Ranking
- uwzględniając wszystkie działy
-
Wprowadź datę
-
Cały czas
8 Kwietnia 2017 - 8 Października 2025
-
Rok
8 Października 2024 - 8 Października 2025
-
Miesiąc
8 Września 2025 - 8 Października 2025
-
Tydzień
1 Października 2025 - 8 Października 2025
-
Dzisiaj
8 Października 2025
-
Wprowadź datę
07.10.2025 - 07.10.2025
-
Cały czas
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 07.10.2025 uwzględniając wszystkie działy
-
telefon milczy nikt nie puka choć serce otwarte na oścież a przecież żadne słowo żaden gest nie odrobi nawet jednej chwili kiedy pęknie czas9 punktów
-
Człowiek kiedyś, obawiał się - omówienia, potem opisania, a teraz pokazania – siebie. Nazwania-utrwalenia-zobrazowania. Suma człowieczeństwa po nowemu Choć lustro ego pożąda pamięci i sławy, jak łakoci. Na pokaz eksponując eksponaty próżności, karmiąc ciekawość cudzych oczu i skrupulatność szklanych kartotek. Pętla ulotności w łożysku istnienia i dzwon, co budzi i usypia.9 punktów
-
jest gorzko od śliny co z ust twoich spływa i gorzko i jeszcze spluń bardziej na finał wyciumkaj do sucha języczek z uwagi i znów kogoś opluj na plecy z oddali i niech się odwróci i niech się spuszczają (tak tylko dochodzą tak dopaminają) nawódniaj i winiej im dalej tym lepiej? niech chociaż przez chwilę półsłodko poklepie8 punktów
-
Słowa mają swoje serca. Czasem wystarczy jedno, jak pieniążek. Każde zauważę, podniosę, jak żebrak. Ale najbardziej lubię, kiedy śpiewa lub gra - przystaję i słucham. Zabieram i chowam, bo coś robi ze mną, choć takie jedno i małe.7 punktów
-
ich świat jak twierdza ich świat jak zagadka ich a może moja warstwami nakładana na z wnętrza stary cel do którego zdążam nie pamiętając o tym ich bańka mydlana ich sól do potraw ich a może moja bywa taka nietrwała jak chwila jak sytość jak demo program działający w tle ich miłość do mnie ich szacunek do mnie ich a może mój mijany codziennie zgryźliwy wrażliwy przeciętny na skali szarość pospolita nasza do kolorowania6 punktów
-
Zanim Pan odwrócił twarz, świat zdążył zgnić od środka. Ludzie pili krew swoich braci jak wino, ludzkość weszła w głąb własnego zepsucia, fałsz stał się muzyką życia. a człowiek sam poczuł się bogiem. Zaczęło się od ciszy. Tak głębokiej, że nawet grzech nie miał już czego szeptać. Ziemia — rozszarpana jak ciało po spowiedzi — parowała krwią dzieci, które nigdy nie urodziły słowa „dlaczego”. Niebo było martwe. Anioły, obdarte z sensu, leżały w błocie jak zużyte skrzydła, a Pan — Pan siedział na tronie z gwiazd, większy niż cała nauka, i powiedział: „Dość.” Z Jego ust spłynęła światłość, ale nie była już łaską. Była nożem. Rozcinała kontynenty jak pępek starego stworzenia, i morza wróciły do swoich matek — do ciemności. Ludzie? Wydłubywali oczy, żeby nie widzieć końca, a potem modlili się do własnych odbić w kałużach, bo tylko one jeszcze słuchały. Miasta pękały jak szkło pod modlitwą. Krzyże się topiły, kościoły tańczyły w ogniu jak pijani prorocy, a Jezus, obdarty z miłosierdzia, szedł przez płonące ulice i krzyczał: „Nie znam was.” Wtedy czas się zatrzymał, i nawet śmierć zaczęła błagać o życie. Wielki Bóg zamknął dłonie, jak dziecko, które nie chce już patrzeć na swój rysunek. Świat się zmieścił między palcami, zadrżał, zapłakał — i pękł. A w pustce po nim został tylko oddech. Nie Jego. Nie nasz. Oddech samego nic.5 punktów
-
Koncert skrzypcowy Roberta Schumanna w tle słychać. Odkryty Josepha Joachima, w D' Aranyi przechowywany, światu nieznany Sonata niewprawną ręką dziewczyny grana, temu chłopcu co walczył w Gallipoli i nad Sommą. Jakby przewidziała spalenie Reichstagu, Realpolitik w iście heglowskim stylu wcześniejszy też. Wielki Rzym, La belle époque, gdzie jest? Ikar co wyżej i wyżej ku Słońcu spadł, za dużo chciał. Coś tu jest, ta muzyka nigdy niczyja, nuci ją wiatr Znów umawia się na moście, z nim z lat młodości. Twarz jaśnieje w blasku świec, świat znów tak gra. Ktoś do drzwi zapuka, zawoła. Jestem, patrz- to ja! *Dżumy i wojny zastają ludzi zawsze zaskoczonych". Zmiotą berlińską filharmonię, londyńską Queen's Hall, będą istnień pożogą. Muzyka Schumanna na łatwopalnym rękopisie zapisana przetrwała. W kamieniach i murach się schowała. Lew z Pireusu ją słyszy, ona wciąż trwa. - cdn-5 punktów
-
"gdy zgiełkiem w nas głuszymy strach - wiedz chociaż, co widzimy w snach. gdy nużą nas sprzeczności prawd, od uproszczenia umysł zbaw." S. Barańczak skręcam w nowo wylane ulice we wspaniały Nowy Świat tu gasimy w nowych blokach horyzont wykuty ze ścian sąsiedzi płaszczą nos na szybie i ja zaglądam ludziom w okna świat sam mi się wlewa do mózgu a ja ten kielich chylę do dna idę po planach, skoroszytach jakiś piekielnych urbanistów znają każdy mój krok, tu ławeczka tu parada anarchistów chcą mój uśmiech, chcą mój grymas splunąć w publiczną spluwaczkę płacę podatek od życia i nic nie pragnę, nigdy marznę nie będę nad tym ubolewać szczęście to nic nad brak cierpienia prawdziwą sztuką nowoczesną została dziś sztuka rozproszenia dziękuję Ci Boże, żeś przykładem jak być nam dobrym władcą świata dziś zamiast puenty znów dziękuję dziękuję za Wielkiego Brata!5 punktów
-
coraz trudniej poruszyć twoje struny gdy dystans powiększa się z każdym dniem dłonie stygną wciąż osobno szukając innego miejsca na rozstaju zawsze w przeciwnych kierunkach choć myśli biegną do siebie spadająca rzęsa dziś nie da zasnąć przywołując wspomnienie sprzed lat kiedy wszystko wydawało się piękne jak kolory tęczy a okazało się że to jedynie złudzenie optyczne4 punkty
-
gdyby AI na świecie rządziła nie tyłko Polska szczęśliwa by była wojny spokoju nie dają myśli zakłócają AI wie co potrzeba nie zagości bieda będzie rozkwitać Polska cała bo ludźmi jest wspaniała kasa nie pójdzie na toalety i inne różne bzdety ruszą priorytety teraz śpiące nie wiadomo na co czekające 9.2025 andrew4 punkty
-
po pierwszej nutce... po pierwszym słowie pierwszym spojrzeniu dotyku niech znawcy dzielą krok po kroku ja po pierwszej nutce... godzę się lub nie na całość4 punkty
-
Życie.... To ròwnia pochyła Z tym że człowiek Nie powinnien po niej się staczać Lecz piąć się do gòry.4 punkty
-
Anna patrzy jak niezgrabnie nogami powłóczy pająk na torsie ukochanego zaplątany w gąszczu włosów raz za razem przegrzebując korytarze nad głową szeleszczą pożółkłe już liście dębiny wrześniowe słońce nadal parzy muskając ostrym językiem spocony kark w oddali szumi rzeka opływając delikatnie zwilgotniałe łodygi trzciny błotną mazią zalepiając tulejniki brudząc nieskalaną biel kwiatostanu i tylko trzmiel bez gracji w popłochu odurzony zapachem dzikiego tymianku zapętla małymi kręgami światy pomiędzy3 punkty
-
najlepiej dotknij. ciało pamięta strukturę dłoni; cichy puls i migotanie pierścionków, kiedy wyciągałeś rękę na zgodę. było wtedy intymnie, księżyc przyświecał słowom i noc zapadła w pamięć. nie możesz od tego uciec, dlatego rób co kochasz! dotknij; słowa mienią się bielą, nim zakopiemy nas w śniegu poproszę cię więcej. w twoim języku jestem burzą — sprawdź czy jestem...3 punkty
-
Wyszedłem, na odchodne rzucając do pustych ścian mieszkania, że umówiłem się z kimś bardzo ważnym. Randka? Zaskrzypiała dębowa mozaika, ułożona już do snu na podłodze gościnnego pokoju. Randka, randka! Odpowiedział jej przeciągłym zgrzytem bukowych trzewi, secesyjny kredens. Lecz obrzucił mnie jeszcze przed wyjściem, nieprzychylnym odbiciem w tafli swych zabytkowych szkieł. Był bardzo stary i nad wyraz mądry. Dlatego też zajmował zaszczytne miejsce na samym środku przedpokoju. Tak by każdy kto mnie odwiedzał mógł w pierwszym wrażeniu podziwiać jego zawsze nienaganny, rojalistyczny majestat. Byłem przekonany, że nie dał się nabrać. Randka? Cóż za niedorzeczny banał. Obleczony farsą dysonans. Ja człowiek - nikt i kobieta. Już szybciej widziano by mnie w towarzystwie papierosa wystającego z rozognionych chronicznym cierpieniem ust. Gardzę tytoniem mniej niż kobietami. Ale cóż innego miałem rzec? Że żegnam się na zawsze? Że już mnie nie zobaczą nigdy? Że czeka ich los podobny do mojego. Śmierć szybka, lecz haniebna i barbarzyńska w postaci pójścia na żyletki a raczej drzazgi. Prosto w gardziel pieca. By płonąć żywcem. Sercem i duszą. Łzą i wspomnieniem. Tego, że ich kochałem. Jak córy i synów. Zarzucano mi nieraz. Miłość do przepychu i bogactwa. Lecz ja nie patrzyłem nigdy na moje skarby przez pryzmat doczesnego grzechu pychy. Szanowałem obecność. Jako zbawienny gest dawnych czasów. Bym w tak niedzisiejszym otoczeniu, mógł odnaleźć siebie. Nie istniałem tu czy teraz. Żyłem kiedyś i tam. Poległem w czasach Wielkiej Wojny, z głupim sercem życiowego podlotka. A mogłem trwać tam nie teraz. Za późno. Randka z przeznaczeniem. Już czas. Późno się robi. Usiadłem na polnym głazie opodal torowiska. Na wpół żużlowo- piaszczysta ścieżka sprowadziła mnie tu gdzie nie byłem od lat. Siedziałem już na tym kamieniu wiele lat temu Było to po pierwszej wojnie o miłość. Za młodu jest się idiotą. Wtedy myślałem że umieram. Że umarłem bo ją pokochałem. A ona mnie ledwie spojrzeniem haczyła. Pełnym wzgardy i litości. A ja brałem to za szansę, nagrodę i spełnienie pragnień. Miłość nie tworzy idiotów. Ona ich jedynie karci i mami. Maluje im twarze na podobieństwo błaznów. Byłem przez lata tym błaznem, który tańczy jak mu zagrają. I grały. Każda z nich na inną lecz tak samo cyniczną melodię Lecz z głazu wstałem i wróciłem do domu. A teraz wróciłem. Choć nie jestem już błaznem. Nie wierzę w miłość i uczucia. Front wygasł. Zatriumfował człowiek i jego wola. Wolny, nieskażony uczuciami rozum. Intelekt doskonały. Wróciłem bo nikt nie może mnie zrozumieć. Cóż mi po wiedzy milionów, skoro prawie ją do duchowego audytorium własnych myśli. Nie ma nikogo, kogo mógłbym określić bratem w wiedzy, powiernikiem nieskończonych neuronowych istnień. Podziwiacie coś czego nie pojmujecie. Lub boicie się pojąć. Gwiazdy świecą dziś tak pięknie. Lubicie rzeczy jasne, dobre i ciepłe. Promienie sztuki, ogrzewające Wasze serca. Ja zawsze będę zwrócony ciemną stroną. Nie odbijam światła. Pochłaniam je i niszczę. Świat mnie nie widzi. Zgasnę bez oklasków i wspomnień. Dlatego wróciłem i czekam na przeznaczenie. Noc mimo wrześniowej pory, była rozkosznie wręcz ciepła. Wiatru nie było wcale. Zresztą gdyby nagle pojawiły się znikąd jakieś potężniejsze porywy, to skupiłyby swą uwagę na mojej osobie. W okolicy nie było drzew ani wysokich krzaków. Nie licząc kilku wiekowych, dzikich jabłoni i śliw, czerniejących kikutami gałęzistych form za łukiem kolejowego nasypu. Pozostałości dawnych sadów, pańskich, zaborowych jeszcze majątków, od których nazwę brały potem poszczególne dzielnice miasta. Miasto iskrzyło światłami lamp. Było blisko i daleko zarazem. Było tłem ale i obserwatorem. Teren wzniesiony z bloków betonu i cegieł. Poorany pajęczyną ulic i uliczek. Nakrapiany zielenią parków i skwerów. Terrarium dla ciał robotycznych. Zaprogramowanych na pośpiech i zysk. Wypranych z uczuć i troski o piękno. Piekło dla dusz poetyckich. Zarządzane ślepo. Przez krwawe prawo Fortuny. Jakże nie żal mi i ich. Wyjąłem pudełko zapałek. Wziąłem jedną z nich i pociągnąłem siarkowy łepek po powierzchni draski. Lekki szum przeszedł w iskrę a ta wznieciła malutką łunę światła. Tyle mi wystarczyło. Zbliżyłem zegarek uczepiony do dewizki do źródła ognia i odczytałem godzinę Trzydzieści minut na godzinę czwartą. Zawsze najbardziej ceniłem punktualność. Wbiłem wzrok ostry i bystry mimo nieprzychylnej pory w ciemny i pusty tor. Czekałem. Już tylko chwila. Rozpalone żarem dnia szyny, stygły w delikatnym powietrzu nocy. Nikt nie zawraca sobie głowy by słyszeć ten dźwięk. Niewielu zwraca ku niemu ucho. Lecz ja tak. Znam go i co najważniejsze rozumiem każde słowo. Bo szyny nocą szepczą między sobą. Rozmawiają w najlepsze. Podniecone i gwarne. Aż pokłady drżą od tempa ich dysput. Szelest idący wzdłuż toru jest zdaniem, ciągnącym się we wspomnieniu. Dnia zeszłego, tygodnia czy miesiąca. Całych lat. Wypełnionych podróżą i gonitwą osobowych i towarowych składów. Pieśnią zaszłych wydarzeń. Karamboli i wypadków. Rozszalałych w sygnałach słupów. Jęczących skargą pordzewiałych śrub, nastawni i zwrotnic rozrzuconych wśród kęp młodych traw. Szyny niosą szepty dusz kolejowych. Dróżników, którzy oddali żywot na służbie, lub zmarli cicho w budkach, nadając ostatni raz sygnał, tor wolny, żadnego niebezpieczeństwa nie ma I skład szedł równo, pracą nie strwożonych tłoków. Gwizdnął w podzięce jedynie i już gnał ku kolejnej stacji. Nie mogąc pojąć pojęcia bezruchu. Śmierci. Przejęte smutkiem i żałobą rwącą serce, są rozmowy te toczące się u ślepych torów. Przestrzeniach pustych i głuchych. Zapomnianych nawet przez składy techniczne czy rezerwowe parowozy. Rozpamiętują duchy kolei, zaklęte w wygaszone semafory, czy zawalone na wpół budki dróżnicze, dni glorii i chwały. Gdy każdy dzień był wyzwaniem a noc nie była senną zmorą wytchnienia, lecz nocną zmianą warty, dla towarowych potworów załadowanych węglem. Sunęły te przemysłowe karawany przez bezmiar stepu, hen za zachodni horyzont. A teraz została ich ledwie garstka. Reszta to duchy, wspomnienia. Prędko otrzeźwiałem. Jakby mnie kto zaskoczył od pleców i schwycił nagle za ramię. Nie spałem. Mogę przysiąc. Kwadrans na czwartą. Spałem. Nie. Niemożliwe. Choć coś się zmieniło przez ten kwadrans. Otoczenie. Nastrój. Wstałem gwałtownie. Szyny grały. Równo i tak wesoło jak gdyby… To nie był ślepy tor. Ktoś odpowiedział. Usłyszał mój tęskny zawód serca. Dźwięki się wyostrzyły. Jak w bezdni ogromnej jaskini. Nagle semafor wygaszony przed laty, zapłonął zielonym światłem. Zza horyzontu pól tam gdzie tor biegł prostą strugą dał się słyszeć gwizd. Nie skrzek sroki, nie świergot wróbli. Gwizd parowozu! Szedł ku mnie całą mocą maszyn. Wracał jak wierny pies. Zagubiony i teraz odnaleziony. W majaku snu. Teraźniejszym zwidzie. Szaleństwie. Gwizdał ochoczo z piszczałek. Był już blisko. Szyny grały już takt jego kół. Słyszałem ich śmiech. Duchy wyszły do torowiska i poczęły machać stacyjnymi latarenkami nad swymi głowami. I ja podszedłem bliżej. Cyklop otworzył swe jarzące się złotem oko. Zbliżał się, pożerając odległości na słupach. Był to bez wątpienia pospieszny pasażer. Mógł ciągnąć około dziesięciu może dwunastu wagonów. Zdaje się dojrzał sygnały latarni bo przyspieszył jak chart i gnał coraz prędzej. Gdy podszedł na może dwieście metrów, wtedy poznałem. Pospieszny, który spadł z pobliskiego wiaduktu usytuowanego zaraz za łukiem szyn za moimi plecami w roku tysiąc dziewięćset dziewiątym. Wspomnienie, które żyło w szynach i we mnie samym. Znałem z wycinków gazet podobiznę palacza i maszynisty. Wysoki brunet, ogolony na gładko, nie w samej koszuli a całym przepisowym mundurze kolejowym. Pozdrawiał mnie unosząc kaszkiet w prawej dłoni, dając znak że staje. Zagrały hamulce, zaciśnięte z dużym wyczuciem doświadczonej ręki maszynisty. Para buchnęła mgielną smugą przez osłony. Komin dymił jeszcze bardziej ochoczo. A takt kół przybrał formę powolnych kroków. Skład dotoczył się ku mnie i stanął tak by ustawić mnie zaraz obok drabinki parowozu. Wsiadłem nie czekając na zaproszenie. Gdy tylko postawiłem nogi na podłodze pojazdu, maszynista, zdaje się miał na nazwisko Zebala, uściskał mnie jak druha. Czy aby nie za długo czekaliście na mnie? Wyciągnąłem zegarek i pokazałem mu go. Ach! Ledwie kwadrans na czwartą. W sam punkt. Idealnie w czas. Dokąd jedziemy panie Zebala? Jak to dokąd panie Ptaszyński. To pośpieszny do Pana rodzimej miejscowości, miasta takich jak pan, poetów i pisarzy ostałych w śnie o idealizmie sztuki. O twórcach doskonałych, formie i treści z pogranicza grozy, snu i doczesności. Zna Pan to miasto doskonale. Łzy stanęły mi w kącikach oczu. Mój kochany Drohobycz… jego sklepy, ulice i szkoła… śpieszmy panie Zebala… śpieszmy do Drohobycza… choćby i we śnie. Poetyckiej gorączce. Pociągnął wajchę i parowóz przeszył ostatni gwizd. Jeden z duchów, schodząc z toru przed sunącym składem rzucił. Tor wolny, żadnego niebezpieczeństwa nie ma. Pozdrowił nas i ruszył ku ścieżce. A my minęliśmy łuk i zniknęliśmy po wjeździe na wiadukt. Tor był pusty w obie strony. Szyny ciche i martwe. Nigdzie nawet śladu po składzie. Żadnej lokomotywy ani gwizdów. Świateł i sygnałów. Semafor zgięty prawie w pół ze starości, kruszał w zupełnej ciemni. Jedynie kruk na nim drzemał. Nie świadom wcale dziwów ślepego toru. Pusto było wszędzie i głucho. W oddali jedynie blaski miasta, zdradzały ślady życia. Na ścieżce obok toru zachrzęścił żwir. Duch zawiadowcy po spełnionej roli zagasił zbyteczną już lampę. Ruszył przez ścieżkę ku kamieniu polnemu. Usiadł na nim i z wyrazem ni to zmęczenia ni to ulgi, wbił wzrok w pusty tor. Czekając na kolejne zielone światło. Utwór pisany w hołdzie moim pisarskim mistrzom - Stefanowi Grabińskiemu i Bruno Schulzowi.3 punkty
-
jego drogą życia są myśli one otwierają okna i drzwi pokazują gdzie śpi grzech a gdzie sens dnia i nocy nie wstydzi się ich są jego codziennością która wie czego chce jego drogą życia są myśli to one uczą kochać a nie opluwać śmierci i cieni zmęczonych drzew3 punkty
-
Drzewa jeszcze oddychają upiększają sobą dzień barwnym liściem Jeszcze przemawiają niespieszno im do snu Ciągle zachwycają widzą to co my są jak poezja Drzewa to sama radość w nich nie jedno dobro się tli3 punkty
-
Picasso prześladuje mnie kobietami z tęczy i popiołu. Ich twarze pękają jak szkło, z odłamków wypływa brzydota, zalewa oczy parzy jak sól. Uciekam - ale Mona Liza nie ma już uśmiechu, tylko szum morza w ustach. Miliony głosów w kropli wody: vita brevis, ars longa, powtarza fala, która wciąż rośnie. Tonę w świetle, które boli bardziej niż ciemność. Krzyk zmienia się w krew. Krew w ciszę. I sztuka zostaje - jak sen, który nie pozwala się obudzić.3 punkty
-
jasność zaprzęgnięta do bezlitosnej walki z chandryctwem! kantaty zastępujące wszechrozbrzmiewający muzak! właśnie, pomimo, iż do Bożego Narodzenia jest jeszcze sporo czasu, przyszli do nas kolędnicy-jasełkowicze. aż uginają się, spoceni, pod ciężarem kilkudziesięcioletniej szopki. z sapaniem stawiają lakierowane skrzynisko na środku dużego pokoju. przedstawienie czas zacząć! diabełek wysuwa łuszczący się z farby, pomarańczowy język, Śmierć robi zamaszek kosą na zardzewiałej sprężynce – i pstryk! – głowa Heroda wystrzeliwuje. nieco za mocno. turla się pod komodę. raczkuję, macam. jeju! co u licha? zamiast drewnianej łepetynki – cud! – wyciągam zwinięte w kłębek... kociątko. uśmiechasz się, kochanie. w tej magii nie ma nic ponadnaturalnego – mówisz przejmując ode mnie kiciulka-dzidziulka. i dzieje się wielkie święto: moje wyżyny lekko i z wyczuciem napływają na twoją nizinkę.2 punkty
-
nasze myśli są jak wiatr bywają tu bywają tam to nasz świat nasze życie nasz kram nasze myśli to nadzieja która prawdą jest są jak skarb w nim tli się czysty sens myśli umieją się uśmiechać wiedzą co to płacz bez nich człowiek byłby ubogi jak bez płatków kwiat2 punkty
-
(Zostawiłam tu trochę ciepła, gdybyś wracał nocą) nocą wyszłam na pocztę z kocem na serce - dla ciebie w pustostanach marzną wspomnienia a ja mam fabrykę ciepła ciemno było i długo nie mogłam trafić do siebie ale w końcu wróciłam a kwiat na parapecie nadal kwitnie bo przecież niczemu nie zawinił2 punkty
-
na parapecie mojej duszy zasadziłam jasny promień i zakwitł mi - słońcem w doniczce nie opadnie mu żaden płatek i nigdy nie zwiędnie nie rozwieje go wiatr, bo wiatr powstaje z drżących liści - dzisiaj to zrozumiałam - i tylko ty będziesz wiedział, że kwiat był prawdziwy, choć z liter do ciebie2 punkty
-
Dzień dobry, Piszę tutaj, żeby się przywitać. Mam nadzieję miło spędzić z Wami czas. Piszę wiersze, naturalnie, dlatego tu jestem. Interesuję się poza tym fotografią przyrodniczą, i bardzo lubię podróżować, zarówno w rzeczywistości, jak i w wyobraźni. Nie pogardzę ciekawą książką - przede wszystkim interesują mnie wszelkiego rodzaju reportaże, dokumenty, biografie i książki podróżnicze, a także przewodniki krajoznawcze, dzięki którym poznaję różne ciekawe miejsca na całym świecie. Mój nick z kolei wziął się z pasji do sportu, bo sporo kibicuję przede wszystkim naszym siatkarzom i siatkarkom. A, właśnie, i ciągle na coś brakuje mi czasu :-) Hej hej!2 punkty
-
@viola arvensisBardzo dziękuję, to prawda, ale czasami bulwersuje i przeraża. :) Pozdrawiam. @Jacek_SuchowiczPięknie napisałeś! A ja zasiadam przed Podkowińskim, gdzie dzieci bawią się w ogrodzie – w zieleni, która pachnie latem. Żyją obrazy – masz słuszność w tym, artysta łapie chwilę, która trwa, u Chełmońskiego jesień dycha, u Podkowińskiego dzieciństwo gra. Pozdrawiam serdecznie. @iwonaroma@Simon Tracy@sisy89Bardzo dziękuję!2 punkty
-
2 punkty
-
2 punkty
-
nie cofniesz czasu ale możesz minąć zrób to wyprzedź nawet jak słońce nie wschodzi dla ciebie to tamto to cienie nie zasłonią marzeń stłuczone lustro jak klocki lego jesteś obietnicą ułożysz tą mozaikę odnajdziesz siebie sen 10.2025 andrew2 punkty
-
@Migrena To jeden z tych wierszy, po których trzeba na chwilę zamilknąć. Nie dlatego, że on onieśmiela patosem — ale dlatego, że dotyka czegoś bardzo kruchego i bolesnego w człowieku. W tej apokalipsie nie ma fanfar, nie ma dźwięku trąb anielskich. Jest tylko cisza, ta sama, od której wszystko się zaczęło. Cisza Boga, cisza człowieka, cisza po ostatnim słowie, które nigdy nie padło.2 punkty
-
bywają dni kiedy poezja mnie przeraża najczęściej w osiedlowym sklepie kupuję chleb ona pyta jaśniejszy czy ten bardziej wypieczony czuję jak zaczyna rosnąć we mnie to dziwaczne zjawisko przybiera coraz trudniejszych do określenia kształtów chleb zaczyna pożerać mnie od środka w końcu udaje mi się uciec na zewnątrz a tam lump pełen nadziei ze szczerbatym uśmiechem pan da na chleb pan da rzucam coś na odczepnego przyspieszam kroku w domu na ścianach chleb lump ja i gdzieś pomiędzy poezja1 punkt
-
Śnieg Padał śnieg, dobry śnieg. Wędrowałem po mieście. Tylko puste ulice lśnią w złotym świetle księżyca. Padał śnieg, białe światło. Wiedział, że dusza zamarzła. A dawno przestałam wierzyć, że zobaczę słońce na niebie.1 punkt
-
ty umiesz zbierać piękne słowa złote pieniążki małe szczęścia dają ci siłę czar i powab błyszcząc jak sensy w twoich wierszach :))1 punkt
-
Wsiąść do pociągu byle jakiego... Byle Na wprost, przed siebie :) Uśmiechnął mnie Twój wiersz i dobrze, a gdzieś w tle, w ostatniej cząstce jakbym słyszała Lokomotywę Tuwima :) Pozdrawiam.1 punkt
-
1 punkt
-
@Berenika97 to co bulwersuje i przeraża, to bardziej sztuczki (żeby zwrócić na siebie uwagę) niż sztuka. Tam diabeł macza pazury. Wg. mnie prawdziwa sztuka jest tak jak pisałam- porywająca, wciągająca, uwodząca, itp. W niej pióra maczaja Aniołowie i ona warta jest uwagi.1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@Migrena niech dobry Bóg posprząta ten świat, bo ludziom się nie chce, tylko głowa telefonie.1 punkt
-
Lustereczko powiedz przecie Kto jest najpiękniejszy na świecie? Ofiara czy jej kat? Czy tonący we łzach cały świat?1 punkt
-
:)potrafisz pięknie tkać słowa, znaczy to dla mnie wiele, ale pamiętaj by w poezji, nie mylić autora z peelem. :):)1 punkt
-
1 punkt
-
@Migrena Trudny wiersz jak dla mnie. Ale powiem Ci jak rozumiem - Bój nie zniszczy świata, stworzył ziemię na wieki, raczej zniszczy tych, którzy niszczą ziemię - coś jak właściciel wywali złych lokatorów. Nie lajkuję, bo nie trafia do mnie, ale byłam, czytałam :)1 punkt
-
1 punkt
-
nie jestem znawcą słucham do końca czasem się nie da wychodzę wcześniej lecz kiedy indziej wpada do ucha aby pozostać wśród ciepłych westchnień :))1 punkt
-
Wypisałam sie z jesieni, jednym słowem, zdaniem jednym i nie poddam się nostalgiom, przykrym deszczom, chmurom wrednym. Wypisałam się, bo mogłam orzeczeniem, wiecznym piórem już niestraszny mi listopad, lipiec za mną stoi murem. Wypisałam się z jesieni niepotrzebne mi kocyki, chociaż ona za mną gania, śmieję się, robiąc uniki. Wypisałam się zielenią co mi lato w oczy wkłada cnotą serca, ciepłem duszy, jesień ciosów mi nie zada. Wypisałam się, a niech tam cały wszechświat w niej utonie, miłym słowem tkam październik i ogrzewam cudze dłonie. Dobrą radę dziś dam wszystkim, jeśli nie chcesz się zjesienić, to się wypisz, daje słowo masz moc by ją w wiosnę zmienić !1 punkt
-
@Berenika97 Bereniko, nie mogę pisać za często, wzięłam sobie do serca słowa "Znalazłeś miód, jedz tyle, żebyś nie zwymiotował" Znałam dziewczynę, która dorwała się jako dziecko do rodzynek. Zjadła wszystkie jakie znalazła. I wiesz co, nie może patrzeć na rodzynki, każdą i zawsze - wydłubuje. Nie wywalam, tylko chowam - coś jak ciuszki w szafie. Po czasie niepatrzenia - wydają się jak nowe :) Uściski :)1 punkt
-
@Roma Tytuł - ciekawy punkt wyjścia. Nazywasz miłość "banalną", a potem cały wiersz jest zaprzeczeniem tego banału. Pokazujesz, że w tym, co z zewnątrz może wydawać się zwyczajne, kryje się cały wszechświat unikalnych emocji, gestów i znaczeń. Podoba mi się fraza: "mówień domówień niedomówień" - w tych trzech słowach zamknęłaś całą złożoność komunikacji w bliskiej relacji. No i to sformułowanie "lubić z tobą" jest jednym z najciekawszych i najprostszych wyznań. To stwierdzenie, że sama czynność "lubienia" – życia, chwil, samego siebie – staje się pełna i prawdziwa dopiero w obecności tej drugiej osoby. Jakby "lubienie" było wspólną przestrzenią, a nie tylko uczuciem. (czuję to prawie osobiście) Super! Pozdrawiam-y.1 punkt
-
Srebrne kosy piorunów Ścielą się nocnym niebem Który to dzień tygodnia? Chyba maj. Burza? A może raj? Życie dziś? Kiepski skecz: bez oglądania frontem tego, za czym oglądamy się wstecz. Wychodzę do dnia: "dzień dobry" - oznajmiam dumnie. Brak odpowiedzi. Głosy: "Słyszeliście?! Ktoś gada w trumnie!" Śmiało odparowuję: "I z kim te ... mono-dialogi? Diabłu możecie ogarek, a mi - szczęśliwej drogi."1 punkt
-
1 punkt
-
@tetu Dla mnie to jest wiersz o dialogu z wiecznością – człowiek pyta o swoje miejsce w świecie, a kamień (symbol trwałości) odpowiada ciszą i cieniem, ucząc, że to, co najważniejsze, nie zawsze można wypowiedzieć słowami.1 punkt
-
po wielu latach pustki – jest coś! na Ścianie Królewskiej wywieszono malunek ust. zaraz zaczęli się schodzić przeszkadzacze i ohydusy twierdzący, że to widnieje na brudnej szmacie, między wargami pewnie znalazłaby się cała paleta przeterminowanego jedzenia, a w ogóle – co to jest? jakieś takie niezgrabne i trzeba by się zastanowić, ile się kuruje, a może nawet i trzeźwieje po pocałowaniu tego. jeszcze gorsi z fałszywą pokorą palili znicze, składali pod Ścianą wieńce, niby pod pomnikiem poległego wodza. ktoś próbował banalizować, że "co w tym niezwykłego, ot – usta-symbol, nic ponad oczywisty kształt i przesłanie". inny zaś – patrzył na krwistoczerwone wargi tak długo, że aż zanurzył się w okruchu ich istoty, uszczknął sobie z formy, koloru i miękkości mały odłamek – i wpłynął w niego, powoli, cal po calu. zniknął, wtopił się w tę mistyczną Odrębność. i jest tam ciągle, bytuje w owym fragmencie, jakby był on miejscem nadającym się do zamieszkania. i słyszy głos mówiący tylko do niego przez ciszę i gwar, włókna i czerwień.1 punkt
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne