Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 20.10.2025 uwzględniając wszystkie działy
-
Matkom trudno opiekować się zmarłymi dziećmi. Nie bardzo wiadomo, jak się za to zabrać, co teraz zamiast drugiego śniadania i pocałunku w czoło na dobranoc. Rosół w chorobie to wypielona rabatka, białe kwiatki w wazonie, w zniczach żywy ogień, co więcej, co więcej dziś te matki mogą… Matki jak to matki krzyczą w pustych pokojach, że mają tu natychmiast wrócić i posprzątać czekające na nie z pretensjami klocki. Że jak tak można było – rozrzucić i odejść… Matkom trudno opiekować się zmarłymi dziećmi.8 punktów
-
Nie_moc jak paź królowej ulega metamorfozie w rudobrązach liści odpoczywa lato ja razem z nim i na przekór datom każdego roku nasadzam rośliny by pielęgnować złotodiadem jesieni gdy ognik szkarłatny szepce o słońcu rokitnik wraz z trzmieliną pospolitą oblepia gałązki tonacją pomarańczy przy domu pnące róże i krzewy irgi zamieniają się w czerwienie zachodu zbłąkana ćma szuka w nich światła przewrotnik ligustr po bieli kwitnienia chłodom zostawia czarne owoce lubią je kosy - a ja rozskrzydlam się przy fioletach pięknotki w której wiatr gra Szopena na strunach pajęczyn milknie aparat by nie spłoszyć chwili październik, 20257 punktów
-
to czas po końcu wszystkiego. Nie było światła. Nie było też ciemności - bo nie było już nikogo, kto mógłby ją nazwać. Tylko pył, drżący w oddechu nicości, szukający formy jak dziecko, które nie zna jeszcze swojego imienia. Z resztek spalonego Boga unosiły się iskry. Nie miały celu, tylko pamięć. Z tej pamięci wypłynął pierwszy ruch - cichy, powolny, jakby sam czas próbował nauczyć się chodzić po nowo narodzonym bezkresie. Czas był wtedy jak rana, która jeszcze nie wie, że będzie blizną. Niebo było teraz wnętrzem ziemi, a ziemia snem, który śnił sam siebie. Nie istniało „góra” ani „dół”, tylko puls, bez rytmu, bez ładu, z którego wyłonił się kształt - jeszcze nieświadomy, że jest stworzeniem. A gdy otworzył oczy, nie zobaczył nic - więc nazwał to Bogiem. Tak zaczęła się druga Biblia, pisana nie słowem, lecz popiołem. Każda litera miała smak spalonej modlitwy, a każdy wers - ciężar milczenia. Z ruin ludzkich czaszek rosły drzewa. Nie dawały owoców. Dawały wspomnienia. Ich korzenie ssały łzy z gleby czasu, a liście szeptały w języku, którego nikt już nie pamiętał. Kto zjadł jedno, pamiętał, że kiedyś był. Kto zjadł dwa - przestawał istnieć znowu. Nie było raju, tylko równanie bez wyniku. Nie było piekła, tylko echo dawnych krzyków, rozciągnięte w nieskończonosć jak biała nić. A wtedy coś - może cień, może nuta dawnego sensu - wyszeptało w tej pustce: „Stwórzmy człowieka jeszcze raz.” I pył, znużony samotnością, podniósł się w kształt. Nie z gliny. Nie z ciała. Z błędu. Pierwsze stworzenie zrodzone z pomyłki. Spojrzało w nicość i rzekło: „Niech będzie światło.” I było. Ale tym razem światło nie służyło oczom. Było jak wspomnienie ognia, który marzył, by znowu być słońcem. Służyło wspomnieniu tego, co zostało z Boga - iskrze, która już nie wiedziała, czy jest dobrem, czy tylko pragnieniem bycia czymkolwiek.4 punkty
-
Trzecia nad ranem. Miasto pachniało deszczem i zmęczeniem. Nie spałam — znowu. Bezsenność siedziała naprzeciw. Milczała. Wiedziała wszystko. Za oknem neon żarzył się jak wyrzut, którego nie da stłumić. Miasto udawało, że śpi, słyszałam jego tętno — równe, głębokie, szurało po korytarzach, odpalało silniki, nawoływało. Kawa stygła na stole. Bezsenność uśmiechnęła się krzywo, szeptała o błędach, których nie da się cofnąć. Spod skóry wypełzały wspomnienia, rozpinały czas, wciskały się pod powieki. Myśli krążyły jak koty na zapleczu baru, głodne, czujne, gotowe do skoku. Zostałam sama - z nocą. ze sztucznym światłem, które nie gaśnie, z prawdą, że dziś to ja jestem duchem.3 punkty
-
Nie pytaj mnie o nic tylko przytul choćby słowem dalekim oddechem rozsypałem się rozsypał ból płacz zwariował stał się śmiechem Nie pytaj mnie o nic tylko przytul otrzyj łzy zatrzymaj smutku rzekę nie chcę z sobą żyć samemu nadzieją chwyć ciepło moją rękę Nie pytaj mnie o nic tylko przytul straciłem życie jak życie cenne pokaż słońce gdy żal pada z chmur pogłaszcz po głowie w czułości świętej Nie pytaj mnie o nic tylko przytul zagubiony w tej chwili się modlę niech poczuję że żyję bez strachu marzy się zwyczajne przytulenie Nie pytaj mnie o nic tylko przytul uratuj choćbyś był nieznajomym ciężar tak ogromny podnieś na duchu proszę ocal przed losem samotnym3 punkty
-
@Łukasz Wiesław Jasiński Dziękuję ślicznie:-) Pozdrawiam! @Tectosmith Cieszę się, że zajrzałeś i zostawiłeś miłe słówko;-) Dzięki i pozdrawiam! @Wiesław J.K. Bardzo mi miło:-) Dziękuję również i pozdrawiam!3 punkty
-
Już tu kiedyś byłam, na przecięciu dotknięć i ulic, gdzie słowa mogą tylko zbliżać się wciąż do krawędzi ostrożnie, uparcie. Po własnych śladach przechodzę wszelkie pojęcie. To prawda, że wieczność tak się traci, jak blask wycieka z nieba - - wąską szczeliną zmierzchu w niedokończone ciepło. A jesień wyprowadza na spacer kolejne miasta. Powiedzieć - nie powiedzieć? - - zastanawia się królewna Fiona na podartym plakacie, który wiatr zapomniał zerwać ze ściany domu-widmo. Jesienny dom-widmo -Tie-break, sierpień 20252 punkty
-
patrzę na wysokie sosny pną się do nieba mech tuli stopy płynę w ocenie zieleni paprocie po częściowym makijażu malują się brązem piją soki ziemi raczą powietrzem skąpanym w słońcu prowadzą do krainy czarów rozglądam się za kwiatem zakwita jeden raz odpłynąłem w nicość zapomniałem po co... tylko GPS sprowadzi ponownie do pięknej grzybowej doliny krzewy patrzą na ludzi robią miny jak do lustra suche gałęzie strzelają pod nogami wybuchają śmiechem widząc strach na witrażach z mgły konwalie pierwiosnki zakodowane w chmurze pamięci lasu śpią nic nie widząc powrócą gdy wiosna kliknie enter a grzyby przypomniałem sobie grzyby innym razem 10.2025 andrew Na żonę zawsze można liczyć, nie zawiodła.Pełny koszyk2 punkty
-
Idę - a liście grają we mnie, jakby świat oddychał moim krokiem. Nie w powietrzu, nie na ziemi, lecz w tej cichej przestrzeni między myślą a wspomnieniem, gdzie rodzi się dotyk, zanim stanie się dłonią. Dziś świat patrzy półprzymkniętym okiem Boga, patrzy przez korony drzew jak przez mleczną błonę snu, a wiatr, ten stary włóczęga, maluje mi w duszy pejzaże, których nie znam, a które zawsze znałem. Widziałem Cię, nim Cię spotkałem - w odbiciu wody, w oddechu chwili, która jeszcze nie nadeszła. Twoje oczy - dwa pryzmaty, przez które świat po raz pierwszy poznaje szczęście. Idziemy - a czas nie ma odwagi nas dogonić. Wszystko w nas jest początkiem: szeptem, który dopiero chce być słowem, uśmiechem, który staje się światłem. W tym parku, który jest dziś oceanem myśli, trawy – żywym atramentem wspomnień, piszącym na falach cienia, ja staję się łódką niesioną przez prąd Twojego spojrzenia. Miłość nie trwa – ona oddycha, jak ziemia po deszczu, jak niebo po burzy, jak my po każdym spojrzeniu, które rozcina rzeczywistość i zszywa ją cichym, jesteś.2 punkty
-
Ty przecież jutro spłoniesz — w ciszy, skrycie, w biurze, w bitwie, lub w łazience, z herbatą. Ktoś wpisze w notatniku twoje życie, bez bólu, jak się wpis do ksiąg wprowadza datą. A teraz mów o wierze i heroizmie, o tarczy, która drży jak serce w dłoniach, o matkach, które krzyczą w mgłach — aż przyśnią się w krzyku liści — w ciszy na zagonach. Nie będzie pieśni, ni spiżu w ołtarzach, tylko kurz w aktach, i echo po wiecach, i twoja twarz, co w szumie reklam zgasła, zastygła w świetle — jak fotografia w piecu. A ktoś, kto pali papierosa w bramie, spojrzy — jakbyś był kimś, kogo pamięta, i może powie: „znam go...”, po czym zgaśnie żar w jego dłoni — jak wspomnienie święta. Bo każda wojna rodzi bohaterów, co giną, zanim przeminą wiadomości, a każde zdjęcie w ramce – wśród pionierów jest lustrem świata i grobem młodości.2 punkty
-
zostań tafla nadal się szkli jeszcze tańczą drobinki życia jeszcze błyszczą spojrzenia nim dotknę lustra z ust wypuszczę motyla nikt nie wie jak długo przechodzimy w wieczność może utknę pomiędzy światłem lampy a szkłem mój motyl ma ciężkie skrzydła żarówka gaśnie tafla mętnieje po drugiej stronie cisza zagłusza ostatni ruch spójrz w lustro będę cię kochać na śmierć2 punkty
-
Refleksja o ciągłości istnienia Nawet zamknięty poczujesz w dłoniach dotyk pianisty — lekkie muśnięcie. Nie będzie dźwięku, nie będzie pieśni. Jedynie obraz i jego znaczenie. Nim się obudzisz, upłyną chwile, a na klepsydrze pojawi się imię. To nie jest koniec, ale początek wszystkiego, co w końcu przeminie.2 punkty
-
Nie będziesz mi mówić Nie będziesz mówić co robić mam Jak tworzyć i pisać wiersze Gdzie jego siła ale mój żal Przelewa się teraz przez ręcę Nie będziesz mówić co robić mam Gdy spadam leciutko jak deszcz Bo zbłądze pośród sztormów i fal I krzyk swój znów poślę na żer Nie będziesz mówić co robić mam Choć bunt byłby to bez powodu To słoną ciszę oraz chłód skał Ze sobą zabiorę do grobu2 punkty
-
~~ lepiej szaleć w jesień życia; niż chorować od roztycia :-))) .. lepiej w barze mi nad piwem; niż wciąż skąpić nad grosiwem :-((( ... lepiej mieć kochankę z kasą; niż na kasę ciągle łasą :-))) ~~2 punkty
-
@Migrena :) miło Dzięki @wierszyki :) Trzeba trzeba:) Dzięki Agatko 🌼 @Alicja_Wysocka ... Dziękuję Alicjo :) @Berenika97 tak, proces. Dzięki za głos i jak zwykle wnikliwy komentarz :) @huzarc :) Dziękuję @Nata_Kruk :) dzięki Natko Również pozdrawiam @violetta @Poezja to życie @Wiesław J.K. Podziękowania2 punkty
-
zmęczone spojrzenie opada na chodnik, bezszelestnie, miękko łapiesz i unosisz w górę serca, liści barwną tęczą na jej zamglonych krańcach niedopowiedzenie znowu budzi ciekawość, tę naiwną, dziecięcą rzucasz jeszcze w twarz przekornym liściem, dla pewności, aby uśmiech gościł z twoim przyjściem jak dobrze że jesteś ukochana jesień2 punkty
-
Witaj - dziękuje ci za wierszowy komentarz - jest miły - Pzdr.serdecznie. @huzarc - @Wiesław J.K. - @JuzDawnoUmarlem - dziękuje serdecznie -2 punkty
-
2 punkty
-
@violetta... @Natuskaa... @klaks... @Jacek_Suchowicz... dziękuję Wam. @tetu... pobądźmy przez chwilkę obie.. taką zbłąkaną 'ćemką'... :) Dziękuję za miłe słowa o treści. @andrew.... tak, to piękna "znajomość"... :) .. październik w ogrodzie potrafi zauroczyć.. i już prawie chciałam powielić tytuł, ale zrezygnowałam na.. nie_moc.. bo przecież w przyrodzie jest moc ogromna, do 'zmartwychwstania' właśnie. Dziękuję Ci. @Annna2... dziękuję za.. klimatycznie... :) @Łukasz Wiesław Jasiński... cieszę się, że obrazowo wyszło, a ten 'zgrzycik'.. pomyślę, może coś zmienię, może... Dziękuję za wejście. @Alicja_Wysocka... Ala, uśmiecham się do Ciebie "czarodziejko słów"... :) za taki odbiór. Ja, ogrodu nie mam, ale znajomi jedni i drudzy tak i bywam od czasu do czasu u nich, i mącą mi obrazy w głowie, że napatrzeć się nie można... Prawda, ogród wymaga dużo pracy, żeby wyglądał.. bez przepychu, ale schludnie. Dzięki za dobre słowa... :) Drodzy Goście... zostawiam dla Was jesienne, słoneczne pozdrowienie.2 punkty
-
Ależ niekomfortowo, a jeszcze nie zacząłem... Jestem pan Clérambaul - gawędziarz. Będzie mi miło, już za chwilę. Póki co - byłem. Byłem panem Stendhal. Obserwatorem zanim poczułem, a później, po - czuciem piękna ponad miarę. Kimś z przesytu, kimś w gorączce, zbyt mocnym biciem serca, zbyt szybkim. Gdy w pamięci wciąż "Deposizione di Volterra" Rossa Fiorentino, a na ziemi tylko niebo, zapadłem się najbardziej w Cień. I byłem nim najbardziej. Byłem potencjałem, ogromnym potencjałem i gdybyś tylko wtedy na mnie spojrzała... W Tobie bym rósł, mocniej i bardziej. Już wtedy byłem trochę gawędziarzem, lecz przede wszystkim obietnicą. Tym co istnieje we wszystkich nienapisanych listach. I wyznaniem naszej tajemnicy, Janku - Ty małomówny kochasiu. Przecież widzę jak na mnie patrzysz gdy mijamy się na klatce, w aptece, w snach. Przecież jestem Tobą pani Leokadio, przecież właśnie się rumienię. Na samą myśl... Jest mi miło. I milej. Tu, przy sfatygowany już stoliczku. Tu, nad pamiętnikiem z pragnień, strachu i iluzji. Jakby zza szyby, jakby z miłości.2 punkty
-
2 punkty
-
@Migrena tak jak zwykle trafiasz w dziesiątkę. Denerwują mnie postawy społeczne osób u władzy. Dużo jest słów a mało konkretów. Brak lub mały jest stopień tożsamości narodowej, zbyt często następuje nadgorliwe wykonywanie zaleceń UE kosztem naszej tożsamości i narodowych interesów. Nie dość że jesteśmy jedynym krajem w unii który z gorliwością wprowadza jej przepisy to jeszcze je zaostrzamy dokładając skomplikowane krajowe poprawki. Nie dziwię się Anglikom że wystąpili choć z drugiej strony w dzisiejszych czasach słabą mamy alternatywę. Potrzeba nam silnego przywództwa bez swarów i waśni. To są tylko moje życzenia bo ja już dawno z polityką się rozstałem. Szkoda mi zdrowia oraz dyscyplinuje mnie moja rodzinna maksyma: SEMEL ET SEMPER i to do czegoś mnie zobowiązuje. Nie żyję tylko tu i teraz.2 punkty
-
- Komendancie! - to był głos znajomy, choć twarz jego właściciela jeszcze nie wyłoniła się zza mgły wspomnień. Jegor uniósł się na posłaniu jeszcze nie do końca pojmujący rzeczywistości. Świat szalał jeszcze przed jego oczyma w porywającym wirze, jak w przeraźliwym połączeniu totentanz i bezdni maelströmu. Głowa ciążyła mu na karku, ramieniem musiał się podeprzeć, by nie upaść na powrót na płótno żagla. Odległe echo głosów odbijało się pod jego czaszką, aż wizja wyostrzyła się i pojmować zaczął poszczególne sylaby. - Komendancie, zbudź się! - krzyknął Jegorowi do ucha Bartłomiej. Bartłomiej szarpał atamana za barki, rozbudzony Jegor złapał w końcu Lechitę za nadgarstek, spojrzał na niego już w pełni przytomnie, z przenikliwością, jaką mógł posiadać tylko rodowity Halyjczyk. - O co chodzi? - szepnął Jegor ochrypłym głosem, po czym odchrząknął. - Chodzi o naszych ludzi, wpadli w letarg! Po tych słowach przez ciało Jegora przeszło pioruniste porażenie, powstał migiem z posłania i kazał Bartłomiejowi prowadzić go do nieszczęśników. Podczas pochodu przez obóz, mięśnie Jegora piekły go, jakby jego żyły zalały je żrącym kwasem. Mierząc wzrokiem swoich towarzyszów, którzy byli już na nogach, odnosił wrażenie, że i oni doświadczają podobnego wrażenia, choć mniej dotkliwego. Kulał również i prowadzący go Bartłomiej, jego chód z kolei był bardzo bliski do stanu Jegora. Zbliżyli się do jednego z namiotów, przed nim stali już Ekim i Zajcew, wyraźnie zaniepokojeni, przestępujący z nogi na nogę. Jegor wszedł wraz z Bartłomiejem do środka, tam leżało dwóch mężczyzn, których za żadne skarby nie dało się zbudzić. Tętno mieli obniżone, dech płytki, bez wątpienia żyli, lecz nie reagowali na żadne bodźce. - Pamiętam ich, ci dwaj byli z nami na ekspedycji - zauważył Jegor - nie wiesz, czy nie napili się wtedy z miejskiej studni? - Nie spostrzegłem wówczas nikogo, kto by z niej czerpał, wszyscy byliśmy przez cały pobyt w ruinach w jednej kupie. Musieliby być naprawdę szybcy, by odłączyć się od nas niepostrzeżenie. - Czy ktoś jeszcze znajduje się takowym stanie? - Nie. Gdy tylko przyjaciele tych tutaj zaniepokoili się ich nieobecnością, ja, Ekim i Michaił obeszliśmy każdy namiot, wszyscy inni wstali, choć niektórzy mieli problem z rozbudzeniem, jak Pan Komendant, mi również pobudka lekko dziś nie przyszła. - Hmm, żaden z nas tam nie pił. Myślisz, że coś może być w powietrzu na wyspie? Że to jednak nie woda? - Niewykluczone, nie starczy nam jednak żagla dla każdego na chusty, by się temu skutecznie przeciwstawić. - Cholera, gdyby tylko profesorowi starczyło tchu. Klęska miasta musiała mieć przyczynę, on ją znał, wszystko wyczytał w kronikach i próbował mnie ostrzec. Zguba starożytnych wciąż kroczy wśród nas. - Nie powinniśmy wchodzić ponownie w busz, ci którzy ruszyli z nami na ekspedycję, przejawiają najdotkliwsze symptomy. - W takim razie zostaniemy póki co na plaży, będziemy obserwować dalszy rozwój sytuacji. Wyszli na zewnątrz. Michaił wiercił się zniecierpliwiony, na jego twarzy malowała się irytacja, był to bez wątpienia człowiek o krótkim loncie. Ekim wyglądał na zmartwionego, lecz opanowanego. - Tego jeszcze nam brakło! - lont Michaiła wypalił się do cna - Plaga w obozie, kurczący się zapas wody, absolutny brak prochu! Zabieram stąd swoich chłopaków, nim któryś z was rozniesie to choróbsko na nas. Wystrugamy sobie własną łódkę. - Nie możesz! - warknął w odpowiedzi ataman - Potrzebujemy twoich ludzi do pracy nad galerą, nie starczy nam później wioślarzy, by statek skutecznie wprawić w ruch i sterować nim na morzu. Żaden z was nie zna się na konstrukcji okrętów! - O to się nie martw - Zajcew dobył bułat i przycisnął jego sztych do gardła Ekima - zabieram Buduńczyka ze sobą! - Ty psie! Nie udawaj troskliwego, planowałeś to zrobić od samego początku, potrzebowałeś jedynie dobrego pretekstu - Jegor odwrócił głowę i napełnił płuca, by zwołać potężnym krzykiem swoich podkomendnych, czynność tę przerwał mu jednak Michaił. - Ani się waż! Bo innowierca straci gardło! Stanęli więc przed sobą, mierząc się wygłodniałym wzrokiem. Wokół Michaiła poczęli zbierać się Sepentrionowie, pewno mieli już wcześniej dany znak. Halyjczycy natomiast instynktownie wyczuli złą krew w powierzu, za nimi podążyli oczywiście Lechici, którzy pałali szczególną antypatią do wschodnich sąsiadów. Za Jegorem więc stanęli przedstawiciele dwóch narodów, mieli druzgocącą przewagę nad zdrajcami, a mimo to czuli niebywałą wobec nich niemoc. Zajcew powoli wycofywał się z zakładnikiem między swoich. Opuścili truchtem obóz, kierując się wzdłuż plaży na północ. Szczęściem bali się oni zanurkować w busz, temu gdy tylko zniknęli za horyzontem, Jegor kazał ostrzyć wszystkim zęby. Uzbrajali się więc jak najlepiej mogli, strugali łuki, strzały i nowe drzewce dla berdyszów. Nikt nie śmiał nawet zasugerować, by Ekima porzucić i kontynuować budowę podług pozostawionych przez niego planów. Z resztą i tak domyślali się, iż spisane one zostały po buduńsku, pismem którego nikt nie potrafił odczytać. Temu każdy, kto nawet nie pałał sympatią do smagłego inżyniera, nie wahał się w pomocy. Słońce sięgnęło znitu, kompania ratunkowa wyruszyła, mieląc pod podeszwami rozklekotanych butów plażowy piach. Nie wiedzieli jak daleko Sepentrionowie mogli zajść, lecz ruszyli nieugięci, zdeterminowani. Ślady zdradzieckiego pochodu jeszcze się nie zatarły w ujeżdżającym morskie fale wietrze. Nikt jednak tego tropu nie potrzebował, Michaił Zajcew wyraźnie odczuwał paniczny strach przed skręcaniem w głąb wyspy. Nawet gdyby pułkownik sołdatów jednak skręcił między drzewa, Jegor nie wątpił, iż umiejętności jego Halyjczyków oraz Bartłomieja niechybnie doprowadziłyby go do obozowiska tego psubrata. Gdy nadchodził wieczór, obwieszczono postój. Każdy wyczuwał nadchodzącą potyczkę, a najlepiej żołnierz walczy z pełnym żołądkiem. Nie ograniczali się w racjach, gorzej było z wodą, ta była na wyczerpaniu. Pocieszała ich jeno myśl, że Sepentrionowie mają ze sobą jeszcze mniej. Ostawiono tyle prowiantu, by starczyło na powrót. Pierwsze gwiazdy wyłaniały się na różowawym niebie. Chłód lekki zawiał, łaskocząc ich członki, najlepszą rozgrzewką więc było wznowić pochód. Z knieji wiała atramentowa czerń, kontrastująca z Miesiącem, już prawie w pełni swej krągłej okazałości. Małe czerwonawe punkciki migotały w ciemnej dali. Ataman nakazał zanurkować między pnie, kompania przejść miała po łuku przez skraj lasu, by uniknąć wykrycia. Będąc już w niewielkiej odległości od obozu, mieli podzielić się na dwie grupy i synchronicznie ruszyć na dwie flanki. Pierwszą grupę osobiście poprowadził Jegor, drugą kierował Bartłomiej. Przeciskali się przez gęstwinę niemal bezszelestnie, tak że lechicki myśliwy niemal zawstydził się, gdy spostrzegł jak naturalnie przychodzi to Halyjczykom. Wychynęli lekko głowami zza krzewów. Przeciwnik był bodaj głupi, gdyż Bartłomiej nie spostrzegł żadnych stojących straży. W obozie wroga panowała też głucha cisza, czyżby wszyscy ułożyli się beztrosko spać? Bartłomiej wyprowadził grupę z zarośli, widział też, że w odległości po jego prawicy Jegor takoż postąpił. Wmieszali się między Sepentrionów, wszyscy co do jednego bowiem złożeni byli we śnie na piachu, a namiotów nie zabrali z braku czasu. Jeden tylko był, jak się wszyscy zrazu domyślili, należał do pułkownika. Tam też Jegor i Bartłomiej zmierzyli, odchylając kotarę. W środku leżeli dwaj mężczyźni, w ciemnościach ciężko było poznać kto dokładnie, lecz gdy wzrok już się nieco przyzwyczaił do otulającego tkaniny mroku, nie trudno było rozróżnić, że jeden ma na sobie pęta. Obaj więc podnieśli spętanego, jeden za pachy, drugi za kostki. Nie mieli już w świetle Księżyca wątpliwości, że ponosili ze sobą Ekima, coś mimo wszystko było nie tak. Spodziewali się bowiem, że Buduńczyk zbudzi się, gdy podniosą go z ziemi, tak się jednak nie zdarzyło. Zanieśli przyjaciela między krzewy i zrozumieli co się stało. Ekim padł ofiarą letargu! - Nie możliwe, przecież z obozu nosa nie wyściubiał - skwitował Jegor, jednak każda jego próba obudzenia Ekima spaliła na panewce. Powrócili cichaczem do obozu Sepentrionów, oni tam wszyscy także byli nie do wybudzenia! Żaden z rozbitków, ani nawet pułkownik Zajcew nie reagowali. Jegor z Bartłomiejem pewni byli jednak, że tamci z pewnością żyją, dychali przecież i serca biły im cicho w piersiach. - Nie rozumiem już niczego Bartłomieju, widziałeś przecie, że żaden z nich nie zapuścił się w bór. Wszystkie ślady szły jednym szlakiem, a mimo to legli oni co do jednego w letarg! Dolo, matko losu, zlituj się nad nami. Bez Ekima nie naprawimy galery, wszystkie jego plany zapisane są tymi cholernymi buduńskimi szlaczkami. - Mi również braknie już hipotez. Czas jednak dla naszych chłopaków, by porządnie odpoczęli. Podczas tego marszu wyłuskali już z siebie wszystkie siły. - Tak, odejdźmy tylko na bezpieczną odległość, nie wiemy dokładnie przez jaki czas ten letarg się utrzymuje. Może być, że rano przywitają nas uzbrojeni Sepentrionowie. Stanę na warcie, by jak najwięcej naszych mogło odpocząć. Oddalili się więc o godzinę marszu. Obóz był prowizoryczny i ubogi, zabrali tylko tyle płótna, by ułożyć skromne posłanie na piachu, nie stawiali namiotów. Na zbieranie chrustu byli już zbyt zmęczeni, także ognisk nie rozpalono, za jedyne źródło światła służyła Srebrzysta Tarcza sunąca między gwiazdami, hen nad ich głowami. Jegor wyznaczył jeszcze kilku Halyjczyków do pełnienia posterunku, stanęli od północnej strony. W zasięgu ich wzroku panował kompletny bezruch, nawet wiatr ustał i liście w koronach drzew sterczały sztywno na gałęziach. Wszechobecna monotonia wzmagała znużenie, Jegor walczył sam ze sobą, by nie usnąć. Powieki ciążyły mu na oczach coraz bardziej z każdą minutą, w głowie natomiast odczuwał lekkość, która udzielała się reszcie jego ciała. Był już tak przemęczony, iż fantasmagoryczne majaki poczęły wić się przed jego oczyma. Zdawało mu się, że spośród zarośli, jakby ze splątywanych obłoków sinej mgły, wyłania się fantastyczna postać, poruszała się z kocią zgrabnością, giętkimi i uwodzielskimi ruchami zgrabnych członków, za nią podążał dźwięczny, miękki śpiew. Jej purpurowa, przepasana złotą szarfą suknia, falowała w rytmie przebieranych nóg. Jegor nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż owy sugestywny majak, do złudzenia przypominał fresk ze ściany starożytnego miasta, jedyną różnicę stanowiła okropna bladość skóry, jaką teraz wykazywała się ta persona. Co więcej, mimo iż ścienne malowidło było najwspanialszym w świecie majstersztykiem, to nie mogło ono się równać z blaskiem piękna widzianej przez Jegora kobiety, w całej jej prezencji biła jak łuma, nieskrywana, zmysłowa i drapieżna lubieżność. Atamana opuszczały z wolna siły, wykorzystał ich ostatek, by zerknąć po obrzeżach obozu, pozostali wartownicy spoczęli na piachu w absolutnym bezruchu. Wrócił wzrokiem do postaci z lasu, była już tuż przed nim. Ku jego twarzy sięgały dłonie kobiety, on nie mógł już nawet drgnąć jednym mięśniem. Mógł obserwować tylko jak ścięgna pod skórą na dłoniach kobiety, pląsały w rytmie z jakim zginała swe palce. Ostatnie co pamiętał to lodowaty dotyk na policzkach i ustach. * * * To czego Jegor doświadczył, nie da się w pełni opisać ograniczonymi ludzkimi zmysłami. Wszystko co odczuwał, było na wzór podróży astralnej, ponad cielesne ograniczenia. Mimo to Jegor nie mógł uniknąć porównań do ziemskiego żywota, by choć w ułamku pojąć, co tak naprawdę dzieje się z jego świadomością. Kroczył między murami kryształowego miasta, a może było to zamczysko? Ulice jego i aleje, czy jak kto woli, korytarze i komnaty, przemieszczały się nieustannie, temu do raz odwiedzonego pomieszczenia nie podobna było wrócić. Kryształy, które budowały ściany, mieniły się gamą nieopisanych kolorów, nie były to fiolet, zieleń, czy błękit, ani czerwień, żółć i pomarańcz, jednak kolor ten był tak wyrazisty, jak one wszystkie. A może nie był to kolor, lecz niepojęty ludzkim umysłem bodziec, odbierany nienazwanym przez Jegora zmysłem. Czasu nie sposób było zmierzyć, podświadomie jednak ataman czuł, iż uleciało już go nie mało. Całość jego podróży zdawała się bezcelowa, nic stałego nie znajdowało się w tej przedziwnej przestrzeni. Błądząc jednak poczuł jakby coś pociągneło go sznurem, osobliwa obecność poczęła prowadzić go przez kazamaty. Można to porównać do czyjegoś prowadzenia za rękę, Jegor jednak nie był pewien, czy jego obecna forma ma w ogóle ręce. Bardziej więc było to jak uwiązana smycz, a Jegor podążał za ną lojalnie. Prowadząca go obecność wywoływała w nim skojarzenia z czymś, albo nawet kimś znajomym. Przechodził teraz przez długi i wąski most. Gdyby miał teraz stopy, nie mógłby postawić jednej obok drugiej, było na nim tak mało przestrzeni. Na końcu mostu, z mgieł wyłaniał się ogromny, łukowaty portal, a im bliżej do niego się zbliżał, tym jego otoczenie nabierało coraz bardziej materialnych cech. Przed portalem wznosiły się schody, o niezliczonych stopniach, dopiero u szczytu wyłaniały się one jako osobne i policzalne. Tam już podłoże było szerokie, a forma Jegora kształtowała się na powrót w znajome, człowiecze kształty, choć była jeszcze niewyraźna. Rozróżnić już też potrafił siłę, która ciągnęła go wciąż za sobą, bez wątpienia była równie ludzka co on. - Tu jest kres twej podróży, gdy przekroczysz mgłej spowijającą tę bramę, wrócisz do materialnego świata - postać wskazała kończyną, która pewno odpowiadała za ramię, na zgęstniały obłok między kolumnami łuku - Tam musisz poradzić już sobie beze mnie. - Kim ty…? - Wiedz tylko, że podobni sobie mogą się przezwyciężyć. To niech będzie kluczem, kłódkę odnajdź sam. Idź już, tam ktoś na ciebie czeka. Jegor usłuchał i postąpił kilka kroków naprzód. Gdy na powrót zaczął odczuwać własną cielesność, zwrócił głowę wstecz, na towarzysza, który do niego przemawiał. - Profesor Heinrich?2 punkty
-
Mam cię! Jesteś cała moja! Do rosołu rozebrana! Całkiem mi oddana! Żyjesz we mnie A ja w tobie Twoje nagie ciało Płatkami maku ozdobie I razem będziemy trwać Aż po wieczności bezkresy Kochając noc I nienawidząc dnia...2 punkty
-
model statku w oknie stateczek ale co jest stateczkiem gdy staroświeckie sny wychodzą z lamusa to przecież nasz statek za mieszczańską burtą który rzuca koła ratownicze jeszcze hanzy po odpływach nikt nie płaci za podróże z deszczówką tylko zgodnie z architekturą wybiera dla siebie epokę w dymach naszego blanta pieszczeni przez mżawkę jeszcze jedna morska uliczka jeszcze jedna wesoła projekcja szlaki przecierane przez nas z nadwyżką zboża dla kupców z takich męk bo troszkę cierpimy z tęsknoty urodzą się dobre chleby1 punkt
-
@Berenika97 To dobry i bardzo uczciwy emocjonalnie wiersz. Brzmi jak liryka miejskiej samotności napisana w stylu współczesnego realizmu poetyckiego.1 punkt
-
@Migrena Ten wiersz jest bez wątpienia ambitny, totalny i silnie metafizyczny. Stanowi zapis kosmologicznego apokryfu, na wzór wielkich mitów o stworzeniu. Łączy ich tradycje ze współczesną poetycką metafizyką. Tworzy zatem własną mitologie po końcu świata, czyli pisaną językiem poezji „po Bogu i po języku” i układa w ten sposób poemat metafizyczny najwyższej klasy, o sile i ambicji rzadko spotykanej w poezji współczesnej. Znakomicie łączy język teologii, kosmologii i poezji.1 punkt
-
1 punkt
-
@Adler Wielka poezja. To mocny, świadomy i literacko dopracowany wiersz — o ogromnym potencjale emocjonalnym i symbolicznym. Poezja w duchu Baczyńskiego.1 punkt
-
1 punkt
-
@Nata_KrukCóż za chwila zapatrzona. Upięłaś ją finezyjnie w zwrotki. Widziałam ją wczoraj przed snem i zabrałam ze sobą, a dzisiaj znowu jest. Mój tato, bardzo dbał o ogród. Lubiłam wieczorem tam zaglądać, kiedy wszystko odżywione wodą pachniało jak zieleń i życie. Ogród oczywiście jest nadal, ale już nie ma w nim tego samego serca, troski i starań. Tylko trawa i drzewa, a teraz ostatnie jabłka żyją jeszcze ja drzewie. Dziękuję, Czarodziejko :)1 punkt
-
@KOBIETA i się uśmiecham na Twój komentarz i trochę nie chcę przestać :) chciałabym żeby był wyjątkowy i jeśli w Twoich oczach choć trochę jest, to jest mi niezmiernie miło. Dobrej nocy i również pozdrawiam :) @tetu cudownie, że go wyczytałaś :) Bardzo Ci dziękuję i za obecność i cudowny komentarz. Jakoś mi tak bliski. Pozdrawiam serdecznie :) @Nata_Kruk ano mam :) a skoro i Ty w nim... to jest mi już najmilej :) Dziękuję pięknie :)1 punkt
-
1 punkt
-
@KwiatuszekTym razem nieco melancholijnie, ale bardzo ładnie. Zatrzymało mnie to morze pełne łez i mew śmiech. Pozdrawiam serdecznie.1 punkt
-
@KwiatuszekBardzo ładnie. Miło znowu zobaczyć ten optymistyczny przekaz. Pozdrawiam serdecznie.1 punkt
-
Wszystkie tęcze świata łączcie się - taki to szczery i dziecięcy przekaz wyłania się spośród tych słów-obrazów. Pomimo zatartych jeszcze granic, między zabawą, a sztuką (o czym napisał huzarc), między tym, co ważne i mniej ważne, albo nieważne wcale, jest ta dziecięca spontaniczność, wrażliwość, o których ONE same nie wiedzą, a o które tylko my dorośli możemy się ocierać. Chłońmy to i czerpmy z tego pełnymi garściami. I tę wrażliwość i spontaniczność w pełni oddałaś. Pozdrawiam.1 punkt
-
1 punkt
-
@Roma To subtelny, introspektywny wiersz o doświadczeniu miłości i pamięci. Pisany szeptem, z wewnętrznym rytmem przypominającym oddech. Całość ma wymiar lirycznej miniatury o empatii i obecności, która urzeka.1 punkt
-
1 punkt
-
@Roma Nie musisz mi dziękować, bo nie napisałem tego by było miło. Spuentowałem tylko to co się tu wydarzyło. Jest ewidentny progres, a to jest najważniejsze. Wiersz jest czytelny, bardziej czytelny niż zwykle. Jest ładną ścieżką myśli poetki, a nie labiryntem oszczędności słów. Ster jest dobrze ustawiony. Proponuję uznać to popełnienie, za wzór przyszłych popełnień. Paa ; )1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@Nata_Kruk@Klip Podobają mi się. Dziękuję. Ośmielam się dorzucić coś od siebie. Niektórych mieszkańców Łodzi konkurs ni grzeje ni chłodzi, im tylko "polonez"w szkle z Szopenem skojarzy się i z mazurkiem dzień osłodzi. Pozdrawiam.1 punkt
-
1 punkt
-
@Simon Tracy To fascynujący tekst! Stworzyłeś naprawdę intrygującą historię z zaskakującym zwrotem akcji. Super atmosfera - gęsty, niemal namacalny klimat noir. Poranny szczyt, mokre szyby Buicka, zadymiona ulica - to wszystko tworzy autentyczne, filmowe tło. Pomysł z opowieścią w opowieści należy do moich ulubionych. Historia taksówkarza o Lagenfeldach nabiera przerażającego znaczenia w finale, gdy okazuje się, że to nie legenda, a współczesność. Twist z gazetą i nekrologami jest mocny. To opowieść grozy z klasą!1 punkt
-
Ja, jestem jaka jestem.. i dobrze. Bałabym się ulepszeń. Dzięki Bereniko... :) Wygląda okropnie, no właśnie... lepiej własne. Rozumiem jedynie zabiegi po jakichś urazach, wypadkach, tu ok.1 punkt
-
Kto wie, czy winni są, czy niewinni; t a m /c i nadają na innej linii... Ja zaś odbieram na własnej fali, więc myślą żeśmy się nie spotkali. *** (Jakąż ma o w a minę zawziętą... Nie, ja nie jestem owej k l i e n t k ą)1 punkt
-
1 punkt
-
Nie zaznam bezpiecznego miejsca Zbyt wiele rąk zanurza się w moje słowa W zmącone rzece nic się nie odbije tylko demony odwrócą chichotem bieg Dziś uczepię się ciszy i jej mądrego kołysania gdy gałęzie przebijają oczy1 punkt
-
lato nie rozpieszcza nas tego roku codziennie po południu każe miejskim ulicom odrabiać lekcje na muzyce słuchają jak deszcz potrąca zielone trójkąty rozwieszone w koronach lip na plastyce tworzą kolaże tafle kałuż pokrywają drobnymi listkami śladami wronich łap później coś poważniejszego języki obce przez okno które zapomniałam zamknąć wpada zaaferowane szemranie ulewy nagle rozumiem co mówią chodniki jezdnie deptaki i gdy tylko przestaje padać wybiegam z domu ruszam im naprzeciw1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne