Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Na dukcie leśnym położonym między drzewami, biegnie lichy Dziadek w towarzystwie starej pudernicy. Solidnie dzierży w dłoni niewielkie pudełko. Zaiwanił Babci, jako karę za połamanie fajki na dwie i pół części.

 

Śmiga żwawo szybko, a nawet raźno, mimo upływających lat. Zdyszany, spocony, lecz przed nim jeszcze bardziej zdyszana i spocona, spierdziela jego trwoga.

 

Jest tak przestraszony, że z rozpędu rozdeptuje krasnoludki, obsypując nieco tym, co leci szarą aurą, przez szpary między wiekiem a człowiekiem.

 

Woła co prawda: a sio, a sio, lecz nie wszystkie szkraby, umykają zawczasu. Niektóre niewiele widzą nieznośnego dziadka, mając proszek na gałkach ocznych.

 

Te nieuważne, spłaszczone, owinięte wokół rozpędzonych butów, jak makaron na widelcu, robią za plastry wspomagające.

Są to jednak skrzaty zaiste odporne. Biegające przeciwności życiowe – mają głęboko gdzieś.

 

Dziadek ma stracha tak wielkiego, że nie wpycha ich z powrotem pod podeszwy trzewiczków.

Usilnie pragnie dogonić swoją trwogę. A niby po co?

 

Jest taki kruchy, delikatny, suchy i malutki, że członki dziadziowe prawie oddzielnie po lesie hasają.

Tylko ciśnienie atmosferyczne, jako tako trzyma Dziadka w kupie. Nawet jeleń ucieka przerażony w knieje, które są odważne i zostają tam gdzie są.

 

Zwierzak woli robić uniki przed kulkami myśliwego, niż uderzyć w rozpędzonego przedstawiciela: homo nie wiadomo, z którego na dodatek groźnie powiewa kurz minionych epok.

 

Aczkolwiek ten akurat zwierzak, pasuje w pewnym sensie do tej bajki.

 

Omawiany uprzednio ucieka przed Babcią.

Żoną ukochaną, którą to dawno temu musiał umiłować pod przysięgą.

 

Długi czas tego nie żałował.

Prawie aż do teraz, kiedy to luba wałkami przyozdobiona, powiedziała prosto w fajkę, łamiąc wspomnianą na kilka kawałków jednocześnie, że ją zdrada ze sprawniejszą lafiryndą, z młodszymi papilotami na głowie.

 

Babcia na szczęście dla męża swego, zostaje daleko z tyłu.

A to z tej przyczyny, że biegnie z tobołkiem na plecach.

Zmienia szatę raz po raz.

Nie chce żeby mijane sąsiadki jej zarzuciły, że nie stać ją na to,

by ścigać męża, co chwila w innej sukience oraz nakryciu głowy.

 

Gdy mija zdyszana wszystkie ciekawskie kumy stojące na poboczach,

to znacznie przyspiesza swój pospieszny pęd.

 

Nie musi co kilka minut zakładać innej kiecki.

 

Nawet czasami biegnie goła.

Chociaż w gęstym lesie, kogokolwiek zgorszyć, czymkolwiek nie sposób.


Dziadek – w porównaniu z Babcią – biegnie teraz trochę wolniej.

Mimo wszystko – od czasu do czasu, chociaż przez chwilę – transportuje okurzone krasnoludki.

To znacznie spowalnia szybkie dreptanie.

 

Tym bardziej, że małe ludki, gryzą liche, owłosione kostki, lub usiłują ukraść sznurowadła, psikając paskudnie, aż echo niesie, gdyż wszędzie pył.

 

Nagle leśna apokalipsa. Babcia dogania Dziadka.

{Już samo stwierdzenie powyższego faktu, jest niebezpieczne. A co dopiero reszta.}

 

Wszystkie pobliskie zwierzęta – dbając o swoje zdrowie – uciekają głęboko w las.

Tylko nieliczne odważne ptaszki, siadają na gałęziach – ale tych najwyższych.

Biedny jeleń, zasłania twarz porożem. Krasnoludki spieprzają w grzyby,

a ziemia drga ze strachu, płosząc wszystko, co siedzi w norkach.

Kwiatki zamieniają się z powrotem w nasionka.

 

A przez ten czas, Babcia tłucze Dziadka – czymkolwiek. Co akurat złapie.

W tej chwili dorwała krasnala, który wyszedł na chwilę z grzyba, żeby zrobić siku.

Zawzięcie tłucze przeciekającym szkrabem, męża, jednocześnie wyrywając pudernicę.

Dziadek wrzeszczy, krasnal wrzeszczy, a pobliskie ptaszki przestają śpiewać.

Bo i po co. I tak nikt nie usłyszy. Wnerwione, odlatują do ciepłych krajów.

 

Nagle bitemu stworzeniu, udaje się oswobodzić z razów ukochanej.

Ucieka na drzewo, chociaż jest tylko trochę młodszy, od wiekowego dębu.

To ze strachu dostaje takich sił, w swoich zmurszałych członkach.

 

Babcia włazi za Dziadkiem, ale jej jest trudniej,

bo w pustej dłoni trzyma pudełko, a drugą w przerwach pudruje nosek.

Za to boi się wiewiórka o swój dobytek.

Nie chce, żeby nieproszeni goście, wyjedli zapasy na zimę.

Zaczyna ciskać w Dziadka żołędziami.

 

Poszkodowany woła do niej, że ma ciskać w nieznośną zarazę, co lezie za nim.

 

Ale rudemu zwierzakowi wszystko jedno. Ciska na wszystkie strony.

Nawet biedny jeleń dostaje prosto w oko. Gdyby nie poroże, to by dostał w obydwa.

Babcia łapie męża za kostkę i ciągnie do siebie, żeby znowu przywalić i resztkę proszku w oczęta wsypać, by nie wiedział gdzie wierzga.

 

W tym czasie krasnoludki wyłażą z grzybów. Na dole jest bezpiecznie.

Tylko na górze trwa wojna. Zaczynają tańcować leśnego walca.

 

Babcia jest nieustępliwa. Kostki nie puszcza.

 

W końcu małe ludki, zaczyna wnerwiać ten cały harmider.

bo nie bardzo słyszą, co orkiestra przygrywa.

 

Namawiają jelenia, żeby bodnął Babcię w tyłek rogami.

Może wtedy spadnie. Jeleń – aczkolwiek niechętnie – wykonuje zadanie. Aż się kurzy.

Waleczna kobieta, rzeczywiście spada, ale nadal trzyma nogę,

do której jest doczepiony Dziadek.

 

A że mąż spada na żonę, to się szybko zbiera do kupy i zaczyna uciekać.

Niefortunnie wali głową w drzewo.

Widzi nagle gwiazdy – zarówno te na niebie, jak i przed oczami.

Dopiero teraz wszyscy widzą, że mało widzą, bo zrobiło się prawie ciemno.

Babcia rzecze, że wybacza mężowi, gdyż po ciemku i tak by nie wiedziała, kogo tłucze.

 

A nie chce skrzywdzić niewinnej istoty.

 

Następnie po omacku, wraca małżeństwo do pieleszy swoich.

Żona po drodze tłumaczy mężowi, że w pudernicy trzymała prochy protoplasta rodu, który to został po całym lesie rozciepany. A że lubił naturę, to w sumie dobrze mu tak.

 

Od tego czasu, żyją długo i szczęśliwie lub inaczej.


 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Gdy przychodzi zieleń, to nic innego nie robię, pakuję się w nią i tak aranżuje dni.
    • W czterech ścianach płonie strach, Cisza krzyczy, serce drga. Na stole zimny chleb i łzy, A w oczach dziecka — koniec gry.   Zagubiony w cieniu win, Własny gniew pożera dni. Chciałem tylko być kimś znów, A zostałem echem krzywd i słów.   Zasłaniasz blizny — wstyd i żal, Mówisz „nic się nie stało”, jak co dnia. Ale nocą słyszysz płacz, To twoje serce woła: „dość już masz!”.   Roztrzaskane lustro wciąż, Pokazuje twarz bez słów i rąk. Czy przebaczenie ma jeszcze sens, Gdy każdy krzyk to nowy grzech?   Nie bij, nie krzycz, nie niszcz snów, Niech miłość wreszcie przerwie ból. Z popiołów wstań i zacznij żyć, Bo w każdym z nas jest światło i krzyk. Niech echo ciszy woła nas, By nikt nie płakał jeszcze raz...       p.s. Tekst jako piosenkę można posłuchać tutaj 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @tie-break Oj, jak ładnie, wrócę - tylko pomyślę, bo teraz jestem jeszcze trochę śpiąca :)
    • Tańczyły, śpiewały, pijane obłędem, Oszalałe, w upiornych podskokach. Po chwili krótkiej do kotła, równym rzędem, Stały za sobą w ciemności zmrokach.   W kotłach smakołyki się zagotowały: Tłuste mięso z udźca baraniego, Na zakąskę zaś zioła przygotowały I drobinkę kwasu chlebowego.   – Ja, to tamtej mleko zabiorę – za karę, Bo mnie nazwała staruchą starą, Że niby ona wielką posiada wiarę, A ja jestem zgryźliwą poczwarą.   – A ja, to plagę szkodników na pszenicę Ześle sąsiadce, co do kościoła, Wczoraj ledwie – wyobraź sobie – w rocznicę, W biegu na msze poszła chylić czoła,   Wymodlić wybawienie przeklętej duszy, Bo deszcz sprowadziłam na jej pole. Tamtej zeszłorocznej, przeraźliwej suszy Pokonała zawistną niedolę,   A ona, że to niby czary, że szkodzę. Nie pomogę więcej – źli są ludzie. W smutku spuściła głowę. – Od nich pochodzę, Dbali, wychowali, w pocie, w trudzie.   Zamartwiła się nad swoimi słowami, A sumienie poruszyło strunę, Która w duszy – nakazami, zakazami – Drapie niewidzialną oczom łunę.   Wrzask. Na kłótniach i na sporach noc upływa, Zmęczone i rozdrażnione – senne, Na niczym już im nie zależy, nie zbywa. Blisko świt słońca, zorze promienne.   Wtem pojawia się demon, kozioł kudłaty, One w strachu: przewiniła która? Wchodzą z lękiem na latające łopaty – Złego aura: upiorna, ponura.   Matoha syczy, czerwone oczy wbija, Dokładnie ogląda, wzrokiem bada, Czy która nie zwodzi albo nie wywija, Kłamie, oszukuje. To szkarada –   Pomyślały. Pokorny wzrok w ziemię wbity. Na to on: sprawiedliwość – tak Zofio – Wiedźmy, czarodzieja, maga czy wróżbity Jest matką i waszą filozofią.   Straszyć czy szkodzić – nie. Wam pomagać dane. Ziół leczniczych poznałyście sekret, Przepisy na różne choroby podane Nosicie jak podpisany dekret.   Wymagam więc jako strażnik waszej pracy, By morale przestrzegane były, W przeciwnym razie na rozkaz was uraczy Sroga kara. Diabły będą wyły   Z klęski, z zatraty waszej, z waszej głupoty Wyły będą pod niebiosa same, Winne będziecie jeżeliście miernoty Pod odpowiedzialnością złamane.   Wiedźmy w strachu całe przed Matohem stały. Wygląd jego jak demona z piekła: Kozioł zawistny i to kozioł niemały, Oczy czerwone, gęba zaciekła,   Na głowie rogi, zębiska, czarna grzywa, Lecz co innego bardziej przeraża: Odgłos co się z głębi gardła wydobywa, I śmiech, który raczej nie zaraża.   Z piekła rodem, więc dlaczego zapytacie, Czuwa pilnie, by wiedźmy chroniły, A nie wiodły ku zgubie, żalu, utracie? Cóż? Prawo, prawem – tu prawo siły.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...