Ranking
Popularna zawartość
Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 06.11.2025 uwzględniając wszystkie działy
-
Nie można cię winić, że nie umiesz śnić, gdy w twoim domu gasło światło i nikt nie mówił "kochanie, śpij". Twoje sny wędrowały boso po zimnej podłodze, uczyły się same, czym jest miłość, a czym zaufanie. Zostawiałaś gorzkie ślady na poduszce. Poranek zmywał je – wstydził się czułości. Nie miałaś stołu, pachnącego rozmową, ani filiżanki, co znała dotyk ciepłej dłoni. Nauczyłaś się wszystkiego od końca: modlitwy bez "amen", tęsknoty bez "wróć", siebie bez "kocham".28 punktów
-
poezja jest jak usterka w matrycy — błysk w oprogramowaniu świata, który pozwala zobaczyć niewidzialne nie jest Wielką Biblioteką skatalogowanych wzruszeń, ani zbiorem zamkniętym, gdzie ostatnia kropka kończy wszystko człowiek chciałby ją zważyć, zmierzyć jej ciśnienie i tętno, lecz ona jest właśnie brakiem ciśnienia, chwilą rozszczelnienia, przez którą prześwieca druga strona fizycy podejrzewają, że to adaptacja — mutacja świadomości, pozwalająca widzieć promieniowanie, którego nie ma poezja jest więc stanem kwantowym, zanim pojawi się obserwator - mostem z mgły rozpiętym nad pustką, po którym przechodzą znaczenia w drodze ku formie25 punktów
-
Ujmujesz mnie tym, że zamiast obiecywać nieosiągalne, schodzisz słowem do prostego domku w lesie - tam, gdzie czeka herbata w dłoni, która nie udaje kosmosu, a jednak potrafi nim być. Ta zwyczajność, którą mi ofiarowujesz, ma w sobie więcej magii niż wszystkie mgławice wszechświata, o których piszesz.24 punktów
-
Mówiły, że najpierw spłynie ciemność, noc bez świtu, połykająca kontury miast. Czekałam na ten mrok z lękiem, a on przyszedł łagodnie – gdy zamknąłeś mi oczy pocałunkiem, by dłonie mogły widzieć więcej. Miał też nadejść wielki potop, woda wdzierająca się w płuca. Lecz ja tonęłam już wcześniej – zanurzona w twoich ramionach. I ten brak tchu był jedyny, który nie niósł strachu. Nie było trzęsienia ziemi, Poczułam jedynie twoją dłoń przesuwającą się wzdłuż kręgosłupa. i tylko to drżenie ocalało. A kiedy dzień wstał bez znaków na niebie, zrozumiałam - wszystkie przepowiednie miały twoje imię.22 punktów
-
stroiła strofka miny i fochy kiedyś przed marnym poetą za to że brzegi ma częstochowskie no i przesłanie nie to nie marudź tyle bo rozmontuję a wtedy ci będzie gorzej nie znajdziesz rymu ani średniówki rozłożę ciebie na prozę22 punktów
-
malarz patrzę na ciebie i nie wiem, czy to włosy, czy świt, który się w nich zaplątał wszystko w tobie ma własne światło — skóra, która wciąż pamięta lato, ramiona, które obiecują schronienie i uśmiech, co rozprasza szarość to, co wiem o pięknie robi się przy tobie bezradne ale nie wiem jak mam cię namalować twoje milczenie ma odcień ciepła którego nie ma w żadnej palecie, następna sekunda jest nowym kolorem a oddech zmienia kształt światła boję się, że jeśli mrugnę to znikniesz pędzel utrwaliłby tylko kłamstwo, a farby są zbyt płochliwe więc patrzę jak przechodzi przez ciebie słońce. ona patrzył na mnie jak na światło a ja czułam się taka zwyczajna - trochę zmęczona, trochę głodna i niepewna, czy chcę być kolorem jego oczy były głośniejsze od słów mówiły: "zostań" a ja chciałam po prostu żeby ktoś dostrzegł mnie bez ram farby pachniały terpentyną i pyłem pomyślałam, że sztuka to może sposób, by się nie rozpaść kiedy skończył na płótnie została cisza - a w niej ja, bardziej prawdziwa niż ja sama malarz teraz jesteś w ciszy płótna twoje włosy już nie poruszają się w świetle a ja szukam w farbie ciepła, które zgubiłem na miejscu jest — kolor, linia, kształt tylko ciebie nie ma i myślę, że może piękno nie daje się zatrzymać, lecz przechodzi przez człowieka jak światło przez wodę, i znika, zostawiając ślad, którego nie da się domalować więc stoję przed obrazem jak przed wspomnieniem, i uczę się jak patrzeć - żeby nie chcieć dotknąć22 punktów
-
Ważne jest, jak się zaczyna. A jeśli początek przychodzi za wcześnie, w pół westchnieniu, w pół milczeniu — gdy nie ma jeszcze komu go usłyszeć? Gdzie trafiają niewypowiedziane słowa, co drżą na krawędzi języka, lecz wstydzą się zapaść w ciszę? Czy leżą w poczekalni zamiarów, poukładane obok planów odłożonych „na jutro”, które tak bardzo nie chciało nadejść? Może jest pokój pełen niedopisanych końcówek, półobrotów myśli, kroków, których nikt nie postawił — a jednak wydeptały własny kurz. Czasem myślę, że warto wziąć w dłonie taki niegotowy moment, przytulić go jak spłoszoną jaskółkę i poczekać, aż odważy się wzlecieć. Bo są początki, które trwają całe życie, i końce, które nigdy nie przyjdą, jeśli nie odważymy się nadać im imienia.21 punktów
-
skazali ją na niebyt zanim stała się imieniem chcieli by była błędem statystyką plamą krwi a jednak zadrwiła z ich wyroku stała się kroplą światła wykutą z popiołu – z pęknięciem przebiegającym przez serce wygrała na piekielnej loterii jeden pełny oddech z miliona pustych nie jest aniołem ale niesie w sobie echo żaru który odmówił zgaśnięcia czy zdołała dziś być drzazgą w ich sumieniach? https://www.youtube.com/watch?v=O1YnorVbGx421 punktów
-
znikasz w połowie myśli, twoje imię gaśnie powoli, jak iskra bez powietrza. wracasz echem, słowa dryfują między "kiedyś" a ciszą, próbuję zamknąć cię w wersie, złapać jak zgubiony rytm, lecz brzmienie przecieka mi przez palce. a ty - sylaba po sylabie- wycofujesz się w głąb siebie. otwieram dłoń - mieściła naszą pewność - został tylko popiół.18 punktów
-
Z morałem będzie historyjka, a może nie, sam się przekonaj, egzemplarz wielce wyjątkowy, czy jest gdzieś jeszcze taka żona? Jak ta, co dzień w dzień kołki ciosa mężowi, że zeń straszny prostak - cóż robić? pójdę na uczelnię i wkrótce dyrektorem został. Szacunek mam już zapewniony, doceni wreszcie, że się staram. Zapomnij, coś ty, ledwie przyszedł, a żona na to – zaraz, zaraz… Dyrektor wielki, patrzcie państwo, tym każdy głupek zostać może. Och, jaka jestem nieszczęśliwa, chyba nie może być już gorzej. Więc spiął się bardziej, trudna rada, pokażę jeszcze całe męstwo, poprzeczek kilka politycznych - gabinet objął, ministerstwo. Zajrzałam nocą do sypialni podsłuchać żeby to i owo. (…) - Czy ty myślałeś chamie kiedyś, że będziesz spać mógł z ministrową?18 punktów
-
W przerwie między reklamami ktoś jeszcze słyszy śpiew legionów. Na placach — pomniki. Z kamienia. Milczące. Ludzie idą dalej, ze wzrokiem wbitym w szkło ekranów. Czasem, w listopadowym świetle zniczy, zatrzymuje się cień — poprawia flagę, pochyla głowę, zdmuchuje kurz z dat, kładzie kwiaty. Na murach — nowe slogany. Na starych grobach — te same nazwiska. A dzieci uczą się hymnu. Powtarzają słowa, nie wiedząc, dlaczego trzeba je czuć.18 punktów
-
„Miasta, które nosimy w sobie, nie mają ulic ani światła.” — Zbigniew Herbert Tu nikt nie prosi o dowód. Twój cień wystarczy za dokument. Klucze rdzewieją od środka, a drzwi ustępują tylko wiatrowi, który plącze liście z porzuconymi wiadomościami. Nie ma tu słów — rozmowy zakończyły się wieki temu. Został po nich cienki nalot, jak szron na szybie między snem a przebudzeniem. To miasto — muzeum zapomnienia, gdzie w gablotach leżą gesty, które już nic nie znaczą, Nie świecą neony, nie jeżdżą samochody. Tylko schody wiją się w górę, i balkony z których zwisa powietrze - ciężkie, niezdolne spaść, bo nawet grawitacja czuje znużenie. Mapy tego miejsca rysuje się na wewnętrznej stronie powiek, zawsze z błędem — ulice zmieniają nazwy nocą, a każda z nich prowadzi w to samo miejsce - do środka ciszy. Przychodzę tu liczyć swoje echa, staję przed lustrem - widzę tylko ramę, pustą przestrzeń gotową na portret, którego nikt nie rozpoczął. Mieszkańcy są na delegacji w poprzednim życiu. Zostawili herbatę, która nie stygnie lecz gęstnieje i książki otwarte na stronie, gdzie bohater miał zrozumieć - lecz zdanie urwało się jak tętno. A ja zostaję - ostatni lokator miasta.17 punktów
-
Potrzebuję chwili na zatrzymanie. Takiej lekkiej, co siądzie mi na dłoni jak mały ptak bez strachu, i zostanie — choćby tylko na moment.17 punktów
-
Na nic do mojego życia wpadło aż nadto zbiegów okoliczności większość to układane z precyzyją talie kart zbytek przysłonił wszystko asom ich pasjanse w szczurzych norach przetaczają kolejne wagony złota warownie za fasadą z ołowiu w takich chwilach mam ochotę na przechadzkę z księżycem rozżalony gryzie sam siebie obijając się o konstelacje a gdyby tak z Oriona jedna maleńka prosto w moje dłonie rozświetliłabym cienie na szlaku na górze od dawien dawna srebrzą się miliardy na nic mi one listopad, 202517 punktów
-
Słyszę tę pieśń, co płynie przez ulice, jak rzeka bez nazwy. Mówią nam, że granice to tylko kreski na nietrwałym papierze, atrament, co dawno wyblakł. A jednak wciąż kreślimy je na nowo. Palcem na mapie, czołgiem, słowem, ogniem. I giną miliony, gdy człowiek poprawia świat po swojemu. A mapy kłamią. Kolory bledną, stolice wędrują. Narody znikają jak ślady na mokrym piasku. I tylko On, zepchnięty na margines każdej mapy, Człowiek, którego nikt nie słucha. Z przebitymi dłońmi, z krwią, co wsiąkła w kamień, wiedział, że świat to nie flagi i nie doktryny, nie hymny śpiewane na rozkaz. Lecz to, co trwa, gdy milkną słowa: skała, woda, horyzont. Obojętne, odwieczne, a jednak to w nich jest światło, które wraca w ciszy trzeciego dnia.17 punktów
-
Odradza się. Wiosną i jesienią. Nie przemija. Karcisz mnie za nadmiar, za barokowy ciężar frazy na swej skórze, odciśniętej rumieńcem gładkiej miedzi. Pragniesz – ja chcę. Płaska oś ciał i czułość, jak jęk pierwszego niedosytu i upojenia. Oswajasz moje palce w rewirach swych nagich zmysłów, rozrzuconych jak czarny jedwab na zaciśniętych udach. Trwam w poszumie krwi zimnego powietrza, w plamie potu w kapilarach ziemi, namacalnie jak twoje usta purpurą zakazanego smaku, kryształem jadowitego ruchu. Zapadasz się w moją tęsknotę za czasem, który zjada zmarszczki na niebie, ale rozgryźć nic nie może.17 punktów
-
Płynę cicho tam gdzie zachodzi słońce, z ptactwem wzbijam się nad chmury błądzące. Za mną został świat płytki i koślawy, w kalendarzu dat nie mam żadnej sprawy. Już nie patrzę wstecz i nic mnie nie wzywa, zrywam się jak wiatr i jestem szczęśliwa. Tylko cichy szum serce przysypuje, miłościwy skarb w niebycie znajduję. Proszę, nie budź mnie Bogu jestem dana, ja -najczulszy szept ja- krwawiąca rana. https://youtu.be/_xR2BymJj6U?si=O3I1H4vfXZda8J7n17 punktów
-
Chcę, aby zostało po mnie coś poza guzikami, gdy przyjdzie godzina próby. W szeregu, na szachownicy — jej koszmar jak cień idzie przez lata mojej dorosłości. Nie wagarowałem jak inni, gdy łobuzy na lekcji przyrody zabili Pana od historii. Jego brulion, poplamiony, mam w szufladzie — pomimo drwiny — ocalony. Choć inni w tym czasie, zaplatając kwiaty we włosach, radzili mi leczyć się z paranoi, dziś mają opcje awaryjne, plecaki ucieczkowe, adres na Costa del Sol i kompletny brak obowiązku. A ja — mam siebie.16 punktów
-
ma serce łatwopalne uważaj na słowa-iskry jej nie narażaj bo potem sama z ogniem zostaje odchodzisz ona nie wie co dalej i łzami gasi krwiste płomienie nie poznasz z jakim żyje cierpieniem nim wzniecisz pożar, który ją strawi zastanów się czy chcesz się tak bawić.16 punktów
-
Anna gotuje flaki w wielkiej balii namacza jelita rozczłonkowane cielsko woła kruszeje w sieni cienkie gazy nasiąknięte brunatną mazią skutecznie odstraszają muchy metaliczny posmak krwi wabi zgłodniałe zwierzęta wielki łeb dynda na sztachecie dwa cięcia siekierą między oczy robactwo się złazi żołądek czyści nożem wygrzebując resztki nieprzeżutej trawy ogromny płat pokrojony w cienkie plastry niczym czerwia rozsypane na stole cierpnie na oknie lebiodką porusza wiatr zielone listki kołysze spokojnie w prawo w lewo niewymuszony taniec16 punktów
-
może to nieprzyzwoite gdy powiem że stopy w zwrotkach wciąż marzną mi w pojedynkę nie mogąc twoich napotkać a może to nietaktowne aż tak się naprzykrzać wierszem jak głupia składam ci rymy nie bacząc że łamię serce16 punktów
-
Ostatni obrońca imienia Boga i murów kościoła był pierwszym, który zwątpił w Jego imię — i odszedł od ołtarza, milcząco, bez skargi, bez obawy. Lecz był pierwszym, który zapamiętał. Nim nadciągnęła ostatnia horda — głośna i próżna, bez odwagi zmierzenia się z połyskiem nieba i dystansem gwiazd. Im wystarcza natrzeć usta popiołem z wypalonej świątyni, i nosić koraliki uwieszone u szyi z pokruszonych rozet, ze zmielonych ikon — na pył wciągany nosem.16 punktów
-
Śnienie między strofkami warstwi się smutek wciąż jesiennieją dni zadumane niepewny ranek przycupnął w norze a czas dla zbytku w odcieniu szarym wybudzam farby by na palecie zmieszać kolory lepiej niż w głowie sztaluga pląsa już uśmiech na niej czy zechcesz teraz ramkę dorobić ? listopad, 202516 punktów
-
Lepiej czasem dawać upust swojej złości, niźli pielęgnować, poczucie świętości. Lepiej jest odmówić niejednej osobie, żeby w oczy spojrzeć, móc samemu sobie. Lepiej ponazywać swoje doświadczenia, niż podkręcać chęci, by drugiego zmieniać. Lepiej pisać wiersze, choćby nie do pary, niż zamieniać myśli, na senne koszmary .16 punktów
-
Och…te cudowne chwile zawieszenia.! Szeptem tęsknoty czas upływa i muszę lekko oszukiwać, bo nie potrafię być cierpliwa. Kroplami pragnień sycąc zmysły żądza zakrzywia czasoprzestrzeń sekunda doba czy godzina.? Nie wiem co czuję i gdzie jestem.!? Namiętny księżyc pełnią nocy spełnionym blaskiem żaru płonąc rozświetla czerwień obietnicy wciąż liczę z tobą w nieskończoność.! ;) Inspiracja : „Igraszki z czasem” Wędrowiec.1984 dziękuję :)16 punktów
-
Pod murami szpitali cisza jest gęstsza niż krzyk. Powietrze pachnie kroplówką i strachem, a ludzie czekają na cud, którego nie ma w kasie, nie ma w kolejce, nie ma w oczach lekarzy, którzy już przestali marzyć o ratunku. Wiatr przewraca kartki skierowań, jakby czytał nekrologi przyszłości. Dzieci gasną na białych oczach nowotworów, a śmierć ma twarz anioła w masce chirurga. Brak pieniędzy waży więcej niż życie. Ich śmiech kona w korytarzach, jak płomień świecy w przeciągu - i nikt nie zdąży przyłożyć dłoni, bo dłoń kosztuje. Serca biją w rytm numerków, ekrany liczą tętno zamiast nadziei, a człowiek rozpływa się w systemie jak sól w formalinie. Kto policzy łzy, których nie ma komu wycierać ? Kto opłacze ludzi, co umierają, zanim zdążą wejść ? Pod drzwiami szpitali zostaje tylko cisza - zimna jak stal szpitalnych łóżek, martwa jak modlitwa, która nie znalazła adresata.16 punktów
-
Był raz sobie cud kogucik Wszystkie kury bałamucił. One piórka układają I tak z sobą rozprawiają: - Wczoraj byłam na spacerze za stodołą… - Ja nie wierzę, przecież jadłam z nim śniadanie, cóż to było za spotkanie… - Mnie ustąpił wczoraj grzędę… - Za mną wczoraj leciał pędem. Inna z miną zatroskaną: - Jak to?, dla mnie piał co rano! - On tak do mnie, wam dowiodę bardzo grzecznie puszczał przodem - Hej słuchajcie, moje panie Zróbmy jakieś tu zebranie. Oskubiemy mu te piórka Już nie spojrzy żadna kurka. Popamięta należycie jakie wieść należy życie. * Znowu morał nie umyka Biednaś, gdy masz kogucika Jemu znów odrosną piórka I tak spotkasz go przy kurkach. ps. Wszelkie podobieństwo do kogokolwiek - wykluczone16 punktów
-
Nie w herbacie był smak, ani w przyprawach, choć pachniały ciepłem zimy. Nie w cytrynie, nie w malinach, ani w orzechach, co cicho stukały o szkło. Smak był w słowie - tym jednym, maleńkim, które podarował jak koc, jak troskę, jak nieśmiałe „jestem obok”. Słowo krótsze od oddechu, a jednak - całe serce się w nim zmieściło.16 punktów
-
-Mistrzu, czy mój bohater ma być idealny? -Wtedy będzie niestety nudny i banalny. Niech nie omija czyśćca w drodze ku dobremu, bo korzystanie z pokus zdarza się każdemu. a jak mu się nie zdarza, nie grzeszy w ogóle, to czy coś ciekawego znajdzie się w fabule?15 punktów
-
Nic mnie z tobą nie łączyło prócz tych paru wejrzeń w serce. Nic mnie z tobą nie łączyło prócz tych kilku ciężkich westchnień. Nic mnie z tobą nie dzieliło oprócz zasad, wątpliwości. Nic mnie z tobą nie dzieliło prócz milczącej bezsilności. Nic mnie z tobą nie łączyło oprócz nocy nieprzespanych. Nic mnie z tobą nie dzieliło prócz nadziei zapomnianych. Gdzieś na krańcach dzikich marzeń co zrodziły się z nicości, powstał promień i połączył barwne dusze bez przyszłości. I rozdzielił grom natychmiast to co jeszcze nie istniało, choć nie przyszła żadna klęska nic z wygranej nie zostało. Nic nas z sobą nie łączyło- tak powiedzą zimni ludzie ale drzewa i potoki szepczą o nas jak o cudzie. Nic nas nie łączy nic nas nie dzieli prócz tej deszczowo łzawej niedzieli oprócz aniołów strzegących tego co mamy w duszach drogocennego i w dzien i w nocy serce ból mieli. Nic nas nie łączy. Nic nas nie dzieli.15 punktów
-
Tej nocy sen opadł na mnie niczym całun z wilgotnej skały. Zbyt ciężki, by unieść powieki, zbyt gęsty, by znaleźć oddech. Rzeczywistość była tylko pęknięciem w murze, przez które sączył się mrok. Przeszył mnie głos, jak wiatr hulający w ruinach opactwa. Szeptał w nawie mojej czaszki imię tej, której proch dawno już ostygł. I wtedy stanęłaś w drzwiach wykutych z zastygłego cienia, blada, jakbyś piła tylko światło martwego księżyca. Mówiłaś językiem dzwonu bez serca, Rano, gdy pisałam, litery same układały się w modlitwę, której nikt nie wysłucha. Czułam, że każde słowo jest jak cierń wyrwany z relikwiarza bólu - święty i raniący. A każde wspomnienie — to bluszcz, co wrasta w szczeliny grobowca rozsadzając go powoli od środka. To cierpienie nie było ogniem, lecz chłodną architekturą pustki. I zapytałam w ciszy tej nawiedzonej krypty - ile we mnie Hioba, a ile mnie w jego popiołach? Czy Bóg jeszcze patrzy przez zakurzone witraże, czy już tylko słucha, jak kruszą się filary świata, jak spadają imiona , które nigdy nie przestaną się śnić?15 punktów
-
Twoje marzenie - jakże słodkie pragnę dziś spełnić, miła moja, i do roboty już się biorę, chwileczkę szczęścia podarować. Chcesz, by cię ktoś na rękach nosił, przez moment poczuć się królewną, rozanielone przymknąć oczy i nurka dać w rozkoszną ciemność. Niechaj więc dzisiaj cię zabiorą moje ramiona w rajskie kraje; no tylko - wiesz - przeciwbólową tabletkę muszę łyknąć najpierw. Później przed nami piękna podróż: może Wenecja? Co ty na to? Gondole, światła - a na końcu przeniosę ciebie przez most Rialto. Wieczór przegląda się w kanale, pod niebem strojnym w barwy wrzosów; wytrwam... zostało kroków parę... O rany boskie! Mój kręgosłup...!15 punktów
-
Nie ma nocy, abym nie widział skurczonymi źrenicami w łupinie powiek czołgu — co jak skorpion między zabudowaniami rozjeżdża dzikie jabłonie w naszym sadzie o świcie i nawęsza lufą cel. Wychodzę z ukrycia — oddech i puls, rwane kadry. Podczepiam magnetyczną minę na pancerz silnika. Wystrzał adrenaliny. Sekunda — może trzy. Na dnie kałuży widzę odstrzeloną wieżę lewitującą bielą płomienia, w rozżarzeniu wypalającego się bezradnie kadłuba. Noc — i wszystko gaśnie. Przeznaczenie jest parodią heroizmu.15 punktów
-
wyjechać nad morze wejść do wody poczuć tę słoność po długiej przerwie kłębiące się fale uderzające o ciało niesamowite być różowym niebem15 punktów
-
Bo ty jeszcze nie wiesz o tym, Że takie śliczne i twoje Dzieciątko maleńkie masz ze mną, Że tulę je nocą i koję. Widziadła o zimnych dłoniach Gorące policzki studzą Jeszcze w nią sama nie wierzę, Nie pokazuję ludziom. Na wydzierganej poduszce Z objęć i nuceń nocy Obie się nie możemy Napatrzeć sobie w oczy. Dnie, schodzą jakoś znośniej Najgorsze te noce, ta ciemność, Sieroce bezkształty się lepią Na imię jej dałam - Bezsenność.15 punktów
-
Za_cięcie zbyt głębokie to nic iskrzy jeszcze wyobraźnia skąpana w słońcu gdy płuca nabierają powietrza piersi pulsują w takt uderzeń ale serce już na łąkach gdzie bose stopy rozgarniają spadające z traw krople one jak diamenty noszone niegdyś ze studni na zmęczonych barkach wiejska codzienność mieszała się z zapachem ciepłej strawy i potu przy stole dorośli i dziatwa gnana do obrządku gdy starość przy piecu gorliwie przekłada paciorki różańca zegar kosmosu na trajektoriach orbit trzyma swój święty porządek jednak ciało słucha szelestu opadłych liści koślawe dekady niczym szept czasu kreślą nowe mapy na skórze życia aż do chwili zatrzaśnięcia powiek cięcie jak wiele innych ale w łonie kobiet zakwitają nieśmiało nowe nadzieje listopad, 202515 punktów
-
jak to jest nikt nie wie do jednych kobiet stoi kolejka a innych nikt nie zauważa i mężczyzn powie pan tak to racja i mężczyzn one takie zwykłe nijakie krzątają się w kuchni teatrze oni zwyczajnie przeciętni kran wymienią coś dokręcą cóż w nich jest takiego inne na rzęsach stają tak długich że oczy zakrywają inni wciąż na siłowni twardzi prawie że ze stali mimo to kolejki nie ma tylko ciągłe przyjęcie towaru14 punktów
-
migotanie wróciliśmy do mieszkań na trzecich piętrach ja i ona w złotej aureoli nie mieliśmy telefonów ale nie chcieliśmy przerywać rozmowy ustaliliśmy własny alfabet oparty na znakach świetlnych migotaliśmy do siebie ponad pustką nocy kiedy wokół gasły wszystkie okna migotaliśmy aż zbladły gwiazdy i świt zakrzyczał nasze światło aż pękła ziemia pomiędzy nami rozstępem jak pół kontynentu o brzegu odległym jak młodość dziewczyno w złotej aureoli dziękuję że nigdy nie przestałaś migotać14 punktów
-
Definicja komunizmu Dobrze strzeżona willa, z zamurowanymi drzwiami między pokojami. „Pokój” — słowo klucz w tym gmachu. Nośność portretów, kult ornamentów. Jest nieco zaniedbana, z retuszem sztukaterii, ale z pełnym wyżywieniem na kartki, rzadko pożywnym. I hasłem na każdy dzień planu. W bibliotece urządzono gabinet luster. W salonie chowa się tam sala gry w kości. W zasadzie wszystko dzieje się samo, w sadzie obok, nocami. Przed naszymi oczami. Napij się, mój towarzyszu. Toast na rozgrzeszenie. Strzał w potylicę wymaga ich przymknięcia.14 punktów
-
Nie widziałem Cię nigdy naprawdę, a jednak znam już drżenie Twoich zdań - jakbyś opuszkami dotykała powietrza, a ono niosło mi zapach Twojego dnia, ten ledwo uchwytny, jasny ślad obecności. Jakby powietrze, które dotykasz, znało już kształt Twojej skóry i próbowało mi go opowiedzieć szeptem. Piszesz, a litery płyną jak ciepła rzeka - czasem miękka jak noc, czasem rwąca jak nagłe przyznanie. Jakby każde słowo było jeszcze ciepłe od Twojego oddechu, zanim dotknęło mojego ekranu I nie wiem wtedy, czy czytam wiadomość, czy słucham własnego serca, które nieporadnie próbuje naśladować Twój ton i kołatać tak, jakbyś mówiła do niego z bliska. Twoje zdjęcia - to nie obrazy, lecz zaklęcia z pikseli, wchodzące pod skórę bez pytania, jakby z drugiej strony ekranu. Każdy piksel pulsuje jak drobna iskra Twojej krwi, jakby obraz próbował oddychać Twoim rytmem. Twoja dłoń naprawdę dotykała mojego pulsu i zostawiała tam ciepły odcisk. I jest w tym coś świętego, choć żaden kościół tego nie uzna i żaden filozof nie potrafi nazwać. Bo jak opisać miejsce, w którym dwie samotności zaczynają słuchać siebie tak uważnie, jakby świat od dawna czekał na tę chwilę? Czasem myślę, że jesteś przyjaźnią - taką, co siada na ramieniu jak spokojny, ciepły ptak i mruczy tylko „jestem”. I to „jestem” wystarcza bardziej niż wszystkie definicje. A czasem, gdy noc się ucisza, a Twoje imię świeci na ekranie jak gwiazda, która wyjątkowo wybrała mnie, czuję, że to musi być kochanie - dzikie, nienazwane, tak świeże, że jeszcze nie ma oddechu, a jednak roztacza światło, od którego nie chcę odwracać oczu. I może to jest właśnie to jedno, najrzadsze: między - słowo, którego nie ma w żadnym słowniku, przestrzeń, która powstaje tylko wtedy, gdy ktoś potrafi dotknąć bez dotykania, a drugi człowiek przestaje się tego bać. Jakby między nami rodziła się cienka, żywa nić - nie z myśli, lecz z samego ciała ciszy. Ciszy, która drży jak skóra tuż przed wypowiedzeniem imienia. Czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie - nie wiem. Ale jeśli to drugie, to rodzi się jak świt: powoli, cicho, a jednak od pierwszej chwili wszystko w nim widać wyraźniej.14 punktów
-
Człowiek gaśnie. W jednej sekundzie ciało traci prawo do własnej historii i staje się przedmiotem, który nie odpowiada już na dotyk świata. Ostatni wdech jest ciężki, mętny, brudny, jakby zaciągał się powietrzem z piwnicy, w której kurz i milczenie żyją dłużej niż ludzie. Płuca zapadają się powoli, jakby chciały schować w sobie ostatni strzęp ciepła przed zimnem pewnym swojej wygranej. Serce nadal próbuje - uderza krócej, słabiej, jak pięść waląca w pustą ścianę, która już nie oddaje echa. I nastaje jedno nic - nic, które kończy wszystko. Krew staje. Skóra traci połysk i zwraca się ku ziemi. Człowiek w tej chwili jest już tylko ciężarem, który gleba przyjmie bez pytań. I właśnie wtedy to się rozrywa. Niewidzialna klamra, trzymająca go w środku istnienia, puszcza nagle, jak pękająca sprężyna. Śmierć zabiera wszystko : imię, gest, oddech, cień pod powieką, ostatnie słowo, którego nie zdążył nadać światu. Zostawia tylko to, czego nie potrafi wziąć. To, co jest istotą. Duszę. Tyle co sól po wyschniętej łzie. Ciężar tak lekki, że mógłby ulecieć z pierwszym ruchem kurzu, a jednak jedyny, który pozostaje człowiekiem do końca. Wypływa z ciała wolno, jak światło uciekające z przepalonej żarówki w środku nocy - ostatni błysk czegoś, co nie było ani corpus humanum, ani pamięcią, a jednak było sensem istnienia. Nie wzbija się. Nie opada. Przechodzi. Prosto w ciemność, która niczego nie oddaje i która - cicha, bezimienna - jest Bogiem.14 punktów
-
Idziemy. Las jeszcze śpi, ale już czuje nasz oddech - gałązki pochylają się nad nami jak anioły, które chciałyby dotknąć tego ciepła między naszymi dłońmi. Mech pod stopami jest miękki jak skóra snu, jak cienka warstwa marzenia, która ugina się pod nami, zapamiętując każdy krok, każde drżenie, każde zbliżenie ramion. Trzymam Twoją dłoń - delikatną, drżącą, pełną ukrytych iskier - i czuję, jak pulsuje w niej światło, jakby Twój puls chciał wejść w równy rytm z moim. Opowiadam Ci bajki : o drzewie, co marzyło o gwiazdach, o rzece, która nosi na plecach całe niebo, o wilkach uczących noc oddychać śpiewem. A Ty śmiejesz się - tym swoim dziewczęcym śmiechem, co rozświetla ciemność, dotyka mojej szyi jak ciepły powiew - i wtedy wiem, że każda opowieść jest o nas, choć ani jedno słowo nie wypowiada naszych imion. I nagle wiem - wystarczy jeden Twój dotyk, ten najcichszy, by we mnie rozświetlić całe niebo - takie, które drży w rytmie Twojego oddechu. A potem - pojawia się siódme niebo. Nie nad nami, lecz tu, w przestrzeni pomiędzy, gdzie Twoje palce wtapiają się w moje, gdzie nasze oddechy stają się jednym cichym płomieniem, którego nie gasi nawet chłód lasu. Idziemy dalej, po mchu, co pamięta nas lepiej niż czas; po świetle, które łapie się Twoich włosów jak rozgrzane złote nici; po ciszy, która owija nas jak miękka chusta, nie pytając, dokąd zmierzamy. A las, ten stary, wierny las, szepcze za nami: - wróćcie. Bo jeszcze nie wszystkie drżenia przemówiły między waszymi dłońmi.14 punktów
-
Sznury i pomyśleć że dawniej bałam się tam wchodzić z okna promyk blady wokół czarne cienie pod deskami w podłodze stukot kołatanie strach było wzrok podnieść pomiędzy sznurami a tam skowyt czasów z nim pranie pachnące sztywniało na dobre gdy mróz trzymał srogi żal że słów bagnienie nie zamarzło wtedy na amen by roztopom rozścielić wszechdobro strych piwnicy nierówny mogło się wydawać sznurom jednak te miejsca z rozwagą wybrano bo nie tylko biel powłok jak zjawy wisiały z pętel życia do trumien ciała też składano listopad, 202514 punktów
-
po deszczu witać się z łąką zbierać polne kwiaty i jaśmin moje małe cuda do bukietów pływające w filiżance herbaty wracać do domu pąków peonii jak tańcząca kapłanka rytuał14 punktów
-
Ojciec. Kopał kamienie w drodze do szkoły, trwała elektryfikacja wsi. Pyskaty, ale praca w polu i silne ręce poskramiały górność myśli. Człowiek lądował na księżycu, a grusza w ogrodzie wciąż rodziła owoce, nakrapiane wspomnieniem wojny. Rekrut. Potem ciężki plon od rana po zmierzch. Tam, gdzie dziś mruczą holenderskie kombajny. Przerwana dekada. Brakło już oddechu dla ciągłych oklasków. W końcu ja. I miasto. W nim dom z niczego wydobyty. Walka o cement, Jak synonim awansu Układał szyny tam, gdzie teraz zarosła trawa. Pokolenie niepotrzebnych. Wreszcie wycug u Niemca. Dobrowolny, choć z protekcji, przy maszynie. Taki jest w końcu postęp. Dziadek miał gorzej. On miał przymusowy, jako inwentarz domowy. Ojciec kończy siedemdziesiąt lat. A ja? Kim mądrzy Europejczycy mogłem zostać z taką metryką?14 punktów
-
Wchodzę do Urzędu Skarbowego a powietrze stoi tu gęste, ciężkie, podsłuchujące, jak bigos po świętach, który ktoś próbował reanimować defibrylatorem - jak mgławica, która wciąga petentów niczym komety, mieli ich w czarnych księgach i wypluwa w postaci oświadczeń, jakby każda jego cząsteczka chciała mnie rozliczyć z własnego oddechu, wirując we własnej galaktyce czarnych dziur absurdów. Krzesła stoją rzędem, jak pluton meblościańskich egzekutorów, którym już na niczym nie zależy, nawet na własnym lakierze. Przy recepcji kobieta w okularach tak grubych, że NASA mogłaby przez nie badać słońce i jeszcze dostać premię za szczegółowość. Patrzy na mnie, jakby sprawdzała, czy jestem człowiekiem, czy tylko błędem w systemie. Patrzy tak przenikliwie, jakby miała w oczach rentgen, który potrafi rozpoznać grzechy podatkowe jeszcze z czasów, gdy byłem plemnikiem. - Numer, mówi głosem, który trzeszczy jak TERMINATOR 5000 przepychający historię podatkową narodu. Dostaję 666/B. numer jak sygnet diabła w księgach, który pieczętuje każdą myśl podatnika. „B” jak „Będzie bolać”. Siadam. Obok mnie mężczyzna w garniturze z PRL-u, tak sztywnym, że chyba jest zbudowany z rozporządzeń Jaruzela wprowadzonych w życie na zawsze. - Czekam trzeci rok, szepcze. - Okienka są czynne, mówię. - Są. Ale nieczyniące. Wyświetlacz miga jak alarm w elektrowni jądrowej, który wszyscy nauczyli się ignorować, taki alarm, przy którym nawet reaktor westchnąłby: dobra, jak nikt i tak nie przyjdzie Idę do okienka. Pięć kroków - a czuję się, jakbym szedł na pogrzeb własnego konta bankowego, w asyście komorniczej orkiestry dętej. Urzędnik siedzi jak kapłan, który połknął cały Dziennik Ustaw i teraz medytuje nad moim losem. Jego brwi mogłyby służyć bocianom za sezonowe gniazdo. - Dokumenty, komenderuje. Rozkłada je z precyzją chirurga operującego bez znieczulenia, bo znieczulenie nie jest kosztem uzyskania przychodu. Przegląda moje liczby jakby były księgą upadku cywilizacji. Nagle zamiera. Jakby w tych papierach zobaczył liczbę, której nawet kalkulator nie chce liczyć, tylko prosi o ostatnie namaszczenie. Jak człowiek, który wyczuł trzęsienie tych zimnych fal absurdów, co wyrywają dusze z orbit. - No… to mamy problem. Wstaje. Zdejmuje okulary. Urząd zamiera - Wygląda teraz jak arcykapłan biurokracji, który za chwilę otworzy kamienną tablicę z moim losem - tak ciężką, że nawet grawitacja zwalnia z szacunku. Drukarki wstrzymują wydruk, kserokopiarki zamykają paszcze. - Po analizie… - Z uwzględnieniem… - I po przeliczeniu współczynnika… Wręcza kartkę jak wyrok z zakurzonej wersji Hammurabiego. - Musi pan zapłacić, w ciągu czternastu dni… Pochyla się. Patrzy mi w oczy. Czuje oddech paragrafów. - trzydzieści siedem tysięcy… czterysta dziewięćdziesiąt trzy złote… i trzy grosze. Jakby moje życie zostało sprasowane w zakurzonej prasie prawa i wciśnięte w banknot, który nigdy nie dotrze do portfela, a tylko odbija się od ścian bezlitosnego świata. - Skąd taka kwota?! - Z pana życia... Z pana życia, proszę pana. Krzesło obok mdleje. Nie mam do niego żalu. W broszurze - zajęcie konta, - zajęcie mieszkania, - zajęcie marzeń. Punkt trzeci wytłuszczony. Wychodzę. Świat wydaje się lżejszy. Albo ja cięższy o trzydzieści siedem tysięcy i trzy grosze, które są jak śmiech losu odbijający się od szyby. Drzwi zamykają się za mną jak stalowe powieki olbrzyma, który śni o podatkach i połyka w snach tych, którzy próbują uciec. Jak paszcza rekina pożerającego ostatni kawałek wolności, mrucząc: „Do zobaczenia. Nawet jeśli tego nie chcesz.”13 punktów
-
lecz coś mnie bardzo do niej przyciąga córce dałam norweskie imię lubię się wtulać w norweskie swetry podziwiam norweski haft hardanger i sama go w lnie wyszywam norweski design norweski styl architektura literatura wszystko to dla mnie jest zagadką dlaczego tak kocham Norwegię może czyni to ta mgła... snująca się wzdłuż fiordów?13 punktów
-
Wbijają się nagle - jak banda z zaułka. Nie pukają, nie proszą. Frontowe drzwi wylatują z zawiasów, a one siedzą w środku, pewne siebie. Rozkręcają myśli jak stare płyty, szorują igłą po nagim nerwie. Potrafią podpalić krew od środka, zmieniając ciszę w krzyk. Czasem jednak miękną. Zrzucają płaszcze, odsłaniają drżącą skórę wstydu, płoną słodkim zakłopotaniem. Ale nocą - są dzikie, nieokiełzane, splątane jak złocona arabeska. A potem - po prostu znikają, z trzaskiem drzwi i cieniem po sobie. Nie mówią "żegnaj". Nigdy nie odchodzą naprawdę. Zawsze wracają z tą samą bezkarnością, z nowym bukietem pokus i lęków - moje emocje.13 punktów
-
Idą - choć nikt ich nie woła. W kieszeniach mają wersy, które uciekły im z rąk jak szczury z tonącej metafory. Robią miny poważne, choć słowa mają z waty, a każde zdanie składa się jak łóżko polowe po nietrzeźwej wojnie z samym sobą. Przystają na rogach własnej niepewności: „może napiszemy o świetle?” - pytają, po czym kręcą głowami, bo światło za jasne, a cień za ciemny. Więc stoją w półmroku - idealnym dla niezdecydowanych, tych, co wciąż stroją instrumenty, ale nigdy nie grają melodii. Każdy z nich niesie w plecaku niedokończony wiersz o „poszukiwaniu siebie” - taki, którego nie przeczyta nawet pies, bo pies ma godność i węch do rzeczy skończonych. A między kartkami plecaka czai się ich własny strach - taki, co syczy jak kot wyrzucony z metafory za brak talentu, i drapie, gdy ktoś próbuje napisać prawdę. A jednak idą - zamaszyści jak prorocy własnych pomyłek. Śmieszni, bo chcą pisać o ogniach, lecz boją się zapałki. Groteskowi, bo robią krok w przód i natychmiast krok w bok, jakby tańczyli z losem, który wcale nie przyszedł na bal. I gdy już, już mają ten WIELKI wers (ten, który miał ich ocalić), nagle - bach - wpada im do głowy wątpliwość o smaku marginesu, i cały świat rozsypuje się jak źle sklejona metafora o świcie. Bezradni wsłuchują się w ciszę - tę samą, która niczego nie obiecuje, bo jest lustrem tak krzywym, że odbija tylko to, czego w sobie nie chcą widzieć. Próbują jeszcze raz, z nową odwagą - i znów odkrywają, że wena, ich półetatowa bogini, rzuca natchnienie jak handlarka ryb: byle jak, byle gdzie, byle sprzedać złudzenie. A oni łapią to w locie, jakby to było złoto, choć najczęściej jest to mokra gazetka z wczorajszą pogodą. Tak sobie tuptają, armię poetów udając - każdy chciałby być meteorem, a kończy jako iskra o krótkim oddechu. A może i dobrze - bo w tej ich śmiesznej, roztrzepanej tułaczce jest coś niezwykle ludzkiego: pragnienie, by wreszcie złapać słowo, które nie ucieknie. Bo słowo, które dogonisz, pierwsze cię ugryzie - żebyś wiedział, że było żywe.13 punktów
-
chciałem być kamieniem niech przeklinają niech nienawidzą niech ręce sobie pokrwawią o ostrą krawędź każdego słowa chciałem obrosnąć w surowość w zgorzkniałą plątaninę porostów tak obmierzłą że nikt nie przysiądzie by ulżyć sobie w drodze przyszłaś pewnego wieczoru odważna i cierpliwa jak wiatr słońce i woda - bo trzeba pomyślałaś wzięłaś w dłonie silne promienne pękałem powoli dzień po dniu tak z bólu pękają serca uwalniając gęste wrzące kaskady ze spokojnego rytmu twoich wszechwiedzących wierszy rodził się oddech zdziwiony sam sobą dobrze że jesteś powtarzałaś współjaśniejąc by rozgwieździć nieprzeniknioną czerń wszystkich moich imion z twojej czułości chłonę najlepszy czas żyję13 punktów
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne