Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Co do pierwszego akapitu, to nic nie rozumiem, a co do drugiego, to ja też nie widzę powodu do jakiejś nagonki, bo w sumie nic takiego strasznego w tym tekście nie ma. Widocznie przyszły wytyczne z kół partyjnych i krytyka zamilkła. A szkoda...

  • Odpowiedzi 47
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Michale - myśli słuszne i doskonale że te tematy poruszyłeś.
Pomysł na formę też dobry ale ja bym to ciut naczej poprowadził.

pozdrawiam Jacek

ps. Autor ma prawo postrzegać świat po swojemu i o tym pisać. Zwłaszcza, że obdarzony wrażliwością dostrzega więcej jak inni.
Smutne jest to, że wiekszość z nas rzeczywistość widzi podobnie, a słowa w dyskusji same demaskują poprawność polityczną komentatorów a Ci zorientowawszy się skończyli dyskusję
- ja też więcej głosu nie zabiorę.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Gadał dziad do obrazu... ;)
Czy mam wytłuścić czcionkę lub machnąć ją na czerwono, by dotarło do pana to, że nie mam zamiaru uprawiać w tym miejscu podwórkowej polityki i roztrząsać "słuszności dekalogu" (wyrokować czy ma pan rację, czy nie). Interesuje mnie wyłącznie wartość literacka tekstu, a ta jest mizerna, stąd wzmianka o "języku barykad" - populizm i demagogia z zasady są hucpiarskie i mało wybredne. Jeżeli ma pan ambicję zamiany portalu poetyckego w ideologiczny słup ogłoszeniowy, to ja się w to nie bawię. Szansę na dyskusję krytycznoliteracką zamyka pan skutecznie "kołopartyjnymi" bzdurami. Krytyka, proszę pana, nie zamilkła. Krytyka nie ma tu nic do roboty...
Opublikowano

Miałam nie zabierać głosu pod tym "tekstem literackim", ale jeśli uważa się pan za jedynego sprawiedliwego, a innych posądza o tchórzostwo z powodu braku dyskusji, nie pozostawiam tego bez komentarza.

Jeśli andrzej barycz nie obrazi się za plagiat - podpisuję sie pod Jego uwagami nie zmieniając żadnej litery.
Już kiedyś wytknęłam panu podobne zapędy.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Coś Pan taki sprawiedliwy... z legionu...?
Literackiej tandety tutaj w bród w dół i w górę. Przynajmniej ten "dekalog" zostanie na jakiś czas zapamiętany.
Mi się bardzo podoba jak na tutejsze warunki.
:)

A mi się nie podoba, bo nie gustuję w oracjach polityków, zwłaszcza tych straszących, dzielących i "jedynie słusznych"...
Tak "platformiasto" jakoś Panie Andrzeju w Pana głosie.
Opublikowano

"Dekalog współczesny" - ale Polski.

"7. Nie kradnij i nie wnikaj tym, co już nakradli. To największy grzech!"

7 punkt świadczy o tym, że ci, którzy nakradli są bez winy.
A ci, ktorzy chcieliby ukraść, to im nie wolno.

Dobre. Pozdrawiam

A myślę, że w naszym Polskim kraju kradną ci którzy mają dostęp do kradzieży.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Coś Pan taki sprawiedliwy... z legionu...?
Literackiej tandety tutaj w bród w dół i w górę. Przynajmniej ten "dekalog" zostanie na jakiś czas zapamiętany.
Mi się bardzo podoba jak na tutejsze warunki.
:)

A mi się nie podoba, bo nie gustuję w oracjach polityków, zwłaszcza tych straszących, dzielących i "jedynie słusznych"...
Tak "platformiasto" jakoś Panie Andrzeju w Pana głosie.

Bardzo chce mnie pan (nie tylko) ubrać w szalik jakiegoś politycznego kibolstwa (kto nie z nami, ten przeciw nam ?)... ;)
Nie da rady, jestem "bez przydziału" i barw klubowych, osła i drania można znależć pod każdym politycznym adresem...
Opublikowano

Jacek Suchowicz - też podobnie uważam, ale w sumie można. Przez tyle lat pisałem co chciałem i o czym chciałem i żyję :)

andrzej barycz - ale ja też nie widzę żadnego problemu, bo krytyka to krytyka i basta, ma prawo się nie podobać. Ale pan ma jednak kłopot z pojęciem wolności poetyckiej. Jeżeli pan ma jakieś tematy, które wolno poruszać, a które nie, proszę przesłać. I tak się nie dostosuje.

maria bard - to jak pani się podpisuje, to ja też się posłużę cytatem: "0, legion sprawiedliwych przyleciał..." (che che che)

M Patriota - no ba, ja cały czas uważam, że rządzi stara hucpa, ale to nie temat poetycki, więc raczej nie wolno takich rzeczy poruszać :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



"Nie wnikając w "słuszność" dekalogu, trudno nie zauważyć, że to literacka tandeta"

Gdzie w mojej wypowiedzi, jest bodaj słowo o "zakazanych piosenkach", tematach tabu, pozostanie na wieki pańską tajemnicą...
Piszę, że "nie wnikam", pan pyta dlaczego wnikać nie pozwalam...
Tak można w nieskończoność, a tyle czasu to ja nie mam ;)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



"Nie wnikając w "słuszność" dekalogu, trudno nie zauważyć, że to literacka tandeta"

Gdzie w mojej wypowiedzi, jest bodaj słowo o "zakazanych piosenkach", tematach tabu, pozostanie na wieki pańską tajemnicą...
Piszę, że "nie wnikam", pan pyta dlaczego wnikać nie pozwalam...
Tak można w nieskończoność, a tyle czasu to ja nie mam ;)


Dokładnie tutaj:
"Jeżeli ma pan ambicję zamiany portalu poetyckego w ideologiczny słup ogłoszeniowy, to ja się w to nie bawię."
Bo widzi pan, kłopot się zaczyna wtedy, gdy piszę się "ja tylko krytykuje tekst", a potem rozrzuca uwagi o "legionach sprawiedliwych (które do tekstu się nie odnoszą, aczkolwiek to miecz obustronny, bo do pana też się zleciały :). Tłumacząc na język prostszy - jakby Pan napisał "gniot", nie byłoby tej przewlekłej i nudnej dyskusji. Szczególnie, że jak na poetę apolitycznego bardzo dużo polityki u pana, co oczywiście wybaczam. Ja i tak stoję na stanowisku, że tekst to tekst i nawet nie zadaję bolesnych pytań typu - kogo tutaj i przeciwko komu dzielę, bo wtedy by się zaczęło dziać. A po co? Niech sobie jedni żyją w szczęśliwym świecie klasyków co piszą o drzewach na łące, inni niech myślą, że świat jest cudowny i wszyscy są dobrzy (o, niedobrze, zacząłem być marksistą...)
Opublikowano

tekst mi podchodzi, chociaż trudno go mi nazwać wierszem, a tym bardziej poezją... ale to już temat z zupełnie innej beczki.
drobne uwagi:
1. komunizmu, to u nas raczej chyba nigdy nie było, ale mogę zrozumieć takie ujęcie jako potoczystą metaforę.
2. kilku bogów w tekście powinno być z małej litery, moim zdaniem.
3. wydaje mi się, że ostatnie słowo powinno być 'mail', a właściwie 'e-mail'
4. w ogłoszeniach o pracę, które namiętnie przeglądam, bezwzględnie dominujący jest ostatnio 'język niemiecki, warunek konieczny', no ale wtedy stawka o podobnym nominale jest w 'oiro'.
poza tym OK i KO ;)
pozdrawiam i do poczytania.

p.s.: piąte proponowałbym: nie ścinaj drzew, zabijaj dzieci.
zawsze byłem za ochroną przyrody, ale to co się w tej dziedzinie teraz wyrabia, to doprowadza mnie do białej gorączki. mam nadzieję, że wiesz o czym piszę.

Opublikowano

Malarz - nie znam, nawet nie znalazłem w necie...

Sylwester Lasota - wg mnie tak:
1. Był, w sądach komunistycznych zginęło kilku wartościowych ludzi (m. in. pewien rotmistrz, który nawet dostał się do Oświęcimia, żeby tam stworzyć ruch oporu). Problem z tym komunizmem jest taki, że zamieciono go pod dywan pokrywając go komedyjkami Barei i pseudo buntowniczym Wajdą.
2. Tutaj myślę, że każdy, kto wierzy, pisze swojego boga z dużej litery. Szczególnie, że jednak nie nawołuje (wbrew pewnym czytaczom) do żadnej nienawiści religijnej.
3. A różnie to w tych ogłoszeniach bywa, najczęściej nieskładnie.
4. Też kiedyś przeglądałem i też miałem różne przygody :)

P.S - od kiedy usłyszałem o szowinizmie gatunkowym przestałem wierzyć w zdolności umysłowe ekologów.

tuz - wartości się zmieniają, teraz już z 5 zł zeszli do 2,4/h. Mój dekalog się postarzał, jest nieaktualny...

Opublikowano

Dekalog współczesny - ładnie brzmiący tytuł,

lecz moim zdaniem nic dobrego nie wróży fakt, że ta żenująca wyliczanka może na portalu poetyckim uchodzić za współczesną polską literaturę lub poezję

:-/

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nie musi uchodzić, aczkolwiek i tak już przebiła wszelkie dzieła poniżej (przynajmniej ilością wpisów). Ale jaja, nie?
Mniemam że to za sprawą "połączonych" sił tzw. opiekunów działu ;)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nie musi uchodzić, aczkolwiek i tak już przebiła wszelkie dzieła poniżej (przynajmniej ilością wpisów). Ale jaja, nie?
Mniemam że to za sprawą "połączonych" sił tzw. opiekunów działu ;)

Mniemam, że to na pewno kolejny spisek godzący w wolność i tolerancję. Przyznaję się, że był u mnie demon naczelny i rzeczywiście sprawił, że taką lichotę ktoś czyta.
Ale i tak mnie przebił pewiem pan ekolog, który domaga się budowy Oświęcimia dla myśliwych. Jestem za cienki dla nich.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...