on kombinezony pracowników przynajmniej kilka zdań. Od czasu do czasu zasiadał przed ekranem monitora wprowadzając z klawiatury jakieś dane i uważnie je analizując. Na koniec wszedł do pomieszczenia, na drzwiach którego widniał napis „PETS”. Po chwili wrócił do laboratorium z malującym się na twarzy wyrazem zadowolenia.

2

Przy restauracyjnym stole siedziało trzech młodych mężczyzn: Tino, Michelangelo i Giovanni. Wszyscy, a szczególnie Tino mieli już mocno w czubie. Po chwili, dwaj nieco trzeźwiejsi wzięli trzeciego pod ramiona i wyprowadzili na parking. Michelangelo wyciągnął z kieszeni telefon.
– Gdzie dzwonisz? – zapytał Giovanni.
– Po taksówkę.
– Czyś ty zgłupiał? Tino ma przecież brykę. Bierzemy kluczyki - i jazda! Może jeszcze poderwiemy jakąś laskę...
– Super! Znam takie dwie fajne siostrzyczki w Bracciano.
– No to, avanti!
Obszukali kieszenie kolegi i wyjęli kluczyki do samochodu. Po otwarciu drzwi czerwonej stoczterdziestkisiódemki wepchnęli Tina na tylne siedzenie. Giovanni usadowił się za kierownicą, a Michelangelo na miejscu pasażera. Z rykiem silnika auto ostro wyrwało do przodu i wjechało na puste już niemal ulice zasypiającego miasta. Po kilkunastu minutach samochód znalazł się na podmiejskiej szosie. Po minięciu Osteria Nuova, kierowca dostrzegł w światłach reflektorów jakąś postać. Gwałtowne hamowanie nie zapobiegło katastrofie; pisk opon, trzask zderzenia i wystrzał poduszek powietrznych zlały się w jeden przerażający dźwięk. Samochód wypadł poza jezdnię i zatrzymał się uderzając o skarpę. Z pękniętego akumulatora zaczął wyciekać elektrolit. Silnik zgasł. Przez chwilę nic się nie działo, potem powoli otworzyły się drzwi i koledzy Tina wyszli z samochodu. W blasku reflektorów zobaczyli w przydrożnym rowie skuloną postać. Giovanni zgasił światła i szeptem zwrócił się do Michelangelo:
– Pomóż mi.
Wspólnymi siłami wyciągnęli z tylnej kanapy nieprzytomnego z przepicia Tina, po czym usadowili go za kierownicą samochodu, by następnie pospiesznie opuścić miejsce wypadku.
Po jakimś czasie Tino otworzył oczy, przeciągnął się i ziewnął. Otworzył drzwi i niezgrabnie wysunął się zza kierownicy. Zaczął rozpinać rozporek, gdy potknął się o coś miękkiego. Pochylił się, aby sprawdzić przeszkodę. Poczuł, że dotyka jakiegoś ciała. W świetle zapalniczki stwierdził, że jest to ciało kobiety. Uklęknął przed nim i przyłożył palce do tętnicy szyjnej. Przez chwilę pozostawał bez ruchu, niczym sparaliżowany.
O Boże, co ja narobiłem!? W jego głowie zaczęły się kotłować różne myśli. Przypomniał sobie wieczorne pijaństwo. Co mam teraz zrobić? Przecież za śmiertelny wypadek po pijanemu czeka mnie kilka lat więzienia...
Nagle podjął decyzję. Podniósł się z klęczek i szybkim krokiem, nie wskazującym na niedawny stan upojenia alkoholowego oddalił się od samochodu i szosy.

3

Do drzwi eleganckiej willi zadzwonił mężczyzna. Kiedy chciał ponownie wcisnąć przycisk drzwi otworzyła jakaś kobieta. Gość pokazał jej legitymację.
– Jestem porucznik Frascatti z Wydziału Kryminalnego. Czy mogę rozmawiać z mecenasem Venturi?
– Proszę, panie poruczniku.
Otworzyła drzwi na oścież, po czym zaprowadziła porucznika do gabinetu.
– Zechce pan spocząć –wskazała dłonią na stojący przy kominku fotel –zaraz zawołam męża.
Pani Venturi wyszła z gabinetu, a po chwili wkroczył doń pewnym krokiem przystojny, wysoki mężczyzna, o szarych przenikliwych oczach i lekko przyprószonych siwizną skroniach.
– Jestem Adriano Venturi, czym mogę panu służyć, panie...
– Frascatti. Porucznik Frascatti z Wydziału Kryminalnego.
– ...panie poruczniku?
– Czy jest pan właścicielem tego samochodu Alfa Romeo 147? –porucznik wyjął z kieszeni fotografię, po czym wręczył ją gospodarzowi.
– Owszem, ale o co chodzi?
– Proszę mi wybaczyć, ale to ja zadaję pytania. Gdzie aktualnie znajduje się pański wóz?
– Nie mam pojęcia. Co prawda - jak powiedziałem auto należy do mnie, ale go nie używam. Jeżdżę wyłącznie Mercedesem. Z Alfy korzysta mój syn, Tino.
– Gdzie wobec tego, znajduje się pański syn?
Niosąca tacę z kawą pani Venturi miała właśnie wejść do salonu, lecz słysząc pytanie o Tina, zatrzymała się przed drzwiami uważnie nasłuchując.
– Przykro mi, ale nie potrafię udzielić odpowiedzi na pańskie pytanie. Wczoraj syn zdawał ostatni egzamin i miał potem gdzieś wyskoczyć z kolegami. Na noc nie wrócił.
– A co syn studiuje?
– Medycynę.
– Tym gorzej...
– Nie rozumiem... Dlaczego „tym gorzej”?
– Teraz już mogę panu powiedzieć. Otóż pański syn najprawdopodobniej spowodował wypadek samochodowy... Śmiertelny wypadek! Zbiegł z miejsca zdarzenia, nie udzielając pomocy ofierze, która - jak wykazała sekcja - żyła jeszcze przynajmniej kilkanaście minut.
– Tino!? To niemożliwe!
– Nie mamy oczywiście pewności, ale wszystkie okoliczności przemawiają za tym, że jest to -niestety- prawda. Oto moja wizytówka - gdyby syn się odnalazł, proszę mnie zawiadomić, a do czasu wyjaśnienia wszystkich okoliczności wypadku, bardzo pana proszę o nie opuszczanie miasta bez naszego zezwolenia. To wszystko. Dziękuję panu. Aha, czy mógłbym dostać, a właściwie wypożyczyć jakieś zdjęcie pańskiego syna?
– Mam nadzieję, że to potworne nieporozumienie szybko się wyjaśni.
Venturi wręczył porucznikowi wyjętą z portfela fotografię Tina.
– Oby...
Porucznik Frascatti opuścił gabinet. Gdy przemierzał hol podbiegła doń wzburzona pani Venturi.
– Panie poruczniku! Pan przyszedł w sprawie tego wypadku!?
– Coś pani wiadomo w tej materii?
– Tak... to ja jechałam tym samochodem... trochę wypiłam... Jak potrąciłam tego człowieka, to straciłam głowę i uciekłam. Proszę mnie aresztować - wykrzyczała urywanym głosem, w dramatycznym geście wyciągając przed siebie ręce.
– Ach tak... więc o dziesiątej wieczór jechała pani w kierunku Ostii? W jakim celu?
– Miałam tam spotkanie z... –zawahała się przez moment, poczym powiedziała zdecydowanym głosem –z kochankiem.
– Signora Venturi. Wiem, że jest pani kochającą matką i rozumiem panią, uznam więc, że tej rozmowy nie było. Wypadek miał miejsce około pierwszej w nocy w okolicy Osteria Nuova. Chciała mnie pani wprowadzić w błąd, by ratować syna. Podsłuchiwała pani!
– Panie poruczniku, mój syn jest niewinny! Rozumie pan? Nie-win-ny!
– Proszę się uspokoić i nie utrudniać śledztwa. Jeśli Tino jest niewinny, to na pewno potrafi tego dowieść. Do widzenia pani.
Kilka godzin później
W wielkim gmachu Wydziału Medycznego uniwersytetu krążyło wiele osób. Łatwo było rozpoznać pośród nich studentów pocących się ze zdenerwowania przed egzaminem. Porucznik Frascatti krążąc od grupy do grupy zadawał krótkie pytania zaambarasowanej młodzieży dotarł w końcu do tej, która go interesowała, i to bynajmniej nie z tego powodu, że były w niej naprawdę ładne dziewczyny. Po dłuższej rozmowie z kilkoma osobami, z wyrazem zadowolenia na twarzy opuścił budynek.

Opublikowano

Długo wahałem się przed wklejeniem swojego opowiadania. Ostatecznie wysłałem, licząc na waszą wyrozumiałość (trochę się to musi rozkręcać) i całą masę krytycznych uwag.
To jest moje pierwszy dłuższy tekst, w związku z czym problemów jest cała masa.

Opublikowano

Na razie oczywiście trudno coś powiedzieć - prosiłeś wszak o cierpliwość. Kilka niezgrabnych momentów do wygładzenia - przeczytaj kilka ostatnich zdań, zwłaszcza od momentu "kilka godzin później" - sporo tam nieporozumień. Również pierwsze 3 zdania ostatniego fragmentu brzmią dość drewienkowato - Męczyżna. Kobieta. Mężczyzna. Zastanawia także melodramatyczność rozmowy porucznika z matką - z tym trzeba jednak poczekać, bo oczywiście nie wiem jak rzecz ma się dalej.

Tyle uwag na gorąco, czytałem z dużym zainteresowaniem.

f.

Opublikowano

gdyby syn się odnalazł, proszę nie zawiadomić - chyba powinno być mnie zawiadomić
Dla mnie rozmowa z matką jest jakaś taka dziwna. Zbyt oczywista. Chyba przydałaby się tu jakaś inna historia, coś bardziej skomplikowanego.
Zgadzam się z poprzednikiem odnoście tekstu od słów kilka godzin później.
Ale całość zapowiada się w miarę ciekawie, choć przydała by się jakaś większa tajemnica.
Bardziej podobała mi się pierwsza część, chyba właśnie ze względu na tę tajemnice.
Pozdrawiam : )

Opublikowano

Zapowiada się na jakąś większą całość! Myślę, że akcja będzie toczyć się dalej, więc trudno cokolwiek powiedzieć. Dla mnie rozmowa z matką też wydaje się dziwna. Od razu przyznaje się do kochanka? Czy nie było by lepiej, gdyby wymyśliła coś rozsądniejszego? Podoba mi się język,jak zawsze u Ciebie- rasowy-powiedziałabym. Pozdrawiam. Czekam na ciąg dalszy.

Opublikowano

Dziekuję za uwagi. To dopiero początek - pomału zacznę wprowadzać inne wątki, które gdzieś tam mają się z sobą związać i wtedy się wyjaśni, ale nie tak szybko...
Generalnie ma to być MELODRAMAT z wątkiem SF.
Co do przyznania się do kochanka... A co mogła wymyślić "la mamma", by natychmiast podać powód obecności na szosie w późnych godzinach wieczornych? Powrót z targu? ;-)Podpowiedzcie- chętnie skorzystam.

Opublikowano

Właśnie, po przemyśleniu chciałam napisać Ci, że szok i zaskoczenie mogło spowodować, że tak się zachowała i to powiedziała. Poza tym, ja nie chcę nic narzucać. To była również moja spontaniczna reakcja. Powinnam była głębiej i dłużej nad tym pomyśleć. Faktem jest, że czasem za szybko łapię za "póro" Pozdrawiam.

Opublikowano

NAprawde niezle się zapowiada. Istotnie im dłósze opowiadanie tym więcej ewentualnych błedów można popełnic. Jak narzie jednak oprócz wspomnianych poprzednio drobiazgów wychodzisz z tego zwycięzko. Problem jet inny, czy masz już zaplanowane (chocby w zarysie) dalesze losy bohaterów. Jesli tak (a przypuszczam, że tak jest) to ok. Jesli nie to tu własnie jest problem.

pzdr

ps

czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg.

Opublikowano

cieszę się że postanowiłeś wrzucać ten tekst po kawałku.(masz już całość?)moje zdanie na jego temat juz poznałeś(chociaż nie znam calego tekstu i nie wiem jak poprowadziłes poszczegóolne watki)i) ale pierwszy raz widzę go z tytułm. nie pytalem sie o niego wczesniej, bo sam dobrze wiem, że tytuł czesto powstaje na końcu pisania, dobrze było jak było. i tu pomarudze - NIE PODOBA MI SI.to jak na razie najslabszy punkt. moim zdaniem powinieneś zastanowić się czy go nie zmienić. nie podoba mi się żaden z jego członów(każdy od biedy mógłby być tytułem - bambino- drzewa umierają stojąc , ale zaden nie pasuje mi do twojej historii, a w parce tym bardziej. a tutul jest wazny. jest wizytowka calego tekstu. ma zachecac, czytelnik ma po nim wiedziec czego mniej wiecej oczekiwać. twoja opowiesc jest na niezlym speedzie, a tutuł raczej na melodramat bardziej. wybacz, ale mnie się on kojarzy z historią wloskiego bambino , któremu gdzies w ksiazce najblizsi padaja jak muchu (pierwsze skojarzenie jesli chodzi o tytuł). podsumowujac moj wywod:tekst jak najbardziej ok, tytuł(moim zdaniem) nalezy zmienić.

Opublikowano

to taki nie do konca melodramat lesiu. nie wiem co prawda jak tekst zakończysz(lub juz zakończyłes) ale mnie się to bardziej czytało jak sensacje z nieodzownym wątkiem milosnym rzecz jasna, ale jednak jako sensacje, ktora być może zakończy się jak melodramat, ale nazwać tę opowieśc melodramatem, to chyba jest zaszufladkowaniem je na siłe. ale ok, to ty tu rządzisz. w kazdym razie trzymam sie swego - pomyśl na tytułem. własnym, oryginalnym, tylko twoim. po co ci jakieś zapożyczenia? czynienie jakiegos uklonu w stronie fajnego tutułu?(tytuły nie sa obięte prawami autorskimi, jakbys sie uparł to mogłbys sobie zatutułowac opko jako drzewa umierają stojąc i prawnie można by cie bylo za to pocalowac w tyłek, bo nie był by to plagiat, chociaż na pewno przegiecie)zastanow sie , walnij cos swojego(np, jakies fajne zdanie z tego własnie opowiadania),a wtedy to bedzie calkowicie twoja historia i myse z e i satysfakcja bedzie wieksza. moje zdanie. mam nadzieje ze nie odbierasz tego jako "przypierdalania sie na sile", bo tekst jest ok, tylko ten tytul szczypie mnie w oczy

Opublikowano

nieodmiennie odczuwał przechodzący po krzyżach dreszczyk emocji - dlaczego po krzyżach?? mógłbyś wyjaśnić.
–Gdzie dzwonisz? – zapytała Giovanni. - wcześniej była wzmianka, że G. to mężczyzna więc ''zapytał''.
Giovanni usadowił się za kierownicą - Michelangelo na miejscu pasażera - może to pryszcz albo ja się nie znam, ale jaką funkcję tu spełnia myślnik? czy nie lepiej napisac iast niego np. a, natomiast albo jeszcze inaczej?
otworzyła jakaś kobieta - jakaś? może trzebaby było tu coś dodać... nie wiem, wydaje mi się, że chociaż krótkie zdanko, charakteryzujące.

jest nieźle, podoba mi się, idę czytać kolejną częśc, może wyjaśni się trochę i skleję 1 z pozostałymi rozdziałami. pozdr.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Czy wspomniana w tytule łączy się z czasem? Odpowiedź wydaje się być oczywistą. Popatrzmy zatem razem, Czytelniku. Najpierw w przeszłość, a kto wie - może zarazem do innego wymiaru? Tak czy inaczej: spójrzmy do świata istniejącego "Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce... " George Lucas najprawdopodobniej celowo pominął innowymiarowe odniesienie, chociaż Gwiezdna Trylogia jest cyklem filmów, stworzonych przede wszystkim z myślą o Przebudzonych. Co oczywiście nie przeczy prawdzie, że i Nieprzebudzeni mogą je oglądać.     Popatrzywszy, przenieśliśmy się zarówno w czasie, jak i w przestrzeni. Moc samoukryta istotowo tak w jednym, jak w drugiej, skierowała nas na Courusant, stolicę Republiki, gdzie Zakon Jedi miał swoją Świątynię, a Galaktyczny Senat swoją siedzibę. Jesteśmy na jednej z ulic miasta, zajmującego - czy też obejmującego - je całe. Zgodnie ze słowami Mistrza Jedi Qui-Gon Jinna, skierowanych w jednej ze scen "Mrocznego widma" do Anakina Skywalkera: "Cała planeta to jedno wielkie miasto". Rozglądamy się,  widząc...      Widząc wspomniane miasto, złożone przecież nie z czego innego, jak z przejawów kultury architektonicznej właśnie. Wieżowców, które nawet przy wysokim poziomie technologii budowlanej uznalibyśmy za niesamowite. Jesteś, Czytelniku, pod sporym wrażeniem. Może dlatego, że to Twoja pierwsza tutaj wizyta? Ja jestem pod trochę mniejszym; wędrowałem już z Przewodnikiem po światach-planetach jego galaktyki.    Gdziekolwiek sięgnąć spojrzeniem, wokół czy do  góry po ścianach budynków, jest bardzo czysto. Na wysokości piętnastego piętra znajduje się pierwszy - najniższy - poziom ruchu pojazdów powietrznych. Przesuwają się powoli, niemalże dostojnie, jeden za drugim w tę samą stronę w zbliżonych odstępach. Przeciwny kierunek ruchu urzeczywiatniany jest pięć pięter wyżej, na wysokości dwudziestego. Jeszcze wyższy, biegnący ukośnie do wymienionych, to już dwudzieste piąte piętro. Dźwięki emitowane przez ich napędy są tu, na ulicy, prawie nie słyszalne. Idąc  kilkadziesiąt kroków w prawo od miejsca, w którym znaleźliśmy się, a przyłączywszy się jakby pochodu wytwornie ubranych ludzi, docieramy do imponującego gmachu jednego ze stołecznych teatrów. Najwidoczniej trafiliśmy do świata kultury wysokiej, chociaż - co jest nie tylko możliwe, ale wręcz prawdopodobne - są tu też sfery (przestrzenie? dzielnice?) zamieszkałe przez osoby kultury niższej. Nadchodząca z przeciwnego kierunku postać o charakterystycznie zielonej skórze wydaje się być Mistrzem Yodą. Zatrzymuje się przy nas.     - Udajecie się na przedstawienie? - pyta głosem, brzmiącym dokładnie tak, jak we każdym z epizodów. Gdy tylko odpowiedzieliśmy, Moc - najpewniej według sobie tylko znanego powodu - przenosi nas bądź przemieszcza na Endor. Do porastającej całą jego powierzchnię puszczy, zamieszkałą z dawien dawna przez Ewoków. Których kulturę trudno, z racji etapu ich cywilizacyjnego rozwoju, zaliczyć do wyższej. Wygląda na to, że w naszej podróży mamy więcej szczęścia niż swego czasu Luke ze Hanem i Leią: napotkany tubylec okazuje się należeć do starszyzny miejscowego plemienia. Rozmowa przy ognisku, po wzajemnych prezentacjach, opowiedzeniu skąd pochodzimy i po ich, hałaśliwych co prawda, relacjach z niedawno stoczonej bitwy ze imperialnymi  szturmowcami, przechodzi do tematu kultury zwierząt.    - Zwróćcie uwagę na przykład na ptaki - zagaja jeden ze Starszych. - Trudno odmówić im pewnych zwyczajów, a nawet rytuałów, prawda? Taniec godowy... sposób budowy gniazd przez określone gatunki... ozdabianie tych pierwszych według osobistych pomysłów - których pojawianie się oznaczać może albo wyobraźnię, albo impulsy Mocy... wspólne dbanie o pisklęta..  wreszcie szacunek samców do samic - czy nie stanowią one przejawów kultury?                       *     *    *      Teraz spójrzmy w przyszłość. Odległą z naszego - obecnego punktu widzenia - bowiem rok dwa tysiące trzysta pięćdziesiąty minął sto dwadzieścia trzy lata temu, mamy więc dwa tysiące czterysta siedemdziesiąty trzeci. Śmierć jako jednostka chorobowa przestała istnieć,  a wraz z nią - czy też raczej przed nią - wyeliminowano starzenie się organizmu. Ludzie żyją jako wiecznie młodzi. I nieśmiertelni. Wizja z filmu "Seksmisja" została daleko w tyle. Setki, jeśli nie tysiące godzin badań i technologie medyczne doprowadziły do  przełomu, umożliwiając zaistnienie takiego właśnie świata. Bez względu jednak na to, czy jest to utopia, której istnienia pilnują członkowie specjalnie wyszkolonych oddziałów, czy taki świat może rzeczywiście zaistnieć - a może już zaistniał - w jednym z askończonej ilości wymiarów, kultura tamtejsza wyrasta wprost z ówczesnej - naszej. Wyrasta jako przejaw części ludzkiej natury, azależnej od czasu i przestrzeni. Od planety.  A nawet od wymiaru, o ile kultura stanowi cząstkę także ludzkiego - umysłu, ale i duszy. Azależnej od jakiegokolwiek organizmu, mało tego: wpływającej nań energią przeżytych doświadczeń.    Minął świat - a może jednak trwa? - przedstawiony w gwiezdnowojennych Trylogiach. To samo pytanie można postawić, albo żywić wątpliwość, odnośnie do starożytnych światów: chińskiego, hinduskiego, grecko-rzymskiego, lechickiego czy też słowiańskiego wreszcie. A może nie tylko ich?     Jakkolwiek jest, kultura płynąca z tego samego źródła, od którego pochodzą czas i przestrzeń, zdaje się mieć metafizyczny - w dosłownym znaczeniu tego wyrazu - charakter. Dlatego łączy z istoty swojej natury. I dlatego dzieli; tak samo jak prawda, z tego samego powodu. Światy duchowe, materialne i te funkcjonujące na przenikalnej przecież granicy. Świat ludzi i świat tych zwierząt, których poziom świadomości kieruje do tworzenia i utrzymywania zorganizowanych społeczności, jak na przykład pszczoły, bądź czy też oraz do zakładania rodzin.     Bowiem czy łączenie i dzielenie nie stanowią dwóch stron tej samej całości?      Kartuzy, 25. Listopada 2025 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • Smutek  Otwiera każde drzwi    A miłość  Ukrywa się    W leśnej gęstwinie    Co jest między nami  A co przeminie    Nigdy nie poznasz prawdy    Bo już nie otworzysz Żadnych drzwi   
    • jak to jest nikt nie wie do jednych kobiet stoi kolejka a innych nikt nie zauważa i mężczyzn powie pan tak to racja i mężczyzn   one takie zwykłe nijakie krzątają się w kuchni teatrze oni zwyczajnie przeciętni kran wymienią coś dokręcą cóż w nich jest takiego   inne na rzęsach stają tak długich że oczy zakrywają inni wciąż na siłowni twardzi prawie że ze stali mimo to kolejki nie ma   tylko ciągłe przyjęcie towaru
    • mam cię wszędzie, blisko, pewno, światłem, w mięśniach, dziś bez jutra. gdy bujamy się do techno, gdy szukamy czegoś w chmurach.   mam nadgarstki dogmatami rozświetlone słono, lepko. kogoś mamię? ktoś się mami, ktoś zlizuje z nich twą rześkość.   mam modlitwę rozpieszczoną pod językiem, a w niej ciebie. bliskość, pewność moją chłoną. zanim świt - pobędą w niebie.
    • @violetta czasami. Niektórzy. Dzięki za zajrzenie :)  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...