Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'liryka' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o portalu
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 23 wyników

  1. Lawina skalna schodzi w mgielną, skąpaną w jesiennych barwach, głęboką dolinę. Kamyki, skały, całe góry, wolno, powoli brną ku mnie z każdym rokiem szybciej. Nie przyjdą jednak dusze tych, których zabrały, zdradliwe pod śniegiem i lodem ukryte rozpadliny. Dusze spadających przez horyzont śmierci. Tafli, nieprzejrzystych, czarnych przepaści. Teraz za oknem, jedynie spadają, zaschnięte już liście. Szlaki rozmył w kałuże mętne, płacz deszczu rzęsisty. Cicho jak na cmentarzu. I tylko skomlą cicho, żałosną pieśń. Zamknięte w kojcach, pasterskie psy. Dziś rocznica. Gdy zgasłaś, złożona niemocą choroby w mych kochających ramionach. Teraz chcę jedynie patrzeć przez okno na Twój grób. Zasypany barwnym listowiem. Ze świecą wetkniętą w róg nagrobnej tablicy. Będę patrzył aż skruszeje do cna. Jak ten dom nasz rodzinny o którym tylko śmierć pamięta a Bóg widać zapomniał. Zapadnie się we mnie dusza przeklęta do wymiaru osobliwości. A pająki uplotą mi z kurzu i pajęczyn długie, siwe włosy. Nie szukam już życia w biegu jednej z głośnych, pełnej radości i zabaw metropolii. Kiedy mnie woła, krzyży drewnianych jęk. Ustawionych na ziemnych mogiłach. Opadnę jako dym ze świec, na wilgne od przymrozku przedświtu, ściany marmurowych grobowców. Zasnę na wieki jak inni. Ukołysany ciszą, pozostawionej na uboczu, zabytkowej nekropolii.
  2. Mróz, sinym szronem martwiczym, odbarwił zszarganą skórę na granicach rany. Odłamek strzaskał mi szczękę i prawe ucho. Rozorał marną, człowieczą powłokę niczymszwy na szmacianej, brudnej lalce, zapomnianej, porzuconej, w głąb królestwa kurzu i zetlałej pleśni garderobianych zaułków. W oddali, przesłonięte mgłą półomdlenia, zagrody i zabudowania niewielkiego przysiółka. Wycie psów niosło się w rozrzedzonych powietrzu. Drobinki niesione po zaspach, iskrzyły tęczowymi refleksami, spadając na zlodowaciałe, twarde błoto jedynego w okolicy gościńca. Moje stopy, nurzały się w gorączkowym ogniu, odmrożonych kikutów palców. Buty zamieniły się w kamienne kloce o wadze posągów bohaterów, których wojna żadna nie tworzy. Onuce skręciły się w paroksyzmie, jak demony na widok chrestu. Raniły mnie ich krzywe, zrogowaciałe brzegi. Brudne kolce materiału, rozdrapywały stare strupy, sącząc spod nich jeszcze podlejszą krew. Tak wraca do ojczyzny swej, piechur dumny. Bez regimentu, munduru, broni, pasa ani konia. Kto go chlebem i solą powita? Kto mu kąpiel i strawę zgotuje? Kto mu gościnę zapewni i cyrulika zwoła? Wiatr pchał ciało umęczone na przekór nogom. Jeszcze nie czas! Nie zamykaj oczu! Dźwignij się w imię boże! Tam na widnokręgu, chutor Twój czeka. I ta która płaczę nocami, tuląc małą niebogę nad kołyską. Patrząc, strwożonymi oczyma w ogień bukowych szczap, bielejących bierwionami, sycząc podszeptem diabelskim o Twym rychłym zgonie. Pamiętasz Ty Kozacze lato ostatnie? Step burzanem ukwiecony jak perski dywan. Mgielne minuty zmierzchu na zżętych zagonach. I jej usta cierpkie a spragnione. I krasne, płonące wraz z ukrytą w połowie już tarczą słońca, warkocze. Pachnące jaśminowym upojeniem. Wszędzie był jedynie pokój i beztroską. Wiersze u okna pisane, wśród furkotu skrzydeł ciem. Wśród koncertu, niestrudzonych cykad. Zawierały w sobie jedynie młodzieńczy żywioł i chęć niestrudzonego życia, w objęciach kresowych idylli. A teraz w rowie przydrożnym jak ten pies dziki, bezdomny. Skulony czekasz na ostatni wers aktu. Spazmatycznie, ustami rozwartymi łapiąc ostatnie oddechy. Padłeś bez sił obok przydrożnej kapliczki. Przysiół, rozmył się w przedśmiertnym upływie nadziei. Nazarejczyk, spuścił swą głowę w cierniowej koronie i patrzył pełen ojcowskiej troski i miłości na Twe męki i rany. Zszedł z krzyża i bosymi nogami ruszył do Ciebie. Jego rany na stopach i rękach też poważnie krwawiły. Pochylił się nad Tobą i położył spokojnie dłoń na Twym obliczu. Uczułeś błogą radość i ukojenie. Spokój i zbawienie. Panie w swoje ręce powierzam ducha jego. Kilka dni potem. Gościńcem nadszedł oddział pancernych. Konie żwawe i wypoczęte rwały, podkutym cwałem do widniejącego już w oddali przysiółka. Orły białe na czerwonym tle powiewały dumnie na sztandarach. Bechtery i misiurki odbijały wczesne promiennie słońca. Jadący na przedzie towarzysze, dali znak i cała kompanija jak jeden mąż zatrzymała, szkolone wierzchowce na zadach Ujrzeli panowie bracia przed sobą cud a może profanację. Nie dalej jak dziesięć kroków od gościńca stała na skraju rowu przydrożna kapliczka jakich tu na Dzikich Polach wiele jako gwiazd na nieboskłonie. Lecz ta przedstawiała postać osobliwą i bardzo wątpliwą co do zbożnego żywota. Zaczepiony o przeguby na poprzecznej desce krzyża, spoczywaj plecami do nich zezwłok kozackiego mołojca. Ciało nosiło ślady trudów podróży i ran bitewnych. Lecz wydawało się że przyczyną rozbratu z żywotem nie było wykrwawienie a zamarznięcie. Nie dobrało się do niego żadne zwierzę choć ciało musialo tak wisieć już kilka dni. Kozak widać sam o własnych siłach dotarł do kapliczki i legł całym ciężarem na postaci Syna Bożego. Jezus tulił go do siebie jako tego syna marnotrawnego co najpierw wszczyna bunt, rozpala ogniem zdrady chłopskie zarzewie a na koniec jako ten szczur ucieka pod skrzydła Zbawiciela. Jeden z przybocznych, wyjął z czarnej pochwy szablę i ciosem na odlew ściął kozacki łeb. Dytko widać losem ostrza zarządzał bo pech chciał że pióro samo, rozorało ranę na żywocie Zbawiciela. Ku przerażeniu kompanii, z drewna trysnęła jasnoczerwona posoka a Jezus rzewnie zapłakał. Wtem tumult nagły powstał i gwałt głośny od wsi. Dostrzeżono polskie orły.
  3. Kują mą duszę powabne pochwały przychylne zdania i ciepłe uśmiechy wyrastające z mglistych horyzontów które stworzyłem przebłyskami światła Tańczącymi teraz jak języki ognia splatające wiedzę i poczucie wartości w gęsty warkocz z pasków niepewności wyciętymi z wyschniętej skóry czaszki Tylko jedna kwestia dręczy nerwy Czy lepiej być zardzewiałą stalą i zabłysnąć, czy czystym metalem bez żadnej skazy i do cna sczeznąć
  4. Dni ostateczne Dni ostateczne… Czy one już nadeszły? Je nie wiem tego; jest to jednak możliwe. Mówisz, że chwile sielskie już dawno przeszły? Nie wiem, lecz patrzę. – Szukam tego, co tkliwe. Czy jestem jednym z ludzi nieskromnych, mściwych? Czy jestem jednym z ludzi niekochających? Czy jestem jednym z ludzi niesprawiedliwych? Czy jestem jednym z ludzi nienawidzących? Ja nie chcę tego! Mam nadzieję, że mogę Wybierać z czego. Może jeszcze się świeci Wiodące Światło, które wskazuje drogę. Proszę Cię, Boże. Czy są niewinne dzieci? Czy ja mam szansę? – Szansę na nawrócenie? Czy ja mam szansę? – Czy zmienić siebie mogę? Czy ja mam szansę? – Szansę na odrodzenie? Czy ja mam szansę? – Czy jeszcze znajdę drogę? @Walka z Czernią Proszę wybaczyć, że zamieściłem to w poezji śpiewanej, ale na moim blogu jest dużo takich właśnie wierszy.
  5. ten wiersz to ten wiersz to nie słowo tekst ani myśl czy obraz nie jest on też wyrazem uczuć ani brakiem takowych bo nie jest płaczem obojętnością śmiechem ani najmniejszym wyrazem wewnętrznych sprzeczności powiem ci że nie jest on walką ni biernym spokojem wypełniającym po brzegi w ogóle nie jest trzeźwością chłodno oceniającą fakty nie jest też butelką wina stołem ani żadną rzeczą i nie jest wierszem absolutnie jestem tego pewny chyba jest tym czego nie jestem pewny nie to niedokładnie wiesz czym on jest? on jest po prostu p o m i ę d z y
  6. ƺ Przede mną leciała Nić... Spłodzona w nagim galopie Choć chciałbym i czasem ją skryć, To Jej z zielenią nie stopię... Ni z winem, bo za wczas je pić... ƺ Przede mną spadała Nić... Ta, która zmysły zmieniła Źle, że muszę czasem ją kryć... Bo Ona myśl mą zdobyła - Prawda, z którą nie sposób być... ƺ Przede mną leżała Nić... Lecz los zarżał, rozdał karty Choć próbuję piętno ich zmyć, Krocząc przez chłód rozpostarty, Tylko podniosłem Ją, by znów... Przede mną leciała Nić...
  7. Jest to perła dzisiejszej literatury. Genialna. Książkę udostępniam za darmo, to nie reklama dla zarobku. Link do pdf: https://app.box.com/s/t137q7cvzimkzhda9zfjoi88zglgud4m Link do księgarni: https://ridero.eu/pl/books/fatalizm_niesfornego_czasu_swit_bezgranicza/ Pozwolę sobie przedstawić piękną książkę, o bogatym języku i zawierającą wiele mądrości, czysta duchowa strawa, zostałem upoważniony do proklamacji/kolportażu. Lecz z własnej chęci i inicjatywy chciałem się podzielić tą pozycją również, ponieważ ta książka jest wciągająca w rzeczywistość metafizyczną, zawiera bardzo wiele mądrości uwikłanych w poetycznych i filozoficznych alegoriach, metaforach, co znaczy, że każde słowo może zawierać drugie dno. To nie są bajania, autor rzuca same konkrety. Jest naprawdę niesamowita, ale to jest moje zdanie. Rozdział drugi jest wręcz nadzwyczajny, zawiera bardzo wiele odpowiedzi na różne pytania powiązane z biblijnym Słowem, greckim Logos, hinduskim Shabdem lub Anahad Nad. Czyli mowa o fundamentalnych sprawach poprzez nauki „Mistrza” Kategoria: Poemat, Filozofia, Sztuka, Literatura Piękna, Proza Współczesna, Poetyzowana Liryzowana Proza (Streszczenie od autora: Opis książki: Poemat prozą o charakterze symbolicznym, pełny metafor i mistycznego znaczenia. Daje do zrozumienia pewną hierarchię rozwoju lub regresji wewnętrznej w każdej istniejącej formie/istocie, nasuwa ideę, że nie tylko może powiększać się zdolność samodzielnego uświadamiania sobie rzeczywistości i wszelkich w niej sprawunków, ale maleć, bądź zatrzymać w stagnacji. Świat przedstawiony jest według wspomnienia jednego członka z bliżej nieokreślonej grupy wybrańców, którzy pragnęli dosięgnąć istotności wielkiego talentu nieskończonej twórczości, zaznać najwyższego artyzmu, sięgającego ponad zdolności ludzkiego umysłu. Chcieli wyzwolić się tym z tyranii rozpadu i śmierci, pojednać się ze źródłem wszystkich rzeczy, jednak tymczasowo pobłądzili w drodze. Rzeczywistość przedstawiona przenika się z metafizyczną dziedziną, z której powstała, immanentna i niewyrażalna, zwolna staje się zmorą, gdzie czas przestaje trzymać się sztywnych, nieubłaganych praw. Dla tych jest jak umierający, daje o sobie znać tym mocniej, im bliżej jest swej śmierci w człowieku. Sukursem na wszelkie subiekcje okazuje się być pewien napotkany człowiek i jego nauka o regionie nazwanym Bezgraniczem, mówca ten pomny wszelkich praprzyczyn, każdej woli wyprowadzonej z jednego źródła Woli, pouczający garstkę swoich adeptów, by przekroczyli ułomność zwaną „ludzkim” przedostali się przez labirynt „prowincji” (niższych regionów umysłowych) a dostąpili nowego Świtu wraz z nim, czegoś znacznie wyższego od poczucia gatunku, przemijających rzeczy i nikłej tożsamości. Jest to pozycja szczególnie dla tych, którzy czują zew, aby wydobyć się z efemerycznego matecznika umysłowego sądu, wymyślonych konceptów, konwencji, miejsca wielkiego fałszu ludzkiego, poza farsę dobra i zła, anarchii i demoralizacji – w specyficzny i stoicki sposób egzystowania gdziekolwiek się nie jest. Poemat ten ukazuje warunki i sposób, w jaki odbywa się wkroczenie na misterny królewski szlak, gdzie zrzuca się nabyte spolegliwości i skłonności do naiwnej wiary, swą niewolę zmysłowości, zatraca niejako lichą wiedzę nabytą, wymazuje doszczętnie przekonania filozoficzne i religijne, zaprzecza się intelektowi i logice a nawet osobowości własnej na rzecz poznania, wówczas ujawniają się czyste, odwieczne, wspólne dla wszystkich wartości i nauki dobyte drogą osobistego doświadczenia poprzez enigmatyczny, twórczy głos z wewnątrz, tu nazwany „Anraag” do jakiego dostrajają wielcy wojażerowie transcendentu, sięgających samego „Bezgranicza” czyli nieograniczonej mądrości. Utwór wprowadza myśli pewną manierą na tor zrozumienia koniecznej unifikacji z wewnętrznym, twórczym nurtem i wszechobecną Inicjalną Wolą – czyli rozkazu, z którego powstało to co jest, co doświadczamy. Kontakt do asystenta autora: [email protected])
  8. "Martwe dłonie" Mar twe dłonie pełne Zjawiskowe zjawy się jawią z między jawy i snu, wiosennym dżdżykiem Wio, senny rycerzu, mrukiem i nawykiem; dłońmi badaj ściany Po ciemku Senne miraże murali przeszłości z cienia wyciągaj Ciągaj palcem trupim, głupim po gładkiej gładzi mroku, gładź nie ufając oku Mrucząc biernie, miernie w toku, u życia, za życia i z życia się z barakiem braku bycia Więc idziesz, widząc, co pragniesz widzieć Czyli nic I dżdży na martwe dłonie, mrzy rycerz siąść w koronie, zawczasu czasu pragnie Zaś czas mu się nie nagnie
  9. "Nieznajomy" Chciałabym siąść, pogrążyć się w lekkości Twej skóry, o, Nieznajomy W miękkim ruchu policzka i stopy przy palcach i serca przy sercu, chciałabym namiętnie, aseksualnie, prenaturalnie, patrzeć Ci w oczy Toczyć Twój bark wraz z moją głową Przeoczyć Twe imię, poglądy i kolor Wyłącznie słyszeć, zachwycać się twoją historią Oparta o ciało, które się nie opiera, które może mnie unieść lub wznieść się nade mnie Podnieść się ponad dwóch barwionych żandarmów, stopionych walcząc, w płóciennym półcieniu W podrygu tanecznym; bezpiecznym plemieniu, płomieniu świetlistych ledów, łączonych w sznur saksofonu i nieskończonych woni pogoni Chcę znowu tam być: w pozłacanym obrazie, co wyjdzie poza znane nam ramy Chcę znowu tam być, anonimowo, z Tobą, Nieznany.
  10. Północna Ulewa Kropla rosy spada z trzciny o spokojnym poranku, po Północnej Ulewie księżyc, w pogoni za słońcem, rozpaczliwie wędruje po niebie; upada, bez względu na siebie. wpada w pułapkę, wpatrzony w pejzaż wschodu słońca: połączenia ust powolnych, splecionych z przędzy, wplatania się pomiędzy te głębokie, błogie więzy, jak trzcina cukrowa frywolnych zachowań lecz zamiast wśród wschodu, skończył na północy, pół nocy przepadło: upada nam księżyc. Między pieśnią złamanych kości i płuc zatopionych w słowach, za których szczyty, księżyc się chowa, w tańcu wiruje ta jedyna, samotna. O, trzcino cukrowa, służ mu za wiatrowskaz, gdy zagubiony chłopak, będzie płynąć łodzią, czyli będzie iść na nogach, a jej kolano w tańcu będzie zwinnie meandrować, pejzaże wciąż malować, wabiąc go w swe słowa Przesyłać mu swą miłość, wraz z kroplami deszczu, karmić go, jak morze, mądrościami wieszczów o legendarnych językach, co zaprowadzą nas do sensu, ulewać biżuterię ze stłuczonych diamentów, wyłowionych z morza. Ulewa gasi pożar, który zniszczył trzciny a księżyc, jako chłopak upadł dla dziewczyny. Trzeba było słuchać ciem z szali leciwych; chciwość jawi się w blond włosach i tanecznych pozach, a on był bardzo chciwy.
  11. Szukając sposobu na wszelkie kłopoty Trzymając życie w swych sztywnych ramach Dostrzec nie mogą piękna głupoty Widząc wyłącznie swój własny dramat Co mają począć ci wszyscy mądrale Bez możliwości, która ich omija Stawiając wiedzę na piedestale Głupota dla wszystkich, a wciąż niczyja Instagram: @tojuzwiersz
  12. Kontekst Tracę wątek szybciej, niż kończę początek Kątem oka widzę zatarty kontekst Wolę Boga przyjmuję bez pieczątek na dokumentach, jednak wolę Boga, który oszczędza wrzątek: jak wola jest letnia, to ja jestem święta, wśród łąk wrażeń i zrażeń, się parzę jak mięta Nie pokażę wam marzeń gdyż mi nikt nie rozkaże, a nienawidzę nakazów; ten inicjatywy mnie nęka Niby człowiek jest żywy, póki jego ręka nie zatonie w betonie i się stanie cmentarzem w cementach, zgubionym w nie swoim planie, na polanie nikłego piękna, a zaczęty wątek stanie się stosem szczątek Więc jaki był kontekst?
  13. Płacz … Łzy ślepca spadały na dno Łzy, które wiele widziały… Przez myśli proroka przepłyną By rozsądku splamić się winą… Łzy, które liczne rozdziały Związały w powieść zbyt ładną… … Dzieci rozpaczy, Zastygłe rany, Wy, tłumione we wnętrzu, Wy, na policzkach kobiet; Na duszach mężczyzn… … Jakaż kropla to pomieści? I śmierć, i miłość, i zdradę… Wasza wolność – oczyszczenie, Które topi tę dekadę Łzy – patronki mej boleści…
  14. Płacz … Łzy ślepca spadały na dno Łzy, które wiele widziały… Przez myśli proroka przepłyną By rozsądku splamić się winą… Łzy, które liczne rozdziały Związały w powieść zbyt ładną… … Dzieci rozpaczy, Zastygłe rany, Wy, tłumione we wnętrzu, Wy, na policzkach kobiet; Na duszach mężczyzn… … Jakaż kropla to pomieści? I śmierć, i miłość, i zdradę… Wasza wolność – oczyszczenie, Które topi tę dekadę Łzy – patronki mej boleści… …
  15. Czy czujesz, że sztorm nadchodzi? Obserwuję twój smutek. Lubisz oglądać zmąconą wodę wypełniającą dziury, słyszeć jak drewno płacze, jęczy, szepcze i śpiewa pieśni. Czy wierzysz w marzenia? Nie masz czasu na nie. Jesteś jak komik monologujący bez chwili wytchnienia, przekrzykujesz świat bez ceregieli, dławiąc się własnym odbiciem. Jak wyleczyć cię z lęku przed ludźmi? Tym maniakalnym wielogłosym majaczeniem, mógłbym dziś przyprawić cię o wstrząs, bo brzmię normalnie. Jak sprawić, żeby bawiły cię dowcipy przyjaciela? Chciałbym wyswobodzić cię z dławiącej monotonii realności, rozerwać ją seriami iluminacji, żarzących rozbłysków nieoczekiwanego. Czy pomoc to tylko określone działanie? Wydaje mi się, że pomoc to bycie. Bycie ważnym dla kogoś. Zwyczajny uśmiech. Tęsknisz za tym, co nigdy nie było ci bliskie. Może dlatego, że sam jesteś daleki od tego co dzisiaj.
  16. Ciemność, która ogarnęła przestrzeń zakorzenioną w twoim umyśle, rozlała się wśród szczątków emocji, których się pozbyłeś. Pozbyłeś się ich, by wciąż posiadać te beznamiętne, kryształowe oczy. Nienawidzę cię i każdej cząstki twojej osobowości, zepsutej i niebezpiecznej. Nienawidzę cię szczerze. Szczerze modląc się każdego dnia, przeklinam dzień, w którym cię stworzyłem. Stworzyłem twoją postać wyglądającą jak pierwszy płomień rozpalonego ogniska. Powstałeś w złym świecie - zbyt prawdziwym, żebyś się spełnił. Zostałeś pożarty przez ten świat. Zniszczył cię, zmusił do pozbycia się uczuć, którymi zostałeś obdarzony. Karmisz się cierpieniem innych ludzi, z których pozostają szczątki wspomnień ich bliskich. Nie uronisz łzy, patrząc konającym prosto w oczy, które tracą blask, stają się beznamiętne, kryształowe.
  17. Czerwona chryzantema usadowiona w doniczce na znak silnego uczucia, dającego szansę na uratowanie ludzkości. Czuć twój zapach wyraźniej ostatnio. Kordialne by się to zdawać mogło, lecz nie wyobrażam sobie dnia bez ciebie. Z mych myśli nigdy cię nie odtrącam. Kiedy jesteś przy mnie, czuję sielski spokój. Potrafi zastąpić mi lukratywność, jest moim poszukiwanym od dawna zaskórniakiem. Przez twój dotyk, szeptanie do ucha słów co wywołują u mnie ład, czuję, że ronię niepostrzeżenie łzę. Jest newralgiczny dla mojego ciała, Nie zniosę przesiania go na inne pole, życia w ziemi bez niego, z innymi nasionami, skazana na samotność. Jestem zawistna gdy czuję, że mogę stracić me złote runo, nie pozwolę mu odejść niczym efemeryda, choćbym miała popełnić największe kołtuństwo. Nigdy się w swym uczuciu nie zatracę, pragnę zapatrzeć się już na zawsze w momenty, na które patrzę z oddali i zastanawiam się ile jeszcze przed nami. Podarowała mu czerwoną chryzantemę, usadowioną w doniczce na znak silnego uczucia, dającego szansę na uratowanie ludzkości.
  18. Betonowe lasy, szepcząc mi do ucha, szeleszcząc w moich myślach, każą mi uciekać. Uciekać przed ludźmi, przed pieprzonymi chodnikami, przed każdą kroplą krwi, czy przed sobą samym. Każda kropla krwi na zabrudzonym chodniku jest jak każda kropla potu na moim ciele, gdy budzę się z krzykiem. Tyle razy już próbowałem uciec przed pieprzonymi chodnikami, przed każdą kroplą krwi, czy przed sobą samym. Karykaturalne tło obrazu, który widzę co dnia, uspokajającego słonecznego poranka, który jest tak samo sztuczny od lat. Zalany łzami, proszę Boga bym mógł uciec. Każdego wieczora oni powracają, robiąc ze mnie kałużę krwi. Betonowe lasy szepcząc mi do ucha, szeleszcząc w moich myślach, każą mi cierpieć dalej. I jeszcze raz swe usta zatopią w moich sinych wargach, obejmą mnie w złym pocałunku. Czy to o czym myślę nie jest zbyt okrutne ? By tak po prostu pozbyć się bólu. Okrutne wobec moich myśli czy mojego ciała?
  19. Wspominanie żyją w mej pamięci obrazy tamtych dobrych dni spoglądam dziś przez okno na ulice i myślę czy wciąż nosi może jakieś ślady nas sprzed dziesiątków lat tej dziwnej miłości tych nas tak bardzo sobie na wspak razem kilka wiosen lipców kilka najwięcej zaś zim stajemy u kresu i ja i ty a byliśmy kim? kiedy latem nagle nakrył nas rozżarzony popiół z wulkanu naszych spojrzeń dotknięć marzeń i gestów dzisiaj więcej bruzd na ciele niż dni których coraz mniej papieros dymi szaro-niebiesko poświatą wspomnień o kawie kipiącej na kuchence i deszczu na szkle i ciebie we śnie szepczącej że kochasz ten dom i mnie. (…) leg paz ’18 Patryk Robacha
  20. Kto to leci? Do cholery! Czy to duszek tej niedzieli? Jakże czyste niezmieszane, niebiańskim bytem nazywane. Leci w poprzek, niewzruszenie, jakby z niebios niosło wiedzę. Jasna Pani, jasne kwiecie! Ile razy to powiecie? To co czynię bez oporu, to tak jakby wiedza w polu. Przenikanie, senne wieszcze, moje życie rodzi dreszcze. Idę prosto, pod niebiosa – niewzruszenie słucham bossa. Byt potężny wszechobecny rzuca we mnie tonę wiedzy. Jakże ciężkie jest to brzemię? Idę dalej – niewzruszenie. Prozard 10.01.2018 r.
  21. Barwą poorane pola i zroszone mgłą Szachownicą złotopola Iskrzą się i mżą Płyną na wskroś przedumane Szafirowe skry Wdzięcznie śmieją się nad ranem Tobą słone łzy Listopadem słońce wpada Do mej duszy mdłej I podążam twoim śladem Diabli wiedzą gdzie Także diabli wiedzą po co Słońcu skradłaś tło Stąpasz nago nogą bosą W mego życia dno Wszak orlicą wzbijasz niebios Lazurowy hymn I spoglądasz złotem w srebro Tego wiersza rym A utkałem cię niebogą W mrzonce bajki swej I ziściłaś łan nad drogą Złotolistnym tchem Tłum zalewa me ognisko I chichoczą sny Tak daleko jesteś blisko Deszczem perlą mgły Na zachodzie moich pragnień Kroplą się i lśnią Łzy gaszące tlące żagwie Obumarłą skrą I wieczory już nie łudzą Barwami z przed lat Może kiedyś się obudzą Wiosny z poza krat Może tobą zamigocę Jawą i we śnie Tylko diabli wiedza po co Tylko diabli wiedzą gdzie.
  22. Tyle napisałem wierszy Aż żal mnie bierze Co powiedzą krytycy Czy szczerze? Tematy biorę z rękawa Jak wedle stawu grobla Zbliża się slawa Krok do Nobla. Krok do Nobla W oku łza Krok do Nobla Może dwa.
  23. I. Przedzimie Fiolet z pomarańczą. Po połowie lecz - w przewadze - ze srebrem błękit - niby iskiereczka ognia i niebiański dym Pod skrzydło prowadzi listopad oszadziałą jesień - do zimy II. W znaku Strzelca Bezwstydny lazur z ogorzałym starym złotem - I do przesytu słońca jak bakłażan które noc aksamitnie przechowa w perle nowiu III. Mgły Rozproszone na czerń i biel - (nie)realne światło patrzy przez mokrą gazę IV. Początek grudnia Jak mineralnej wody perełki świeże powietrze wygładza horyzont - wiążąc niebo kokardą. Z niebieskich tą najbledszą V. Śpiew zimowej ciszy Ciszą rozśpiewane ogrody - niewinny sen śniegu pieczętuje na niebiesko - - - - - - - - - - - - - - - - - - gwiaździsty mrok
×
×
  • Dodaj nową pozycję...