Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Nikt jeszcze tego głośno nie powiedział.

Tym bardziej cicho i skrycie 

zachowywali się główni zainteresowani

Ale przecież każdy widział to w ich zachowaniu i bezstronnej, bezdennej 

miłości, uczuciu, gestach i wyznaniach.

Choć nie należałem do tych

co wolą żyć, życiem innych.

Ani również nie należałem do tych,

co uważali,

że cudzą prywatność należy 

ochoczo gwałcić i deptać.

Bo jest ona dobrem wspólnym,

napędem do potoku plotek i nadinterpretacji

To miałem

ostatnimi tygodniami wrażenie,

jakoby zbyt często

sam uciekałem ku temu,

by prowokować prawie niewinnie 

wyglądające sytuację, 

powszednie dla planu dnia codziennego.

 

 

A to starając się

odnaleźć chwilę wytchnienia 

od wielogodzinnego pisania, 

wsparty o parapet sypialni, 

natknąłem się wręcz natychmiast 

na ich splecione ciała 

u siedziska parkowej ławki.

Trzymał jej dłonie alabastrowe 

przy swoich ustach 

i szepcząc zapewne słodki stek bzdur 

o nieskończonej miłości, 

obsypywał jej drobne knykcie pocałunkami.

Nie widziałem jej twarzy.

Jedynie burzę

ciemnobrązowych włosów.

Nie widziałem więc i oczu

o orzechowej głębi,

pod których władztwem,

nieraz czułem się niewolnikiem

zakazanego dla mnie uczucia.

Ale nie musiałem widzieć.

Wiedziałem doskonale,

że przepadła już.

Dla mnie i całego świata.

Bo teraz tylko on i jego słowa 

były całym światem.

Były jej ambrozją, 

którą karmiła serce i zmysły.

 

 

Smutny to świat. 

Pełen makabrycznych absurdów.

W którym to ktoś jego rangi urasta

w hierarchii do postaci Boga. 

Dlatego Boże jedyny,

jeśliś jednak gdzieś jest

to chroń mnie przed takimi bożkami 

i ich zgubnym wpływem.

Od innych mogłem dowiedzieć się tyle, 

że ona nie mówiła już o niczym innym 

jak tylko o miłości do niego.

Był wręcz jej fetyszem.

Szalonym uzależnieniem.

Alkoholem.

Nikotyną.

I opium.

Idealnym wzorem. 

Cudownym równaniem.

Po latach ślepych zaułków 

I niewypałów, które miast lądować 

w centrum tarczy,

raniły jej serce odłamkami 

obnażonych kłamstw.

Wolałaby umrzeć.

Rozpaść się na atomy niebytu,

niż stracić go.

 

 

Może i nie wiedziałem nic o miłości.

Ale raz jeden poza tym, byłem świadkiem jak młoda kobieta miłuje kawalera w sposób równie

szalony i bezwzględny.

A mówią Ci podobni do mnie, 

że miłości nie ma.

Sam twierdzę,

że wyginęła wraz z postępem 

gorączki tych szalenie

anty ludzkich czasów.

A potem widzę, 

jej ogarnięta urokiem miłości twarz.

I zamieram.

Odrzucając wszystko co wiem 

i czego mnie życie nauczyło.

Wątpię już nawet w grób.

Bo może jeśli jest. 

To miłość mnie wyzwoli kiedyś

z jego bezdni.

Brednie!

Zaczynam wątpić sobie.

 

 

Wreszcie gruchnęła

spodziewana wieść.

Ślub i wesele pary młodej.

Kto żyw.

Proszony jest i mile widziany.

Nie muszę chyba dodawać,

że byłem jedyną 

osobą która jakimś

wierutnym kłamstwem 

wykpiła się z udziału.

Bo a jakże. 

Sama osobiście złożyła mi wizytę.

I w delirycznie radosnym uniesieniu,

wręczyła mi kopertę z zaproszeniem.

Odmówiłem, broniąc się tym, 

że w podanym terminie 

czeka mnie pilny wyjazd z uczelni 

w związku z jakimś 

nad wyraz niecodziennym znaleziskiem 

w którego identyfikacji 

mogę pomóc innym archeologom.

Przez chwilę przygasła.

Lecz stwierdziła,

że rozumie moje stanowisko 

i wie, że tak

odpowiedzialna praca wymaga 

tego by się jej w pełni poświęcić.

Tak jak miłość, 

pomyślałem zamykając za nią drzwi.

 

 

Piłem na umór trzy dni i noce.

Nie jedząc i nie śpiąc prawie.

Czwartego ranka dopiero, 

objęła mnie zbawcza niemoc, 

utraty resztki sił, godności 

i przytomności umysłu.

Zapadłem w pijacki sen.

Śnił mi się otwarty, głęboki grób.

Pusty i świeży.

U jego szczytu, gotycki krzyż.

A na jego zwieńczeniu kruk dorodny.

Wsparty szponami o nagą, 

kremowej barwy czaszkę.

Kruk miał jej orzechowe oczy.

Uronił nawet łzę.

Wpadła ona do grobu.

W tym miejscu wyrosła po chwili.

cudowna, biała lilia.

Zbudziłem się zlany potem.

Nie dla mnie 

weselne dzwony i taneczne pląsy.

Dla mnie szczęk 

potępionych, piekielnych łańcuchów.

I danse macabre 

z panią ostatecznej drogi i łaski.

Która może i gardzi mną 

ale i nigdy nie zdradzi.

 

I tak się zaiste stało, 

że kto żyw udał się na wesele.

Odbyło się ono niedaleko za miastem. 

Były i tańce przy kapeli.

I stoły zastawione 

najprzedniejszym jadłem i napitkiem.

I kosztowne, eleganckie stroje i suknie.

I zabawy i północne oczepiny.

A więc Ty już od teraz

stracona na zawsze.

Zeszło wszystko aż do białego rana.

Większość zaproszonych ulokowano w zajazdach i karczmach w pobliżu. 

Tak by nie musieli oni wracać

i mogli odetchnąć jeszcze

cały dzień kolejny.

Zresztą większość

przystała na to ochoczo 

bo planowano orszakiem odprowadzić młodą parę na powrót do miasta.

 

 

I tak uczyniono.

Na przód posłano bryczkę biało złotą, 

którą powoziły cztery

kasztanowe ogiery,

przybrane w ozdobne dery, 

pióropusze i nauszniki.

Para młoda okupowała ławeczkę 

zaraz za postacią 

przybranego we frak i cylinder woźnicy.

Orszak powoli zbliżał się 

najpierw do rogatek miasta,

potem objechał przedmieścia,

wreszcie chcąc wtoczyć się na rynek 

od ulicy Kowalskiej,

został nagle przyblokowany

przez rozklekotaną furmankę 

o ledwie trzymających się kupy osiach.

Furmanka była omalowana

czarną farbą 

I równie kara klacz powoziła nią.

Na zydlu w furmance

siedział miejski grabarz.

Na widok roześmianego

i gwarnego orszaku weselnego,

chciał zawrócić konia

by nie przynosić pecha młodej parze przez przecięcie ich drogi.

Klacz jednak w proteście stanęła dęba 

i z głośnym rżeniem 

mimo ciągnięcia za uzdy

nie ruszyła się o cal.

 

 

Chwilowy zator wykorzystał pan młody 

by rozmówić się z grabarzem.

Pech to okrutny gdy śmierć 

komu drogę przecina.

My wracamy z miłością,

pieśnią i tańcem.

By dzielić się naszym szczęściem 

z całym światem 

a Wy pracujecie dla kostuchy 

co wytchnienia dać nie może 

nawet w dniu

tak błogosławionym i pięknym.

Widzę klepsydry kleicie.

Kogóż to śmierć w tany porwała

skoro wszyscy u nas tańczyli

i nie pomarli od tego?

Grabarz z posępna miną wydzielił jedną zapisana klepsydrę z małego stosiku 

i podając ją panu młodemu rzekł.

 

 

A juści nie wszyscy u Was bawili.

Bo nie skorzy byli ku temu widać 

by się uciesznym chuciom oddać 

gdy im serce z bólu krwawiło.

Przedwczoraj gdyście najpewniej 

zasiadali do wesela,

nasz literat i historyk.

Zamknięty w swym mieszkaniu 

Strzelił sobie w skroń.

Znaleziono go rano martwego w fotelu.

Nie miał rodziny.

Nie miał przyjaciół.

Ale proszę

o to zaproszenie na jego pogrzeb.

Na dziś na godzinę czternastą.

Rad będę w jego imieniu Was widzieć na cmentarnym polu.

Bo niegodne jest

aby człowiek co był sam 

przez życie całe

i sam odchodził z padołu.

W asyście jedynie 

księdza, grabarza i urzędnika.

A więc wstąpcie na śmierci wesele.

Miło mu będzie

powitać Was wszystkich.

Z tymi słowami uderzył z bicza

i klacz poszła usłużnie przed siebie, zostawiając orszakowi

wolną drogę i wolny wybór.

Ku ostatecznej decyzji.

 

 

Opublikowano

@Simon Tracy Najbardziej z całego wiersza spodobał mi się grabarz. Właściwie to Grabarz, wielką literą, zwłaszcza że w końcowych częściach urasta niemalże do rangi mistrza ceremonii, ważnej postaci (w literaturze), przez której ręce musi przejść rozwiązanie akcji.

Taki bohater istnieje po to, żeby spiąć wątki w sensowne zakończenie.

Grabarza wymyśliłeś, jak przypuszczam, żeby połączyć miłość i śmierć - które lubią iść w parze w Sztuce, a przy okazji... tworzysz wyśmienity, groteskowo-wisielczy klimacik.

Kompozycyjnie też jest to fajnie pomyślane.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Nie wrócił. Tylko jego ciało przyleciało samolotem. W środku — piach, pot, krew i echo granatów, syku kul, krzyków śmierci  których nikt nie zapisał w raporcie. Na granicy podał paszport — ale to nie była jego twarz, tylko ból uformowany w człowieka. W jego pustym domu pachniało mydłem i spokojem. Nie znał już tego zapachu. Próbował go wdychać, ale miał w nozdrzach tylko krew i ból. Ręce mył tak długo, że skóra zaczęła się łuszczyć. Woda różowiała. A on widział, jak spod paznokci wypływa historia. Nie schodziła. Bo to nie była krew — to była pamięć. Mył dłonie, aż skóra pękała jak ziemia po ostrzale. Ale krew wracała, jakby znała drogę do domu. Nie dało się jej spłukać, bo nie była już na rękach — była pod sercem. Wieczorami włączał komputer. Łączył się z kobietą, która miała oczy z pikseli. Nigdy jej nie dotknął, a i tak bał się, że ją pobrudzi. Pisała mu: weź moją muzykę. A on ją brał i myślał: nie masz pojęcia, jak brzmi ciało, kiedy pęka w nim pocisk. Mówiła o pracy, o sobie. A on w jej słowach słyszał tylko detonacje. Ona mówiła: życie to tylko wybory, a on był już tylko cieniem, który wybierano za niego. Nie słyszała, że jego cisza to krzyk bez ust. Patrzył na nią jak na cudowne światło, które nigdy nie dotrze do dna jego nocy. Kiedy pisała: czego się boisz? — on słyszał krzyk śmierci. Była dla niego nadzieją bo nigdy nie spotkał kogoś takiego jak ona. Ale kiedy pisała dobranoc, czuł, jak ziemia drży pod stopami. Jej słowa na ekranie były jak ruchome cele przed lufą karabinu. Próbował być człowiekiem. Zasypiał z nożem pod poduszką, bo cisza była bardziej przerażająca niż wojna. Rano czekał na nią przed ekranem, ale w środku coś wyło jak ranny pies. Z czasem przestał rozpoznawać siebie. Skóra to tylko uniform. W środku — piach, rdza i puste taśmy po nabojach, pustka po uczuciach. Wojna zostawiła go zgiętego w pół, jakby wciąż szukał ciała, które zgubił w piasku. Czuł, że ma w sobie coś ostrego, metalowego. Dlatego nie potrafił się wyprostować, a każde dotknięcie było ryzykiem, że przebije skórę. Jakby wewnątrz nosił nierozbrojony ładunek. Każde dotknięcie świata bolało, jakby świat był zrobiony z trucizny. Czasem pisał wiersze dla niej — piękne słowa zaklęte w wersach, ale wychodził z tego wojenny raport strat. Nie umiał już myśleć bez krwi w zdaniu. Nie umiał już czuć się bez broni w dłoni. Patrzył w lustro — widział tylko mapę bólu. Patrzył w ekran — widział ją, a za nią ścianę, przez którą nigdy nie przejdzie. Na parapecie huczał wiatr. Ten sam, co świszczał kiedyś nad pustynią, kiedy wróg palił się jak papierowa modlitwa. W ciszy świata — bez słów — nikt tego nie słyszał. Wiatr, który wiedział, że nic się nie kończy, dopóki w środku coś się rusza. Ale w nim już nic się nie ruszało. Tylko echo. Tylko echo.
    • @Iza-bella W takim razie Tobie też życzę zdrowia. Choroba, która często wyłącza człowieka z życiowej aktywności, czyni nas bardziej uważnymi. Bo żeby tworzyć nawet, jak to określiłaś, pisadełka, trzeba się jednak zatrzymać, a nie mijać świat z prędkością odrzutowca. Zajrzałam sobie do innych Twoich wierszy w profilu i tak sobie pomyślałam, że Twoje pisanie trafiłoby z pewnością do dzieci. I zastanawiałam się, dlaczego, aż doszłam do wniosku, że podobnie jak u nich, jest w Twoich utworach entuzjazm obcowania z tym, co nas otacza. Dzieci to dopiero odkrywają (po raz pierwszy, i jest w tym urok nowości), a później wraca się do ponownego odkrywania zazwyczaj wtedy, gdy okoliczności każą przyhamować, 'zwolnić' w biegu. Chciałabyś jakoś rozwijać się w dziedzinie pisania?
    • @tie-break dziękuję za komentarz .
    • Fajnie napisane i życiowo. Duża część facetów jest dla was transparentna. W druga stronę też to niestety działa. Wygoogluj piosenkę Mr Cellophane z musicalu Chicago. To o tym.  Pozdrawiam
    • @Simon Tracy Najbardziej z całego wiersza spodobał mi się grabarz. Właściwie to Grabarz, wielką literą, zwłaszcza że w końcowych częściach urasta niemalże do rangi mistrza ceremonii, ważnej postaci (w literaturze), przez której ręce musi przejść rozwiązanie akcji. Taki bohater istnieje po to, żeby spiąć wątki w sensowne zakończenie. Grabarza wymyśliłeś, jak przypuszczam, żeby połączyć miłość i śmierć - które lubią iść w parze w Sztuce, a przy okazji... tworzysz wyśmienity, groteskowo-wisielczy klimacik. Kompozycyjnie też jest to fajnie pomyślane.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...