Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki
Wesprzyj Polski Portal Literacki i wyłącz reklamy

Znajdź zawartość

Wyświetlanie wyników dla tagów 'symbolizm' .

  • Wyszukaj za pomocą tagów

    Wpisz tagi, oddzielając je przecinkami.
  • Wyszukaj przy użyciu nazwy użytkownika

Typ zawartości


Forum

  • Wiersze debiutanckie
    • Wiersze gotowe
    • Warsztat - gdy utwór nie całkiem gotowy
  • Wiersze debiutanckie - inne
    • Fraszki i miniatury poetyckie
    • Limeryki
    • Palindromy
    • Satyra
    • Poezja śpiewana
    • Zabawy
  • Proza
    • Proza - opowiadania i nie tylko
    • Warsztat dla prozy
  • Konkursy
    • Konkursy literackie
  • Fora dyskusyjne
    • Hydepark
    • Forum dyskusyjne - ogólne
    • Forum dyskusyjne o poezja.org
  • Różne

Szukaj wyników w...

Znajdź wyniki, które zawierają...


Data utworzenia

  • Od tej daty

    Do tej daty


Ostatnia aktualizacja

  • Od tej daty

    Do tej daty


Filtruj po ilości...

Dołączył

  • Od tej daty

    Do tej daty


Grupa podstawowa


Znaleziono 11 wyników

  1. JJS

    Higiena

    Och, me usta zasłaniasz carze gniewny! Bóg Ty! Och co ja mówię gniewny! A me dziatwy widzieć mnie będą jeno tylko w grobie! Zarost? To lat minionych ordery! To Kasztanka poety! Źródło obrazka: https://www.rp.pl/plus-minus/art2141181-skad-sie-wziela-kasztanka-ukochana-klacz-marszalka "Kasztanka"
  2. JJS

    Kąpiel w ubraniu

    Wodą święconą Poświęciłem najświętsze Ci ubrania Jeśli nie dość Ci wciąż Nalej wodę do kambuczka https://artinhouse.pl/pl/styl/surrealizm/178
  3. JJS

    Lublin I

    Ludzie w wannie Z sosami I pomidorami Lemoniada z łuku amfory Ssę je dwururą Biegnę biegnę na wzgórze Słój drzewa Zamyśl gębo Źródło obrazka: https://www.facebook.com/teatrbezmaskilublin/photos/a.543186356113358/1098958463869475/?type=3
  4. graphics CC0 przesądne młode małżeństwa czuć malizną polter-abend wieczór i noc czynienia hałasu gdzie wielkopolskie „ultra-pyry” z korpo zanim przekroczą własny próg sypialni po hucznym weselu pod syntezatorem tłuką o próg flaszki po gorzale. to noc poślubna bez stringów sztucznych atrybutów i dla prokreacji. tyle nadziei ile kabały szukanie wiary w gusłach. a jednak wciąż poszukujesz materialny człowieku subtelnych podstaw dla swej egzystencji. innym razem w pomroczny Dzień Zaduszny szukając choćby skrawka Duszy współrzędny ból i głód w sobie uśmierzasz skibkę chleba i sól pozostawiając na blacie kuchennym do rana dla bliskich ci zmarłych to posiłek których żeś całkiem świadomie uznał za jałowy proch ziemi bez eonu poświaty. nawet w świeckiej tradycji szturmują liczne zakusy. plotą ku tobie nici Ariadny chcąc wydostać cię z labiryntu pustki. gonienie duchów żegnanie przeszłości rzucanie talerzami na szczęście o czym gdzieś wam już opowiadałem. jesteśmy różni choć czasem wierzymy w mchy i paprocie bajki o śpiących królewnach i w trzeźwiące całusy szlachetnych rycerzy. ślubujemy swaćbę przysięgając na całe życie nie przed Stwórcy ołtarzem a żercą z chrustem w pięści i swatem ze srebrną brodą do pasa. krzyczymy: „biber daj mi tę lubą!” a Bóg się śmieje zabawnie. jest w nas melodia. czyni znaki. w rytm trąb werbli i puzonów. jak lustra czasu obijające kołacze kłaniające się nam ciężkie feretrony z obustronnym obliczem świętego Izydora modlimy się o plony i urodzaj po czasach mrozów lub powodzi. tylu ludzi. codziennych pragnień tyle obłudnych natręctw a jednak przyciąga nas Wiara! pokutnych penitentów mitologiczna cywilizacja – na Pomorzu po Wielkim Poście zakopuje kwaśny żur na polach przybija śledzie do drzew pokuty i ascetyzmu się wyrzekając uprasza litości i darów od Stwórcy. w Małopolsce dziady śmigustne dolepiają sobie wąsy chodzą „na żebrę” wypraszając o datki po gospodarzach. pragną doświadczyć Boskiego Miłosierdzia i ludzkiej łaski współczucia podobnie jak tatarscy jeńcy w obrządku historycznego wydarzenia co jest prawzorem dla tegoż zwyczaju. kolejni radośni po Bożym Ciele ale w kinie z pawim piórkiem z praktyki lajkoników rozdają buławą razy na szczęście. a w Niedzielę Palmową dzieci ich z koszykami sieczki. gęby mają sadzą osmolone kożuch po dziadku założony na ręby jako pucheroki krakowskie pukają do drzwi sąsiadów kolędy kantyczkowe celebrują wygłaszają oracje. laskami pucherskimi walą w podłogę złe moce niby to odganiając. Jezusa wypatrują szukają współczesnej Jerozolimy. w Wielki Czwartek na wieży kościółka tuzy hip-hopu zawieszają słomianego Judasza a w piątek w bajorku topią kukłę tego Iskarioty choć wczoraj jeszcze chowali srebrniki pod poduszkami pulchnych swych kochanek. są i inne uciechy folkowe klimaty kupałnocki na Mazurach chochliki i topielice hulają tam po ogniskach współczesna cywilizacja jak pies Baskerville’ów to kolos materialny na bagnach i wrzosowiskach niby na niby tłumaczy że to ci tylko kabalistyczne flow & b-boying lecz niczym lud księcia Mieszka święconą wodą polewa z wiadra własnego kaduka ukrytego za kołnierzem po Boskim Zmartwychwstaniu rankiem w Wielki Poniedziałek. — *autor stoi w szacunku dla dowolnych nieagresywnych światopoglądów oraz dla ludowych i regionalnych tradycji i zwyczajów jednocześnie wskazuje na priorytet tradycji chrześcijańskich w sumieniu przykładowego i tradycyjnego katolika – który w założeniu wpisany jest w sens tego utworu jako peel.
  5. graphics CC0 nici i Mojry metropolis azylu greckie życie – siatka Hippodamosa tu miasto Milet od „twierdzenia” Talesa wszystko dopięte na ostatni „trójkąt” rozwydrzona Agora in antis upstrzona w porticus z kolumn i mównice – pieje mniej religijny Akropol tego miasta buntu z cytadelą w której czasem wdrażają mitologiczne bajery i sofizmaty w palestrach Atlas z Heraklesem biorą już się za bary draka o jabłko kolejnej nagiej Hesperydy oprócz murów obronnych przestrzenie zamknięte krzyżujące ulice – insule – higieniczne wyspy w cyprysach tu teatr otworzył pan Dionizy z parteru i odgrywa wzajemne tragikomedie jest sportowy gimnazjon z ręką w obcej kieszeni po (bieżni) – dromos biegnie Hermes w butach always ze skrzydełkami w eksedrach bogowie studiują sens tego biegu lecz kończą w Balaneionie – na waleta i z flaszką bez honoru -- *przypis: wszelkie porównania do osób miejsc i wydarzeń kategorycznie nie mają żadnego uzasadnienia.
  6. graphics CC0 Nagła prewencja – zdarzeń przez zaniedbanie i pejzaże przez słoneczniki u Van Gogha w dwunasty topinambur – trwoga z pinakoteki po Monachium z obrazy do obrazów A dalej przez surowe morza przez kwas od jabłka melarosa przez talki i policzki w różu przez tkanki z pajęczyny kurzu zamykam paradoksy marzeń pasjanse naturalnych zdarzeń W jarzmie potencji – ciał oporu przez pryzmat rozszczepionych wzorów rozkładam parasole słowa dopieszczam sentymenty knowań a potem spieszczam rymem wolność podarowałem tobie hormon Już w jedenastu tłach obrazów rozkwitły kwiaty parafrazy jesteś słoneczko u Van Gogha podzielna – ruda erudycja słowa będą o tobie pisać wiersze ja piszę – jako pierwszy — 2015 r ; gdzieś, kiedyś - pewnej dziewczynie oczarowanej słonecznikiem
  7. KsA

    obrzęk

    dorastanie sprawia że szalejesz lata zabijają w tobie młodego poetę i zapał do rozmowy nigdy nie czułem się tak samotny włóczymy się po ulicach zamykam w dłoniach myśli jak dzięsięć lat temu na podwórku przed domem bezbronnego motyla żeby poznać jego anatomię dorastanie nas przeraża śmiejmy się jak małe dzieci dopóki nasze płuca nie spłoną z dymem.
  8. vorwaerts-blicken

    ***

    rozdwojone serce szuka jednej twarzy zatraconej daleko na wichrowym polu po omacku wędrują stopy i kaleczą się o strzępy rozmiękłych cieni jaźni wody nie można już poskładać złączyć więzem zagarnia więc serce świeżo rozedrgane kurz i lato wspomnień do pustego samowaru
  9. vorwaerts-blicken

    ***

    Oczami napuchniętymi od taniego kremu usypiam na powiekach malinowe dusze minionych żelaznych czy kamiennych epok. Zebrałam w tych cieniach wojny, rewolucje i powstania, są w nich królowie i zdrajcy, szewcy i piekarze. Czasami, gdy nie chcę patrzeć, oni maszerują maszerują w dół policzka. Wyprowadzam na spacer na wydłużonej smyczy troski poprzednich pokoleń – one merdają ogonem. Bo wolę otaczać się pyłem, ruiną i zaduchem niż czuć swąd tępych twarzy płonących na ulicach.
  10. vorwaerts-blicken

    Faeton

    „Pokaż mi wschodzące słońce” – powiedział do mnie cicho. Złapałam więc firmament potrząsnęłam nim lekko. Takt po takcie opadały niego gwiazdy – konstelacje spazmami po ciałach, włosach, snach i zazdrości dotychczas niepoznanej sypały się lekko z przejrzystego nieba. Konstelacje nie miały po prostu racji bytu. Konstelacje nie miały prawa istnieć. Gwiazdy nie mają prawa ziemsko-niebieskiego łączyć się, gdy ja nie pozwolę. Dopóki nie skinę głową, sieć wspomnień ma pozostać rozszczepiona siłą. Skoro z nieba opadła już noc, wydobyłam z niej słońce. Trzymałam na letniej skórze legendę tych cywilizacji, które pochłonęła już wściekłość. Legendę cywilizacji spętaną uprzedzeniem, łańcuchem wściekłości, uwolniłam z pęt i darowałam jej powietrze zimne. A niebo wciąż świeciło, coś przez nie na wylot, przez atłasowy szal mamiło kontur twarzy. Słońce leżało jednak wciąż na mojej dłoni i świeciło także. Dałam Mu je więc, wplotłam w rubinową maskę, niech zdobi jego twarz mocniej niźli podłość. Melodią cichych sfer szydziły ze mnie gwiazdy -- krwawiąc się i wijąc na śmiertelnej ziemi. Że nie widzę, choć patrzę w puste żalu oczy, że nie słońca chciał w koronie, Lecz słońca chciał być panem. Spuszczam oczy płochliwie, niech uciekną precz. Stworzyłam więc kolejne lepsze jeszcze Słońce, by świeciło jaśniej, lepiej i daleko od niego. Wzrok od lustra oderwał i w górę raz Spojrzał. Znów na mnie pełen gniewu i uderzył w twarz. Skinieniem jednej dłoni wywołałam dwa konie -z czeluści płonące do biegu do celu. Kazał wyciągnąć mi ręce do góry. Jak po drabinie po sieci bladych żył wspinał się do nieba, odciski złotych podków podbijał w moim sercu. Nie Jego pierwszego skusiło jaśniejsze niż ja słońce, lecz Jego pierwszego zgubiła własna tylko pycha. Ikar niewinny skrył za wątłą rzęs zasłoną lęk i ból, a On piął się wyżej jeszcze do samego czyśćca. Nie dostrzegł jednego – że ja w tym słońcu byłam, po które butnie sięgał. Popchnęłam i zrzuciłam w czeluść tę podniebną dwa konie i jego młodością bijącego -- W twarz uderzyła bojaźń, zabiłam Faetona.
  11. I. Patrzysz na mnie zawsze, gdy odwracasz wzrok od nieba. Chciałeś lecieć, ale spadłeś W tę bezkresną toń. Kim byłam, by spytać Czy los zmylił drogę skazując Na śmierć zapomniane struny. Ta historia Miała być szarością. Migoczącym szeptem trzepoczących rzęs, bezcielesną szarfą Wspólnego szczęścia. To miała być Historia miłości Diabła i Archanioła wbrew Sobie wbrew Słońcu wbrew Śpiącemu Bogu. Gdy Bóg śpi znikają Upiory i Rodzi się spokój w czasie wojny. Kochany, Czy miałeś eliksir Gotowy uśpić świat cały by słyszeć tylko Mój krzyk spośród pierza? II. Odbierając mi honor odebrali Skrzydła Wyrywając z żeber prawdę i nadzieję. Kto Wyrwał. On wyrwał zrzucił strącił Niżej Niż na ziemię. Połamane dłonie Nie mogły złapać tchu Gorące wyziewy kłamstwem mchem Pokrywały płuca. Nie poznawałam Swojej twarzy Swoich nóg Zapomnianych pielgrzymów Kim jestem jak trafię Z powrotem na szczyt? Otworzyłam oczy na widok końca Nieba Na widok końca kręgów, których wy nie znacie. Obwołali panią nie wyciągając ręki Zamiast pomocy słali Zardzewiałe słowa I ukłony Ukłony Po kres naszych czasów. Kim byli ci, ogniem i zniszczeniem Dotknięciem oczu Wypalali To, co zostało we mnie Mnie wydrążyli Zamknęli W osobnej celi Wewnątrz mnie Mnie Czy to wciąż ja? III. Zapomniane wersety Zbrodniczych Pergaminów wyryte Na ciele nie przyniosły ukojenia. Tamtej nocy Czy dnia może miałam sen jeden Do dziś zapamiętany Oto lew złotogrzywy oglądał Pole bitwy Szedł, Lecz zranił łapę O stalowy cierń Zapłakał nad swoją Krwią I nieszczęściem świata, Które ściele łąki Żelazem i nocą. Nie zobaczył chwały Zwycięzcy Czy Łupów. Wrócił więc do groty, Porzucając smutek I ciągnął za sobą wstęgę Szkarłatnej Przestrogi I lwem był ten, co mnie zamordował I lwem ci ścielący się na drodze Ten jednak Nie płacze Nie wraca, lecz prze ciągle naprzód. Zostałam nagle sama Słysząc szum nienawiści i górnej Perswazji. Przebudzenie? Nie było go bo nie spałam śpiąc głęboko I z boku Na bok Przeszywałam na wylot Stare lęki i urazy. Gdzie znalazłam się dokładnie Nie widziałam Jak ślepota otula ściśle oczy tak i Mnie ogarnął Swąd mroku Co dzień oglądałam to, o czym marzy ścięta głowa Otoczona przez nic o ciężarze wszystkich skał mojego i waszego Świata. Filary cementu granitowe Ściany Tantalową niepewnością Szukają ofiary. Ogrodem zwiędłym i opadłym lękiem Ścieliłam przede mną wulkaniczne Wrota. Każde otwiera kolejne, Same wrota, Bez celu, Bez przedpokoju, gdzie strząsnąć bym mogła Utraconą przestrzeń. Zamknąć ją w puszce. O, głupia Pandoro, Gdzie byłabym ja, gdyby nie było ciebie? Nie wygnaliby, nie spostrzegli, Że skrzydła mam pawie. Że powinnam być skromna, a wołam jaskrawo Jaskrawo Źarniście De profundis De profundis De profundis clamare Bo na co mi oczy, gdy nie ma tu piękna? Ślepym są wszyscy tutaj, Na Górze, Na Dole ja jedna W i d z ę I cierpię stokrotnie. IV. Mogłabym nie Widzieć, ale i z otchłani usłyszeć Zdołałam twój głos Miodowy głos Wołałeś mnie pytałeś Gdzie jest moja dusza Czy wciąż skrzydła rozkładam, Choć nie stało słońca? Oddać chciałam ci wtedy Najpiękniejszą serenadę Z trzewiów grzeszników utkać diabelską harfę, Która dałaby serce tym, Co ukradli je światu Co rządzą I sądzą Nie błądzą, choć ganią. Nie było jednak liny Gotowej połączyć Zło z dobrem My zawsze osobno Choć dążymy nieustannie do tej jedności przeklętej u powiewu zmierzchu. Ja wiem Że zewrę świat kiedyś w jeden płaski dysk A podeprę go zemstą I zniszczę wszystkich każdego Na mojej drodze i obok niej I na obrzeżach mojej Świadomości, Że stanąłeś mi, człowieku, Na drodze do mojej miłości.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...