Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

 

 

Polityk wdziera się do przychodni NFZ
jak tornado w złotej marynarce,
jak kapsułka witamin z huraganem w środku.

Drzwi skrzypią jak stare respiratory na kredycie.
Kolejka pacjentów cofa się w popłochu –
czują, że zaraz zniknie im nie tylko limit refundacji,
ale i resztki nadziei.

Rejestracja mdleje,
bo wszystkie miejsca są już „tylko prywatnie”.
Krzesła jęczą i próbują schować się pod podłogą.
Termometr robi fikołek i udaje martwego.
Plakaty o zdrowiu rwą się same – wiedzą, że zdrowie to luksus.

Lewatywa rzuca się pod nogi pielęgniarki,
błagając o ratunek przed uzyciem politycznym.

Polityk siada.
Fotel pęka jak budżet po wyborach,
jak złamana obietnicą wyborcza.

Kroplówki skaczą jak kibice na stadionie –
każda kropla to podatek,
każdy worek – dotacja dla kolegi z partii.

Pacjenci   chowają się pod stołami.
Stoliki robią salta.
Gabinet drży jak cały system ochrony zdrowia.

Lekarz blady jak recepta bez refundacji.
Stetoskop na jego szyi dygocze
jak bankomat przy pensji minimalnej.

Biurko ginie pod brzuchem polityka –
Zeppelin absurdu unoszony na naszych składkach.
Oczy – dwa rentgeny pychy.
Oddech – inhalator z piekła,
co dmucha na półki z lekami.
Syropy bulgoczą jak marszałek sejmu w amoku.

– Co panu dolega? – pyta lekarz drżącym głosem.

Polityk śmieje się jak rezonans magnetyczny na dopalaczach,
śmiech rozdziera gabinet na części pierwsze.

– Wszystko mnie boli, doktorze!
Plecy od noszenia władzy,
ręce od brania kopert,
żołądek od darmowych bankietów,
nogi od omijania kolejek do specjalistów…
A sumienie? – tu wybucha rechotem –
Nie pamiętam, gdzie je zgubiłem!




Lekarz nie cofał się, nie drżał.
Patrzył na polityka w absolutnej, nienaturalnej ciszy.
Na jego policzku, tuż pod okiem, pojawiła się linia – pojedyncza, lśniąca kropla, która sunęła wolno w dół.
Nie była słona. Była lepka jak zaschnięty tusz, gorzka jak brak refundacji.


Ciśnieniomierz na biurku zaczął dziwnie syczeć, jakby łapał ostatni oddech tuż przed krzykiem.
Wtedy eksplodował.
Skala kończyła się na słowie „EGO”.


Rentgen pokazuje wnętrze:
katastrofalnie rozdęte ego za publiczne miliardy.
Widać przerzuty władzy na wszystkie organy,
metastazy stanowisk w każdej tkance,
a w sercu – pustą salę sejmową.

W środku wakacje na Krecie,
darmowe kotlety, kilometrówki,
premie, premie, premie.
Dookoła – zadłużone szpitale,
pacjenci czekający latami na operacje.

Długopis lekarza wybucha w dłoni.
Tusz wsiąka w sufit i układa napis: „Naród zapłaci”.

Szafka na leki płonie ze wstydu.
Pielęgniarka mdleje,
rejestratorka śpiewa hymn w omdleniu.
Kroplówki robią falę.
Pacjenci salutują jak w Sejmie.

Polityk wspina się na wagę i czyni z niej tron.
Ze stetoskopu – berło.
Z kart pacjenta – nową ewangelię o sobie.
Każdy kilogram jego ciała to nasze podatki.
Każdy oddech – kredyt wzięty w naszym imieniu.
Każde mrugnięcie – nowa ustawa na jego korzyść.

Wstaje i woła:
– Tu nie ma przychodni!
To moje żarowisko!
A wy wszyscy jesteście moimi sponsorami!

Pacjenci uciekają przez okna.
Stoliki robią fikołki.
Strzykawki latają jak ptaki apokalipsy.
Lekarz chowa się w szafce,
która rozpada się z hańby.

Na podłodze rozsypane tabletki i recepty
układają się w napis:
„Tu był Polityk. I już nikt… nigdy nie wyzdrowieje.”

Ostatnia tabletka toczy się po podłodze,
zatrzymuje w kałuży krwi
i wykwita na niej napis:
„REFUNDACJA = 0 zł”.

 

 

 

Edytowane przez Migrena (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Migrena
nie wiem czy autor sobie życzy? tym podchwytliwym pytaniem o słów kilka, wyjaśniam że doceniam myśl i zaangażowanie, lecz ocena może pomniejszyć ten wkład, prawem wyboru "życzę sobie to i tamto" byłoby Ok. dla wszystkich?
 

Opublikowano

@Migrena muszę oczyścić myśl z grzechu, co mi się nasunęło, czytając prolog przestałem się uśmiechać, to co było zabawne, w nim utonęło, sugestia bo nie wiem czy to tylko moje odczucie o skrócenie, po poprawce ewentualne , powiem co jeszcze jeśli będzie takie życzenie :)))

Pozdrawiam :)

Opublikowano (edytowane)

@Migrena prosie? :)))   proszę nie róbmy tego co robimy, podałem swój warunek? skróciłeś?

Super orędzie do narodu tu tylko uważka

Polityk wspina się na wagę i czyni z niej tron.
Ze stetoskopu – berło.
Z kart pacjenta – nową ewangelię o sobie.
Każdy kilogram jego ciała to nasze podatki.
Każdy oddech – kredyt wzięty w naszym imieniu.
Każde mrugnięcie – nowa ustawa na jego korzyść.


Polityk wspina się na wagę i czyni tron prawa.
Ze stetoskopu - berło
Z kart pacjenta – nową ewangelię swoją.
Każdy kilogram swojego ciała to nasze podatki.
Każdy oddech – kredytem wziętym w naszym imieniu.
Każde mrugnięcie – nowa ustawa fleszem na jego korzyść.


bierz jeśli wola :))

Edytowane przez sam_i_swoi (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@sam_i_swoi

Rozumiem.

Te pierwsze Twoje komentarze jak gra wstępna :)

Lubię sugestie bo otwierają nowe perspektywy. Ale dzisiaj...

Ten mój tekst....

 

 

Więc dzięki, widzę, że mój wiersz zaczął żyć własnymi mutacjami ale zostanę przy oryginale.

 

Nic nie umniejszając Twojej wersji.

 

 

Opublikowano

@MigrenaCzytam Twój tekst i czuję, że to naprawdę opowieść o świecie przesadnie powiększonym,

a jednak wcale nie przerysowanym.

Może nie każdy to zobaczy, może nie każdy będzie chciał - ale ja widzę, jak w absurdzie polityka odbija się codzienność pacjenta. Dziękuję za ten energetyczny huragan słów.

Opublikowano

@MigrenaTwój tekst jest jednocześnie krzykiem rozpaczy, czarnym humorem i aktem oskarżenia. To nie jest zwykły wiersz - to nasza rzeczywistość w surrealistycznym wydaniu. Przedmioty nie mogą znieść absurdu - to pierwsze ofiary politycznej inwazji. Obnażasz mechanizmy władzy - "polityk się wdziera .."

A sam polityk to potwór bezkarności, arogancji, cynizmu i chciwości - wykarmiony przez naiwne społeczeństwo. 

Świetna scena - eksplodujący ciśniomierz, którego skala kończy się na EGO. Twój wiersz wywołuje śmiech przez łzy. Absurd bawi, ale przychodzi refleksja - jak blisko jest rzeczywistość.  Finał jest druzgocący - jak wyrok śmierci wydany na system, nadzieję i na pacjentów czyli nas. Super! Może wysłać go posłom, zwłaszcza tym z komisji zdrowia? :) 

Opublikowano

@Annna2

Aniu.

Nigdy dobrze nie było, ale tak jak jest teraz....to można powiedzieć,  że lepiej to już było.

Cała rzeczywistość wokół nas jakby się skurczyła. 

Jakaś powolna implozja.

Kolaps grawitacyjny.

Niedawno wspominałaś Trójkę.

A gdzie teraz są dobre powieści, filmy, muzyka ?

Gdzie są nowe myśli filozoficzne ?

Nowe antybiotyki ? (Już doszliśmy do ściany).

Gdzie dobry chleb ?

Eeee, niech to diabli !

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Fajnie to napisałaś. Co do meritum, zawsze zwyczaje i systemy były silne i często silniejsze od logiki  i zdrowego rozsądku, a władza duetu Herkus - Monte była widać słaba, skoro nie potrafili podjąć decyzji sprzecznej ze zwyczajami. Tutaj przychodzi mi do głowy sytuacja, w której doniesiono szefowi Luftwaffe Goeringowi, że jeden z jego pilotów jest Żydem. Odpowiedział: w Luftwaffe, to ja decyduję, kto jest Żydem.   Pozdrawiam serdecznie
    • @w0lfy77 Ten wiersz jest bardzo poruszający. Brzmi jak zapis kogoś, kto jednocześnie chce być sam i strasznie się boi, że nikt go naprawdę nie chce. I to napięcie czuć w prawie każdym wersie.
    • @Migrena Ten wiersz jak zimowy trans. Jest bardzo intensywny, gęsty i totalnie cielesny. Nie opowiada o zimie malując pejzaże, tylko wrzuca czytelnika w środek mrozu, aż zaczyna się od tego tekstu realnie robić chłodno.
    • Zima zaciska na mnie palce - cienkie, twarde, lodowe, jakby ktoś ulepił je z kości ptaków, które zamarzły w locie. Wsuwa mi w płuca powietrze ostre jak tłuczona noc, jakby każdy oddech był odłamkiem zbitego lustra, w którym ktoś przeglądał się po raz ostatni. Czuję, jak świt tłucze się o moją klatkę piersiową, jakby chciał wybić sobie wejście, zanim przymarznie od środka. Oddycham metalem. Oddycham trzaskiem. Oddycham bielą, która nie rozjaśnia - tylko kasuje świat po kawałku, cierpliwie, profesjonalnie, jak gumka, która zna moje imię, mój podpis, moje wszystkie wahania. Zima prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błyskawicy - widzi we mnie kości zanim ja je poczuję. Samochody stoją jak martwe dorsze pochowane w lodowych katafalkach: obrośnięte mrozem, przykryte bezdechem, wypatrują moich dłoni - czerwonych, popękanych, jakby każde knykcie pisały zaklęcia przeciw ciepłu, jakby skóra uczyła się alfabetu zimy poprzez ból. Mróz wcina się we mnie głębiej niż lato, głębiej niż jesień, głębiej niż wszystkie pamięci: jest czysty, anatomijny, bezczelnie uczciwy. Nic nie udaje. Zima nie kłamie - rani prosto, rani w punkt, jak chirurg, który nie używa znieczulenia, bo wie, że znieczulenia są dla miękkich miesięcy. Wiatr oplata mnie jak zwierzę zrobione z noży, jak drapieżnik, który zna moje przeszłe oddechy. Próbuje mnie wypchnąć ze swojego terytorium, a potem wciąga z powrotem - jakby chciał mnie mieć w sobie na stałe, jako gorącą skazę, którą trzeba okiełznać. Wiatr rozkłada mnie na częsci jak anatom, który uczy się człowieka od zewnątrz do środka, mróz po mrozie, drżenie po drżeniu. Śnieg patrzy na mnie jak głuche bóstwo zrobione z ciszy; niczego nie oczekuje, ale wszystko zapamiętuje. Skrzypi pod stopami, skrzypi tak, jakby pod bielą poruszały się nerwy ziemi - biały impuls, wstrząs za wstrząsem, jak elektrokardiogram planety. Nos parzy, policzki drewnieją, dłonie szczypią jakby księżyc przykładał mi do skóry swoje zimne monety, płacąc za każdy gram ciepła, ktory ze mnie wyciąga. Drzewa stoją czarne i ostre, płoną odwrotnym ogniem - ogniem, który nie daje światła, tylko świadomość. Latarnie dymią zimnem. Słyszę świat dzwoniący lodem - jakby wielka szklana misa właśnie pękała nad moją głową. Wchodzę w tę zimę jak w obrzęd przejścia, w alfabet, który można odczytać tylko własnym drżeniem. Lód jest nauczycielem, wiatr jest kapłanem, śnieg jest księgą, a ja jestem atramentem, który zamarza na marginesach. But od nart, pogryziony przez psa, leży jak relikwia nieprzeżytego planu - świadectwo śmiechu, który nigdy nie miał okazji zabrzmieć. Śmieję się pod nosem: nie trzeba nart, żeby spadać. Wystarczy zgodzić się na zimę, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie lipcowe resztki, aż zostanie tylko cienki rysunek - pulsujący ślad na mrożonym szkle. Jestem upojony. Nie winem, nie jesiennym rozpadem, nie lipcowym ogniem - tylko białym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów kości, wyskrobuje z niego pęknięcia, a na koniec zostawia w środku błysk: zimny, chirurgiczny, prawdziwy. Śnieg migocze jakby ktoś zmielił tysiąc gwiazd i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim zniknąć. Zima potrafi kochać okrutnie. Ale kocha uczciwie - pali od środka, wypala powietrzem, aż stoję w jej ramionach niby zamarznięty, a jednak w środku płonę - cichym, niebieskim ogniem, którego żaden lipiec, choćby ryczał w niebo, nie potrafi nazwać.              
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Prawda zawsze jest jakaś tam. W sensie, że nie mam pewności, czy pojęcie prawdziwości jest akurat w tym wypadku adekwatne. Wiersz może być prawdziwy, w tym sensie, że odzwierciedla stan faktyczny - faktycznie zaistniałe emocje, wydarzenia, myśli, zjawiska. Ale może być źle napisany. Nieudolnym językiem banalnymi metaforami, niedbale, chaotycznie, wtórnie. Bywają jednak teksty perfekcyjne formalnie, a jednak za nimi stoi tylko martwa estetyzacja. I bądź tu człowieku mądry.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...