Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano
9

Doktor Proktor był polskim Postwarholem. Różnił się jednak od wielu artystów, bo omijał pierwiastek seksualny w swojej sztuce. Twierdził, że libido należy odcinać od umysłu, by nie zabiło dzieła. Parkules, jako skrajny hedonista i niezaspokojony heros polskiej sceny porno, stanowił tego zupełne zaprzeczenie. Obaj rozmawiali teraz na kolacji u „Bezkrwawej” Moniki o najnowszym przedsięwzięciu.
- Tę oto zapalniczkę kupiłem od mojego przyjaciela Parkulesa – rozpoczął kolejną tyradę Doktor – Jest wprawdzie pusta, ale ma znaczenie symboliczne. Będzie stanowić motyw przewodni filmu. – I położył na stole omawiany przedmiot. Goście pisnęli z zachwytu jak gdyby zobaczyli Świętego Graala. Tylko ja - biedny Konrad Czerwoniecki - patrzyłem tępo w sufit i zastanawiałem się, kiedy wreszcie zjawi się gospodyni z tortem i czymś o wiele słodszym.
- Zaczynam mieć co raz większe obawy – szepnąłem do Witolda. W odpowiedzi dostałem jedynie ciepły uśmiech. Zawsze mogę wycofać swoje nazwisko z czołówki – pomyślałem.
- Szanowni państwo, w mojej karierze nie spotkałem się z tak wybitnie skonstruowaną
fabułą. – Tu Doktor wskazał na mnie. Skutecznie połechtał ego Czerwonieckiego. – Jestem pewien, że pomimo tej antyamerykańskiej wymowy, dzieło osiągnie sukces. Wznieśmy toast za pomyślność „Ostatniego koktajlu czekoladowego”. – W tym momencie weszła „Bezkrwawa” Monika z kieliszkami i szampanem. Parkules szybkimi ruchami doskoczył do niej i zabrał się za rozpieczętowanie butelki. Rozlał wszystkim po równo.
- Zdrówko – powiedziałem i wypiłem do dna. I właśnie na tym toaście zakończyła się część oficjalna, więc goście odeszli od stołu i rozeszli się w różne miejsca domku, by w mniejszych grupach rozmawiać.

- Zastanawiałem się jak to jest, że ludzie zmieniają płeć – zaczepiłem gospodynię prowokując do rozmowy.
- Coś sugerujesz? – spytała „Bezkrwawa” Monika.
- Nie, ale to ciekawe, że jednego dnia budzisz się pod kołdrą z waginą a drugiego z penisem.
- Nie myślałam o tym w ten sposób. To raczej kwestia psychiki.
- Jesteś bardzo pewna siebie. Najciekawsze jednak jest to, że nie zachowujesz się w sposób charakterystyczny dla kobiet sukcesu bądź feministek. Stanowisz raczej skrzyżowanie kury domowej z femme fatale i czymś jeszcze. Zatem w czym tkwi sekret?
- Wolę towarzystwo mężczyzn. Jesteście zabawni i nie knujecie intryg.
- To wszystko?
- Z grubsza. Aha… Kobiety was nie doceniają. Taka diagnoza postawiona po niedokładnym przebadaniu.
- A ty dotarłaś tam, gdzie inne badaczki nie były w stanie?
- Staram się i muszę przyznać, że jest to fascynujące. Na przykład dajmy na to – Konrad Czerwoniecki.
- Co z nim?
- Intrygujący. I taki niezgłębiony...
- Co byś powiedziała na wspólne badania?
- Brzmi ciekawie.
- Bardzo cenię swoje ciało. Jako eksperyment medyczny domagam się odpowiedniej zapłaty.
- Może być… krówka? – wybuchła śmiechem. „Ta kobieta ma poczucie humoru” – powiedziałem w duchu.
- Za kwadrans na poddaszu. Tu masz klucz. Pa. – Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Ja poszedłem po drinka, a „Bezkrwawa” Monika znikła wśród gości. Chwilę później siedział na sofie, posłuszny niczym niewolnik, który czeka na rozkaz swojej Kleopatry. Ciumkałem krówkę, ale prawdziwej słodyczy miałem dopiero zakosztować.
Czas oczekiwania postanowiłem sobie jakoś umilić. Na półce odnalazłem płyty Elvisa, Sinatry i Ala Greena. Nie było jednak sprzętu do ich odtworzenia. Kolekcjonowanie albumów dla samego kolekcjonowania? Przeczytałem więc kilka wierszy, a po godzinie zasnąłem. Śniłem o Klubie 1969, o tłumie niosącym mnie na rękach.
Ocknąłem się w środku nocy. Ktoś siedział na mnie.
- Mężczyzna o tej porze jest bardzo gotowy – powiedziała i zdjęła przez głowę swoją sukienkę. Moim oczom okazały się dwie doskonałe piersi – Chcę żebyś mi dał to, czego nigdy nie zaznałam z jakimkolwiek mężczyzną.
Opis sceny: Dałem jej to czego nigdy nie zaznała z jakimkolwiek mężczyzną. A gdy krzyczała moje imię i nazwisko oraz numer pesel, czułem się dumny jak paw. Koniec opisu sceny miłosnej.

Kilka godzin później poszedłem do kawiarni i ustalałem szczegóły dotyczące filmu. W porywie twórczego szału skreśliłem nawet scenę miłosną i zaprezentowałem jej szkic Witoldowi. Kręcił głową ograniczając się do stwierdzenia – Zbyt wysublimowane jak dla Parkulesa. – Tłumaczenia że postać głównego bohatera należy rozbudować na nic się zdały. Piliśmy wino w milczeniu. Delektowanie się wytrawnym trunkiem przypominało mi, że tak stosunkowo niedawno temu bawiłem się łonem największej buntowniczki południowej Polski, która wobec ofensywy rozkoszy okazała się zupełnie bezbronna. Opróżniłem kieliszek i udałem się do hotelu. Kiedy człowiek codziennie budzi się w innym miejscu, zaczyna doceniać wartość własnego łóżka. Znany zapach pościeli, wypracowana przez lata pozycja zasypiania, ulubiona poduszka, tego najbardziej żal, za tym się tęskni. Hotele, akademiki, motele, hostele, stancje, noclegi u znajomych podnoszą tylko poziom bezdomności. Nawet noc spędzona u boku ciepłej, zadbanej, pachnącej oliwkami kobiety nie jest w stanie zrekompensować braku własnego łóżka. Zatęskniłem za domem mocno. Pierwszy raz od tygodni. Może nie pierwszy raz w życiu, ale pierwszy raz ucierpiałem. Postanowiłem wrócić do domu zaraz po nakręceniu filmu i zostać tam jak najdłużej. Drugą rzeczą znacząco wpływającą na moje zachowanie było rozczarowanie. Pragnąłem miłości, podążałem za nią na oślep, biegłem niczym zgłodniały pies za kością. Gdy już dopadłem smakowity kąsek, okazało się, że to była iluzja – splot wyobrażeń o idealnej osobie zmaterializowany w postaci „Bezkrwawej” Moniki. Tak naprawdę nigdy nie wyszedłem mentalnie z Klubu 1969. Stałem nadal na parkiecie pośród ludzi i karmiłem się narkotyczną wizją. Stałem pomiędzy roztańczonymi ludźmi, którzy swoim pogo wdeptywali w podłogę moje marzenie. Byłbym pewnie tak stał długo, gdyby mnie nie szturchnął Parkules – Zbieraj się. Dziś kręcimy pierwszą scenę.
- Więc to prawda?
- No tak, Garowski mnie wysłał do ciebie.
- Więc to prawda, że jestem tu z tobą i ten film…
- Konrad, marnie dziś wyglądasz. Może jednak zostań w hotelu albo przestań kupować to świństwo od Abela.
- Jestem absolutnie trzeźwy.
- Jak wrócę, to zdam ci relację.
- Nie. Pójdę z tobą.
- Spoko.

I tak ponownie zakotłowało się w mojej głowie. Żadna iluzja! Byłem tu naprawdę. Życie miało przecież sens, brałem udział w powstawaniu filmu. Obiektyw kamery miał opowiedzieć historię. Czyją? Moją, naszą, ich. Wszystkich po trochu, bo choć scenariusz oparty był na fikcyjnych wydarzeniach, pisałem go o sobie.
Tego dnia coś się we mnie zmieniło. Poprosiłem ekipę o kilka dni zwłoki. Usiadłem nad skryptem i dokonałem kilkuset korekt. W sumie to napisałem historię od nowa. Zrezygnowałem z pierwotnej wersji fabuły na rzecz czegoś bardziej biograficznego. Te zmiany miały wielkie znaczenie. Pogłębiały związek twórcy z dziełem. Sprawiały, że stawał się on jeszcze mocniejszym elementem materii filmowej. Konrad Czerwoniecki zrównał się z głównym bohaterem. Od teraz ilość osobistych nawiązań zmieniała „Różową zapalniczkę” w spowiedź. To był prawdziwy rachunek sumienia, mocny żal za grzechy i solidne postanowienie poprawy.

10

Pięć tygodni ciężkiej pracy zaowocowało ostatnim klapsem Parkulesa danym w wychudzony z anorektyczną precyzją - tyłek Keiry; i właściwym finalnym klapsem filmowym. Świadomość zrealizowania istotnego etapu tak podziałała na ekipę, że wszyscy porządnie się upili. Zdemolowanie hotelu nadszarpnęło budżet. Witold zmuszony był do zaciągnięcia kredytu. Właśnie dzięki długom żyliśmy tak jak na przyzwoitego obywatela przystało, czym przyczynialiśmy się do kolejnego kryzysu gospodarczego. W tym jednak czuliśmy się pewni. Nasza niegospodarność miała charakter przejściowy, nie zamierzaliśmy bezmyślnie inwestować jak wielkie koncerny dofinansowywane przez państwo. Widmo bankructwa, wypijania krwi innym i noszenia dziurawej bielizny nam nie groziły.
Aż wreszcie przyszedł czwartek - nieco gruby, ale nie tłusty, z lekką nutką nostalgii. Odpoczywałem na kanapie w tanim hotelu, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. W korytarzu stała młoda rudowłosa listonoszka. A serce zaczęło mocniej bić, gdy podawała mi list. Uśmiechnęła się nieznacznie i zatrzymała w progu. Wiedziałem co to znaczy. Zaprosiłem ją na kawę mówiąc, że mam bogatą kolekcję kubków: jeden bez ucha, drugi obdrapany. Miała na imię Oliwia. Wypiliśmy. Patrzyłem na nią i pragnąłem jej dotyku jak narkoman działki. Niestety obrączka na jej palcu ugasiła mój zapał. Była mężatką, nie miałem serca, by niszczyć czyjeś szczęście lub nieszczęście. Dlatego od tego dnia Oliwia była moją nową niespełnioną miłością. Kiedy budziłem się w nocy oblany potem, szukałem jej po omacku, łudziłem się, że pewnego dnia poczuję zamiast chłodu koperty ciepłe ciało wtulone we mnie.
- Sukces artysty rzadko idzie w parze z sukcesem człowieka – powiedział Witold przejęty historią o Oliwii. Pocieszał mnie jak stary przyjaciel. Wiedział, że to ostatnie wspólnie dni, nim nasze drogi rozejdą się być może na zawsze.

Piątek był przedostatnim dniem przedsięwzięcia filmowego. Dobiegł końca montaż i nadszedł czas prapremiery. Wąskie grono osób zasiadło w kinie. Zaczęła się projekcja. Przez dziewięćdziesiąt minut panowała na sali cisza jakby widzowie w przejęciu oglądali kroniki z obozu zagłady. Podczas napisów końcowych jeden z nielicznych zaproszonych gości powiedział ściszonym głosem: „Nie wiem co o tym myśleć. Chyba rewelacja, chyba skandal, mam w głowie burdel”. Widząc jego minę i grymas na twarzy Witolda, uświadomiłem sobie, że tego dokonaliśmy. Czego? – spytał Parkules. Stworzyliśmy opus magnum polskiego kina. Paradoksem było to, iż ta wyśmienita rzecz miała szansę na dystrybucję tylko w niszowych kinach ze względu na brutalny, momentami wręcz sodomiczny charakter paru scen i kilka „przegadanych momentów”.
- Witold wykonał zadanie. Witold może odejść – zażartował mój suwalski maestro reżyserii i to były ostatnie słowa, jakie usłyszałem. Uściskaliśmy się serdecznie. Później dołączył Parkules, który w swej skromności wyznał, że był genialny. No cóż, miał rację. Z gwiazdy kina porno przemienił się w prawdziwego aktora. Keira też zagrała świetnie. Doktor Proktor spełnił swoją rolę, choć na premierowej projekcji go nie uświadczyliśmy, później zatelefonował z gratulacjami. Sam również na pochwały zasłużył.

11

Leżałem w swoim łóżku i słuchałem płyt, gdy zadzwonił telefon. Natychmiast po tej krótkiej rozmowie wstałem i ubrałem się. Przed budynkiem czekała taksówka. Kierowca pomachał. Wsiadłem do środka. Przejechaliśmy kilkaset metrów. W mroku obok jednego ze sklepów nocnych spostrzegłem Parkulesa. Podszedł do samochodu.
- Keira była u mnie. Prosiła żebyśmy przyjechali do Suwałk.
- Coś się stało?
- Witold się zastrzelił...

Są w życiu takie chwile, że człowiek chciałby uciec, zamknąć się w ciemnym pokoju i o wszystkim zapomnieć. Czasami chciałoby się uniknąć odpowiedzialności będąc jednocześnie odpowiedzialnym, być sławnym i móc spokojnie robić zakupy w sklepie warzywnym, móc kłamać i mieć czyste sumienie. Pogrzeb jest z jedną z tych ceremonii, które najchętniej wykreśliłoby się z terminarza. Śmierć Witolda była hepiendem. Wreszcie go doceniono za to kim rzeczywiście był, a nie dlatego że jego filmy lubi amerykańska młodzież. Keira na nowa dostrzegła w nim swojego mistrza. Konrad Czerwoniecki zrozumiał, że ich przyjaźń właśnie taka miała być – spóźniona, szczera, intensywna i zabójcza jak broń, którą Witold wykonał w głowie artystyczny tunel, aby jego myśli mogły bez ograniczeń krążyć po aureoli grzechu.

Koszula bliska ciału, a papier… Dziadek przestrzegał, żeby niczego nie podpisywać. Ojciec mawiał, iż dokumenty powinno się przechowywać w teczkach. A jak ci się coś przyklei do dupy, sprawdź co to jest, zanim to wyrzucisz. Taki był błąd przeszłości, który pociągnął za sobą sekwencję wydarzeń, bo gdybym wtedy na planie filmowym przyjrzał się kartce jaka przylgnęła do mojego zadka w toi-toju, mógłbym zawczasu wycofać się z udziału w całej tej akcji z politycznym akcentem w tle. Kino straciłoby wielkiego twórcę, „Bezkrwawa” wyśmienitego kochanka, a pan Józio nie zyskałby sławy i mandatu eurodeputowanego. No właśnie, pan Józio wykazał się bystrym umysłem, gdyż zadał sobie trud przeczytania tego, co ja zignorowałem. Pan Józio dokładnie przestudiował dokument i pobiegł z nim do telewizji. Wszystkie wielkie serwisy w kraju na czerwonym pasku podawały informację:
Portier ujawnił skandaliczne fakty. Przekazał agencjom prasowym dokument zawierający instrukcję postępowania w sprawie bezpieczeństwa narodowego skierowaną do rządu polskiego. Zestaw gotowych odpowiedzi przygotował rząd amerykański...

Dzięki temu na jaw wyszły również inne sprawy, a moi tzw. „zleceniodawcy” utracili pracę i jak się później okazało, trafili pod sąd. A „Różowa zapalniczka” została zgłoszona do oscarowych nominacji. Dobra, żartowałem. Film został doceniony wśród miłośników kina niszowego i fanów pana Józia.




KONIEC

---------

Opowiadanie posiada jeszcze coś na pozór epilogu.
Opublikowano

polskim postwarholem - Postwarholem

Parkules stanowił tego zupełNIE zaprzeczenie jako skrajny hedonista i niezaspokojony heros polskiej sceny porno - Parkules, jako skrajny hedonista i niezaspokojony heros polskiej sceny porno, stanowił tego zupełNE zaprzeczenie (zmieniłbym tak)

Dzięki temu na jaw wyszły również inne sprawy, a moi tzw. „zleceniodawcy” utracili pracę i jak się później okazało, trafili pod sąd. A „Różowa zapalniczka” została zgłoszona do oscarowych nominacji. Dobra, żartowałem. Film został doceniony wśród miłośników kina niszowego i fanów pana Józia. - nie jestem przekonany do zakończenia, czekam na obiecany epilog. Kończysz opowiadanie jak list, nagle okazuje się, że siedziałeś przed kominkiem, patrzyłeś w igrające płomyki i snułeś opowieść:) - wolałbym jednak relację nieco inną, to znaczy zakończenie sformułowane w sposób przystępny opowiadaniu.

Monika: mógłbyś rozwinąć jej wątek, funkcję itd. Miga momentami, a później przepada, to też - wydaje mi się - wymaga korekty.

Ogólnie rzecz ujmując, Konradzie, miałem wrażenie, że zmierzałeś do zakończenia zbyt szybko. Miałeś je w głowie i może poszło samo, podświadomie. Brakuje mi tutaj tego, co cechowało części poprzednie: smacznych fragmentów - opisów, dialogów i nieskrępowanego, czasem ryzykownego - a jednak świetnego, poczucia humoru. Powinieneś - według mnie - rozwinąć ów ostatni rozdział. Wydrukuj sobie całość, przeczytaj jednym ciągiem - wówczas zyskasz cenną perspektywę, tak myślę.

Nie mniej jednak cieszę się, że opublikowałeś ten tekst. Jest jednym z Twoich najlepszych opowiadań. Posiada kilka luk, miejscami wymaga uzupełnienia, rozbudowania itd. - ale całościowo broni się, wciąga i kusi powabem chwiejnych, słodko-gorzkich, pesymistyczno-optymistycznych wersów i akapitów. To jest najważniejsze, kompozycję można poprawić. Jeśli natomiast chodzi o zakończenie... Nie jest najważniejsze, nie musi być klarowne, mocne, a takie teraz mi się wydaje. Opowiadanie może być fragmentem, spójną wewnętrznie kartką - wyrwaną z czegoś większego. Czegoś - nie musisz mówić konkretnie.

Trzymaj się.

Opublikowano

Dziękuję wierny czytelniku (a takich niewiele zostało) za uwagi i kolejny zacny komentarz. Oczywiście Twoje uwagi zostaną zaadoptowane na grunt tegoż tekstu. Nie wiem czy będę rozbudowywał poszczególne fragmenty, czy jest w ogóle sens głębiej się pochylać nad tym opowiadaniem. Może powinienem pójść dalej?

Zacząłem pisać Epilog do "Różowej zapalniczki". Zapewne choć częściowo ukoi ból gwałtownego zakończenia.

Widzisz, wywołaliśmy pożar, który teraz dogasa. Proza powoli umiera, śmiercią naturalną (?) [a może to morderstwo?], w osamotnieniu.

Opublikowano

Zdrowych i wesołych Świąt Wielkanocnych, w rodzinnym gronie życzy J.M.S. Zapraszam na swojego bloga //short-story-john-maria-s.blog.onet.pl/ ...jak również na Facebooka //www.facebook.com/profile.php?ref=name&id=100000536610447 ...libido należy odcinać od umysłu zdecydowanie :)

Opublikowano

Nie jest to mistrzostwo, ale też nie czyta się tego źle - jest całkiem dobrze:) Ma specyficzny klimat.

Rozbudowałbym fragment o Oliwii - rudowłosej listonoszce, jest zbyt lapidarny, jak na jego ważność:)

Skoro potrafisz tak mozolnie ( ale jednak na luzie ) wykreować atmosferę i postaci - wiem też, że umiesz umiejętnie rozłożyć tekst, bez zbędnego przyśpieszania i raptowności, która niejednego już zgubiła ( w tym mnie ):)
Cierpliwość jest cnotą, przecież wiesz...

Pozdrówka:)
M.

Opublikowano

No i dojechaliśmy cierpliwie do końca i zakończenie nieco mnie rozczarowało. Zakończyłeś trochę jak bajkę, "...i żyli długo i (nie)szczęśliwie", tak jakbyś poczuł ulgę, że to wreszcie koniec.

Ale cała historia, nie powiem. Dałeś pofolgować wyobraźni i bardzo dobrze. Mi się podobało.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Wiersz napisany dla uczczenia osiemdziesiątej rocznicy wyzwolenia przez oddziały Brygady Świętokrzyskiej NSZ niemieckiego obozu koncentracyjnego dla kobiet w Holýšovie w Czechach w dniu 5 maja 1945 roku.      
    • Przerażone czekały na śmierć... W barakach okolonych kolczastym drutem...   Choć wielka światowa wojna, Pochłonąwszy miliony niewinnych ofiar, Z wolna dobiegała już końca, A wolnym od nazizmu stawał się świat… Na obrzeżach czeskiego Holýšova, Z dala od teatru wojennych działań, Z dala od osądu cywilizowanego świata, Rozegrać miał się wielki ludzki dramat...   Dla setek niewinnych kobiet, Strasznych dni w obozie zwieńczeniem, W okrutnych męczarniach miała być śmierć, Żywcem bez litości miały być spalone... Podług wszechwładnych SS-manów woli, By istnienia obozu zatrzeć ślady,  Spopielone bezlitosnego ognia płomieniami, Nazajutrz z życiem pożegnać się miały…   Przerażone czekały na śmierć... Utraciwszy już ostatnią, choćby nikłą nadzieję…   W obszernych ciemnych baraków czeluście, Przez wrzeszczących wściekle SS-manów zapędzone, W zatęchłym cuchnącym baraku zamknięte, Wkrótce miały pożegnać się z życiem… Gdy zgrzytnęła żelazna zasuwa, Zwierzęcy niewysłowiony strach, W każdej bez wyjątku pojawił się oczach, By na wychudzonej twarzy się odmalować…   Wszechobecny zaduch w barakach, Nie pozwalał swobodnie zaczerpnąć powietrza, Gwałtownym bólem przeszyta głowa, Nie pozwalała rozproszonych myśli pozbierać… Gwałtownym bólem przeszyte serce, Każdej z  setek bezbronnych kobiet, Łomotało w młodej piersi jak szalone, Każda oblała się zimnym potem…   Przerażone czekały na śmierć... Łkając cicho jedna przy drugiej stłoczone...   W ostatniej życia już chwili, Z wielkim niewysłowionym żalem wspominały, Jak do piekła wzniesionego ludzkimi rękami, Okradzione z młodości przed laty trafiły… Jak przez niemieckie karne ekspedycje, Przemocą z rodzinnych domów wyrywane, Dręczone przez sadystyczne strażniczki obozowe, Drwin i szykan wkrótce stały się celem…   Codziennie bite po twarzy, Przez SS-manów nienawiścią przepełnionych, Doświadczyły nieludzkiej pogardy I zezwierzęcenia ludzkiej natury… Wciąż brutalnie bite i poniżane, Z kobiecej godności bezlitośnie odarte, Odtąd były już tylko numerem W masowej śmierci piekielnej fabryce…   Przerażone czekały na śmierć... Pogodzone z swym okrutnym bezlitosnym losem…   W zadrutowanych barakach, Z wyczerpania słaniając się na nogach, Wycieńczone padały na twarz, Nie mogąc o własnych siłach ustać… Gdy zapłakanym oczom nie starczało łez, Fizycznie i psychicznie wycieńczone, Czekając na swego życia kres, Strwożone już tylko łkały bezgłośnie…   Przeciekające z benzyną kanistry, Ustawione wzdłuż obozowego baraku ściany, Strasznym miały być narzędziem egzekucji, Tylu niewinnych istnień ludzkich… Przez SS-mana rzucona zapałka, Na oblany benzyną obozowy barak, Setki kobiet pozbawić miała życia, W strasznych męczarniach wszystkie miały skonać…   Przerażone czekały na śmierć... Gdy cud prawdziwy ocalił ich życie…   Ich spływające po policzkach łzy, Dostrzegły z niebios wierne Bogu anioły, A Wszechmocnego Stwórcę zaraz ubłagały, By umrzeć w męczarniach im nie pozwolił… I spoglądając z nieba Bóg miłosierny, Ulitowawszy się nad bezbronnymi kobietami, Natchnął serca partyzantów z lasów dalekich, Bohaterskich żołnierzy Świętokrzyskiej Brygady…   I tamtego dnia pamiętnego na czeskiej ziemi, Niezłomni, niepokonani polscy partyzanci, Swe własne życie kładąc na szali, Prawdziwego, wiekopomnego cudu dokonali… Silnie broniony obóz koncentracyjny, Przypuszczając swymi oddziałami szturm zuchwały, Sami bez niczyjej pomocy wyzwolili, Biorąc setki SS-manów do partyzanckiej niewoli…   Bohaterski szturm Brygady Świętokrzyskiej... Dla tysięcy kobiet był wolności zarzewiem...   Niebiańskiemu hufcowi aniołów podobna, Natarła nieustraszona Świętokrzyska Brygada, By znienawidzonemu wrogowi plany pokrzyżować By wśród hitlerowców paniczny strach zasiać… Tradycji polskiego oręża niewzruszenie oddana, Chlubnym kartom polskiej historii wierna, Natarła nieustraszona Świętokrzyska Brygada, Paniczny w obozie wszczynając alarm…   Brawurowe ze wschodu natarcie, Zaskoczyło przerażoną niemiecką załogę, Z zdobycznych partyzanckich rkm-ów serie, Głośnym z oddali niosły się echem… By tę jedną z najpiękniejszych kart, W długiej historii polskiego oręża, Zapisała niezłomnych partyzantów odwaga, Krusząc wieloletniej niewoli pęta…   Bohaterski szturm Brygady Świętokrzyskiej... Przeraził butnych SS-manów załogę…   Odgłosy walki niosące się z oddali, Do uszu udręczonych kobiet dobiegły, W tej strasznej długiej niepewności chwili, Krzesząc w sercach iskierkę nadziei… Na odzyskanie upragnionej wolności, Zrzucenie z siebie pasiaków przeklętych, Wyjście za znienawidzonego obozu bramy, Padnięcie w ramiona wytęsknionym bliskim…   Choć nie śmiały wierzyć w ratunek, Ten niespodziewanie naprawdę nadszedł, Wraz z brawurowym polskich partyzantów szturmem, Gorące ich modlitwy zostały wysłuchane… Wnet łomot partyzanckich karabinów kolb, W ryglującą barak zasuwę żelazną, Zaszklił ich oczy niejedną szczęścia łzą, Wyrwały się radosne szepty wyschniętym wargom…   Bohaterski szturm Brygady Świętokrzyskiej... Dnia tego zwieńczonym był wielkim sukcesem…   Wielkie wrota baraków wyważone, Rozwarły się z przeciągłym łoskotem, Odsłaniając widok budzący grozę, Chwytający za twarde żołnierskie serce… Ich brudne, wycieńczone kobiece twarze, Owiało naraz rześkie powietrze, Nikły zarysowując na nich uśmiech, Dostrzeżony sokolim partyzanckim wzrokiem…   I ujrzały swymi załzawionymi oczami Polskich partyzantów niezłomnych, Niepokonanych i strachu nie znających, O sercach anielską dobrocią przepełnionych… Dla setek kobiet przeznaczonych na śmierć, Polscy partyzanci na ziemi czeskiej, Okazali się wyśnionym ratunkiem, Zapisując chlubną w historii świata kartę…   - Wiersz napisany dla uczczenia osiemdziesiątej rocznicy wyzwolenia przez oddziały Brygady Świętokrzyskiej NSZ niemieckiego obozu koncentracyjnego dla kobiet w Holýšovie w Czechach w dniu 5 maja 1945 roku.  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Żołnierze Brygady Świętokrzyskiej NSZ i grupa uwolnionych więźniarek z obozu koncentracyjnego w Holýšovie (Źródło fotografii Wikipedia).              
    • @Roma

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

       Jeszcze się trzymasz? Powodzenia, bo nerwy jak szwy, łatwo puszczają, szczególnie jak stres trwa długo.    
    • @Domysły Monika cudna jest ta Twoja analiza emocjonalna wiersza  Wiesz czasami relacja matki z córką jest trudna  I tylko od dojrzałości jednej ze stron zależy czy w ogóle będzie możliwe jakiekolwiek pojednanie  Najgorzej jest wtedy kiedy zachowanie matki zaczyna powielać dziecko i przenosić takie patologiczne stany na swoją nową rodzinę  Ten wiersz jest właśnie o tym 
    • @Unapali Nie za dużo entera? Gdyby był dłuższy, szukałabym jedynej kropki na podłodze.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...