Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dziś świat kocha inaczej

 

Każdy dzień zsyła nas
między ludzkość.
Ludzkość z opuszczonymi majtkami,
marzącą o finale, tam gdzie
akurat żądza palcem wskaże.

 

Każdy dzień otwiera oczy na świat
pełen nieludzkości.
Nieludzkości uśmiechniętej na widok
zgwałconych wartości spowiedziami
tłumów, a najbardziej tymi, których nie było.

 

Każdego dnia ludzkość zapomina
złożyć ofiarę z serc.
Bo wszy kochają bliźniego mocniej niż oni.
Bo kiedyś po sekcji ich zwłok stwierdzą brak serc.
Bo miłość ostatnio widzieli w oczach dziwki
patrzącej na zapłatę.

 

Codziennie wieszam się na widok świata.
Syzyfowi nigdy tak szyja nie spuchła.
Umieram i niestety zmartwychwstaję,
by znów wymiotować.

 

A wtedy ludzkość budzi się do rutynowej orgii
- tych dwóch minut nienawiści.
Dyma się brutalnie i nie po bożemu.
Najgorsze są te ich uśmiechy pod koniec każdego dnia,
gdy ich Pan rozdaje medale zasług i całuje w czółko
na dobranoc.

 

Modlę się o ten ostatni raz.

 

autor: Dawid Rzeszutek (c)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

 

To co powyżej - jak dla mnie - bardzo dobre.

 

Reszta już mniej interesująca. W drugiej zwrotce się tak zagubiłam, że hej. Jeszcze chyba z 3 razy przeczytam.

Trzecia strofa - merytorycznie nie pasuje mi brak serc po sekcji, mam pewne zboczenia zawodowe :)

Dziwka też człowiek, kochać może bardziej nawet od reszty zobojętniałego społeczeństwa. I te wszy... hm.... jakieś takie nie moje to wszystko tutaj.

 

Tyle mojego na razie.

 

Pozdrawiam,

 

D.

Opublikowano

Każdego dnia ludzkość zapomina
złożyć ofiarę z serc.
Bo wszy kochają bliźniego mocniej niż oni.

 

To ciekawe, a ile w tym miłości do bliźniego. 

Poza tym nie wiem o jakich czasach piszesz. 

 

Orgia (

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 όργιον) – obrzędy ku czci starożytnych , zwłaszcza , połączone z   i . Praktykowane m.in. w ,  i , w kulturze masowej kojarzone także z wyuzdaniem  i .

 

O, to były czasy ;-)

Opublikowano

@Dawid Rzeszutek Dawid, nie mam przestrzeni do 'polatania'. Trochę przegadany, jak filmy Woodego. Chociaż mistrz, zrobił z tego własną wizytówkę.Wiersz miał potencjał, ale sam wszystko dopowiadasz. Jeżeli to Twój styl, to uczyń z tego swoją moc, jak Allen, po wielu próbach.Pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Witaj,

To nie jest pean na cześć miłości i takie jest tego testu założenie ( odnośnie miłości bliźniego), choć poniekąd powinien budzić zastanowienie u ludzi, którego słusznym wynikiem byłoby pytanie, gdzie jest prawdziwa miłość. Ten tekst jest efektem obserwacji zdemoralizowanej młodzieży, ale i nieco starszych ludzi, zarażonych amerykańskim postrzeganiem świata, którego konsekwencją jest dewiacja seksualna, innymi słowy - rozpusta. To się nazywa dziś wyzwoleniem, ale dla mnie to sprowadzenie istoty człowieka do rangi zwierzęcia ( nie obrażając zwierząt ).
Właśnie, ciekawe, że pytasz o jakich czasach piszę, bo to raczej oznaka albo braku świadomości tego, co się dzieje, albo totalnej akceptacji porządku świata, jaki mamy przyjemność/nieprzyjemność oglądać. Nie o to jednak mi chodzi, by klasyfikować Ciebie, a o sens wiersza. 
Wiersz przedstawia obraz demoralizacji i mój stosunek do tego, co dostrzegam, robi to w sposób dość drastyczny, ale czasem własnie ten "sposób" pozwala podkreślić odczucia/wrażenia i ich genezę i jednocześnie, jakby w postaci terapii szokowej, obudzić ludzką  świadomość. Uważam, że ten problem jest duży, a pisanie o tym, jest jakby wołaniem o normalność, którą ten świat traci z pola widzenia.
Oczywiście mówię o normalności i wartościach, które w cywilizowanym świecie są oczywiste, ale sposób rozumienia słowa "cywilizowany" może się jednak u każdego różnić, stąd powstają różnice w postrzeganiu problemu tego wiersza. Dla jednych mogę być przestarzałym romantykiem, który powinien się nie urodzić lub co najmniej zrobić to w innej epoce, ale to, że jest to stary sposób myślenia, niestety nie podważa tego, że ten problem istnieje.
A orgia, czy to w Rzymie czy w Grecji, oznacza dosłownie to, co dzisiaj, bo przecież określenie nie wzięło się z kosmosu, a realnie Rzymianie i Grecy byli mistrzami dewiacji i to nie tylko seksualnych. Zresztą jak już o tym mówimy, to w czasach starożytnych seks z wieloma partnerami, seks mężczyzn z młodymi chłopcami, czy picie wina i jedzenie jadła aż do wymiotów, po to, by później znów pić i jeść, był czymś bardzo naturalnym. Wystarczy przeczytać chociażby Ucztę Platona, by się o tym przekonać.
Kończąc, chciałbym tylko powiedzieć, że to czego nas uczą ( amerykanie, lewacy) i to jak patrzymy na rzeczywistość, niestety nie koniecznie jest mądre, bo są pewne wyznaczniki wynikające z długich rozmyślań wielu pokoleń oraz sporej liczby ich wybitnych przedstawicieli, które określają kim człowiek powinien być, jako istota wyróżniająca się pod wieloma względami w świecie natury.
Są takie pojęcia ( wartości) jak honor, godność, szacunek - myślę, że na wielu płaszczyznach dzisiejszy świat o nich niestety zapomina.

Pozdrawiam.

D.R.
 

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Wita, Deonix :) 
W II zwrotce zasadniczym przekazem jest to, że profanujemy wartości własnymi czynami, a dowody tego "słuchać" w konfesjonale. 

Nieludzkość jest w tekście uosobiona i cieszy się na widok owej profanacji, bo jej ona sprawia przyjemność. Nieludzkość jest jakby demonem, który opanował człowieczeństwo i żyje dzięki swoim wyznawcom.
Co do braku serc - jeśli "prawdziwa" miłość przestaje istnieć, a seks wypełnia tę lukę, to metaforycznie ujęty brak serc, jest  jakby tego symbolem. Bo przecież seks powinien być zwieńczeniem chociażby najprostszej miłości związanej z chemią mózgu, a nie notoryczną przyjemnością, którą próbujemy wypełnić pustkę w życiu. 
Mówi się, że "nie używany" organ umiera, to jeśli serce to symbol miłości, a jej w prawdziwym wymiarze znaczenia - brak, to tak jakby "nie używany" organ ( bo przeznaczony do prawdziwej miłości ) wymarł/zniknął - stąd brak serc po sekcji.  Ludzkość nie używała "serca" tak, jak to powinna  i narząd wymarł, a nawet zniknął.
Ja rozumiem, że dziwka tez może w pewien sposób kochać, zapewne w ten pewien sposób kochały kiedyś i w przyszłości też kochać będą, ale czy to jest prawidłowe rozumienie MIŁOŚCI? Czy znając prawdziwą miłość, kobieta może się oddawać wielokrotnie każdego dnia ? Sądzę, że ta prawdziwa miłość każe szanować nie tylko serce, ale również swoje ciało, które jest niewątpliwie kaplicą ducha, bo miłość w moim rozumieniu, to nie tylko chemia, która odczuwamy, a która często po pewnym czasie mija, to też nie jest przyzwyczajenie, a coś dużo potężniejszego i cenniejszego. Miłość jest jak białe światło, które w pryzmacie rozbija się na całą paletę barw. Miłość "rozbija" się na wszystkie najcenniejsze wartości, jakie człowiek zna i które powinien pielęgnować. Jeśli znamy prawdziwą miłość i nadrzędny cel i wartość człowieka, to nigdy nie będziemy sprzedawać się. Chciałbym również zaznaczyć, że te owe prostytutki nie zbawiają świata swoją pracą, a jedynie pragną się wzbogacić na tym, co otrzymały od natury ( lub Boga, jeśli ktoś wierzy), w krótkim czasie, nie używając zbytnio talentów, rozumu, czy chociażby rąk ( w sposób godny). Ogólnie mówiąc, już nawet pomijając cały ten wykład o wartościach, to oparłem się o klasyczny obraz "dziwki" i jej tzw. przywar. 
A nawiązując do wesz, to ten akcent miał nadać tragizmu, bo jak wiemy wszy nie mają uczuć, a pisząc, że mają więcej miłości od człowieka, to jakby podkreśla upadek jego i oddalenie się od wartości, a przede wszystkim od tego, czym jest miłość.

Pozdrawiam.

 

D.R.

 

Witaj.
Zapewne tak jest. Osobiście uważam, że seks jest zwieńczeniem prawdziwej miłości ducha, zbliżeniem duszy do duszy w wymiarze przyjemności nie tylko fizycznej, a również duchowej. Są różne poziomy doświadczeń erotycznych, prymitywny seks z wieloma partnerami, to tylko zaspokajanie potrzeb niskiego rzędu, przynależnych do ciała ( i zbliżony do marnego pod względem duchowym świata zwierząt), a z reguły duch kierowany mądrością i wartościami powinien panować nad ciałem do tego stopnia, by nie niszczyć piękna tego aktu, a zrobić z niego prawdziwe arcydzieło. Arcydzieło, w tym wypadku, to szczyt możliwości ludzkiej istoty, nie tylko na polu fizyki ludzkiego ciała, a także wyższych uczuć i emocji oraz ducha, niepowtarzalny i unikatowy na skalę całego życia. Szczerzę, to wołałbym kochać się raz w życiu z osobą, która w całości spełniłaby wszystkie kryteria niż million razy bez tego magicznego i cudownego stanu.

Pozdrawiam.

D.R

Edytowane przez Dawid Rzeszutek (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Dawid Rzeszutek Nawet bezpośrednie, odważna praca. Czuć krytykę, żal, ból i niechęć, ale też siłę i brak odpuszczania. Miłość jest równie piękna co okrutna, A Bóg chociaż łaskawy i miłosierny to także stworzony, by niszczyć i zdolny do tego. Gdzieś pomiędzy Tym czuć tą '' Pomijalność  '' i niesprawiedliwość, ale kto jest bardziej niesprawiedliwy, My ludzie, Czy Bóg ? 
Dziękuję Ci za przemyślenia, piękne i mocne ;)

Opublikowano

Widzę, że prorok nam się objawił. Nie oceniaj miłości innych bo możesz o niej nie mieć pojęcia. Nie wiem co wy, katolicy macie z zaglądaniem innym do łóżek,  jakoś zawsze to u was temat number one. 

 

Czyżbyś sam miał z tym jakieś kłopoty? 

Pytalem o czasy bo nie od dziś znane są orgie czy związki homoseksualne. To nie narodziło się wczoraj. 

Poza tym jeśli chodzi o dewiacje to niestety ale jakoś dziwnym trafem najwięcej jest ich w samym kościele. 

Polecam poczytać "Sodomę" lub choćby "Uzurpatora". 

Opublikowano

@Dawid Rzeszutek Ale że co? Miało by być tak po bożemu, na misjonarza tylko? Mężczyzna na górze, kobieta na dole i żadnych innych form? Nuda... Znam pewną katoliczkę, która nie stroniła od eksperymentów seksualnych, i chciała mnie nawet w ten sposób przekonać do nawrócenia... Ludzka jest fantazja, a fantazja każe ludziom eksplorować, zwierzęta robią to tylko w jeden sposób. Właśnie skłonność do perwersji, eksperymentów i tego co Ty nazywasz dewiacjami, odróżnia nas od zwierząt. Nie chcesz, nie musisz, na tym polega wolność, wolność jest dla silnych, którzy zachowają w niej swoje wartości i pozwolą innym żyć. Teraz widzę niebezpieczne próby zawracania Wisły kijem. Z głupim przekonaniem, że ludzie nie będą oddawali się "zboczeniom". Seks mężczyzn z młodymi chłopcami... A co z seksem mężczyzn z młodymi dziewczynami? Albo seks kobiet z młodymi mężczyznami? I co masz na myśli mówiąc "młodymi"? Ja np. bardzo fantazjowałem w wieku 20 lat o swojej starszej o 10 lat koleżance... żałuję, że na fantazjach się skończyło... a już już było blisko... Ona teraz też żałuje, takie rzeczy tylko w pewnym wieku się zdarzają, teraz to już nie byłoby to samo... A najlepsze jest to rzyganie codzienne na widok ludzi kochających inaczej. Powiem Ci, że jeżeli czegoś w życiu żałuję to raczej tego, że czegoś nie zrobiłem.:

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Witaj, 

Przepraszam, że dopiero dziś odpisuję, ale święta były i nie miałem po prostu czasu. 

Prorokiem nie jestem, nie byłem i raczej nie będę nigdy. Do tego niestety, ale trzeba być wybranym lub wg. innych wyznań, po prostu trzeba na drodze rozwoju duchowego - dojść. Nie napisałem tego wiersza dosłownie jako katolik, a raczej osoba, która potrafi dostrzegać dobro i zło, albo inaczej - to co godne i nie godne. Wartości nie są własnością kościoła katolickiego i nigdy nie były. KK jest tylko ich ziemskim reprezentantem, a przynajmniej w teorii. Myślę , że trzeba być naprawdę ograniczonym, by ich ( wartości ) nie dostrzegać,  nie szanować. A to właśnie od nich, od tego, że ich się nie da podważyć w żaden logiczny sposób, zależy zrozumienie i nakierowanie życia na ścieżki nimi usłane. Jeśli rozumiemy, że wartości to istota człowieczeństwa, to wydaje mi się oczywiste, że zachowanie je negujące jest haniebne. 
Myślę, że człowiek jako istota świadoma, czym wyróżnia się z pośród reszty naturalnego świata, powinna tak kierować swoje życie, by reprezentowała owe wartości w jak największym stopniu. I jeśli mówimy o zaglądaniu do czyjegoś łóżka, to zachodzi tu pewna sprzeczność, bo nie chodzi wcale o to, a o odpowiedzialność z siebie i innych. Jesteśmy istotami "stadnymi", po części z tego powodu, że to gwarantowało przetrwanie, bo w grupie siła. A każda grupa musi być w odpowiedzialny sposób zorganizowana, bo inaczej może przeminąć szybciej niż by tego chciała. I właśnie do organizacji życia, do normalnego współżycia międzyludzkiego, potrzebne są zasady i normy. A właśnie wartości są fundamentem tych norm i zasad. Ostatecznie mówiąc - mamy instynkt stadny, dobre serce, odpowiedzialność za siebie i innych, które to, zasadniczo z dobrych intencji, każą nam przypominać tym, którzy żyją wbrew temu, co czyste i piękne, a przede wszystkim - wartościowe. Jak myślisz ? Co cię bardziej pociąga ( nie chodzi mi tylko o seksualność)? Kobieta, która spała z 100 facetów, czy może taka, która z miłości do ciebie czekała ze stosunkiem na prawdziwą miłość, właśnie na ciebie?
Czy chociażby, już trywializując, wolałbyś chusteczki zasmarkane przez kogoś, czy nowe? Albo zakładając, że jesteś bogaty - Nowy komputer czy używany? Myślę, że w każdym przypadku liczy się wartość, która wraz z użytkowaniem spada. Czy to nie jest oczywiste?

Co do dewiacji, to nie można powiedzieć opierając się o rzetelne i racjonalne źródła, że dewiacji jest najwięcej w kościele. One dotyczą ludzi jako istot, a nie instytucji, jako kościoła. Co prawda pedofilii jest sporo w kościele, przynajmniej tak to wygląda, gdy media atakują nas wielokrotnie informacjami o zdarzeniach/przestępstwach na tle seksualnym. To jest modne w czasach, gdy lewactwo atakuje a pedofilia stała się orężem przeciwko kościołowi a przy okazji również i wartościom przez niego reprezentowanym. Jednak ostatecznie nie jestem zwolennikiem celibatu, który to zapewne miesza w głowach kapłanom. Nie jestem też katolikiem praktykującym, bo uważam, że kościół to zgniła instytucja - i to pod wieloma względami, nie tylko dewiacji. Jednak uważam się za osobę rozumną i nie skreślam wartości, bo to jedyne co nam pozostało, jako obrona przed totalnym zezwierzęceniem. Jedyna duma z człowieczeństwa, to rozumna i świadoma egzystencja i osobiście właśnie tak staram się żyć.

Nie, nie mam " z tym " problemu. Jestem heteroseksualny i jak najbardziej spełniony.

Nawiązując do miłości innych, to odnoszę wrażenie, tak jak zresztą napisałem w wierszu, że ona ostatnimi czasy oscyluje wokół seksualnego spełnienia, co mnie osobiście bardzo razi w oczy. Oceniam po tym, co widzę na co dzień i po tym w jakim kierunku zmierza popkultura. Co się obrazuje w sztuce m.in. w muzyce i w kinematografii. Amerykański BUM  hipisowski i jego konsekwencje do tego doprowadzają, młodzież niestety to łyka jak mleko matki, bo czują się wolni, niestety pojęcie wolności ma odmienną genezę i znaczenie, a można się o tym przekonać oglądając kilka dramatów na faktach o życiu w komunach hipisowskich i nie tylko. Życzę ludzkości szczerze, od serca - mądrości i przebudzenia, bo szkoda życia marnować, które jest tak naprawdę bardzo krótkie. A było tak i za pewne będzie wiele przypadków, gdy to na starość ludzie zrozumieją, że zmarnowane życie, to coś najgorszego z tego, co może człowieka spotkać. Jednak wtedy już niczego nie zmienimy, bo cofnąć czasu się niestety nie da.

Pozdrawiam i szczerze chciałbym zaznaczyć, że ja nie mam złych intencji, a jedynie trochę w życiu przeszedłem i widzę do czego niektóre drogi prowadzą. Jednocześnie dzielę się własnymi przemyśleniami, mając nadzieję, że jednak ktoś stworzy wspaniałe życie i to na naprawdę " ludzkim i godnym" poziomie. I będzie z niego ( życia), jak również z siebie dumny przed śmiercią.

D.R.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 Jak zapewne nie zauważyłeś, 2 minuty nienawiści, to akurat element wyrwany wręcz z książki Orwella - Rok 1984.
Były to propagandowe ryki, krzyki i wrzaski na wroga systemu, który jawnie zagrażał jego istnieniu.
Zwierzęce zachowanie, wytresowane i oczekiwane i niemal nagradzane przez system.
Tym czasem to system ( w tym wypadku jest to amerykański styl życia)  był ( i nadal jest )  wrogiem człowieka - to taki paradoks, który obrazuje, że nie zawsze to, w co wierzymy, to co nam wmawiają, jest absolutną i ostateczną prawdą i jednocześnie rzeczą najważniejszą. To analogia do amerykańskiego stylu życia, który jest nam pompowany do głów odkąd upadła komuna. I jednocześnie, co wynika z wcześniejszego - do seksualnego (choć nie tylko) wyzwolenia. Te 2 minuty nienawiści stają się orgią w moim tekście dlatego, że to jest antyludzkie, prymitywne, bazujące na przyziemnych elementach - których przykładem staje się pociąg seksualny. Bo gdy zrozumiemy podstawowe wartości, ich cechy i znaczenie dla normalnego życia, to seks tak naprawdę stanie się dodatkiem a nie celem samym w sobie. Ja rozumiem seks jak kolację przy świecach w jednej z najdroższych restauracji - to jest pewnie marzeniem wielu ludzi, zjeść najdroższe danie, w wspaniałym miejscu, ze wspaniałą druga połową, a nie jako sposób na walkę z frustracją czy nawet stresem lub nawet sportem uprawianym każdego dnia. Oczywiste jest, że nie możemy nazwać wyjątkowym na skalę całego życia, tego co robimy notorycznie, codziennie. Bo naprawdę wyjątkowe chwile niestety, ale są rzadkością - i to jest najważniejsze. Tak samo jak gigantyczne diamenty, wielkie samorodki, czy naprawdę drogie auta - to co je wyróżnia i co nadaje prawdziwą wartość, to to, że jest ich niewiele.

Pozdrawiam.

 

D.R

Opublikowano (edytowane)

Co cię bardziej pociąga ( nie chodzi mi tylko o seksualność)? Kobieta, która spała z 100 facetów, czy może taka, która z miłości do ciebie czekała ze stosunkiem na prawdziwą miłość, właśnie na ciebie?
Czy chociażby, już trywializując, wolałbyś chusteczki zasmarkane przez kogoś, czy nowe

 

A co to w ogóle za porównanie?  Przepraszam ale naprawdę nie obchodzi mnie kto i ile razy z kim spał. Nie jest to też wyznacznikiem lepszego czy gorszego seksu. Poza tym kobieta/mężczyzna to nie towar.  Nie liczy się "świeżość" jak to nie ładnie porownales.

(oczywiście bycie w związku zakłada wierność z obu stron).

 

Chyba w dwóch innych światach żyjemy.

 

 

Edytowane przez light_2019 (wyświetl historię edycji)
Opublikowano (edytowane)

@light_2019 Użyłem tylko takiej metafory do ukazania zależności wartości do poziomu wykorzystania, który powoduje jej spadek.
Masz rację może to nie jest najlepszy z możliwych sposobów, ale uznałem, że będzie najbardziej obrazowy i przez to działający na wyobraźnię. Skup się na mechanizmie, na idei, a nie na pozorach. Wejdź głębiej w temat. Bo wartość człowieka też jest ważna, nie można o tym zapomnieć. Nie chodzi mi o fizyczną wartość, jako ciała, a o duchową, która obrazuje się w sposobie cenienia siebie i innych.
Bo uważam, że uprawianie orgii to prymitywizm i zezwierzęcenie, bo niestety pociąg seksualny to bardzo zwierzęcy ludzki mechanizm, a uleganie mu w sposób masowy, niczym nas nie odróżnia od zwierząt. Chodzi o przewagę wartości duchowych w człowieku ponad instynktami i popędami, bo to odróżnia nas od prymitywnej części natury i jednocześnie pozwala nam nazywać się ludźmi. Człowieczeństwo, jako ukoronowanie natury, w końcu do czegoś zobowiązuje.

 

Pozdrawiam.

Edytowane przez Dawid Rzeszutek (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

I tutaj mój wywód się kończy. Mam nadzieję, że jesteś i będziesz szczęśliwym pod wieloma względami człowiekiem, ale to wszystko zależy od poziomu na jakim się funkcjonuje. Zwierzęciu wystarczy zjeść, stworzyć potomstwo ( instynktownie, ciągnięty przyjemnością) i przeżyć dzień, mam nadzieję, że masz więcej ambicji i reprezentujesz wyższy poziom. Chciałbym by naprawdę tak było. 

 

Pozdrawiam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • "Gdybym miał wybierać to zarżnąłbym ich wszystkich i to bez wyjątku. Kobiety, dzieci i starców, te parszywe gnidy. Nie mam jednak tego luksusu, nie teraz ale wciąż pamiętam!"  Pierwszy dźwięk był metaliczny, nie ludzki. .Jakby ktoś przeciągnął zardzewiałym żelazem po kości i wtedy dopiero zdał sobie sprawę, że to on, że to jego własny oddech tak brzmiał, głęboki, pusty, jakby w środku klatki piersiowej było tylko echo po człowieku.  Piach na arenie był szary, nie piaskowy ale szary od popiołu, zabarwiony kawałkami cegieł i betonu, wyczuwalny przez podeszwy.  Tłum zawył. Kord przeciągnął wzrokiem po trybunach zapełnionych niemalże do końca i zatrzymał się nad balkonem zwieńczonym baldachimem.   Niebo było gęste, jak zawsze. Skłębione ciemne chmury nie wróżyły pogody a jedynie kwaśny deszcz.  Kord ścisnął rękojeść miecza, chwycił pewnie, ramię zadrżało.  To był miecz jednoręczny, stary, zabrany z muzeum — nie dla ozdoby, ale po to żeby zabijać, bo prawdziwa stal przetrwa dłużej niż ludzie i nadal może uśmiercać. Porządnie naostrzony.   Trzymali Korda dla rozrywki. Karmili i myli a to tylko po to, żeby wyszedł na arenę i zabijał. Nie widział jednak na razie przeciwnika.  Wzrok skierował na drugą stronę areny. Tłum nadal wył. W powietrze wystrzeliły kamienie i kawałki cegieł jakby na zawołanie. Arena jednak była duża i nie dosięgły Korda.  Brama otworzyła się z jękiem rysowanej stali. Powietrze zatrzymało się na chwilę.  I zobaczył go. Nie wiedział czy to człowiek czy mutant, czy jedno i drugie bo skóra tamtego była jakby szarozielona, jakby pęknięta od środka.  Ręce zwieńczały zakrzywione szpony a grzbiet zdawał się pokryty łuskami, jak u jaszczura.  Mutant rozglądał się jak on po trybunach i w tej chwili Kord dostrzegł w nim coś bardzo ludzkiego i ten bardzo ludzki strach.  "On też się boi"  Stworzenie ruszyło, ale nie jak zwierz, jak ktoś, kto pamięta jeszcze bycie człowiekiem. Stąpając pewnie na dwóch nogach pomagało sobie długimi ramionami. Szpony wzbijały mnóstwo kurzu i tak właśnie poczuł się Kord w tej chwili, jakby zabity pyłem i wyssany do ostatniej kropli krwi.   Mutant nie rzucił się od razu, nie szarżował. Szedł teraz powoli oceniając odległość. Widział miecz i rozumiał co to jest. Patrzył Kordowi prosto w oczy.  Ruchy miał nienaturalnie płynne, zbyt płynne jak na coś, co miało zrogowaciałą skórę i pęknięcia na policzkach jak glina po suszy.   Kord zrobił krok w bok, w lewą stronę okrążając mutanta. Ostre kawałki szkła zazgrzytały pod podeszwami.  Mutant nie spuszczał go z wzroku. Pochylony skierował się w prawą stronę i na chwilę zatrzymali się w tym ruchu jak tancerze oceniając swoje możliwości.   Kord domyślał się, że to nie była pierwsza walka potwora, że nie będzie łatwo i na chwilę zwątpił.   Tłum jednak zawył i skandował: "Zabij, zabij, zabij..." I tak bez końca a Kord otrzymał porządny zastrzyk adrenaliny. Nie myślał jak człowiek, nie myślał jak zwierzę ani potwór. Stawał się maszyną śmierci.  Mutant pierwszy skrócił dystans. Ramię poszło w bok Hakujący ruch, nie cios. To tylko skrobanie, jakby chciał rozerwać Kordowi gardło nie siłą ale tarciem.  Kord uniósł ostrze mając nadzieję, że metal wystarczy. Ostrze poszło w dół, klasyczny "fendente dritto", iskra przeszła po stali, uderzenie było cięższe niż powinno.   Mutant odskoczył pół kroku, jakby badał reakcję. Przygotował się do ataku.  Czas nie zwolnił, ale Kord zwolnił w środku swoich myśli, niezauważalnie.   Mutant drgnął. Zamachnął się prawą ręką szykując atak i zasłaniając się szponami lewej ręki przed cięciem miecza.  Jednak to Kord pierwszy poruszył się świadomie. Nie szeroki zamach, nie desperacja, ale milimetr przesunięcia stóp w lewo żeby otworzyć linię do kolejnego ataku i ciąć od dołu. Stal nie musi iść daleko, czasami wystarczy obrócić ją o pół palca i mutant to poczuł bo w jego oczach pojawił się cień niepewności. Nie zdążył odskoczyć. Wypolerowana stal zazgrzytała na jego szponach nie czyniąc mu jednak krzywdy.  Kord oddychał szybciej, oddech nie zwalniał, serce łomotało, adrenalina wypełniała każdy kątek jego ciała.  Mutant rzucił się wreszcie do przodu rozchylając ramiona, szykując się do łatwego zatopienia szponów w ciele przeciwnika.   Kord jednak nie odsunął się.  Zrobił coś bardziej brutalnego i bardziej ludzkiego. Wsunął ostrze pod kątem tak, żeby przeciwnik wpadł na nie sam.  Stal nie atakowała, jedynie czekała.  Uderzenie było tłuste i miękkie, nie metaliczne. Rozpaćkało się pośród wrzasków tłumu, weszło w tkankę jak w mokrą rozgrzaną roślinę. Przez sekundę mutant bezgłośnie zamarł, kurz jakby opadł, powietrze zgęstniało jeszcze bardziej.   Kord stał w bezruchu z dłonią wciąż zaciśniętą na rękojeści i z tą jedną, zimną myślą: "To nie ja dzisiaj zginę!"  Ostrze zostało w ciele ale mutant nie cofnął się ani o krok. Jego ciało nie poruszyło się tak, jak powinno, jakby stal była obojętna i stawała się jego ciałem.   Gwałtownym ruchem ciała wyszarpnął wbity miecz z rąk Korda i zamachnął się do kolejnego uderzenia.  Kord jednak wypuścił rękojeść uginając się pod masą cięższego przeciwnika. Miecz został w środku a Kord stał się bezbronny.  Odskoczył gwałtownie nie pozwalając się zranić. Teraz już nie patrzył w oczy mutanta, ale na rękojeść miecza.   Mutant ruszył szybciej niż mogłoby się wydawać i już nie bacząc na nic zaatakował. Kord cofnął się o dwa kroki ale nie z paniką, z wyborem, bo nagle zauważył coś: kiedy mutant ruszał  jego lewa strona pękała jak wyschnięty asfalt po mrozie Tam była słabość ale żeby tam trafić potrzebował broni a broń ugrzęzła.  Kord zrobił rzecz pozornie szaloną, rzecz, której nie robi ofiara. Chwycił mutantowi nadgarstek gołymi dłońmi tuż przed pazurami i siłą własnego ciężaru pociągnął go w bok tak, żeby przeciwnik sam wyrwał ostrze z własnego ciała.  Pazury przecięły mu plecy jakby to była jedynie cerata, płytko — ale długo i przez sekundę Kord poczuł ból i ciemność w płucach.  Mutant wbił mu pazury pod łopatkę jakby chciał się zahaczyć, jakby chciał go zatrzymać blisko żeby rozszarpać gardło z dystansu jednego oddechu.  Kord wysyczał powietrze przez zaciśnięte zęby i zamiast odsunąć twarz  przybliżył ją, i wgryzł się w bark mutanta przecinając tkankę na obojczyku.  Mutant zawył ale nie jak zwierzę, jak coś, co pamiętało ból sprzed przemiany.  Ten jeden dźwięk był jak impuls nerwowy który przetoczył się przez ciało Korda i wtedy — w tym jednym momencie w tym zwarciu, mięso do mięsa, Kord wyczuł rękojeść w dłoni. Zaparł się oburącz wyszarpując ostrze z szaro zielonego ciała mutanta.  Pazury bestii wbiły się jeszcze głębiej. Kord stracił grunt pod nogami i zawisł na szponach, na ułamek sekundy.   Miecz jednak tańczył już swoim rytmem i wykonując puntę ponownie rozszarpał trzewia mutanta.  Kord nie czekał na łaskę. Pchnięcie było szybkie, dokładne — mutant padł na bok, jak odcięty od własnego ciała. Chwilę trwało, nim piach wchłonął ciszę. Potem zabrzmiało to pierwsze, niechlujne „Ha!” — pojedynczy okrzyk, jak iskra. Po sekundzie eksplodowało: głosy wyrwały się z trybun, pełne prostej radości i prymitywnej ulgi. — Kor-gen! Kor-gen! — krzyczeli na początku niskim growlem, a potem dodały się piski i gwizdy. — Kor-gen! Kor-gen! Kor-gen! — i nagle imię, którego nikt mu nie dawał, przyjęło kształt. Publiczność uderzała pięściami w metalowe bariery, śmiejąc się i krzycząc, odkładając na bok litość. Dla nich to był spektakl. Dla nich to była krótka przerwa od głodu i myśli.  Dla Korda dziwne było to, że poczuł się spełniony. Uświadomił sobie, że właśnie stał się gladiatorem i to właśnie było jego siłą.  Wyczerpany karmił się skandowaniem tłumu. Spojrzał na balkon. Zobaczył wyciągniętą rękę, ale nie widział dłoni i kciuka. Jak na zwołanie wyszarpnął miecz i wbił w pierś mutanta, tam gdzie powinno być serce. Mutant zadrżał, wypuścił powietrze i to już był koniec.   "Kor-gen, Kor-gen, Kor-gen!" Tym razem nie poleciały kamienie, tym razem ktoś rzucił bochenek chleba, ktoś inny kiść marchwi a ktoś inny dynię. Ludzie krzyczeli widząc Korda jako bohatera, jakby zbawcę ich wszystkich trosk.   Kord niewiele myśląc zbierał podarunki. Głód był naprawdę dotkliwy I w tym momencie otwarła się brama, jego brama.  Szybko wybiegli z niej ludzie uzbrojeni w karabiny i pistolety. Nie było szans.   Pozwolili mu zachować trofea, ale wpędzili z powrotem do klatki.  — Ten ma rękę — warknął jeden z nich. — Nada się do kolejnej walki. Trzeba go tylko wyczyścić.  I wtedy Kord po raz pierwszy od długiego czasu poczuł, że decyzja nie jest już tylko jego — że jest częścią czegoś większego: mechanizmu, który żywił się przetrwaniem. Jego imię, rzucone przez tłum, było biletem na jutro.
    • Boże szelmów … pobłogosław króla   Requiem dla Świętej i Suki   Wreszcie poprowadzono go na ostatnią prostą do podestu szubienicy. Na jej środku od razu rozpoznał dwie postacie. Tak różnych sobie stanem i urodzeniem, wykształceniem i obyciem lecz tak samo morderczych i okrutnych w swoich lubościach do przemocy i tortur. Z tyłu cichcem jakby cień rozłożysty i chmurny, przemykało potężne oblicze kata Piotra.     Był on mężczyzną słusznej postury i wręcz nieludzko rozbudowanej muskulatury. Ręce jego jak bretnale uwieńczone krótkimi, niezdarnymi zdać by się mogło palcami. Uzmysławiały szybko tym co w nie nieopatrznie wpadli, że przychodzi na nich nieuchronny i zabójczy koniec. W zaułkach i bramach upadłych dzielnic, wiele spoczęło kalek, które pomstowały na żywot kata. Mówiło się, że na rozkaz ojczulków zakonnych, dla zabawy torturował więźniów a nierzadko i dzieci, które wolały już oddać swe czyste żywota na powrót w niebiosa niż stawać się zabawkami w rękach księży, skalanych grzechem sodomii. Kat łamał ich kołem lub gniótł członki młyńskim kamieniem.     Często też używał jedynie siły swych dłoni by miażdżyć czaszki lub żebra. Śmiał się przy tym i pogwizdywał wesoło jakieś zapomniane pieśni swego przeklętego cechu. Polewał wrzątkiem nagie ciała schwytanych dziewcząt by potem zanurzyć je nagle w kadzi z lodem. Patrzył na wygięte nieludzko w agonii, spazmatyczne skurcze ich twarzy. Zbliżał na cal oczy swe przekrwione do ich oczu, zasnutych przedśmiertną mgłą. I śmiał się cały czas. Cichym triumfem i satysfakcją. Uwielbieniem przemocy ponad wszystko co materialne.     Nie patrzył na ofiary jak na ludzi a jak na produkty swego zwyrodnienia i zaburzeń. Był jak lalkarz z piekła rodem a w lochach i celach ulokował swe ukochane, dające mu spełnienie i rozrywkę marionetki.     Teraz na szubienicy, sprawdzał po raz ostatni stryczek i sznur. Szarpnął mocno za konopne wiązanie i z satysfakcją pokiwał głową. Poklepał jeszcze drewnianą oblubienicę i rozczulonym wręcz głosem w przerwie między pogwizdywaniem powiedział   - Jeszcze tylko chwilkę kochana Agnes - mówił do dębowej belki jak do żony, której jak świat szeroki i daleki żaden kat nigdy mieć nie będzie - Nacieszysz się wraz ze mną ostatnimi podrygami tego szelmy. Weźmiesz go w swe ramiona i z lubością skręcisz kark… jeszcze chwilkę kochanie. Chichocząc jak wariat, ucałował belkę i zeskoczył na bruk, wyciągnął zza pasa siekierę, usiadł oparty o podest plecami i zaczął jeździć ostrzem po swej szczeciniastej brodzie, szalonego pijaczyny.   Na froncie szubienicy ustawiono mały pulpit, który szczelnym kordonem otoczył mały tłumek młodzików zakonnych w brunatnych i białych komżach, wielu trzymało w rękach drewniane krucyfiksy, inni modlili się szepcząc ze wzrokiem wbitym w postać przemawiająca do nich z wysokości podestu.     Kilku z nich rozpaliło wonne, duszące kadzidła których dym kierowali na gawiedź i stół trybunału, modląc się przy tym i żegnając pobożnie.     Jeden z franciszkanów, bosy i z zarzuconym szczelnie na oblicze kapturze, przemierzał linię tłumu z plecionym z wikliny koszyczkiem na ofiary. Błogosławiąc hojnym i tym bardziej skąpym darczyńcom świętego kościoła rzymskiego, znakiem naszego zbawiciela. Gdy obszedł prawie idealne koło wokół podestu, powrócił do swych współbraci i rozdzielał po równo między każdego tą mannę zebraną od umierającego w nędzy i brudzie, ciemnego ludu, którego nawet te nędzne srebrniki od śmierci zgoła nagłej, nie wykupią.   ...i jak złodziej nocą przychodzi Pan, tak oto sprawiedliwość Jego wstępuje na miejsce zguby…. Niósł się głos kazania. Za pulpitem stał ojciec Nérée, stary dominikanin. Przewodniczący trybunału, przyjaciel i stronnik kata i jego okrutnych robótek a mój osobowy sąd ostateczny i dzień gniewu w jednej osobie.     Strażnicy przepchnęli mnie przez modlących się współbraci. I wtedy przez jedną krótką chwilę wzrok mój i ojca Nérée się napotkały. "I zgładź nieprawości nasze, których się dopuszczamy czynem i słowem, prosimy Cię Panie. Abyśmy z czystym sercem i umysłem mogli czekać na Twe przyjście i dostąpić chwały zbawienia w dniu Twego sądu"   Amen. Rozniosło się po placu echem kłamliwych, grzesznych języków. Ojciec pobłogosławił wiernych i ruszył w moją stronę by wyminąć mnie i straż na schodkach szafotu.   Gdyśmy prawie się otarli o siebie, jeszcze raz spojrzał na moje półnagie, skrwawione i posiniaczone oblicze. Lecz widać nie Chrystusa idącego na śmierć w mych oczach dojrzał a szelmę wszetecznego i wagabundę sprośnego. Bo prychnął tylko z pogardą widząc mój przepełniony nienawiścią wzrok.   - Na sąd mnie wezwano ojcze, więc przybyłem byście sądzili me doczesne występki i potępili mnie przed obliczem ludu i Boga naszego - Nèrée słuchał o dziwo i dobrze bo mogłem rzec mu jeszcze to - Lecz pamiętajcie sędziowie moi. Tak mówi Pan nasz. Nie sądźcie a nie będziecie sądzeni. Bo nie znacie ani w myśli ani w piśmie godziny, kiedy Pan Wasz przyjdzie.   Nèrée z lekkim zaciekawieniem i strachem spojrzał na mnie. Lecz po chwili odzyskał rezon. Prychnął jeszcze raz z pogardą i wyminął mnie bez słowa.   Powoli stawiając chwiejne kroki, wszedłem na podest. Kat rzucił mi tylko zdawkowe spojrzenie i nie zadał sobie nawet trudu by przejąć mnie z rąk strażników. Nie bali się widać już Orlona de Villargent, kiedy był on osaczony i spętany. Wrzucony do gniazda nieprzychylnych orłów lub do ula, opętanych wściekłością pszczół. Nie bali się bo pomocy znikąd dla mej osoby nie było. Zabójstwo kardynała było zbrodnią, która toczyła na języki wszystkich wokół tylko jedno słowo. Śmierć. A sędziowie, złożeni w większości ze stanu duchowieństwa nie mogli podjąć innej decyzji jak wysłanie mnie w zaświaty przez pętle uwieszoną do stryczka za moimi plecami. Nie spodziewali się, że świat ich sprawiedliwości i pokoju, zaprowadzanych poprzez terror i śmierć nijak się ima do świata szelmów, morderców i upadłych frantów, których oni ludzie odziani w purpury i jedwabie, zsyłali do roli robaków, żerujących na gnilnych pokładach brudu tego miasta.   Lecz zapomnieli w swej pysze i majestacie bogów, że nie kąsa ręki pana, jedynie ten pies który jest martwy. A robactwo dzielnic biedoty, pleniło się jak chwast i oset po zaułkach I ulicach. Daleka droga była ku temu by je skutecznie wyplenić.   Na podest weszła kolejna osoba. Tym razem nie był to mistrz małodobry ani nikt z duchownym. Niski, gruby mężczyzna w śnieżnobiałej koszuli i narzutce karmazynowej, wspiął się przy pomocy strażnika na podest i po wyprostowaniu się zaczął gładzić swe pomięte pludry, chcąc przywrócić im dawny, schludny i czysty stan.     Miał około pięćdziesiątki, długie, rzadkie i posklejane włosy barwy mokrej słomy, upiął na czarny rzemyk. Oczy miał niespokojne i rozbiegane, barwy porządnie uwarzonego piwa w jednym z królewskich browarów. Musiał już mocno niedowidzieć w dal bo mrużył oczy i czoło i długi czas skupiał wzrok na jednym punkcie. Twarz jego jak księżyc w pełni, zdradzała wiek licznymi zmarszczkami. Był mocno zaróżowiony na policzkach i oddychał ciężko, wyrzucając oddechy z głośnym świstem nierówno pracujących płuc i serca. Objął wzrokiem zebranym choć jestem pewien że widział jedynie plamy, wielokolorowej mazi, zamiast obliczy ludzi pod szafotem.     Uniósł prawą dłoń, w której ściskał zwitek pergaminu, dając tym samym niemy sygnał, że chcę przemówić. W jednej chwili zapadła grobowa cisza i nawet pijackie przyśpiewki z ogonu tłumu ucichły. Ci którym nie przypadła ta zmiana klimatu do gustu, byli szybko uciszani, kuksańcami albo nienawistnym wzrokiem sąsiada. Tłum wreszcie oddał mu głos a Benoît de La Trémoille, bo tak zwał się ów człowiek przemówił w imieniu Boga, rajców i całego zebranego gminu.   Jego twarz dopiero teraz nabrała spokojnych i wręcz kamienno - zimnych rysów podstarzałego urzędnika formalisty. Prawnika, którym jeno nigdy nie był bo studiów nie ukończył z powodu śmierci swego ojca, który łożył na jego młode, dostatnie życie i stopnie edukacji. Zerwał pieczęć królewską z treści wyroku i rozpoczął.   - Orlonie de Villargent, synu murwy I nieznanego, plugawego zapewne ojca. Prowodyrze bluźnierstwa i zbrodni. Patronie sił i spraw nieczystych i grzesznych, którego pojawienie się w murach naszego miasta przyniosło ze sobą nic ponad strach i niepokój i jawne wystąpienie przeciw bożemu porządkowi. - skłonił się lekko w stronę stołu trybunalskiego - Rajcy, działając w majestacie i literze prawa, powołując Boga naszego jedynego na świadka jak i wszystkich tu zebranych, po milczącym, pozbawionym, skruchy pobycie w lochach Neufchatel twej przeklętej, zbrukanej grzechem najcięższym duszy. I po odmówieniu przez Ciebie ostatnich, należnych nawet najgorszym szumowinom i mendom, sakramentów świętych. Idąc za radą ojca Oresta od Ran Chrystusa, którego świątobliwe oblicze posłaliśmy do Ciebie w ostatniej posłudze a który rzekł nam po spotkaniu z Tobą takimi słowy - odchrząknął cicho i lodowatym tembrem wypowiedział słowa - Woli on być heretykiem zepsutym do kości zbielałej i potępioną duszą na wiekuiste męki pośród diabły zesłaną niźli oczyszczonym słowem bożym i pokornym niegodziwcem z losem swym i wyrokiem doczesnym pogodzonym.Tak oto rzekł ojciec Orest, któregoś z celi swej wypędził i wracać z namaszczeniem bożym, zakazał.   W tłumie zebranym pod szubienicą powstał okrzyk zdziwienia i rozżalenia na takie dictum skazańca. Podniósł się krzyk. Na szubienicę a rychło heretyka i mordercę! Na co czekacie?! Powiesić gada a truchło po tym spalić a proch wiatrom na posługę oddać by choć ślad po grzechach jego nie ostał!     De La Tremoille, skinął na straż z halabardami, która szczelnym kordonem otoczyła miejsce kaźni. Ci jak jeden mąż odwrócili się do tłumu i nadziakami rozdawali razy tym najbardziej krewkim pośród tłumu. Klnąc przy tym i krzycząc   - Zawrzeć mordy swe parszywe i słuchać. Bo zaraz kogo z was pochwycimy i zawiesimy by sprawdzić czy aby stryczek solidnie nasmarowany. A wiecie, że Piotrowi to wszystko jedno kogo rychtuje w ramiona swej drewnianej ptaszyny   Kat słysząc to wybuchł kolejnym rubasznym i przerażająco podekscytowanym śmiechem i podbiegł do rzędu gapiów. Próbował pochwycić małą, rudowłosa latorośl, którą najwyraźniej matka trzymała okrakiem na ramionach. Ta szybko zdjęła dziecko z barków i rzuciła się w tył, tuląc przerażoną niebogę. Piotr wystawił jej przed twarz ostrze siekiery i zrobił wymowny gest pozbawienia dziecka głowy, wylizując przy tym naostrzone solidnie ostrze. Tłum rozstąpił się niczym Morze Czerwone i znów zaległa cisza.     De La Tremoille załamał z rezygnacją ręce i spojrzał z wyrzutem na stół trybunału. Nérée widać nie przejął się zbytnio, niefrasobliwością swego człowieka od brudnej roboty. Zajadał w najlepsze winogron podany na złotej paterze i popijał czerwone, włoskie wino z pękatej czary podobnej do mitycznego Graala. Również się uśmiechał jak gdyby oglądał scenę rynkowego, mieszczańskiego kabaretu trubadurów a nie scenę wyroku śmierci. Nie znajdując wsparcia w instancji wyższej, de La Tremoille sam musiał uspokoić nastroje   - Mistrzu Piotrze, błagam was w imię boże. Odstąpcie od tych ludzi i wróćcie do zajęć do jakich was powołano - Kat odwrócił się na te słowa, lecz nie spojrzał na urzędnika a na oblicze Nérée. Ten dał mu widać znak aprobaty bo po chwili kat wrócił na szafot choć nadal drżał z podniecenia zmysłów, mając nadzieję na więcej niż wysłanie zaledwie jednej duszy w zaświaty tego poranka.   De la Tremoille stał z zamkniętymi oczyma, jakby chciał się upewnić, że kiedy je otworzy to wszystko okaże się koszmarem a nie rzeczywistością. A może po prostu przechodził jakąś wewnętrzną walkę z samym sobą by nie rzucić pergaminem w pyszałkowate oblicza kleru za stołem i nie uwolnić z więzów Orlona, któremu po ludzku współczuł tak okrutnego końca. Jednak miał posługę, która musiał wypełnić aż do gorzkiego końca. Zaczął znów, choć dość niepewnie i drżąc na całym ciele   - My, rajcy miejscy, powołani na swe stanowiska dzięki nieomylnej woli bożej, ogłaszamy co do treści wyroku - jeszcze raz wyczuł na sobie wzrok Nérée, tym razem było to spojrzenie despotyczne i zimne, tchnące grozą demona a nie ojca zakonnego - W trosce o spokój wspólnoty miejskiej i w obawie przed postępującym występkiem i grzechem śmiertelnym oraz zatruciem ludzkich sumień przez skazanego ogłaszamy Cię Orlonie de Villargent winnym zabójstwa kardynała Magnion, oraz innych grzechów których odpuszczenia nie pragnąłeś w dniu swego sądu i wymierza Ci karę śmierci przez powieszenie. Niech spotka Cię szybka i bezbolesna śmierć. Ciało Twe rozniesie w dziobach ptactwo drapieżne a pamięć Twego imienia niechaj będzie przeklęta i po wieki zapomniana. Niech Bóg litościwy, zlituje się nad Twą dusza, jeśli jeszcze ją odnajdzie. Kacie, czyńcie co nakazano.  
    • @violetta randka marzeń !   brzmi pięknie. marzy mi się randka marzeń :) niedługo.........       @Marek.zak1 święte słowa Marku !!! najgorsze buble to branża farmakologiczna. trują ludzi na masową skalę. normalne ludobójstwo.   dziękuję :)       @KOBIETA   Dominiko.   potrzebujemy niewiele a tak wiele kupujemy.   zgłupieliśmy ?   ja bym Tobie kupił naszyjnik z planet wyrwanych z Wielkiej Mgławicy w Andromedzie !   kiedyś Ci.........   dziękuję :)      
    • Z naderwanym uchem i wyłupionym okiem Siedzi grzecznie przed Elwirką, Którą wzięło na czułości i czyta bajki Dla pluszaka o księżniczce i o złotej rybce.   Grozi mu palcem gdy nabiera tchu, A miś już chce wybuchnąć śmiechem. Szturchnie go w bok za brak powagi I ukaże klęczeniem na grochu.   Gdy już się znudzą im opowiastki, Zagrają sobie w łapki i poganiają w berka. Tup-tup, bum-bum, łubu-dubu Aż sąsiad z dołu nie zaryczy.   Tuż przed snem czas na zwierzenia przychodzi Pod kołderką, cichutko: „tak cię kocham, Że zaraz zostaniesz zjedzony bez łyżki I widelca, obiecuję – ja ciebie połknę.”   A gdy zmierzch zasypie pokój mrokiem, Powieki z ciężaru marzeń opadną, I lampa straci blask, przytulą się tak mocno, Że bicie serduszek słychać jedno obok drugiego.   Kto chrapał – nie znajdziesz winowajcy. Bujają w obłokach, we własnym świecie, Gdzie meble są górami, a dywan to morze, Gonią wśród chmur z pierza i wełny.   Nim pierwsza gwiazda wzejdzie, We śnie szepczą sekrety, co tylko oni znają: O moście z tęczy i o latających czarownicach, Które niosą ich w krainę cudnych baśni.   Jutro się rozbudzą wśród porannej woni Kwiatów z ogrodu, znów nowe historie zmyślą, A w słońcu, co wstanie i zerknie przez szybę, Odnajdą ślady wczorajszej łobuzerskiej przygody.  
    • @Adler

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Nie zawieść …w plastikowym świecie chłodu i opadających liści, kiedy upadają normy, wartości i wszystko traci głębię …tak trudno pozostać tylko sobą.!   śliczny jest :) Twój wiersz !   
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...