Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

No i dobrze, że zabrałaś tę pląsawicę. To dobry tekst. Będę z przyjemnością do Ciebie wpadać. Nie podoba mi się (i to bardzo) jeden fragment:

tak zdobywa się
odznakę na obozie "bezsilność".


Wiem, o co chodzi, bo byłam harcerką ;) Ale trzeba to porawić, bo szpeci dobry tekst!

tak zdobywa się sprawność "bezradna".

Poza tym - bardzo fajnie, a najbardziej podoba mi się stukot chodnika w obcasy. Jeden taki myk - i wiersz się robi ciekawy, oryginalny.
Pozdrawiam cieplutko,

Para:)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Oczywiście, że czytałaś moje wiersze pisane pod nickiem B.Loko.:) Przed zmianą szaty portalowej miałam to zaznaczone w profilu, jak na razie nie ma jeszcze takiej możliwości:)
Pozdrawiam Grażynko i dziękuję za komentarz:)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


pierwsza nie podoba mi się wcale, bo jest zbyt "zrobiona" nie ma w niej feelingu
wiersz zaczyna się od II strofy (bez "lewitacja")
i coś się pozytywnego dzieje w rytmie wiersza i można go poczuć
aczkolwiek słowo "spadam" brzmi co najmniej nieadekwatnie
finał typowo męski i zimny, być może prawdziwy
bez oceny - pozdrawiam
r
Opublikowano

Wiersz zaciekawił, sprowokował do kombinowania ;)
Tak sobie ułatwiłam do własnej interpretacji:

wyłapuję wcześniej nie słyszane dźwięki,
w pęknięciach sufitu sny ukrywają kilka niewiadomych,
gładzonych światłami samochodów. tak zdobywa się
odznakę w obozie "bezsilność".

masz mnie teraz w krawędziach, lewitacja
bez wyjścia, stukot chodnika w obcasy,
powtarzane - nie zdążę.

byle uciekać po winylowej płycie w takt
tej samej melodii, na trzy, na cztery pod
kopytami, w szalonym tańcu.

spadam i nasłuchuję,

nic nie mówisz.



Pozdrawiam :))

Opublikowano

Zwabiła mnie tu liczba czytań - aż 554 - i nie żałuję wejścia.
Pierwsza strofa niejako prologiem wprowadza czytelnika w finezyjną substancję uczuć peelki. Obóz "Bezsilność", to jak bezsenność wywołana chorobą zarejestrowaną przez Światową Organizację Zdrowia pod pozycją F63.9. Potem rozwinięcie-potwierdzenie stanu emocjonalnego i zakończenie pozostawiające w domysłach, niedopowiedzeniu. Osobiście zmieniłbym tytuł wiersza, który wg mnie nie przystaje do treści.
Podoba mi się ten wiersz Pani Magdaleno Blü.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Sprawność jako umiejętność radzenia sobie z bezsilnością - taki był zamysł, a bezsenność to faktycznie paskudna choroba:) Dziękuję Panie Waldemarze za komentarz- pozdrawiam:)
Opublikowano

Tytuł nie przystaje mi do treści, ale już wyczytałem intencję w komentarzach. Ciekawie, zwłaszcza to sobie wyciągnąłem - " tak zdobywa się odznakę w obozie bezsilność ".
Pozdrówka :)

  • 4 miesiące temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...