Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

W bieżącym numerze "Weird Tales" oddajemy w ręce Czytelników

osobliwy zapis, który przed kilkoma miesiącami trafił do naszej redakcji

z niejasnego źródła w Nowej Anglii. Rękopis, pozbawiony nazwiska autora, nosił jedynie tytuł: „Cicho jak w grobie” oraz lakoniczną adnotację:

„spisane po powrocie ze wzgórza”.

 

Przez długi czas wahaliśmy się,

czy ów dokument winien ujrzeć

światło dzienne.

Jego treść jest bowiem

nie tylko niepokojąca, lecz i osobliwie spójna z relacjami, które od lat docierają do nas z zapomnianych osiedli Massachusetts oraz z dzikich rubieży północnych wzgórz.

Opisane w nim zejście do podziemi, wizje Miasta Umarłych i bytów

zwanych Przedwiecznymi,

wykazują zadziwiającą 

zgodność z materiałami zgromadzonymi przez kilku badaczy niewytłumaczalnych kultów.

Czy mamy do czynienia

z literacką fantazją

o wyjątkowej sile sugestii,

czy też z wymuszonym zapisem doświadczeń, których ludzki umysł nie powinien był zaznać.

Tego nie ośmielamy się rozstrzygać. Redakcja, po konsultacjach z uczonymi z Miskatonic University,

zdecydowała się jednak

ów tekst opublikować,

pozostawiając Czytelnikom

ostateczny osąd.

 

 

Ostrzegamy, iż „Cicho jak w grobie” nie jest lekturą dla wrażliwych.

Zawiera obrazy i idee, które  jeśli wierzyć autorowi  poprzedziły zagadkowe zniknięcia kilku osób

w rejonach, z których pochodzi

ów rękopis.

Czytelnik, który zdecyduje się

podążyć za narratorem w głąb wzgórza, winien pamiętać, że nie każda wiedza przynosi ocalenie,

a są takie tajemnice,

które od początku świata czekają jedynie na to, by pozostać zakrytymi.

 

Redakcja "Weird Tales" 

Nowy Jork 

Grudzień 1929 roku

 

Pełzłem coraz wolniej.

Mimo tego, że

wyżłobiony korytarz labiryntu,

był na tym odcinku 

zupełnie wolny od luźnych, ostrych, odłamanych, czarnych kamieni,

które do tej pory bez trudu,

raniły me nieosłonięte dłonie, 

którymi badałem teren przed sobą.

Ich iglicowe krawędzie 

wpijały się jak ostrza sztyletów

w sterane do cna kolana i łydki.

Miałem nieodpartą ochotę by krzyczeć.

Tak głośno i żałośnie jak jeszcze nigdy.

Niczym noworodek,

który przed sekundą 

wychynął z trzewi swej matki,

na ten zimny i okrutny świat.

Ja tkwiłem w labiryncie trzewi 

naszej wspólnej Matki Ziemi.

Lecz czy na pewno

była ona naszą matką?

Rysunki Przedwiecznych, 

nadal ciągnęły się 

przez całą długość tunelu, 

towarzysząc mi niezmiennie

od kilku godzin.

Oświetlały, duszną 

wręcz beztlenową przestrzeń,

rubinową, krwistą poświatą.

Kronika miasta.

Dziennik dzieci Cthulhu.

Prawowitych i pierworodnych

synów tej ziemi.

Czerwień była rażąca.

Miałem nieodparte wrażenie 

a raczej złudzenie,

że jestem uwięziony w labiryncie żył,

wzgórza strażniczego.

Przeciskam się ciągle w dół,

główną aortą,

która zaprowadzi mnie tam

dokąd prowadziło mnie

przekleństwo wiedzy,

które spadło na mnie

jak niewidzialny grom,

gdy tylko po raz pierwszy usłyszałem

o bytności w tych

zapomnianych przez czas

stronach Nowej Anglii, 

kultu miejscowego szczepu Indian,

którzy na rzeczonym wzgórzu, 

wraz z nastaniem 

pierwszych wiosennych roztopów,

odprawiali jakiś krwiożerczy, niesamowicie przerażający,

obłąkańczy sabat.

Oddając cześć bytom z Yuggoth,

jak ich nazywali.

Nie uwierzę póki nie ujrzę

na własne oczy.

Tak odpowiedziałem ich wodzowi.

A on w odpowiedzi, sprowadził mnie 

w pierwszą noc po rytuale,

na szczyt wzgórza.

Wśród dzikich, spętanych nieużytków.

Krzewów aronii i wszędobylskich, 

lekko nadgniłych pod śniegiem paproci.

Wśród szarego mchu,

z którego jakby 

trwożna atmosfera tego miejsca,

wyssała kolor a z nim również życie.

Wskazał mi w rozhuśtanym płomyku

olejowego kaganka, 

wejście do podziemnej, skalnej jaskini.

Tam śpią martwi Przedwieczni

i … czekają.

Idź. Będzie prowadził Cię czas. 

Aż do początku dziejów…

 

Jaki byłem głupi i łatwowierny.

A może lepiej by rzec. Niewierny.

Jakie licho mnie podkusiło.

Bym wiedziony

nie zdrowym rozsądkiem,

bostońskiego purytanina

a jakąś dziką, 

niepohamowaną gorączką 

domorosłego tropiciela przygód,

wszedł do bezdni wzgórza.

Sam jeden.

Ku czyhającej za każdym

zakrętem zagładzie.

 

 

Krwiste światło załamywało się nagle,

przy kolejnym zakręcie korytarza

na wschód.

Czy to aby koniec labiryntu?

Może to sala strażników.

Widziałem ich podobizny 

uwiecznione w kronice.

I wiedziałem też, 

że czuwają przez

wszelkie eony w świątyni 

oraz grobowcu Przedwiecznych,

by nikt nie zakłócał snu 

i dźwięku fletu Nyarlathotepa,

którego muzyka rodzi koszmary 

w ludzkich umysłach.

Strażnicy byli podobni

do biblijnych aniołów.

Biła od ich postaci

wręcz biała poświata.

Nie mieli kształtów humanoidalnych.

Przypominali bardziej 

kamienne postaci trolli lub cyklopów.

Olbrzymie jak góry

ich cielska, pozbawione 

łusek, piór czy skóry a nawet włosów,

zespolone były

z monstrualnych rozmiarów 

skrzydłami o luźnych fałdach,

egzo galaretowatej postaci.

Przypominały skrzydła smoków.

Strażnicy pod

taką postacią występowali 

jedynie na powierzchni ziemi

i innych planet

oprócz Yuggoth oraz nie mogli przeobrażać się w nią przed obliczem ojca Yog-Sothotha.

W podziemiach wzgórza. 

W sali grobowca i świątyni.

Dane im było bytować pod postacią wędrujących płomieni.

Czarnych jak przestrzeń niebytu.

Spoza bram  

Umu - Tiamat i Iak - Sakkak

Przywołani za pomocą zaklęć księgi.

Trwali na straży Miasta Umarłych.

Ruin cywilizacji.

Pierwszej, która narodziła się

w chaosie 

poza czasem i eonami.

Wytworzyli nas.

Abyśmy na ruinach ich stolic.

Pamiętali o tym że wrócą.

Abyśmy czekali na ten dzień.

Na apokalipsę naszych dziejów.

Na koniec snu Przedwiecznych.

By kapłani ich kultu.

Wzywali w chwale ale i trwodzę.

Imię Cthulhu.

 

Słyszałem w głębi swego zgubionego 

w szaleństwie umysłu ich głosy.

Doskonale wiedzieli, że intruz naruszył

ich święty porządek.

Wyczuwali mnie. Próbowali z początku

prosić jedynie bym zawrócił,

bo umysł człowieczy

nie jest gotowy ku temu

by oglądać cywilizację Przedwiecznych.

Gdy to nie poskutkowało.

A ja co rychłej pokonywałem 

kolejne metry tuneli.

Zesłali mi wizję i majaki.

I ujrzałem pierwsze dni.

Widziałem góry z onyksu

i jeziora ze złota.

Miasta złożone po horyzont 

z bazaltowych wież, mostów i piramid.

Na których szczycie kapłani recytowali 

pieśni ku chwale Marduka i Nodensa.

Jak okiem sięgnąć wszędzie widniały 

fantazyjnie złożone budowle.

Nie mające zupełnie nic wspólnego 

z zasadami geometrii 

czy zdrowym rozsądkiem.

Były piramidy dźwigające swój ciężar 

na iglicy stożka,

były mosty wycelowane 

pionowo w górę spod ziemi,

tylko po to by setki metrów nad ziemią

nagle i bez żadnego

widocznego powodu

po prostu urwać się w połowie.

Były budynki

tak przedziwnej konstrukcji

i położeniu,

że wydawały się zawalonymi 

ruinami, lecz widać w nich

było ślady życia

i przenikające w wyłomach imitujących zapewne okiennice cienie istot

tak dalece pokracznych, ułomnych w swej anatomii i obrzydliwych, że nie zmuszaj mnie Czytelniku bym o nich jeszcze nadmieniał. 

 

Głos strażników 

był coraz bardziej natarczywy.

Zawróć z drogi człowiecze.

Nie możesz wejść do Miasta Umarłych.

Oszczędź swój umysł 

i nie szukaj bram ani zaklęć.

Bo jedyne co odkryjesz to zagłada.

Zawróć. Bo przed Tobą jedynie śmierć.

 

Nie usłuchałem ich.

Wbrew sercu, umysłowi i wizjom,

pełzłem ku wylotowi z labiryntu.

Skręciłem ostatni raz a wtedy tunel,

który nazywałem aortą, wypluł mnie 

z siebie, wprost w półmrok 

jakiejś olbrzymiej sali 

o ginących gdzieś hen 

powyżej wzroku sklepieniach.

Poznałem to miejsce z zapisów kronik.

Byłem w świątyni Przedwiecznych.

Nie było tu drzwi ani furt.

Stare Byty ich nie potrzebują.

Wędrują w myślach.

Rozmawiają w miejscu ich przecięcia.

Wylądowałem twardo na posadzce,

pokrytej kurzem i jakby szronem.

Gdy otrzeźwiałem na tyle

by móc dźwignąć 

się na nogi,

odkryłem na czym wylądowałem.

Posadzka była wyryta w postaci map.

Były na nich kontynenty, 

które zaginęły u zarania.

Oceany, które zasilane

były przez blask 

umierających gwiazd.

Cztery słońca i cztery księżyce, 

krążyły wokół.

A nazwy krain spisane były 

w języku z Ur.

Podniosłem wzrok znad map 

akurat w miejsce najistotniejsze.

We wnęce jednej ze ścian 

znajdował się grobowiec.

Spoczywała na nim 

gwiezdna, onyksowa ośmiornica.

A raczej demon

przybierający jej postać.

Był olbrzymi i odpychający.

Po obu stronach grobowca,

stały jakby na straży

wysokie jak wieżowce

czarne płomienie, 

posiadające mądrość i dusze byty.

Strażnicy bram.

Usłyszałem ich po raz kolejny

w myślach.

Odkryłeś grobowiec tego który śni.

Twój koszmar trwa dalej…

 

Edytowane przez Simon Tracy (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Simon Tracy

To niezwykle mroczny tekst z klaustrofobiczną atmosferą. Można naprawdę poczuć się uwięzionym w tych podziemnych korytarzach razem z narratorem.

Pewnie połączyłeś mitologię Lovecrafta (Cthulhu, Yuggoth, Nyarlathotep) z własnymi wizjami.

Nie znam tej mitologii, ale dzięki narracji pierwszoosobowej udało Ci się wzbudzić poczucie zagrożenia . Ciekawie opisujesz to  stopniowe pogrążania się w szaleństwie.

To raczej nie moja bajka, ale Twój tekst jednak przyciąga. Pozdrawiam. 

Opublikowano

@Wiechu J. K. W zasadzie Cthulhu nie jest najpotężniejszym bóstwem w panteonie mitologii Lovecrafta.

Lecz obok Yiga i Shub-Niggurath jest objęty kultem przez ludzi.

Tak na Ziemi jak i w krainie Leng.

Dlatego jest najpopularniejszy spośród wszystkich Przedwiecznych.

Wielu kapłanów na ziemi czeka by obudzić go ze snu i wskrzesić z głębin 

mityczne R'lyeh.

@Berenika97 Przymierzałem się do tej opowieści przeszło trzy tygodnie. 

Ale jak już go dopracowałem to pisało się go niesamowicie przyjemnie. 

Oczywiście scenariusz jest mój lecz luźno nawiązuję do "W górach szaleństwa" Lovecrafta.

Powolne opadanie w szaleństwo to typowy klimat weird fiction.

  • Simon Tracy zmienił(a) tytuł na Cicho jak w grobie

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Pod wiekowym ciałem świat mój zawirował  rozlał się pod sufit i jak morze szumi oczu twoich błękit rozpromienił nicość  roztrzepał powieki obficie zrumienił.    Natarł z siłą wzgórki drodze się pokłonił  jak spóźnione płatki spadały do dłoni  jak spragnione kwiaty soki zasysały tak widziałem głębię w świetle nocy stały.    Trwały ideały waliły pomniki  przez rozgrzane tafle serca przebiegały  tak zaległy w sobie jak pooddychały mocą dłoni wzeszły i razem dyszały.    
    • Wokół sami czerwonoarmiści... Brudni, zawszeni, pijani, Zewsząd słychać głośne ich krzyki, Przecinają pochmurne niebo z ich pistoletów strzały…   Zewsząd same przekleństwa, Wzajemne głośne się przekrzykiwania, Prymitywna sowiecka dzicz rozochocona, Mająca w pogardzie boskie i ludzkie prawa…   Szorstka dłoń zaciśnięta na szyi, Bezlitosnego oprawcy wzrok dziki, Potęgujące grozę rubaszne ich śmiechy, W rosyjskim języku chamskie docinki,   Brzuch przyciśnięty kolanem, Wszelkie wyrwania się próby daremne, Miotane wściekle wyzwiska obelżywe, Przesuwające się po ciele brudne ich ręce,   Nieznośny odór samogonu, Smród ruskich papierosów, Z spękanych i obślinionych żołdaków ust, Budził stłumiony wymiotny odruch,   W twarz wymierzony policzek, Młodej dziewczyny urwany jęk, Zdarty z szyi złoty łańcuszek, Wokół na ziemi guziki rozsypane…   A z tysięcy bezbronnych Polek oczu łzy, Zdławiony szloch w gardle więznący, Dłonią na ustach stłumiony krzyk, Pośród bezmiaru okrucieństwa płacz cichutki…   Pomocy znikąd!... A wokół sama sowiecka swołocz, Do skroni zimna przyłożona broń, Zadany pięścią bolesny cios…   I tylko cicha paniczna modlitwa, W sercu z wolna gasnąca nadzieja, Gdy każda niepewności sekunda, Zdawała się całą wieczność trwać…   I tylko strach paniczny, Nieludzki, odbierający zmysły, Wbijając się swymi szponami, W umysły dziewcząt przerażonych,   Serce każdej z nich przeszył, By wkrótce w wspomnieniach bolesnych, Przez resztę życia się tlić, Pozostając ukryty w podświadomości…   Bezmiaru nieludzkiego okrucieństwa, Na zajmowanych przez sowietów obszarach, Doświadczyła niejedna młoda Polka, Topiąc swą rozpacz w niezliczonych łzach…   Oswobodziciele rzekomi, Naprawdę mściwi bezlitośni kaci, Zasiali swymi okrutnymi czynami, Strach jakiego niepodobna opisać słowami,   Ludzie ci prymitywni i dzicy, Na polskiej ziemi czując się bezkarni, Niewysłowionych okrucieństw się dopuścili, Zastraszaniem i groźbą zacierając ich ślady…   Lecz nam nie wolno zapomnieć, Bólu tysięcy młodych tych Polek, Które w latach wojny nieludzkiej, Sowieckich żołnierzy padły łupem.   O ich niewysłowionym cierpieniu, Winniśmy dziś mówić całemu światu, Przypominając nieukojony ich ból, Pokłosiem będący zdrady aliantów.   By zachłyśnięty nowoczesnością świat, Choć przez chwilę się zadumał, Nad tym jakie sowiecka Rosja, Piekło tysiącom Polek zgotowała.   By ich niezliczone tragedie, Z historii nigdy nie były wymazane, A krzyż jaki niosły przez całe życie, Dla cywilizowanego świata był sumienia wyrzutem…   - Wiersz poświęcony pamięci kilkudziesięciu tysięcy Polek które w latach II wojny światowej i po jej zakończeniu padły ofiarą sowieckich gwałtów.      
    • @huzarc idealnie przemawia do wyobraźni. 
    • Karby do gza: zgody brak.     Potworkom Ana: koziołkom smok łoi z oka na mokro. Wtop.     Asa pomaca mop: pomaca mop Asa.    
    • Pyskaty pan: napy tak syp.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...