Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Cz. XV „On”

Weszła do domu. Płakała, chociaż starała się to ukryć. Przestraszyłem się.
-Kasiu, co się stało?
-Nic…on…on…-tylko to zdołała powiedzieć i rozpłakała się. Przytuliłem ją. Co się mogło stać? Płacząc mówiła imię Kuba…Czy to nie tak miał na imię ten…ten facet, z którym rozmawiała, wtedy gdy przeczytałem wiadomość? Tak…chyba tak…Co on Jej zrobił?
-Kasiu, musisz się uspokoić. Mogę ci jakoś pomóc? Chodź, zrobię ci herbaty…-poszliśmy do kuchni. Po około kwadransie trochę uspokoiła się…Tzn. przestała płakać. Ale nic nie mówiła.
-Kasiu…co…się stało?- odważyłem się zapytać.
-Nic…to znaczy…
-Nie mów, że nic. Przecież widzę. Coś jest nie tak. Nie mów, jeśli nie chcesz…ale może ci jakoś pomogę, doradzę…
-Kuba…wyjeżdża…jesteśmy przyjaciółmi…ale…
-Kasiu…przecież nie stracicie kontaktu.
-Ale on…ja…przepraszam, ale pójdę się położyć. Jestem zmęczona. A przedtem muszę spakować swoje rzeczy…Jutro się wyprowadzam. Dobranoc Piotrek…-powiedziała.
-Kasiu…nie wyprowadzaj się. Zostań ze mną, proszę…- odważyłem się powiedzieć. Nie chciałem znowu zostać sam. Nie chciałem zostać sam na sam z myślami i ciągle przychodzącymi sms’ami od …
-Nie mogę, Piotrek. Przecież każde z nas ma swoje własne życie…Poza tym…jak mogłabym mieszkać nie u siebie…mam własny dom…przepraszam…ale już pójdę.
I znowu mnie zostawiła…jak miałem Jej powiedzieć, że chciałbym z Nią tworzyć rodzinę? Czy Ją
kochałem? Nie…raczej nie…ale miłość mogłaby przyjść później. Gdyby tylko się zgodziła. Ale Ona nie zmieni zdania. Poszedłem do siebie na górę…sięgnąłem po komórkę, napisałem: „spotkajmy się jutro o 20.00. Tam gdzie zawsze…Piotr”. Nie chciałem znowu zostać sam w tym wielkim, jak na jedną osobę domu. Musiałem coś zrobić, aby zapobiec samotności. Zszedłem na dół, wziąłem Reksa i poszliśmy na długi spacer. Musiałem wszystko przemyśleć. Jutro będzie ciężki dzień: powrót Małej do matki, wyprowadzka Kasi i spotkanie, które zaważy na moim dalszym życiu…
Dzięki temu miesiącowi, Kasi i Małej chyba w końcu zrozumiałem coś…że w życiu liczy się rodzina…Tak naprawdę to cieszyłem się, że Kasia nie przystała na moją prośbę… Bo przecież nie bylibyśmy szczęśliwi, pomimo, że czułem do Niej sympatię i pamiętałem Ją przez te wszystkie lata… Ale miałem nadzieję, że nie zniknie mi znowu na parę lat. Że pozwoli mi ofiarować Jej swoją przyjaźń… Wróciłem do domu i poszedłem spać…
Rano ponownie obudziło mnie pukanie do drzwi. Tym razem była to Mała.
-Nie ma nigdzie Kasi…Myślałam, że tutaj będzie…-powiedziała.
-Jak to nie ma?- powiedziałem…Poszliśmy razem do Jej pokoju. Pusto…Na dole również…Nie było Jej samochodu przed domem.
Na stole w kuchni zostawiła kopertę…zaadresowaną do Małej i do mnie…

Cz. XVI „Ona”

Kiedy wróciłam do domu, Piotr zauważył, że ze mną jest kiepsko. Zabrał mnie do kuchni i starał się dowiedzieć, co się stało. Nie mogłam jednak wydusić z siebie opowieści o spotkaniu z Kubą. Za każdym razem, gdy wymawiałam jego imię, wpadałam w płacz…Kiedy w końcu zdecydowałam się pójść do swojego pokoju, Piotr poprosił abym się nie wyprowadzała…Zszokował mnie swoją prośbą. Nie zgodziłam się…nie mogłam…
Poszłam do siebie, na górę…Włączyłam komputer, jednak internet nie działał i nie mogłam sprawdzić, czy Kuba coś napisał…Komórka również mi się rozładowała. Miałam nadzieję, ze zadzwoni na domowy…ale wiedziałam, że tak nie zrobi. Ja uciekłam, zostawiłam go praktycznie bez słowa. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że Kuba wyjeżdża…a jeszcze bardziej nie mogłam uwierzyć w to co powiedział, kiedy wsiadałam do samochodu…i zrozumiałam, że…
Zaczęłam się pakować. Chciałam zapomnieć o tym, co powiedział Kuba. I jeszcze ta propozycja Piotra! Nie, za dużo się działo… Spakowane miałam już wszystkie papiery, książki…Wrzucałam do torby ciuchy. Przypomniał mi się wczorajszy wieczór i spędzone z Piotrem na drzewie parę chwil. I już wiedziałam, co zrobię. Musiałam się jednak pospieszyć. Gdzie ta przeklęta ładowarka? Znalazłam i podłączyłam telefon. Przez godzinę powinnam zdążyć wszystko spakować, a telefon trochę się podładuje. W tym pośpiechu myślałam jak to zrobię…wiedziałam, że to będzie trudne…trudne dla mnie, ale byłam pewna słuszności mojej decyzji.
Pozostało mi tylko napisanie listu. To było również trudne zadanie. Bo nie wiedziałam co mam napisać, jak wytłumaczyć…Zaczynałam pisać i momentalnie skreślałam dopiero co napisane słowa. W końcu skończyłam. Wzięłam swoje torby i cicho zniosłam na dół. Wiedziałam, że Piotr jest już w sypialni u siebie. Słyszałam jak wrócił ze spaceru z Reksem. Mała od dawna spała. Wrzuciłam torby do samochodu, list zostawiłam na stole w kuchni. Wróciłam się…weszłam na górę. Poszłam do pokoju, w którym spała Ola. Wyglądała tak ślicznie. Tak bardzo ją kochałam. Miałam nadzieję, że nie zranię jej, tym co zamierzałam zrobić. Po chwili wyszłam z jej pokoju i zeszłam na dół. Wsiadłam w samochód i odjechałam.
Wiedziałam gdzie mam jechać. Miałam nadzieję, że tym razem również się tam zatrzymał…tak jak za pierwszym razem…Musiałam mu powiedzieć. Nie mogłam pozwolić, aby wyjechał bez pożegnania…


Cz. XVII „Mała”


To wszystko zdarzyło się osiem lat temu. Mama wtedy piła i mnie, jak zwykle wyrzuciła z domu. Musiałam wyjść, bo jakiś pan do niej przyszedł. Zapłakaną i zmarzniętą znalazł mnie Piotr. A później dołączyła Kasia. Zajęli się mną. Pan Władek poprosił Ich, aby się mną zajęli na czas odwyku mojej mamy. Zgodzili się i spędziłam tam cudowny miesiąc. Mimo, że miałam sześć lat wszystko pamiętam. Było tak fajnie. Kasia i Piotrek byli dla mnie bardzo mili…aż pomyślałam, że chciałabym aby byli moimi rodzicami. I trochę udawałam, że są… Ale teraz już nie…Moja mama się zmieniła. Już nie
pije i znalazła pracę…szczęśliwe zakończenie, jak w bajce…naprawdę. Mama mówi, że kiedyś myślała, że tylko w bajkach są szczęśliwe zakończenia…a okazało się, że w życiu również…
Pamiętam ostatni dzień u Kasi i Piotrka…mieliśmy iść do kina, ale poszłam tylko z Piotrkiem. Kasia szła na jakieś spotkanie. Ale wcześniej byliśmy w sklepie i do Piotrka zadzwonił pan Władek. Okazało się, że następnego dnia wracam do mamy. Było mi smutno i Im chyba też…ale obiecali mi, że będziemy się widywać. Uwierzyłam…
Następnego dnia rano, kiedy się obudziłam, pobiegłam do Kasi. Jednak nie było Jej w pokoju. Poleciałam do Piotrka. Był sam. Przeszukaliśmy cały dom. Kasia zniknęła. Zostawiła list na stole w kuchni. Piotrek mi go przeczytał. Mam go jeszcze. Zostawiłam sobie na pamiątkę…a teraz mogę go sama przeczytać:
„Kochana Oleńko i Piotrku…
Przepraszam, że znikam, bez pożegnania…Ale muszę…idę gonić moje szczęście. Piotrze, dzięki Tobie zrozumiałam, że szczęściu czasem trzeba pomóc. Zrozumiałam, kto jest dla mnie tym szczęściem. Oleńko, mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze i wytłumaczę Ci wszystko. Piotr na pewno Ci powie, że my…my nie byliśmy małżeństwem…jesteśmy tylko przyjaciółmi. Wiem, że nie powinnam tego pisać, powinnam to wytłumaczyć osobiście, razem z Piotrem. Ale nie mogę. Muszę coś naprawić, a raczej nie pozwolić aby szczęście uciekło…
Oleńko pamiętaj, że w życiu liczy się szczęście i to czy dzielisz je z osobą, którą kochasz…
Piotrze, jesteś jednym z niewielu, których nazywam przyjaciółmi…
Przepraszam Was…
Kasia”
Nie byłam zła. Troszkę było mi smutno. Nie pożegnała się ze mną. Ale czułam, że to coś ważnego. Piotrek wytłumaczył mi, że Kasia nie była Jego żoną… że tak powiedzieli, bo chcieli mi pomóc…Wtedy tego nie rozumiałam, ale teraz już tak. Teraz rozumiem więcej spraw niż kiedyś.
Później spotkałam się z Kasią i opowiedziała mi gdzie pojechała tamtej nocy. Pojechała do swojego przyjaciela, do Kuby. Teraz jest Jej mężem, takim prawdziwym. Bała się, że wyjedzie do Irlandii i nie dowie się, że Ona jego też kocha…Bo On jej to powiedział, a raczej krzyknął to, kiedy wsiadała do samochodu… Nie wyjechał w końcu. Przeprowadził się do Torunia i są szczęśliwi…To z nim Kasia chce dzielić się szczęściem…
Piotrek natomiast zdecydował się zaryzykować i być z pewną dziewczyną…Podsłuchałam jak rozmawiał na jej temat z Kasią. Powiedział, że bał się tego, że kocha Monikę…Bo tak ma na imię Jego żona. Mają dziecko…Mateusza. Ma cztery latka. Często z nim spędzam czas. Lubię go i traktuję jak braciszka.
Moja mama nie pije od ośmiu lat. I jest jak mama. Troszczy się o mnie, zabrania mi różnych rzeczy i czasem pozwala na jakieś głupstwo. Codziennie mi powtarza, że mnie kocha.
Kasia ostatnio powiedziała- „A jednak bywają w życiu szczęśliwe zakończenia takie jak w bajkach…” Ale to dopiero początek, początek szczęścia i naszej bajki…


-koniec-

................................................................

Żegnam na jakiś czas...

Opublikowano

och...
takie niespodziewane zakończenie
tak nagłe!

szybko poszło :)
ale baaardzo mi się całość podoba, naprawdę, czytałam ją za każdym razem zaciekawiona, te ostatnie rozdziały wydają mi się dobre, jakoś ciężko mi doszukiwać się w nich jakichś usterek, albo ich nei ma, albo zatarłaś je akcją :)
ech... żałuj, że nie widziałaś mego zaskoczenia jak przeczytałam Cz.XVII "Mała" , a potem szybko mój wzrok odnalazł "-koniec-" oj to był szok! nie mogłam uwierzyć, że zaraz będzie koniec... prawdę mówiąc ta część jest napisana nieźle, ale wcześniejsze są lepsze, nie wiem dlaczego. I nie chodzi o to, że jest ostatnia, po prostu dziwnie się ją czyta, ale może się czepiam :)

do następnego opowiadania!
Natalia

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Klip Świetny!!!  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

         
    • Powitajmy naszego gościa gromkimi brawami! Jest inny. Może zbyt inny. Odróżniający się zbytnio od swoich sióstr i braci. Od wszystkiego, co wokół się śmieje i drwi, i kąsa...   Panie i panowie! Przed państwem: 3I/Atlas! Kometa wielka jak wyspa Manhattan. Jak rąbnie, będzie po nas. Zostanie co najwyżej trochę kurzu.   Kurtyna!   Ustają szurania krzeseł, pokasływania, chrząknięcia w kłębach papierosowego dymu, w odorze alkoholu, rozpuszczalników...   W zdumionych szeptach rozsuwają się zatłuszczone poły szarej marynarki… Ekshibicjonista! - krzyczą ochrypłe głosy.   Po chwili wahania…   Po chwilowym, jakby potknięciu… Nie! To tylko iluzja. To tylko taki efekt, który aż nadto zdaje się złudny.   Klaun to jakiś? Pokraka? Wymachuje laską w bufiastych spodniach i przydużych butach.   Nie. Zaraz! To nie tak! Zaciskam powieki. Otwieram...   I już wkracza na scenę tryumfalnie, cała w pozłocie, jakby w aureoli świętego widziadła. W mieniącej się zielenią, purpurą, czerwienią osadzonej mocno na skroniach koronie. Roztrząsa swój warkocz, rozpościera. W jakiejś optycznej aberracji, imaginacji, eskalacji…   Powiedz, czemu ma służyć ta manifestacja, ten świetlisty kamuflaż, niemalże boski? Nasłuchuję odpowiedzi, lecz tylko cisza i szum narasta w uszach. Szmer promieniowania.   Jarzy się kosmiczna pustka zamknięta w krysztale. W tej absolutnej otchłani mrozu. W tej straszliwej samotni przemijania.   Materializują się dziwne omamy poprzez wizualizację, która przybliża do celu. Co się ma takiego wydarzyć? Coś przepięknego albo innego. Albo jeszcze innego…   Mario, Maryjo, jakaż ty piękna! I tu jest haczyk. Albowiem jesteś zbyt pociągająca jak na tę świętość zstępującą z niebiesiech.   To niemożliwe!   Mój ojciec wołał cię w trakcie alkoholowej maligny. Wołał: „Mario, Mario!”, tak właśnie wołał, leżąc pijany, zapluty, zmoczony skwaśniałym moczem, zanim skonał w błysku nuklearnego oświecenia. Na szarym stepie, deszczowym, gdzieś na stepie nieskończonego czasu.   W domu drewnianym. Samotnym. Jedynym…   Nie ma już i domu, i cienia, który pozostał po ojcu. Wyparował jak tylko może wyparować ostatnie tchnienie.   A teraz zbliża się mozolnie w jaskrawym świetle, kołysząc biodrami. Maria. Ta Maria jego jedyna... I w tym świetle nad głową skojarzonym z kołem, ze skrzydłem, narzędziem, wiórem, bądź iskrą. Bądź odpryskiem jakiejś odległej gwiazdy. Bądź gwiazdy...   Dlaczego to takie wszystko pogmatwane? Korektura zdarzeń widziana przez ojca. Tuż przed zamknięciem na zawsze zamglonych oczu.   A może to właśnie forma ataku obcego umysłu, jakieś oddziaływania nieznane?   Ach, gość nasz promieniuje tajemniczym blaskiem i coraz bardziej lśniącym. Płynie. Nadlatuje. Jest już blisko…   (Szanowni Państwo, prosimy o oklaski!)   A on, a ono, a ona… -- roztrąca atomy wszechświata swoim niebiańskim pługiem. I odkłada na boki, jakby lemieszem.   Przestrzeń będzie żyzna.   Wyrosną w niej całe roje, gęstwiny… Zakorzenią się kłębowiska splątań dziwnych i nieokiełznanych rodników zgrzybiałej pleśni, szemrzących od nieskończonego wzrostu.   Pojawi się czerń. I czerń za nią kolejna. I znowu…   O, już widać ogrom przestrzeni pozostawionej w tyle. A w niej pajęczyna. Utkana. Połyskliwa i drżąca… Sperlona gwiazdami jak kroplami rosy.   Ale to nie koniec. To dopiero początek przedstawienia!   Lecz tutaj gwiazda jest o dziwo czarna. Obraca się i wpatruje swoim hipnotycznym, jednym okiem. Na kogo? Na co? Na mnie. Bo na mnie tylko jedynie. I ta gwiazda, ta grawitacyjna czeluść nieskończenia jak czarna dziura...   Chodź tu do mnie, moja ty tajemnico! Chodź… Prosto w moje w ramiona.   Dotknij mnie i olśnij w swojej potędze wniebowzięcia! Albowiem doznałem wniebowstąpienia. Raz jeszcze wznoszę się wysoko. I raz jeszcze przenikam ściany.   Ściana lśni w promieniach słońca. Na razie nie widzę szczegółów i muskam palcami wyżłobienia karafki. Patrzę przez płyn przezroczysty. Patrzę pod światło. I słyszę tak jakby wołanie z daleka. Na jawie to wszystko? We śnie? Wszystko się kołysze…   Lecz cóż to za statek, co rdza go zżera? Cóż to za wrakowisko? Cóż za wielkie zwątpienie?! To jest przejmująco kruche i wątłe. Przesypuje się przez palce proch brunatny.   A tam widzę. A tam wysoko. Przybywa z oddali zbyt wielkiej, by moc to pojąć rozumem.   I jednocześnie mam to w dłoniach i ściskam. Jądro wyłuszczone. Jądro moje jedyne, spalone i sine… tego ciała jedynego, wniebowziętego. Jądro niklowo-węglowe, żelazne...   Jest to tutaj i jednocześnie tego nie ma. Jądro masywne jarzy się w popiele...   Zbyt dużo tego wszystkiego. Za dużo naraz jeden. Nie wiem. Nic nie wiem. Odchyleń w pionie odczuwam zbyt wiele.   Za dużo. Więcej już nie mogę. Butelka ląduje w kącie pokoju z trzaskiem i brzękiem. Z rozprysłymi kroplami wokół cienistych twarzy, wokół wystających zewsząd dłoni, rozczapierzonych palców.   Kołysze się wszystko. Kołysze. Jak na okręcie w czasie sztormu. Szklanki, talerze sypią się ze stołu. Spadają na podłogę z hałasem ostrym jak igła.   Lecz może to moje tylko drżą źrenice? Może to od tego? Ale światło jest majestatyczne i piękne. I równe. I proste. I pędzące na wprost. Na zderzenie ze mną…   A jeśli mnie dotknie – zniknę.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-09-21)      
    • Ty tutaj jesteś aż człowiekiem masz wolny wybór oraz wolę nie pozwól na to by być echem myśl samodzielnie - to Twój oręż :))
    • @Bożena De-Tre Wzajemnie, dobrego tygodnia!
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...