Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Najwyraźniej inaczej tę młodość rozumiemy.

W odniesieniu do cyklu zmiany faz księżyca oczywiście masz rację,

ale jeśli przyjąć za cykl życiowy księżyca jego widoczność na niebie w ciągu doby, to młody jest,

kiedy wzejdzie. I może być wtedy w pełni (stąd porównanie do balonu).

 

Może to nie jest merytorycznie właściwe

i zwykle na takie "hopsasa" sobie nie pozwalam,

ale w bajkach i baśniach można sobie na pewne odstępstwa pozwolić, moim zdaniem.

 

Co nie znaczy, że każdy czytelnik musi na to przystać :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

W bajkach i baśniach dla dorosłych masz na myśli? Jak to ma być dla dzieci to tym bardziej nie.
Nie chciałbym, żeby moje dziecko czytało, że "młody księżyc" to księżyc w pełni.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Dziękuję Czarku :)

Wiem, że masz umiłowanie do niego :)

A Twój wiersz, tak po prawdzie - nie pamiętam, czy czytałam,

jak będę miała więcej czasu to zerknę :)

 

Wielkie dzięki raz jeszcze :)))))))))))))))))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Muszę głębiej wejść w Pani twórczość. Wstyd się przyznać, ale dotychczas traktowałem Panią jako najlepszą interpretatorkę cudzych wierszy na tym forum, a zapomniałem by w tym czasie postarać się o własne interpretacje Pani wierszy. Taka lekkość pióra nie jest często spotykana. Zostałem zauroczony :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Oj, teraz to ja jestem zawstydzona :)

Dziękuję bardzo, nie spodziewałam się.

Jest mi naprawdę bardzo, bardzo, bardzo miło :)))))))))

 

I oczywiście zapraszam do siebie,

drzwi otwieram szeroko :)

 

 

Serrrdecznie :))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Mi nie trzeba powtarzać 2 razy. Żałuję, że na urlopie w tamtym tygodniu nie miałem czasu na te forum, ale jeszcze czeka mnie kilka dni wolnego w przyszłym tygodniu, a także powinienem mieć wolną całą drugą połowę grudnia (zresztą przysługuje mi jeszcze 20 dni urlopu wypoczynkowego na rok 2018 :D). 

 

Będę penetrował w dobrym tego sensie znaczeniu tak mocno jak na to pozwoli czas :) Pozdrawiam

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

Dziękuję Sylwestrze,

cieszę się, że dostrzegłeś tu analogię do porodu.

Z tą sztuką jest coś na rzeczy :)

 

Co do inwersji - staram się nie przeginać, bo wiem,

że nie każdemu pasują, ale czasami są konieczne :)

Miło mi, że Ci się spodobał :)

 

Też serdecznie :)

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Tectosmith  Czytelnik jak czytelnik, ale co dopiero Mikołaj...:)) Pozdrawiam serdecznie.
    • No cóż, po tylu komentarzach, dodam tylko, że podoba mi się.
    • @andrew Powiem szczerze, to prosty i naiwny tekst i kiepsko napisany np: co lustro wie o mnie co twoje o tobie, oczywiście, to jest przenośnia ale wyświechtana i kiepska. Sorry, ale ja tu widzę tylko grafomanię.    
    • @huzarc Puenta świetnie balansuje całość. :) Pozdrawiam serdecznie.
    • Skończyło się tak, jak miało się skończyć. Gdy tylko przekroczyłem tunel światłości I ujrzałem u jego wylotu,  wiszące ogrody niebios. Z postaciami aniołów i świętych, przechadzających się  we frywolnej wolności bytu duchowego, po zakwitłych miododajnym kwieciem,  Polach Elizejskich. Poczułem się jak żebrak, co dla kaprysu możnych  lub z zupełnego przypadku losu, znalazł się na salonach magnackich.     Ależ musiałem wzbudzić sensację  swym pojawieniem się. Ich szaty z atłasu i jedwabiu. Togi wyszywane złotymi i rubinowymi nićmi. Złote sygnety i bransolety, świecące jaśniej  od nawigujących żeglarzom gwiazd. Ich lica i ciała. Wymasowane i wygładzone, ambrozyjnymi maściami. Nie trupioblade a zaróżowione i pełne wigoru. Oczy brązowo-złote.  Mieniące się lekką wilgością perłowych łez. A głosy, donośne acz śpiewne i czyste  jak pierwotne, ziemskie powietrze. Język ich zapomniany od eonów. Muskał, spragnione jego świętości,  uszy niedawnego śmiertelnika. Słowem niebiańska harmonia w miejscu najczystszego spełnienia i szczęścia.     Westchnąłem ciężko  i nie mogąc już zawrócić, wsparłem się na drewnianych kulach, i jedynej nodze jaka mi pozostała. Ruszyłem przed siebie,  wiedząc dobrze co usłyszę. Jak już rzekłem,  ostała mi się jedynie lewa noga. Prawa urwana była poniżej kolana. Obwiązany starą gazą i koszulą kikut, krwawił obficie i rwał bólem  tak obłąkańczo nieludzkim,  że gdybym już nie żył,  to jedyne czego bym pragnął to umrzeć, by nie odczuwać jego destrukcyjnej mocy  w komórkach tego przeklętego ciała. Twarz miałem nabrzmiałą i spuchniętą. Blizna ciągnąca się od lewego boku szyi, biegnącą aż do oka.  Była wypalonym śladem po ostrzu sztyletu.  Na prawe oko nie widziałem zbyt wiele. Nie przywykłe do jasności krain  na powierzchni i niebiosach, Było mi bardziej ciężarem  niż przydatnym zmysłem. Skórę miałem spaloną i czarną. Jak gdybym wytarzał się od stóp do głów w węglowym pyle. Dłonie cierpiały na równi z resztą ciała. Palce ich były otępiałe i spuchnięte. Artretycznie skrzywione kości, nadały im wygląd  demonicznym drzew lub krzewów. Mimo braku serca. Krew pulsowała i to tak prędko, że nadal słyszałem echo tętna, którego przecież nie powinno tam być. Otwierałem, spękane i suche usta. Lecz jedyne na co się wysiliłem, to jęki i krwiste pomruki. Nie mogłem używać w niebie, wężowego języka demonów. Sznur wisielczy nadal dyndał mi na piersi. Angelisa, która przyszła po mnie  w chwili śmierci, odcięła mnie tylko lecz nie zdjęła pętli. A ja widząc jej doskonałe rysy  i hebanową, magiczną czerń włosów, zapomniałem prosić ją  by uwolniła mnie z symbolu potępienia  i słabości ludzkich nerwów.   Mieszkańcy nieba  z początku byli chyba  w zbyt wielkim szoku i odrętwieniu  by rzec choćby słowo  na mój bluźnierczy widok. Stali jak posągi,  zamarli w półkroku, półsłowie. Nie szydzili, nie uciekali. Nie próbowali mnie przepędzić. Po prostu patrzyli. Na to czym mogli się stać. Gdyby nie wiara. W zbożny żywot. W nadzieję i drugiego człowieka. W cokolwiek co miało wartość odkupienia win. Ich milczenie też było złotem a nie osądem. Nie czułem się  wzgardzony ani gorszy wśród nich. W niebie każdy jest sobie równy i zbawiony. Dziwne uczucie. Czuć lekkość zbawienia  a nie ciężar kajdan grzechu. Szkoda, że za życia  nie czułem się tak dobrze, nie dane było mi poznać szczęścia i miłości, gdzie wtedy byłeś szalony Starcze? Chciałem pomyśleć o tym zdaniu, lecz nie byłem w stanie. W niebie nie ma grzechu. Nie można grzeszyć.  Myślą, mową i uczynkiem. Ciężkie jest życie upiora w niebie.     Podszedłem do małego cherubinka o złotych lokach. Nie mogąc mówić wprost. Przesłałem mu swoją myśl. Szukam klucznika, moje dziecko, czy jest tutaj z Wami? Cherubin uśmiechnął się, pokiwał głową i wskazał palcem postać  siedzącą niedaleko od nas, nad brzegiem jeziora o krystalicznej toni. Klucznik bo zaiste był to on, rozmawiał z Nauczycielem. Siedzieli na piasku plaży i pochyleni ku sobie, dyskutowali o czymś zawzięcie. Klucznik żywo gestykulował i opowiadał a Nauczyciel wydawać by się mogło odpowiadał rzadko i krótko, lecz ciągle pisał i rysował coś na piasku  małym kijkiem i zachęcał Klucznika by ten patrzył na jego znaki i skupił się na nich.     Podszedłem tak by widzieli mnie  z dalszej odległości. Nauczyciel przerwał swój rysunek  i obrzucił mnie wzrokiem. Odczułem to tak jakbym  rozpadł się od wewnątrz  na najdrobniejsze atomy. Widział wszystko i wiedział wszystko. W jednej sekundzie. Opisał całe moje życie. Wszystkie dobre i złe uczynki. Nic się nie ukryło. Przywołał moją utraconą duszę i scalił ją ze mną na powrót. A więc jesteś. Usłyszałem w myślach jego głos. I wtedy do mnie dotarło. Ten głos. Słyszałem go już. W godzinie śmierci. Gdy pętla spoczywała na mojej szyi. Gdy krzesło chybotało się  u jeszcze dwóch nóg. Pamiętam obróciłem głowę w prawą stronę. Nad futryną drzwi do salonu. Wisiał krzyż z jego postacią. Ostatni jaki miałem w tym domu. Nie to, że chciałem się go pozbyć. Był mi w zasadzie obojętny. Wisiał od lat  i był w zasadzie niewidocznym detalem. Lecz wtedy zatrzymałem na nim swój wzrok. Wiele złego uczyniłem bliźnim i sobie, lecz wspomnij na mnie Jezu gdy przyjdziesz do swego królestwa. A on mi odrzekł. Zaprawdę powiadam Ci, że jeszcze dziś będziesz ze mną w raju.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...