-
Postów
30 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
Treść opublikowana przez FilipD
-
Zakazała nam matula, zakazał ten ląd czerwony, żadnych spotkań w krwi kałuży, żadnych spojrzeń w sens ułamków. Zakazała Ci matula, witać każdy dzień inaczej, istnieją te stare płuca, czernie kaw na parapecie. Zakazała nam matula, przemierzać śniegi młodości, wielbić masz to co już znamy, wielbić masz te stare twarze. Zakazuje Ci matula, kreślić nowe kreski, zakazuje Ci matula, kochać to co tylko chcesz. Nie zmieniaj pościeli głupcze, konają nowości w kołdrach. Nie biegnij, bo stracisz stopy, marny wicher smuga skronie, nie ma sensu nam już biedź, nie odsłaniaj swoich pragnień.
-
Winogrona młodej krtani, przejrzała ta żyła wiekiem. Posągi starych aniołów, doświadczonych stażem. nami Kruche stopy, pojęcie tam przemijania, wędrowców oznaka godna, że się zrobiło co trzeba. Stare pokoje i przejścia, domy starych prześcieradeł, korzenie wplecione w zamęt, tamtych cieni stare zdjęcia. Ostra dojrzałość kojąca, czy Ci mówiłem co trzeba? Tamte noce z dala, by nie dotknąć się przypadkiem. Dziś to stara zwiewna kreska, na szczęście w tej strofie wiersza, wciąż nam chce się czerpać.
-
1
-
Przebite zdrewniałą dłonią, błony smug przejrzyste tańczą. Ciężar świata wbity w korzeń, korzenie wbite w ciężary. Stoją milcząc, patrzą jak żyjemy sobie, jak sobie umieramy. Patrzą jak lubimy walczyć, jak lubimy płakać po nic. Milczące lecą żywice, krew bądź łzy wbite w jedności, patrzą milcząc, wiecznie żywe, przebite metalem marnym. Gdy popatrzą na nas drzewa, gdy powoli odchodzimy, niech nie żywią tej urazy, choć może trochę powinny. Gdy nadejdzie wieczór, który muska żal tych okien i zwiastuje piękny koniec, współczujcie nam gdy żyjemy i gdy odchodzimy sobie.
-
Pożałuje rano z rosą, gdy się będzie chciało pić, z trawy spijać dzień. Pożałuje rano z kawą, gdy się dymu domagają, płuca jeszcze wczoraj chyba, oddech próbują mi złapać. To jest jeden z takich dni, mogłabyś się opiekować. Szalejesz gdzieś tam, gdzie nawet nie chciałem iść. Nikt nie patrzy tak jak ja, na Twój obojczyk i umysł.
-
1
-
Szkolna ławka, która niszczeje, gdy wstałeś, dawny styk bioder, jakiś kolor włosów. Dawny styk kolan, uparta maluje kreska, niby jakaś rozmowa, ale pamięć zwodzi. To jak szczekanie psa, gdy wyjeżdżasz, zapach chleba, pomarańczy, uścisk, objęcia i przejścia, do świata prostszych spraw. Plaża, na której zostawiliśmy kapsle, za rok mieliśmy przyjść po nie. Może tam dawno ich nie ma, ale w przyrodzie nic nie ginie. Dryfować w pościelach, kocach, oglądać baśnie w ekranach, budzić się już do kolacji, a potem przysypiać deszczem.
-
Napisać słowo "koniec" Umieścić się w jednym z kręgów Także na sklepieniu rzeźbiarza Od mądrości do niewiedzy Wstać rano, poderwać świat spojrzeć w górę, zrzucić z regału te książki aby wiedzieć, że się jeszcze jest Zrzucić ze stołu zastawę aby wyrwać się tej drzemce Zagryźć język i się kąpać błogo w świadomości Chodzić po mieszkaniu chwilę Ulubiony fotel
-
Zbyt duża poezja z Ciebie Więc się boję wysłuchujesz słów Kolumbów by nie bać się nocy Zbyt duża poezja z Ciebie świat zakopie dyrygentów dreszczy Zbyt dużo poezji w Tobie aż tak dziwnie nieswojo Boję się o Ciebie bo chcesz pomarańczy a większość tu mechaniczna większość już zapomniała większość normalnie Ty wciąż nieswojo Boję się o Ciebie poezja to definicja a Ty chodzisz po drzewach
-
Czy jest wskrzeszenie? Koniec końców? Pijany bieg w tańcu przeżyć Wszystkie planety wygrały tylko my jesteśmy gościem tylko my, popiół, porządek. Czas na taniec, finał, biel, spektakl, tango, gwizd i wrzaski, podskok, scena, wszystko jest. Lata już ostatniej szansy
-
Wrą mi uroki bohaterów. Przepięknych twarzy co plują na brzydotę. Nie bije od nas cząstka krytyki, Wszystko jest tak, bo tak już jest. Nawet jak biją w sklepienie orkany, A bohater Twój powie- "Jest źle", Co masz robić, skoro jest tak jak jest? Trzeba nam przemyśleć biegi, lecz prawda jest bardzo szczupła, wciśnięta w szczeliny, okaże się strutą kością. Co jeśli żyjemy ciągle w cieniu sali, którą rozjaśnia ekran posągowy? Gdy wyjdziemy w naturalne światła, zostanie pogarda sum i chęć życia w tych salach. Bo czasami źle, że istnieje prawda, boli bardziej, niż przepiękne kłamstwa. Może stanąć twardo trzeba? Mimo brzydoty tych prawd? Pokochać zgniłe owoce? Miłość płytką żłobić żarem? Kochać sady co popiołem? Zanegować wszelki posąg, teraz wszystko niech jest jasne. Z sali wyjdź na bramy wyżyn, bez nizinnych, smutnych przysłów.
-
@Dag Miło mi! Dziękuję :)
-
Rozrywasz pajęczyn wstęgi, byle zostawić popiół. Jakąś chorą cząstkę głowy, jakąś chorą zdobycz dnia. Wiersz obfity w zdania, bez wyrazu, snujący się od delikatnego koloru, do delikatnego koloru. Dni są bez, dni gorzkiego chleba, Krwawi drzewo, krwawią kartki, rozkopane doły dawne. Przy listach siedziałem długo, by pamiętać, że pamiętam. Zakuty w kajdanki ścian, odbijam się od nich i wklejam. I tylko dom, dom, dom, okien drży rozmazana kreska, I tylko pajęczyn wstęgi, śnić na jawie kilka lat.
-
Nie bójcie się. To wszystko nie ma sensu. Gdy się gaz rozpyli w płucach, pojedziemy na wieś. Kwiaty polne, śpiew w koronach, młodych ogrodników trąbki. Kilku skrzypków, wiele ptactwa, orkiestra błogiego nieba. Nie bójcie się proszę, gdy ruszy parowóz, na wieś zabrać wszystkich nas, szary strój tych panów zniknie, zobaczycie zieleń drzewa. I jedzenia suty stół, czerwone z miłości żale, Wiele wielkich, nowych porządków, nie martwcie się proszę. Nie bójcie się proszę. Czysto, brzydka jesień.
-
We wrześniu clematisy zgniły sobie odprawione, plaża była uśmiechnięta, będę płakał Ci po ślubie. autozalewanie blizny, wrzątek kapie po rękawie, fajnie było, dzięki Ci, nadal trochę wstyd. I brałem tylko prysznice, wielka fala po głośnikach, nuty pleśniały na kroplach, ja pleśniałem w tych kabinach. opalam swe rany, nie by zwalczyć zakażenie. jak ten Misza w Innym Świecie, nie by zwalczyć zakażenie.
-
Liche słowa bym poprosił. Nieczule wychodzą z ust. Mówione na każdym kroku. aż chodniki śliskie, bo się obojętnie skropliły. O te słowa proszę. Gwiazdy zapłoną na stosach. Bo są nieuchwytne, nikt pragnieniem ich nie zbije, anie żadnej rzeczy, która ich jest. O te liche słowa, których nie pamięta nikt.
-
Tułam się od tych do tamtych, roznoszę ulotki, choć w niczyim domu, nie przystanę chwili dłużej. Zajrzę tylko Wam do skrzynki, zobaczycie moją twarz. I to wszystko, idę do innych, znudziliście mnie Wy, ja zanudziłem bardziej Was. Wykonałem zadanie, dziś czas żalić się innemu, na tych ludzi, na pogodę, na paski czerwone od żółci. Tułam się, Wam za dużo powiedziałem, Choć i tak skorupa wzrasta, nie przebiją wasze nożyki, te do listów, nawet jej skrawka. Tutaj nagadałem na tych, Nie wiem w sumie czy przepraszam, taki mamy zwyczaj tutaj. To tradycja soczystości. Krwiste steki w kuchniach brudu.
-
- społeczeństwo
- relacje
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
@Lidia Maria Concertina Dziękuję!!! :)
- 2 odpowiedzi
-
0
-
- dzieciństwo
- dziecko
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W symfonii nam było spać, pianino stoi tam martwe. Kładłem pod poduchę zęba, papierem się ścielił blat. Świt z pobudką ciepła twarzy. Blade dłonie koją złość. Żołnierzyki sobie kradłem, od tak, po prostu, bo... Każdy promyk grzech uświęcał, jeden uśmiech był pokutą. Skrzynki pełne złotych marchwi, Kwiatki sadziłem przed ścianą. W drzewie była taka dziura, gałąź odchylić i jest, w środku pusto, pierwsze usta zapoznane. Sad, schronisko, domki z drewna, tafla wzburzona od chęci, jeziorem zasypialiśmy, w symfonii nam było spać.
- 2 odpowiedzi
-
2
-
- dzieciństwo
- dziecko
-
(i 6 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Wyrzucam strute blizny dreszczem, spełniają się w liczbach cyfry, jedną prośbą zamieść wszystko, zatracić się w światach złych, odrzucić krępe ciemnoty, jasną stroną swojej prośby. Się spełniają w liczbach cyfry, ekranem płaczące dzieci, jeszcze będzie czas zapłaty, drogie złota marnej sprawy. Już nie paplaj swoich racji, co ma być to już przeminie, wozy tych pięknych twarzy, wbitych w narodową brzytwę, czerwień ścieka nam po skroniach, geniuszami są zaiste. Mierzą mi wzrosty umysłu, mierzą objętość mi mózgu. W centymetrze gniją kwiaty, zamknijmy już się w tej wiedzy, wszystkie proste, tamtych sprawy.
-
Jeden klawisz wbijam w przestrzeń, struny pisane runami. Wgniecione w fotele te ciała, seans ciszy w rozpasz wzięty. Saren zastęp biały. Wiotkie łzy malutkich stwórców. Wkomponuję w cisze spokój. Bo wcześniej w niej go nie ma. Jeden klawisz, wbity w śnieg. Tylko dawne ma znaczenie. Tyle planet, ile ludzi. Jakaś moja, na uboczu. Synowie w dymie skąpani, córki pławiące się w białych. Dwa klawisze, cisza piękna. W końcu nuty się znalazły. Przejaskrawa głębia w środkach. Niech nie spłyca jej ten świat.
-
Co za niedosyt, niebieskie paznokcie. Ulicy swąd powtarza się. Krwinek młodych nagły wdech. Piersią głębie snu żłobić. Zażyłe zimne ognie. Zamarzają drogi, popękany chodnik. Niebieskie poddasze, trupie wersy, śpiące z lekka. Sam już nie rozumiem, więc się nie martw. Prawie już zasnąłem, swąd obudził, kominem już cuchnie, przyjdzie kiedyś zapłacić nam, za te przeboje nocne. Instrumentem już zasypiam. Gdzie ja jestem? Mogłaś być, dreszcze wzbudził bym Ci słowem. Ile ja dziś mogę, nie mogąc się ruszyć. Przeraża mnie ten ogrom. Rano sennik sprawdzę, Termopile, szkoła, dom. Będę dziś naprawdę wszędzie. Spiętrzono mi moc w niemocy. Medytacja, taka cicha. Paprocie i clematisy. Cały świat biega błękitny. Wizje jej dłoni, w porę powstrzymane lęki. Głodny już jestem, dziękuję, że wstałem już. Granatowe słońca, atramenty w skórę wkłute. Nagły strach, nie wstaję w porę. Bronię się, przed ściskiem czerwonym. trzystu mnie i wąwóz, nich nikt nie ujawnia skrótu. Spałem, już nie śpię, a powyższe traci znaczenie.
-
1
-
- oniryczność
- sen
-
(i 8 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Spotkałem autorytet, marny mąż prawdy. Widziałem dziadów wielkich, widzę kruchych dziadków. Spotkałem autorytet, idola ekranu. Spotkałem autorytet, przecięte płótno. Farby rozlane, to nie abstrakcja. Farby kruche, kruche palce.
-
Plac starych fotografii, gdy można było mieć wiele, tak łatwo tracąc wszystko. Dłoń za dłonią, kałuże tych dni, gdy płaczem otulony skamlał wiatr Twojego Boga. Pokazałeś pocztówki, drżał ich obraz, kształt też, bo w dłoń ujęty wrócił do Ciebie czas. Przyszłość dała Ci aparat, byś przeszłości dziś znał wyraz. A z nią się gdzieś tam zobaczysz, może klisze Ci dostarczy.
-
- dziadek
- przeszłość
-
(i 4 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Oddech płytki się wbił w pierś, marazmem uliczny swąd. Musiałem przechylić flakon, by poczuć, że jestem jeszcze. Nie ujarzmiłem powietrza, wypłynęły tak przy wszystkich, dzikie zwierze, lew, wbrew jednak mojej natury. Nie chciałem by tak się stało, Całkiem nago stąpać. Kasandra wzięła mój płaszcz, pielęgnuje on jej rany. Płaszcz ten dostałam od mamy, daj mi proszę radę. Zegarek ten mam od taty, daj mi czas, by znaleźć starą ulic paletę.
-
Spotkały się te melodie, słuchasz ich, to słyszysz ciernie. Ziemia pęka od ich suszy. Pełzną żywoty ostatnie. W Aleppo się tlą oddechy, których ogień gaśnie z wolna. Struny ciężkie, niepojęte, nieznane dotąd brzmienia. Które stały się powszechne. Te zabawy w króla ciszy. Przerwał utracony tlen. Ogień bez powietrza ginie. Więc i drzewa nam zabili. Mało mówi się o mieście, które gości dzisiaj duchy.