Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dziękuję i pozdrawiam 

Krew pierwotnie też była. Wyciąłem, bo za długie się robiło, a forma miała być mała. 

Dobrze odczytujesz, ale punktem wyjścia jest Księga Rodzaju, Chrystus pojawia się później ;) 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Wiem.

Czas w pewnych okolicznościach ma drugorzędne znaczenie albo... staje się zupełnie bez znaczenia i "wcześniej", "później" możliwe, że zostają zupełnie oderwane od boskiej rzeczywistości. Ale na tym może zakóńczmy te rozważania :).

Wszystkiego dobrego :)

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Nikogo nie chcę obrażać i mam nadzieje nie obrażam. Ale płótna na mi nie żal, bo lubię rozważania natury teologicznej chociaż jestem osobą niewierzącą. 

A obraz rzeczywiście paskudny, bo i z człowieka wyłażą paskudztwa. 

Wielkrotnie zresztą słyszałem, w tym od osób uważajacych się za wierzące, że człowiek jednak nie do końca się Bogu udał.

 

Edytowane przez Czarek Płatak (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Czarek Płatak Te kilka słów prowokuje jak najbardziej awangardowe obrazy...

Cała ludzka fizjologia, choćby ta estetycznie wątpliwa i do krzty zwierzęca, jest po coś. Wszystkie wydzieliny i płyny ustrojowe mają robotę do wykonania, komunikują bądź regulują funkcjonowanie. Spoglądając aksjologicznie i w oderwaniu od teologii, to właśnie czyni człowieka systemem kompletnym, a więc nie jest wadą. A że nieładne, nie pachnące, obślizgłe - zwykła przeciwwaga do reszty. Odniesienie do "na obraz" w rozumieniu ułomności tego podobieństwa i tego, jak ono rzutuje na obraz boży - tu zdaje się, powinni się wypowiadać chrześcijanie. Jeśli zrobię to ja, będzie to bez podstaw, skoro nie jest to moja wiara i mój Bóg. Wiem jak tłumaczy to biblia i tyle. Mam uregulowany stosunek do swoich przemyśleń, ale przede wszystkim odczuć. Wiara z wychowania i przekazywana jak tradycja, będzie tylko zwyczajem, a nie tym, co czujemy bezwarunkowo i wbrew - tu można dodać wiele. Wiara dla mnie jest impulsem i odruchem. 

Po pierwszym przeczytaniu byłam lekko odtrącona od tych niekosmetycznych słów, zbita z tropu... ale sens postawionego pytania przedarł się przez tę skorupę cielesności. 

Trochę mi ten ból zęba tam nie pasuje, jakby inna kategoria. 

Zupełnie nie wiem, dlaczego się tak rozpisałam! bye 

Opublikowano

Znak zapytania czyni ten wiersz pytaniem a nie stwierdzeniem (choć jest lekko zaczepne ;)), nie ma więc zarzutu kategorycznego).

 

Kiedyś próbowałam rozgryźć na swój użytek tę kwestię "na obraz i podobieństwo". Z podobieństwem jest w sumie prosto - podobne to nie to samo, co oryginał. Choć można się pomylić :) I uznać tombak za złoto.

Gorzej mi szło z tym obrazem. Nawet miałam pomysł, że może chodzi o obrazę ;). Czyli połowa człowieka to podobieństwo (dobro), a połowa to obraza (przeciwieństwo czyli zło). Ale doszłam do wniosku, że to nadmierna kombinacja myślowa ;).

Teraz odbieram ten obraz bardziej dosłownie- ale obraz to tylko przecież powierzchnia, peryferie. Nie sedno.

 

Myślę, że człowiekowi dużo złego wyrządziło stwierdzenie 'człowiek - to brzmi dumnie'. To zatrzymuje na moście. Nie skłania do przemiany, zejścia z mostu.

Człowiek jest tylko człowiekiem. Droga to nie cel, choć drogę trzeba oczywiście przejść.

 

Potrzebne są takie pytania, jak w tym wierszu, a nie spychanie wszystkiego w podświadomość.

Pozdrowienia 

Opublikowano (edytowane)

Zdziwiłam się widząc formę, ale nie powiem, że mi się nie podoba. Dorzucę jeszcze wymiociny, nasienie (również diabelskie), odchody. Nie ma się co burzyć - Bóg (jeśli zaistniał) też odszedł. 

 

Ten dla wielu brzydki obraz to świetny temat do pięknej dyskusji. 

Edytowane przez VaruVaeri (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Wspaniały komentarz. Jestem ultra wdzięczny za przeprowadzoną wiwisekcję (w dobrym i utrzymanym w językowej konwencji omawianego tekstu ;) kontekście) wiersza. 

Cieszy mnie, że jak zauważyłaś końcowe pytanie pozwala na to przebicie się przez cielesność. 

Rzeczywiście ból zęba jest tu z innej bajki. Mylślałem jeszcze o wielu innych aspektach jak: kłamstwo, obłuda, zazdrość dla przykładu. Postanowiłem jednak skupić się na fizyczności. Punktem wyjścia było zdanie z Księgi Wyjścia i wielokrotnie zasłyszane zdanie, które pojawiało się przy okazji wyskakiwania w rozmowie tematu nie ładnych, obślizgłych wydostających się z człowieka wydzielin. Ból zęba, a właściwie psucie się zębów jak i psucie się narządów wewnętrznych również pojawiały się na ogół przy tej okazji. W tekście znalazł się ból zęba jako manifestacja tego psucia, którą zna każdy kto już nie jest dzieckiem, bo przecież (odpukać) nie każdy, i oby jak najdłużej tak zostało doświadczył już tego psucia, szwankowania jeśli chodzi o nasze cielesne wnętrze. 

Macham łapą za ocean 

 

Niezmiernie cieszy mnie, że te kilka nie ładnych rzeczowników z pytaniem na końcu sprowokowało tych kilka naprawdę ciekawych i wnikliwych komentarzy :) 

Tak - człowiek to brzmi dumnie - rzeczywiście może robić krzywdę poprzez niepotrzebne i często zupełnie na wyrost wbijanie w tę koronę (stworzenia), która później zdaje się zasłaniać oczy i wręcz zaślepiać. 

 

Dziękuję i pozdrawiam 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Masz rację w całej rozciągłości choć nie koresponduje z tym co napisałem w przypadku uczłowieczania Boga. Pragnę jednak tutaj przypomnieć, że Bóg sam się uczłowieczył pod postacią swojego syna. No, a my maluczcy możemy jedynie zadawać pytania, albo przyjmować wszystko bezrefleksyjnie (co ma moim zdaniem miejsce nader często w przypadku osób wierzących).

Kolejny super komentarz. Muszę chyba częściej takie pisać, hah 

Dzięki i pozdrawiam 

Tak czasami trzeba po tych schodach wręcz bokiem :) 

Dzięki i pozdrawiam 

Też właśnie ;) 

Myślałem o wymienionych płynach, ale chciałem żeby tekst był tak szczupły jak można. Nasienie wykluczyłem jako zawężające porównanie między Stworcom, a jego dziełem do mężczyzny jedynie. 

 

Dziękuję za czytanie, słowa. 

Pozdrawiam 

Ja nikogo jeszcze nie zabiłem ;) 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Rozkazałem odnaleźć i ściągnąć tu Twoje ciało. Wygraliśmy bitwę a przegraliśmy wojnę. Leżysz na stosie tak cichy i blady. Bracie! Weź i mój topór w odmety, świętego, ofiarnego ognia. Zabierz go do Asgardu. Trenuj nim pod okiem Bogów aż do dnia ostatecznej bitwy. Wiernie będzie Ci służył. Dziś ścieżek przeznaczenia nie prostują Bogowie. A w wojnie nie szukaj honoru ani wiecznej chwały. Wróg nie stanie z Tobą oko w oko w szranki. Zabije bez chwili zwątpienia, dronem czy samolotem. Wiem jak samotny tam będziesz Bracie. Po kolejnej bitwie, zapewne dołączę do Ciebie. Duch mój pod bramy Asgardu podejdzie. Mój czas także do końca się zbliżył. A jeśli widzą mą żałobę i żal. Niech stwierdzą zgodnie, że to jeszcze nie czas. I niech zwrócą iskrę życia w Twe piersi i oczy.   Runy i gwiazdy są nam przychylne i łaskawe. Twoja dusza wraca przez mroki Helheimu. Żagiew dla stosu, zamienimy w miecz z zaklętą potęga ojców. Żagiew śmierć i proch. Miecz nieśmiertelność i władze wróży. Cóż oprócz łez i ryku żałości, może wyjść z mojego serca środka. Czas pożegnać ten świat. Złamać i spalić tarczę z zaklętą w niej siłą, mądrością i honorem. W agonii trwającego Ragnaroku. Spłonąć jak krzak. Dzikiej, białej róży.
    • Straż pożarna odjechała  Miejska zobojętniające  Koniec z ciepłymi kluchami To był bar, łyżki na łańcuchu   Widelca nie uświadczysz A łyżeczka pozostała w sferze Niebieskich ptaków  Na noże wszedł kolekcjoner   Wykałaczki zakazane Resztki miały pozostać nietknięte  Próchnica zrobić spustoszenie  I prawie wyszło gdyby nie covit   Pies, który pożarł kiełbasę 
    • @Migrena cieszę się i bardzo dziękuję :)
    • "Gdybym miał wybierać to zarżnąłbym ich wszystkich i to bez wyjątku. Kobiety, dzieci i starców, te parszywe gnidy. Nie mam jednak tego luksusu, nie teraz ale wciąż pamiętam!"  Pierwszy dźwięk był metaliczny, nie ludzki. .Jakby ktoś przeciągnął zardzewiałym żelazem po kości i wtedy dopiero zdał sobie sprawę, że to on, że to jego własny oddech tak brzmiał, głęboki, pusty, jakby w środku klatki piersiowej było tylko echo po człowieku.  Piach na arenie był szary, nie piaskowy ale szary od popiołu, zabarwiony kawałkami cegieł i betonu, wyczuwalny przez podeszwy.  Tłum zawył. Kord przeciągnął wzrokiem po trybunach zapełnionych niemalże do końca i zatrzymał się nad balkonem zwieńczonym baldachimem.   Niebo było gęste, jak zawsze. Skłębione ciemne chmury nie wróżyły pogody a jedynie kwaśny deszcz.  Kord ścisnął rękojeść miecza, chwycił pewnie, ramię zadrżało.  To był miecz jednoręczny, stary, zabrany z muzeum — nie dla ozdoby, ale po to żeby zabijać, bo prawdziwa stal przetrwa dłużej niż ludzie i nadal może uśmiercać. Porządnie naostrzony.   Trzymali Korda dla rozrywki. Karmili i myli a to tylko po to, żeby wyszedł na arenę i zabijał. Nie widział jednak na razie przeciwnika.  Wzrok skierował na drugą stronę areny. Tłum nadal wył. W powietrze wystrzeliły kamienie i kawałki cegieł jakby na zawołanie. Arena jednak była duża i nie dosięgły Korda.  Brama otworzyła się z jękiem rysowanej stali. Powietrze zatrzymało się na chwilę.  I zobaczył go. Nie wiedział czy to człowiek czy mutant, czy jedno i drugie bo skóra tamtego była jakby szarozielona, jakby pęknięta od środka.  Ręce zwieńczały zakrzywione szpony a grzbiet zdawał się pokryty łuskami, jak u jaszczura.  Mutant rozglądał się jak on po trybunach i w tej chwili Kord dostrzegł w nim coś bardzo ludzkiego i ten bardzo ludzki strach.  "On też się boi"  Stworzenie ruszyło, ale nie jak zwierz, jak ktoś, kto pamięta jeszcze bycie człowiekiem. Stąpając pewnie na dwóch nogach pomagało sobie długimi ramionami. Szpony wzbijały mnóstwo kurzu i tak właśnie poczuł się Kord w tej chwili, jakby zabity pyłem i wyssany do ostatniej kropli krwi.   Mutant nie rzucił się od razu, nie szarżował. Szedł teraz powoli oceniając odległość. Widział miecz i rozumiał co to jest. Patrzył Kordowi prosto w oczy.  Ruchy miał nienaturalnie płynne, zbyt płynne jak na coś, co miało zrogowaciałą skórę i pęknięcia na policzkach jak glina po suszy.   Kord zrobił krok w bok, w lewą stronę okrążając mutanta. Ostre kawałki szkła zazgrzytały pod podeszwami.  Mutant nie spuszczał go z wzroku. Pochylony skierował się w prawą stronę i na chwilę zatrzymali się w tym ruchu jak tancerze oceniając swoje możliwości.   Kord domyślał się, że to nie była pierwsza walka potwora, że nie będzie łatwo i na chwilę zwątpił.   Tłum jednak zawył i skandował: "Zabij, zabij, zabij..." I tak bez końca a Kord otrzymał porządny zastrzyk adrenaliny. Nie myślał jak człowiek, nie myślał jak zwierzę ani potwór. Stawał się maszyną śmierci.  Mutant pierwszy skrócił dystans. Ramię poszło w bok Hakujący ruch, nie cios. To tylko skrobanie, jakby chciał rozerwać Kordowi gardło nie siłą ale tarciem.  Kord uniósł ostrze mając nadzieję, że metal wystarczy. Ostrze poszło w dół, klasyczny "fendente dritto", iskra przeszła po stali, uderzenie było cięższe niż powinno.   Mutant odskoczył pół kroku, jakby badał reakcję. Przygotował się do ataku.  Czas nie zwolnił, ale Kord zwolnił w środku swoich myśli, niezauważalnie.   Mutant drgnął. Zamachnął się prawą ręką szykując atak i zasłaniając się szponami lewej ręki przed cięciem miecza.  Jednak to Kord pierwszy poruszył się świadomie. Nie szeroki zamach, nie desperacja, ale milimetr przesunięcia stóp w lewo żeby otworzyć linię do kolejnego ataku i ciąć od dołu. Stal nie musi iść daleko, czasami wystarczy obrócić ją o pół palca i mutant to poczuł bo w jego oczach pojawił się cień niepewności. Nie zdążył odskoczyć. Wypolerowana stal zazgrzytała na jego szponach nie czyniąc mu jednak krzywdy.  Kord oddychał szybciej, oddech nie zwalniał, serce łomotało, adrenalina wypełniała każdy kątek jego ciała.  Mutant rzucił się wreszcie do przodu rozchylając ramiona, szykując się do łatwego zatopienia szponów w ciele przeciwnika.   Kord jednak nie odsunął się.  Zrobił coś bardziej brutalnego i bardziej ludzkiego. Wsunął ostrze pod kątem tak, żeby przeciwnik wpadł na nie sam.  Stal nie atakowała, jedynie czekała.  Uderzenie było tłuste i miękkie, nie metaliczne. Rozpaćkało się pośród wrzasków tłumu, weszło w tkankę jak w mokrą rozgrzaną roślinę. Przez sekundę mutant bezgłośnie zamarł, kurz jakby opadł, powietrze zgęstniało jeszcze bardziej.   Kord stał w bezruchu z dłonią wciąż zaciśniętą na rękojeści i z tą jedną, zimną myślą: "To nie ja dzisiaj zginę!"  Ostrze zostało w ciele ale mutant nie cofnął się ani o krok. Jego ciało nie poruszyło się tak, jak powinno, jakby stal była obojętna i stawała się jego ciałem.   Gwałtownym ruchem ciała wyszarpnął wbity miecz z rąk Korda i zamachnął się do kolejnego uderzenia.  Kord jednak wypuścił rękojeść uginając się pod masą cięższego przeciwnika. Miecz został w środku a Kord stał się bezbronny.  Odskoczył gwałtownie nie pozwalając się zranić. Teraz już nie patrzył w oczy mutanta, ale na rękojeść miecza.   Mutant ruszył szybciej niż mogłoby się wydawać i już nie bacząc na nic zaatakował. Kord cofnął się o dwa kroki ale nie z paniką, z wyborem, bo nagle zauważył coś: kiedy mutant ruszał  jego lewa strona pękała jak wyschnięty asfalt po mrozie Tam była słabość ale żeby tam trafić potrzebował broni a broń ugrzęzła.  Kord zrobił rzecz pozornie szaloną, rzecz, której nie robi ofiara. Chwycił mutantowi nadgarstek gołymi dłońmi tuż przed pazurami i siłą własnego ciężaru pociągnął go w bok tak, żeby przeciwnik sam wyrwał ostrze z własnego ciała.  Pazury przecięły mu plecy jakby to była jedynie cerata, płytko — ale długo i przez sekundę Kord poczuł ból i ciemność w płucach.  Mutant wbił mu pazury pod łopatkę jakby chciał się zahaczyć, jakby chciał go zatrzymać blisko żeby rozszarpać gardło z dystansu jednego oddechu.  Kord wysyczał powietrze przez zaciśnięte zęby i zamiast odsunąć twarz  przybliżył ją, i wgryzł się w bark mutanta przecinając tkankę na obojczyku.  Mutant zawył ale nie jak zwierzę, jak coś, co pamiętało ból sprzed przemiany.  Ten jeden dźwięk był jak impuls nerwowy który przetoczył się przez ciało Korda i wtedy — w tym jednym momencie w tym zwarciu, mięso do mięsa, Kord wyczuł rękojeść w dłoni. Zaparł się oburącz wyszarpując ostrze z szaro zielonego ciała mutanta.  Pazury bestii wbiły się jeszcze głębiej. Kord stracił grunt pod nogami i zawisł na szponach, na ułamek sekundy.   Miecz jednak tańczył już swoim rytmem i wykonując puntę ponownie rozszarpał trzewia mutanta.  Kord nie czekał na łaskę. Pchnięcie było szybkie, dokładne — mutant padł na bok, jak odcięty od własnego ciała. Chwilę trwało, nim piach wchłonął ciszę. Potem zabrzmiało to pierwsze, niechlujne „Ha!” — pojedynczy okrzyk, jak iskra. Po sekundzie eksplodowało: głosy wyrwały się z trybun, pełne prostej radości i prymitywnej ulgi. — Kor-gen! Kor-gen! — krzyczeli na początku niskim growlem, a potem dodały się piski i gwizdy. — Kor-gen! Kor-gen! Kor-gen! — i nagle imię, którego nikt mu nie dawał, przyjęło kształt. Publiczność uderzała pięściami w metalowe bariery, śmiejąc się i krzycząc, odkładając na bok litość. Dla nich to był spektakl. Dla nich to była krótka przerwa od głodu i myśli.  Dla Korda dziwne było to, że poczuł się spełniony. Uświadomił sobie, że właśnie stał się gladiatorem i to właśnie było jego siłą.  Wyczerpany karmił się skandowaniem tłumu. Spojrzał na balkon. Zobaczył wyciągniętą rękę, ale nie widział dłoni i kciuka. Jak na zwołanie wyszarpnął miecz i wbił w pierś mutanta, tam gdzie powinno być serce. Mutant zadrżał, wypuścił powietrze i to już był koniec.   "Kor-gen, Kor-gen, Kor-gen!" Tym razem nie poleciały kamienie, tym razem ktoś rzucił bochenek chleba, ktoś inny kiść marchwi a ktoś inny dynię. Ludzie krzyczeli widząc Korda jako bohatera, jakby zbawcę ich wszystkich trosk.   Kord niewiele myśląc zbierał podarunki. Głód był naprawdę dotkliwy I w tym momencie otwarła się brama, jego brama.  Szybko wybiegli z niej ludzie uzbrojeni w karabiny i pistolety. Nie było szans.   Pozwolili mu zachować trofea, ale wpędzili z powrotem do klatki.  — Ten ma rękę — warknął jeden z nich. — Nada się do kolejnej walki. Trzeba go tylko wyczyścić.  I wtedy Kord po raz pierwszy od długiego czasu poczuł, że decyzja nie jest już tylko jego — że jest częścią czegoś większego: mechanizmu, który żywił się przetrwaniem. Jego imię, rzucone przez tłum, było biletem na jutro.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...