Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

wyjdź przed dom, za bramy dzwonnic, ciemnej turmy.
w kasztanowych rondach zieleń śpi garściami!
czas na barykadach rozwiesił nokturny,
zza konturów liter piórem strzeże granic.

kilka świąt z papieru bogobojnie czeka,
zanim na ostatki zjesiennieją razem.
w niewidzialnych palcach babich wiosen, rzeką
szklanych krajobrazów - w śnieżnych tatuażach.

spod przymkniętych powiek, stroisz myśli w zimę,
na nic mur obronny wznoszą z kolców życzeń.
po co w starych listach mieszkać. znów zaczynasz:
niezliczonym księgom kradniesz los, chcesz chwycić

każdy kwiat, jak dawniej Paracelsus różę?
schowaj zbędne suknie w komódkę półcieni.
ponad studnią zmartwień nurt się jeszcze wzburzy -
czerpiąc z wiecznej wody, nie zgasi pragnienia.


(14.09.2012)

Opublikowano

nurt myśli płynie
ze źródeł tak wielu
każdy osobno
dąży do bezmiaru

czasem się splotą
zda się równoległe
lecz się nie łączą
chociaż nie odległe

wzruszeń poruszeń
są przyczyną ważką
łez spod przymkniętych
gdy z nabitą czaszką

źródłem ich serce
i ku sercom płyną
w słowach pojemnych
serca wielu miną

wylewność myśli
komu jest potrzebna
poecie tylko
czeka je gehenna

Opublikowano

dziękuję za czytanie i komentarz, Rihtiku.
są równoległe i płyną w jednym kierunku, nie wychylając się poza granice. bez podtopień. ta "rzeka" ma swoją melodię i treść.
we mnie brzmi podobnie do źródła inspiracji:
http://www.youtube.com/watch?v=7maJOI3QMu0 (ale to już poza przesłaniem)

pozdrawiam serdecznie,
in-h.

Opublikowano

Masz rację Kingo , wszyscy szukamy akceptacji , szczęścia ,ale życie układa swoje nokturny (czy to w malarstwie czy też w muzyce)!
I to :"...
kilka świąt z papieru bogobojnie czeka,
zanim na ostatki zjesiennieją razem."
Piękny ten neologizm zjesiennieją !
------------
No i Paracelsus- antidotum na całe cierpienie , ale to mój odbiór.
Pozdrawiam !
Hania

Opublikowano

Kaliope. lubię w Twoich wierszach odbieganie od klasycznych, wzorcowych form. Poszukujesz, ale, mam wrażnie, nie naśladujesz.
Być może masz swoich ulubionych, tych wielkich, którym poświęcasz wolne chwile, żeby sobie poczytać.
Nie zmienia to faktu, że w czasie czytania kolejnych Twoich, wchodzę w jakby inną przestrzeń, dzięki ciekawej metaforyce
i wlpeceniu weń tematu. "Rzeka w tobie" gra na mojej wyobraźni, po prostu.. i na tym poprzestanę.
Pozdrawiam... :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Haniu, masz rację, nie istnieje takie szczęście, którego by nie trzeba bronić przed nokturnowymi dźwiękami; taka miłość, której za twierdzę wystarczyłoby kilka liter... trzeba szukać, dbać i wierzyć, że wyjście przed dom będzie zawsze bezpiecznym spojrzeniem w dal, "aż" po szum "rzeki" - która przecież wtedy właśnie, jest tak blisko, w każdym z nas. Trzeba wiary, aby róża zmartwychwstała.

Najserdeczniej pozdrawiam, wdzięcznie za czytanie i refleksję nad wierszem.

in-h.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Krysiu, to dla mnie, jako autorki, duży komplement - jeśli wracasz do wiersza. dzięki temu czuję, że nie piszę po próżnicy.
"rzeka" w nas wszystkich ożywia i cuci z braku... każdemu trzeba innego spełnienia.

dziękuję za czytanie, pozdrawiam serdecznie,
Kinga.

in-h.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nato, powtórzę za Julio Cortazarem: "dlaczego badacze literatury szukają w tekście wszystkiego poza wyobraźnią?" :))
Jeśli mój wiersz "gra na Twojej wyobraźni", to ośmielam się pomarzyć, że być może wyniknie z tego jakieś "dobro"... dla mnie już sam fakt, że jest Czytelnik, który "z wyobraźnią" przemierza kolejne strofy, jest wyróżnieniem. Staram się pisać wrażeniem, ubierać wersy w obrazy, wzbudzać emocje. Dziękuję!!

Tak, mam swoich ulubionych Poetów: Hermann Hesse, Iwaszkiewicz, Okudżawa, Stande, Norwid, Różewicz i jeszcze kilku. Ale wciąż szukam tych "innych" - niepopularnych. Czy słyszałaś np o Papuszy? (Bronisława Wajs) - poetce romskiego pochodzenia, której sam Tuwim pomagał w publikacji wierszy, albo o Holderlinie? Od niedawna zagłębiam się w jego poezję, z zainteresowaniem... i wyobraźnią ;) Chyba najbardziej upodobałam sobie właśnie romantyczną poezję niemiecką, póki co...
Masz rację, Nato. Nie naśladuję. Dążę do wypracowania własnego stylu, wypadkowej, pomiędzy inspiracją a kreacją. Choć wiem, że to niełatwe.
Bardzo schlebiają mi Twoje słowa, o metaforyce, o przestrzeni, jaką odnajdujesz w mojej pisaninie - to oczywiście zbyt wiele, ale sprawiłaś mi nieopisaną radość.

Serdecznie pozdrawiam, Nato, wdzięczna za czas poświęcony "Rzece...".

in-h.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Leno, bardzo mnie to cieszy. zwłaszcza, że ostatnio zastanawiam się nad komunikatywnością przekazu swoich wierszy.
podnosisz mnie na duchu pisząc, że podzielasz moje refleksje. dziękuje!!

pozdrawiam serdecznie,
in-h.
:)
Opublikowano

Kaliope... Tak, mam swoich ulubionych Poetów: Hermann Hesse, Iwaszkiewicz, Okudżawa, Stande, Norwid, Różewicz i jeszcze kilku. (...) Czy słyszałaś np o Papuszy? (Bronisława Wajs) - poetce romskiego pochodzenia, której sam Tuwim pomagał w publikacji wierszy, albo o Holderlinie? Od niedawna zagłębiam się w jego poezję, z zainteresowaniem... i wyobraźnią ;) Chyba najbardziej upodobałam sobie właśnie romantyczną poezję niemiecką, póki co...
Masz rację, Nato. Nie naśladuję. Dążę do wypracowania własnego stylu, wypadkowej, pomiędzy inspiracją a kreacją. Choć wiem, że to niełatwe.(...)


Poszukiwać innych, poza ogólnie znanymi, nie zaszkodzi, na pewno sprawdzę:
B.Wajs, Holderlin i Stande.
Kaliope, życzę nieustającej inspiracji i weny, bez tego trudno poskładać słowa.
Ponownie pozdrawiam... :)

Opublikowano

Kaliopku,

tylko dlatego, że tego chcesz, zaproponuję coś:


wyjdź przed dom, za bramy dzwonnic, ciemnej turmy.
w kasztanowych rondach zieleń śpi garściami!
czas na barykadach rozwiesił nokturny,
zza konturów liter piórem strzeże granic.

kilka świąt z papieru bogobojnie czeka,
zanim na ostatki zjesiennieją razem.
w niewidzialnych palcach babich wiosen, rzeką
szklanych krajobrazów - w śnieżnych tatuażach.

spod przymkniętych powiek stroisz myśli w zimę,
na nic mur obronny wznoszą z kolców życzeń.
po co w starych listach mieszkać. znów zaczynasz:
niezliczonym księgom kradniesz los. pochwycić

każdy kwiat, jak dawniej Paracelsus różę?
schowaj zbędne suknie w komódkę półcieni.
ponad studnią zmartwień nurt się jeszcze wzburzy -
czerpiąc z wiecznej wody, nie zgasi pragnienia.


Ale to oczywiście moja "wizja" tego wiersza.

Wiersz ma kilka naprawdę fajnych miejsc, jak "kilka świąt z papieru".

Pozdrawiam, cieplutko,

Para:)

Opublikowano

Anno, bardzo dziękuję za poświęcony czas i świeże spojrzenie na wiersz.
Wiesz, jak ja "kocham" inwersje - czepiają się, niechciane ;)
Twoja "wizja" wiersza wnosi wiele dobrego. Może wstyd się przyznać, ale nie znałam słowa "turma".
Zazwyczaj niechętnie cokolwiek zmieniam, jednak tym razem skorzystam z sugestii. Jest lepiej.
Cieszy mnie tych kilka fajnych miejsc :)

pozdrawiam serdecznie i wszystkiego dobrego życzę,
Kinga.

in-h.

Opublikowano

Kaliope,
Wiersz płynący wartko i ciekawie jak rzeka. Niespodziewany zmiany akcji, dużo zaskakujących metafor. no i jak zwykle u Ciebie nastrojowo. W taki wstętny jesienny dzień, zapłakany i zimny czyta sie i czyta i odkrywa wciąż nowe wątki. Najbardziej przypadła mi do gustu druga zwrotka. Jest naprawdę piękna.
Pozdrawiam w zamyśleniu i zjesiennieniu
Lilka

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Lilko,
miło przeczytać, że sięgasz w wierszu pod powierzchnię, "odkrywasz nowe wątki". pisałam go z myślą, że będzie to głos skierowany przez peelkę do niej samej, swoisty monolog, choć bardziej w sensie "rozmowy z samą sobą". czasem trzeba coś usłyszeć, powiedzieć sobie "będzie dobrze; jeszcze spełnią się pragnienia, jeszcze odnajdziesz uśmiech, będziesz "ponad" studnią zmartwień"... żeby nabrać pewności i energii, żeby ujrzeć, poczuć w sobie siłę, jak nurt rzeki, ożywczą...
przyznam cicho, że druga zwrotka to także moja ulubiona :)

bardzo Ci dziękuję Lilu, za wczytanie i tyle miłych słów.

pozdrawiam serdecznie (niestety poważnie przeziębiona :( )
in-h.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Niestety to próżność i bylejakość zdobywa dziś poklask a kunszt i talent biedują w odmętach skrytych szuflad czy zeszytów. 
    • Urzekł mnie styl opisów miasta. I ten przygnębiający ton wypowiedzi podmiotu. Tak piękny w odbiorze choć nie dający nadziei.
    • Wyszedłem, na odchodne rzucając  do pustych ścian mieszkania, że umówiłem się z kimś bardzo ważnym. Randka? Zaskrzypiała dębowa mozaika, ułożona już do snu  na podłodze gościnnego pokoju. Randka, randka! Odpowiedział jej  przeciągłym zgrzytem bukowych trzewi, secesyjny kredens. Lecz obrzucił mnie jeszcze przed wyjściem, nieprzychylnym odbiciem w tafli  swych zabytkowych szkieł. Był bardzo stary i nad wyraz mądry. Dlatego też zajmował zaszczytne miejsce  na samym środku przedpokoju. Tak by każdy kto mnie odwiedzał  mógł w pierwszym wrażeniu  podziwiać jego zawsze nienaganny, rojalistyczny majestat. Byłem przekonany, że nie dał się nabrać. Randka? Cóż za niedorzeczny banał. Obleczony farsą dysonans. Ja człowiek - nikt i kobieta. Już szybciej widziano by mnie  w towarzystwie papierosa wystającego  z rozognionych chronicznym cierpieniem ust. Gardzę tytoniem mniej niż kobietami.     Ale cóż innego miałem rzec? Że żegnam się na zawsze? Że już mnie nie zobaczą nigdy? Że czeka ich los podobny do mojego. Śmierć szybka, lecz haniebna i barbarzyńska w postaci pójścia na żyletki a raczej drzazgi. Prosto w gardziel pieca. By płonąć żywcem. Sercem i duszą. Łzą i wspomnieniem. Tego, że ich kochałem. Jak córy i synów. Zarzucano mi nieraz. Miłość do przepychu i bogactwa. Lecz ja nie patrzyłem nigdy na moje skarby przez pryzmat doczesnego grzechu pychy. Szanowałem obecność. Jako zbawienny gest dawnych czasów. Bym w tak niedzisiejszym otoczeniu, mógł odnaleźć siebie. Nie istniałem tu czy teraz. Żyłem kiedyś i tam. Poległem w czasach Wielkiej Wojny, z głupim sercem życiowego podlotka. A mogłem trwać tam nie teraz. Za późno. Randka z przeznaczeniem. Już czas. Późno się robi.      Usiadłem na polnym głazie opodal torowiska. Na wpół żużlowo- piaszczysta ścieżka sprowadziła mnie tu gdzie nie byłem od lat. Siedziałem już na tym kamieniu wiele lat temu Było to po pierwszej wojnie o miłość. Za młodu jest się idiotą. Wtedy myślałem że umieram. Że umarłem bo ją pokochałem. A ona mnie ledwie spojrzeniem haczyła. Pełnym wzgardy i litości. A ja brałem to za szansę,  nagrodę i spełnienie pragnień. Miłość nie tworzy idiotów. Ona ich jedynie karci i mami. Maluje im twarze na podobieństwo błaznów. Byłem przez lata tym błaznem, który tańczy jak mu zagrają. I grały. Każda z nich na inną  lecz tak samo cyniczną melodię      Lecz z głazu wstałem i wróciłem do domu. A teraz wróciłem. Choć nie jestem już błaznem. Nie wierzę w miłość i uczucia. Front wygasł. Zatriumfował człowiek i jego wola. Wolny, nieskażony uczuciami rozum. Intelekt doskonały. Wróciłem bo nikt nie może mnie zrozumieć. Cóż mi po wiedzy milionów, skoro prawie ją do duchowego audytorium własnych myśli. Nie ma nikogo, kogo mógłbym określić  bratem w wiedzy, powiernikiem nieskończonych neuronowych istnień. Podziwiacie coś czego nie pojmujecie. Lub boicie się pojąć. Gwiazdy świecą dziś tak pięknie. Lubicie rzeczy jasne, dobre i ciepłe. Promienie sztuki, ogrzewające Wasze serca. Ja zawsze będę zwrócony ciemną stroną. Nie odbijam światła. Pochłaniam je i niszczę. Świat mnie nie widzi.  Zgasnę bez oklasków i wspomnień. Dlatego wróciłem i czekam na przeznaczenie.   Noc mimo wrześniowej pory,  była rozkosznie wręcz ciepła. Wiatru nie było wcale. Zresztą gdyby nagle pojawiły się znikąd  jakieś potężniejsze porywy, to skupiłyby swą uwagę na mojej osobie. W okolicy nie było drzew  ani wysokich krzaków. Nie licząc kilku wiekowych,  dzikich jabłoni i śliw, czerniejących kikutami gałęzistych form  za łukiem kolejowego nasypu. Pozostałości dawnych sadów, pańskich, zaborowych jeszcze majątków, od których nazwę brały potem  poszczególne dzielnice miasta. Miasto iskrzyło światłami lamp. Było blisko i daleko zarazem. Było tłem ale i obserwatorem. Teren wzniesiony z bloków betonu i cegieł. Poorany pajęczyną ulic i uliczek. Nakrapiany zielenią parków i skwerów. Terrarium dla ciał robotycznych. Zaprogramowanych na pośpiech i zysk. Wypranych z uczuć i troski o piękno. Piekło dla dusz poetyckich. Zarządzane ślepo.  Przez krwawe prawo Fortuny. Jakże nie żal mi i ich.   Wyjąłem pudełko zapałek. Wziąłem jedną z nich i pociągnąłem  siarkowy łepek po powierzchni draski. Lekki szum przeszedł w iskrę a ta wznieciła malutką łunę światła. Tyle mi wystarczyło. Zbliżyłem zegarek uczepiony do dewizki  do źródła ognia i odczytałem godzinę  Trzydzieści minut na godzinę czwartą. Zawsze najbardziej ceniłem punktualność. Wbiłem wzrok ostry i bystry mimo nieprzychylnej pory w ciemny i pusty tor. Czekałem. Już tylko chwila.   Rozpalone żarem dnia szyny,  stygły w delikatnym powietrzu nocy. Nikt nie zawraca sobie głowy  by słyszeć ten dźwięk.  Niewielu zwraca ku niemu ucho. Lecz ja tak. Znam go i co najważniejsze rozumiem każde słowo. Bo szyny nocą szepczą między sobą. Rozmawiają w najlepsze. Podniecone i gwarne. Aż pokłady drżą od tempa ich dysput. Szelest idący wzdłuż toru jest zdaniem, ciągnącym się we wspomnieniu. Dnia zeszłego, tygodnia czy miesiąca. Całych lat. Wypełnionych podróżą i gonitwą  osobowych i towarowych składów. Pieśnią zaszłych wydarzeń. Karamboli i wypadków. Rozszalałych w sygnałach słupów. Jęczących skargą pordzewiałych śrub, nastawni i zwrotnic  rozrzuconych wśród kęp młodych traw.     Szyny niosą szepty dusz kolejowych. Dróżników, którzy oddali żywot na służbie, lub zmarli cicho w budkach, nadając ostatni raz sygnał, tor wolny, żadnego niebezpieczeństwa nie ma I skład szedł równo,  pracą nie strwożonych tłoków. Gwizdnął w podzięce jedynie i już gnał  ku kolejnej stacji. Nie mogąc pojąć pojęcia bezruchu. Śmierci.   Przejęte smutkiem i żałobą rwącą serce, są rozmowy te toczące się u ślepych torów. Przestrzeniach pustych i głuchych. Zapomnianych nawet przez składy techniczne  czy rezerwowe parowozy. Rozpamiętują duchy kolei,  zaklęte w wygaszone semafory, czy zawalone na wpół budki dróżnicze, dni glorii i chwały. Gdy każdy dzień był wyzwaniem  a noc nie była senną zmorą wytchnienia, lecz nocną zmianą warty, dla towarowych potworów  załadowanych węglem. Sunęły te przemysłowe karawany przez bezmiar stepu, hen za zachodni horyzont. A teraz została ich ledwie garstka. Reszta to duchy, wspomnienia.   Prędko otrzeźwiałem. Jakby mnie kto zaskoczył od pleców i schwycił nagle za ramię. Nie spałem. Mogę przysiąc. Kwadrans na czwartą. Spałem. Nie. Niemożliwe. Choć coś się zmieniło przez ten kwadrans. Otoczenie. Nastrój. Wstałem gwałtownie. Szyny grały. Równo i tak wesoło jak gdyby… To nie był ślepy tor. Ktoś odpowiedział. Usłyszał mój tęskny zawód serca. Dźwięki się wyostrzyły. Jak w bezdni ogromnej jaskini. Nagle semafor wygaszony przed laty, zapłonął zielonym światłem. Zza horyzontu pól tam gdzie tor biegł prostą strugą dał się słyszeć gwizd. Nie skrzek sroki, nie świergot wróbli. Gwizd parowozu! Szedł ku mnie całą mocą maszyn. Wracał jak wierny pies. Zagubiony i teraz odnaleziony. W majaku snu. Teraźniejszym zwidzie. Szaleństwie.     Gwizdał ochoczo z piszczałek. Był już blisko.  Szyny grały już takt jego kół. Słyszałem ich śmiech. Duchy wyszły do torowiska i poczęły machać  stacyjnymi latarenkami nad swymi głowami. I ja podszedłem bliżej. Cyklop otworzył swe jarzące się złotem oko. Zbliżał się, pożerając odległości na słupach. Był to bez wątpienia pospieszny pasażer. Mógł ciągnąć około  dziesięciu może dwunastu wagonów. Zdaje się dojrzał sygnały latarni  bo przyspieszył jak chart i gnał coraz prędzej.     Gdy podszedł na może dwieście metrów, wtedy poznałem. Pospieszny, który spadł  z pobliskiego wiaduktu  usytuowanego zaraz za łukiem szyn  za moimi plecami  w roku tysiąc dziewięćset dziewiątym.  Wspomnienie, które żyło w szynach  i we mnie samym. Znałem z wycinków gazet podobiznę  palacza i maszynisty.  Wysoki brunet, ogolony na gładko,  nie w samej koszuli a całym przepisowym mundurze kolejowym. Pozdrawiał mnie  unosząc kaszkiet w prawej dłoni, dając znak że staje. Zagrały hamulce, zaciśnięte z dużym wyczuciem doświadczonej ręki maszynisty. Para buchnęła mgielną smugą przez osłony. Komin dymił jeszcze bardziej ochoczo. A takt kół przybrał formę powolnych kroków.     Skład dotoczył się ku mnie i stanął tak by ustawić mnie zaraz obok drabinki parowozu. Wsiadłem nie czekając na zaproszenie. Gdy tylko postawiłem nogi  na podłodze pojazdu, maszynista, zdaje się  miał na nazwisko Zebala, uściskał mnie jak druha. Czy aby nie za długo czekaliście na mnie? Wyciągnąłem zegarek i pokazałem mu go. Ach! Ledwie kwadrans na czwartą. W sam punkt. Idealnie w czas. Dokąd jedziemy panie Zebala? Jak to dokąd panie Ptaszyński. To pośpieszny  do Pana rodzimej miejscowości, miasta takich jak pan, poetów i pisarzy ostałych w śnie  o idealizmie sztuki. O twórcach doskonałych, formie i treści z pogranicza grozy, snu i doczesności. Zna Pan to miasto doskonale.     Łzy stanęły mi w kącikach oczu. Mój kochany Drohobycz… jego sklepy, ulice i szkoła… śpieszmy panie Zebala… śpieszmy do Drohobycza… choćby i we śnie. Poetyckiej gorączce. Pociągnął wajchę i parowóz  przeszył ostatni gwizd. Jeden z duchów, schodząc z toru przed sunącym składem rzucił. Tor wolny,  żadnego niebezpieczeństwa nie ma. Pozdrowił nas i ruszył ku ścieżce. A my minęliśmy łuk  i zniknęliśmy po wjeździe na wiadukt.     Tor był pusty w obie strony. Szyny ciche i martwe. Nigdzie nawet śladu po składzie. Żadnej lokomotywy ani gwizdów. Świateł i sygnałów. Semafor zgięty prawie w pół ze starości, kruszał w zupełnej ciemni. Jedynie kruk na nim drzemał. Nie świadom wcale dziwów ślepego toru. Pusto było wszędzie i głucho. W oddali jedynie blaski miasta,  zdradzały ślady życia. Na ścieżce obok toru zachrzęścił żwir. Duch zawiadowcy po spełnionej roli  zagasił zbyteczną już lampę. Ruszył przez ścieżkę ku kamieniu polnemu. Usiadł na nim i z wyrazem ni to zmęczenia  ni to ulgi, wbił wzrok w pusty tor. Czekając na kolejne zielone światło.   Utwór pisany w hołdzie moim pisarskim mistrzom - Stefanowi Grabińskiemu i Bruno Schulzowi.      
    • Człowiek kiedyś, obawiał się - omówienia, potem opisania, a teraz pokazania –   siebie.   Nazwania-utrwalenia-zobrazowania. Suma człowieczeństwa po nowemu   Choć lustro ego pożąda pamięci i sławy, jak łakoci.   Na pokaz eksponując eksponaty próżności, karmiąc ciekawość cudzych oczu i skrupulatność szklanych kartotek.   Pętla ulotności w łożysku istnienia i dzwon, co budzi i usypia.
    • Ładnie, a wie pani: podobno dobrzy ludzie młodo umierają...   Łukasz Jasiński 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...