Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ku chwale komunikacji miejskiej i linii autobusowej nr 171


Rekomendowane odpowiedzi

W autobusie jebie gównem
Rzygać chce się, jest tak cudnie.
Szarpie, zwalnia, ciasno wszędzie,
Na przystanku znów przybędzie.
Słońce świeci w ryj i grzeje,
Z klimy ciągle gówno wieje.
To Warszawa drodzy państwo.
Podróżuje tak poddaństwo.
Drzwi otwarte, łyk powietrza,
Spaliny, smog, tlenu domieszka.
Chwilę lepiej i znów gówno,
Drugi wdech, już za późno.
Chwila jeszcze, dziesięć minut,
Trzy przystanki, przy drzwiach stoję.
Kręci w głowie i żołądku
Zaraz będzie już w porządku.
Mój przystanek, mam wysiadać.
Gówna dajcie! Jeszcze trochę!
Na odchodne spora dawka.
Wdech głęboki! Patrzcie chuje!
Nic nie zrobi! Mogę więcej!
Rzygłem, padłem, nie chcę więcej.

 

Warszawa, 2019

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Męczylem się czytając ten tekst jak twój bohater w tym autobusie. Przede wszystkim znudził mi się w połowie, co oznacza zapewne, że jest przegadany. 

Poza tym widzę go jednak w dziale "satyra". 

 

A to już popis rymowania najwyższych lotów:

 

Nic nie zrobi! Mogę więcej!
Rzygłem, padłem, nie chcę więcej.

 

Mz do poprawki. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Cztery razy użyte to samo słowo, już nie chcę po raz piąty. Mógłbyś się postarać bardziej, jednak rozumiem

i wiem co przeżywasz. Mam do pracy trzydzieści dwa przystanki w jedną stronę.

Też się wkurzam, ale zaraz mi przychodzi z pomocą myśl: Wysocka, nie marudź, jak ci źle, jazda po taryfę.

Pozdrawiam :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak z dystansu, komunikacja w Warszawie nie jest wcale zła. W szczycie jest tłok, ale jak porównasz z takim Tokio, to tu jest luksus. Nie wiem, czy gównem są współtowarzysze podróży? Jeśli chodzi o wymioty, trochę osób tak ma podczas jazdy. Na końcu, Warszawa jest wspaniałym miastem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@light_2019 Męczyłem się czytając ten komentarz. Znudził się po pierwszym zdaniu. A co za tym idzie wart jest niewiele. Poza tym widzę go gdzieś pomiędzy mało mnie to interesuje, a po co takie pisanie? 
Co zrobiłeś z czasem zaoszczędzonym na skrócie mz i co on oznacza? 
Z resztą, nie jest to ważne. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

mz -  moim zdaniem (ang. IMO)
MSZ - moim skromnym zdaniem (ang. IMHO).


Skoro jesteś tak pewny swojego tekstu proponuję wziąć go na slam na poetycki i zaprezentować publiczności. Z pewnością nie spotkasz się z żadną krytyką, może nawet uda Ci się zdobyć jakąś nagrodę. W każdym razie przekonasz się czy masz rację. 

 

 

Edytowane przez light_2019 (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Bowiem w Krakowie, od śmierci smoka,

czuć siarkowodór odkąd padł trupem.

Może więc na to niech sypną brokat?

Co tam, sam zrobię przyjemność mu tę.

;

 

 

Edytowane przez jan_komułzykant (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Opływa mnie woda. Krajobraz pełen niedomówień. Moje stopy. Fala za falą. Piana… Sól wsącza się przez nozdrza, źrenice... Gryzie mózg. Widziałem dookolnie. We śnie albo na jawie. Widziałem z bardzo wysoka.   Jakiś tartak w dole. Deski. Garaż. Tam w dole czaiła się cisza, choć słońce padało jasno i ostro. Padało strumieniami. Przesączało się przez liście dębów, kasztanów.   Japońskie słowo Komorebi, oznacza: ko – drzewo lub drzewa; more – przenikanie; bi – słoneczne światło.   A więc ono padało na każdy opuszczony przedmiot. Na każdą rzecz rzuconą w zapomnienie.   Przechodzę, przechodziłem albo bardziej przepływam wzdłuż rzeźb...   Tej całej maestrii starodawnego zdobienia. Kunsztowna elewacja zabytkowej kamienicy. Pełna renesansowych okien.   Ciemnych. Zasłoniętych grubymi storami. Wyszukana sztukateria...   Choć niezwykle brudna. Pełna zacieków i plam. Chorobowych liszai...   Twarze wykute w kamieniu. Popiersia. Filary. Freski. Woluty. Liście akantów o postrzępionym, dekoracyjnym obrysie, bycze głowy (bukraniony) jak w starożytnej Grecji.   Atlasy podpierające masywne balkony… Fryz zdobiony płaskorzeźbami i polichromią.   Metopy, tryglify. Zawiłe meandry…   Wydłużone, niskie prostokąty dające możliwość rozbudowanych scen.   Nieskończonych fantazji.   Jest ostrość i wyrazistość świadcząca o chorobie umysłu. O gorączce.   Albowiem pojmowałem każdą cząstkę z pianą na ustach, okruch lśniącego kwarcu. I w ostrości tej jarzyła mi się jakaś widzialność, jarzyło jakieś uniesienie… I śniłem na jawie, śniąc sen skrzydlaty, potrójny, poczwórny zarazem.   A ty śniłaś razem ze mną w tej nieświadomości. Byłaś ze mną, nie będąc wcale.   Coś mnie ciągnęło donikąd. Do tej feerii majaków. Do tej architektonicznej, pełnej szczegółów aury.   Wąskie alejki. Kręte. Schody drewniane. Kute z żelaza furtki, bramy...   Jakieś pomosty. Zwodzone nad niczym kładki.   Mozaika wejść i wyjść. Fasady w słońcu, podwórza w półcieniu.   Poprzecinane ciemnymi szczelinami puste place z mżącymi pikselami wewnątrz. Od nie wiadomo czego, ale bardzo kontrastowo jak w obrazach Giorgio de Chirico.   Za oknami twarze przytknięte do szyb. Sylwetki oparte o kamienne parapety.   Szare.   Coś na podobieństwo duchów. Zjaw…   Szedłem, gdzieś tutaj. Co zawsze, ale gdzie indziej.   Przechodziłem tu wiele razy, od zarania swojego jestestwa.   Przechodziłem i widzę, coś czego nigdy wcześniej nie widziałem.   Jakieś wejścia z boku, nieznane, choć przewidywałem ich obecność.   Mur.   Za murem skwery. Pola szumiącej trawy i domy willowe. Zdobione finezyjnie pałace. Opuszczone chyba, albo nieczęsto używane.   Szedłem za nią. Za tą kobietą.   Ale przyśpieszyła kroku, znikając za zakrętem. Za furtką skrzypiąca w powiewie, albo od poruszenia niewidzialną, bladą dłonią.   W meandrach labiryntu wąskich uliczek szept mieszał się z piskliwym szumem gorączki.   Ze szmerem liści pożółkłych, brązowych w jesieni. Uschniętych...   *   Znowu zapadam się w noc.   Idę.   Wyszedłem wówczas przez szczelinę pełną światła. Powracam po latach w ten mrok zapomnienia.   Stąpam po parkiecie z dębowej klepki. Przez zimne pokoje, korytarze jakiegoś pałacu, w którym stoją po bokach milczące posągi z marmuru.   W którym doskwiera nieustannie szemrzący w uszach nurt wezbranej krwi.   Balet drgających cieni na ścianach, suficie… Mojej twarzy...   Od płomieni świec, które ktoś kiedyś poustawiał gdziekolwiek. Wszędzie....   Wróciłem. Jestem…   A czy ty jesteś?   Witasz mnie pustką. Inaczej jak za życia, kiedy wychodziłaś mi naprzeciw.   Zapraszasz do środka takim ruchem ręki, ulotnym.   Rysując koła przeogromne w powietrzu, kroczysz powoli przede mną, trochę z boku, jak przewodnik w muzeum, co opowiada dawne dzieje.   I nucisz cicho kołysankę, kiedy zmęczony siadam na podłodze, na ziemi...   Kładę się na twoim grobie.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-11-25)    
    • Ale dlaczego więźniarką ZIEMI?
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Sytuacja jest patowa,ujmę to najprościej, przed snem lepiej film obejrzeć o "Królowym Moście" Pozdrawiam Adam
    • siedzimy na błoniach popijając jogurt   to jest ten moment kiedy widać jednocześnie słońce księżyc i gwiazdy   Julek mówi że początek to było jedno Wielkie Pierdolnięcie jest z technikum i wie co mówi ale ja czuję że było zgoła inaczej   byliśmy tam wszyscy na samym początku ktoś coś powiedział ktoś się nie zgodził i tak się zaczęło    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...