Ranking
Popularna zawartość
Zawartość, która uzyskała najwyższe oceny od 07.06.2025 uwzględniając wszystkie działy
-
w atramentowym niebie z ochotą wybiegam na deszcz zanurzona w ciepłej kropli przy twoim dźwięku jestem kolibra czereśnią15 punktów
-
piętro wyżej grają techno mi herbata stygnie z dymem i zostawia ci wiadomość na tej brudnej zimnej szybie piętro niżej ktoś się kocha głośno mocno i szczęśliwie zanim wyjdę na paluszkach podsłuchuję ich przez chwilę w światle miasta aksamitnym na ulicach rozchełstanych gdy tak biegnę i się śmieję tak zadziornie świat się jawi a jak wrócisz za tę szybę brudną zimną popisaną dolej wrzątku niech dopisze zaraz będę mam tak samo weź ze sobą kilka marzeń wypuszczone jak latawce wplączą się naiwnie w niebo i zostaną w nim na zawsze15 punktów
-
Pomyślał że czas najwyższy dorobić się ciszy. Zaplanował. Przeliczył. Wykalkulował. Wziął na tapetę wzory rodem z pragmatyki. Otóż okazało się że najpierw trzeba było narobić hałasu niemałego. Rabanu sporego. I bałaganu nieco największego. Na hałasie krótko mówiąc zarobić ile się da no a potem móc cieszyć się i delektować ciszą dnia codziennego i milczeniem upływających w dostatkach dni, miesięcy, lat, dekad. Warszawa – Stegny, 07.06.2025r. Inspiracja – Poeta Wędrowiec 1984 (poezja.org).15 punktów
-
Zjadła Laura dinozaura i krzyknęła: Wiwat! Śpi na laurach teraz Laura we śnie wiśnie zrywa. Już wymarły dinozaury, nic się nie powtórzy. Nie ma nawet śpiącej Laury, chociaż się bajdurzy. Życie buja wciąż wśród bajek i prawd nieprawdziwych. Zjadły Laurę dinozaury - coraz większe dziwy! Powiesz pewnie, że bez sensu jest ten głupi wierszyk, lecz ja przyjmę to bez stresu - przecież to nie pierwszy.14 punktów
-
rzęsami zasłaniam deszczowe momenty ważne że nie kapie na głowę tylko słowa spadają jak szalone przynajmniej nie utkwią w miejscu gdzie boli13 punktów
-
Jej sława w zachodzie słońca wypełnia płonne obrazy i w głębi czuję potrzebę kapryśnej inercji zdarzeń. Tu istnień wiele przepływa w marmurze poodbijanych i trakty bite prowadzą do murów ponaznaczanych. W tym szale dzikich poczynań pomników rzeźb i ołtarzy znamienny duch się wyłania w sekretnej świątyni marzeń. Tu trendy się spotykały rozgrzanych polskich nadziei gdzie wiersze rozpoczynały powstańcze kroki ku Ziemi. I widzę te medaliony w oparach kawy wiszące przepijam gorycz w nostalgii na sali ulotnych wspomnień.13 punktów
-
czuję cię to tak jakby ktoś pocierał liściem o krawędzie dłoni linie papilarne zatopione pośród chlorofilowych strupków i wypukleń przestaję dyszeć wybacz że tak nieładnie kręślę słowa wyobraziłam sobie świat między nami na dotyk to nie jest wiersz o Annie zaledwie kilka zdań które drapią gardło ilu ludzi tyle nieszczęść a ja wierzę w powroty13 punktów
-
Wysokie funkcjonowanie Schowałem się, pracuję, tylko mnie nie widać; Znów jestem w swoim świecie. Ależ tu przytulnie, Tak ciepło i ciekawie. Chcesz posiedzieć u mnie? A może sama często także gdzieś odpływasz? Na zewnątrz, tyle rzeczy na człowieka czyha, A tutaj, na wysepce, pięknej acz bezludnej, Jest cicho. Może ze mną… Może zechcesz również, Jak kiedyś na piaskowych wydmach się kołysać? Lecz burza, gdy nadejdzie, zniszczy sanktuarium, I w hałas bezlitosny wszystko znów obróci. Gdy bronić będę musiał najświętszego skarbu, A z marzeń delikatnych pozostaną gruzy, Śród wichur i błyskawic, meltów i shutdownów, Spróbuję neurotypu troszkę się douczyć. ---12 punktów
-
Chłopcy są mali chłopcy są śliczni Mają płowe grzywy nad błękitnymi oczami Teraz są wrażliwi najbardziej liryczni Zanim się staną durnymi twardzielami Zanim nogi obują w podkute buty Ich bose stopy smakują świat Chłopcy są mali chłopcy są śliczni Mają głosy ptaków i we włosach Wiatr Śmieją się szeroko i figlarnie Zerkają czy patrzysz bo chcą być Widziani Zobacz ! Jak skoczyłem wysoko daleko Nie skacz tak daleko, zostań chłopcze Z nami12 punktów
-
o naturo z natury moja muzo niezmiennie wodzisz na pokuszenie mój pierwotny Instynkt z bukietem przymiotników rozsypuję na tobie wszystkie kolory świtu i ciągiem pocałunków rozpoczynam mapowanie ulotności chwili po prawej stronie zmysłów kwiaty wiosny a po lewej stronie kwiaty jesieni hm na łuku biodra lato zatrzymuje mnie na dłużej niczym wietrzyk w koronie lasu deszczowego szumem przechodzę w płynne dźwięki aż pod czubkami palców czuję w świętej proporcji atomy tlenu i wodoru muśnięte różem rozkwitają pąki nieba12 punktów
-
(po lekturze wiersza Kofty) Jak ony te wiersze piszo, niechlujnie i niepoprawnie. Czy same czytajo, co piszo? Ech, te bazgroły – niestrawne. Czytać, to się tego nie da. Zapewne o jakiś bzdurach. By zmyć, spirytusu trzeba, świństwa na ścianach akurat. Jak ony te wiersze piszo, Czy ony wciąż muszą bluźnić? Rysujo, krzyczo, nie słyszo, Byle się tylko wyróżnić. Zwrócić na siebie uwagę. Zaznaczyć, że byłem tutaj, a babę malujo nagą, zwłaszcza jej cycki i uda. Jak ony te wiersze piszo, skąd znajo te bezeceństwa Pornografię oglądajo, a potem takie szaleństwa. Że chłop na chłopa naskoczy i coś tam mu w tyłek wkłada. Baba babę połaskocze. A fu, to się do Unii nada. Krycha!! "Roboty jest fura!! Szorować, co piszą pany. Od dziś musi być kultura, Zmywajmy kible i ściany!"11 punktów
-
znów mnie olśniłeś mój ty poeto choć nieprzyjemnie świadomość mieć że moja twierdza jest z głupich marzeń a moje prośby brzęczą jak miedź u ciebie wszystko musi być z sensem bo świat ze złudzeń nie miewa kont i nie ma prawa istnieć wbrew woli jak piąte koło i piąty kąt czasem przytulasz się nie z tej strony lub jesteś na czczo byle co zjesz wtedy wyłazi ze skóry kaktus dotknąć się nie da po prosu jeż lecz choćbyś nie wiem ile tam jeszcze podobnych wierszy jak wyżej miał wątpię że ładniej ktoś prosto w ucho mruczał ci kiedyś takie miau miauuu9 punktów
-
są prawdy po które trzeba iść daleko mijać kolejne lata i nadal błądzić a one wierne przy nodze tak oczywiste że aż niewidoczne9 punktów
-
Niebo przesypało się rdzą w niespokojne popołudnie. Wyjące piaski zagłusza brzęczenie puszek, przetaczanych między domostwami. Coś nadchodzi. Zmysły pożarła kurzawa do ostatniego ziarenka. Jedynie łaciate kozy niewzruszenie wyskubują z ocienionych rozpadlisk suche źdźbła i słowa. Pół-kobieta, pół-pustynia, 2017 r.9 punktów
-
To zdumiewające świat i ja ludzie zjawiska sprawy niebo mój kot i pies ty od tylu lat lecz niestety myślę z niechęcią z dużą dozą zobojętnienia do reszty zresztą też wyłączam z tego psa kota I niebo niektórych? Może nie poznałam ich do końca wiem że mogą przestać kochać w odróżnieniu od psa i kota a niebo zawsze jest piękne nawet gdy szaleje kryje obietnicę9 punktów
-
Historia zaczyna się pójściem do łóżka. Było nam miło. Miękka poduszka i piersi, i uda. I wszystko pasuje. Jak masz na imię? Co werecytujesz? Schody ruszaǰą przy pierwszej kawie. Kim jesteś, co robisz, jak Cię naprawię? Noc odhaczona, co w drugą stronę? Pytania się pietrzą uzasadnione. Bliskość już była, co zrobić z nią dalej zanim znikniemy sobie na jawie. Więzi nawiązać? Nie uciec w popłochu i nie wygasić iskry po trochu. Żar poszedł jasny, ale za mało, żeby rozniecić ognisko to miało. Podłożyć szczepki? Dolać oliwy? żeby nam mrówki w brzuchu chodziły. Wziąć na wstrzymanie? Czy puścić luzem? Praca nad związkiem to praca z plugiem. Już kwitnie w głowie myśl - i co dalej? Tysiąc problemów na drodze staje. Trzeba mieć przestrzeń i na człowieka, który za rogiem na Ciebie czeka. Odpowiedzialność wziąć w swoje ręce - skoro budować chcemy coś więcej. Bo samo łóżko to jednak mało, chociaż się w głowie zakotłowało: uciec, ratować, spalić się, czekać...? Panika macha ręką z daleka. Kto decyduje? Dusza czy ciało? A może głowa - jej ciągle mało... I spokój byłby, gdyby nie chwila której się długo nie zapomina. A teraz problem z żarem pozostał: rozrzucić w przestrzeń czy z nim pozostać...9 punktów
-
prawu ciążenia zaprzeczasz sobą gdy letnim brzaskiem wraz z mgłą się zbliżasz tuż tuż nad ziemią na palcach boso taka ulotna zwiewna nadzwyczaj jakby Newtona trzy domniemania ciebie zupełnie się nie imały czyby je wtedy światu ogłaszał twoją nieważkość widząc rankami może by nawet tę eteryczność nowym genialnym wzorem wyjaśnił bo lewitujesz mogę to przysiąc miałże Isaac czy nie miał racji8 punktów
-
Miłości w jeziorze, szczerze. nie polecam, chociaż ciepła woda pożądanie wznieca, bo jednak dyskomfort, kiedy coś podpływa, nie wiesz, czy to nurek, czy drapieżna ryba. To nowy cykl, poświęcony latu i zbliżającym się wakacjom.8 punktów
-
Dlaczego ciągle zasypiamy tu, Choć serca smutne są i znużone? Dlaczego ciągle zasypiamy tu, Choć dni ponure są i zamglone? Bo słońce w południe mgłę przepalić może, A nasze dusze smutku się wyrzec; A różowe zorze w przedwieczornej porze Jaśniejszy poranek mogą przyrzec. I Emily: What use is it to slumber here, Though the heart be sad and weary? What use is it to slumber here, Though the day rise dark and dreary? For that mist may break when the sun is high, And this soul forget its sorrow; And the rosy ray of the closing day May promise a brighter morrow.8 punktów
-
znów nie wiem którędy wpadł pomysł do głowy gorący aż parzy, sam prawie się spalił rozepchnął łokciami, ułożył wygodnie i nie da się za nic już ze łba wywalić rozczochrał porządki, podziurawił ciszę bo chciał dwa imiona w zgodny rym połączyć przecież tylko wierszem, za nic w świecie w życiu A zawsze zaczyna, Z wciąż kropką kończy z liter się układa, sama i bezwiedna jakby tyci prośba, samotna bez pary z rozsypanych głosek zamieni kolejność byle ZA zostało dla bzdurek mydlanych nie mogę, nie widzę, słodko namieszały dwa słowa szeptane jak bańki mydlane kolorowe duszki z wody i powietrza, jakby siostry tęsknot, pawików rusałek już nie ma znaczenia, niczego nie łączy iluzja marzenie, kropka czy przecinek chwila błysku w oku i nie ma motyla tylko, że na zawsze już mnie poślepiłeś8 punktów
-
czasem część ciebie wciąż szuka błędów węszy usterki co w głowie mieścisz gdy ją pokąsasz to ślady zębów na warsztat weźmie pokaże w sieci gdy się zapomnisz lub coś przeoczysz data ci umknie godzina z tarczy strażnik sumienia i mistrz przemowy latarką ostro w oczy ci zajrzy tym się przekonasz żeś żył w ciemności co ci ją stworzył mózg osobisty więc się jej spytasz czemu z wielości nie da ci roli choć konformisty naraz zdziwiona obejrzy skronie zmierzy gorączkę zajrzy ci w gardło może skrótami neuron gdzieś pobiegł albo co szare w żołądek wpadło7 punktów
-
marzy mi się cichy kąt na obrzeżach pięknego włoskiego miasta pizza z serem i lody upalne dni pomiędzy rozmarzonymi nocami sny o tobie upchane w pudełku pozostawione w jakimś zimnym zakątku Polski inne życie inna ja może zostanę Włoszką7 punktów
-
pekawu kapewu mam dzieciństwo w dysfunkcyjnym domu na koncie akty wandalizmu ucieczki i poprawkę w szkole ukradłem wiele owoców cudzych sadów jeden z moich najbliższych kolegów z podstawówki zadźgał ojca schizofrenika 30toma ciosami z czego większość w głowę zawinął w dywan wyciągnął na balkon po czym z kumplami przy piwie pod sklepem wypił oranżadę wsiadł w autobus i pojechał zgłosić się na psiarnię mam w życiorysie nadużywanie używek wszelakich kilka razy byłem jedną nogą po drugiej stronie kilkanaście lat po drugiej stronie spędziłem wciąż biję się z myślami kilka razy niemal się skurwiłem znałem wielu co gonili dragi i krew mam na rękach ale swoją własną szanowni państwo zgłaszam swoją kandydaturę7 punktów
-
i wody są ciężkie wody zniszczenia ogień wybawcą suszy ciało i ono lśni jak złoto! strąca z siebie resztki prochu wiatr go roznosi raz w tę raz w tę aż zniknie w eterze już cisza błogi spokój rozprzestrzeniasz się6 punktów
-
tu jest zbyt ciasno nad miastem brakuje gwiazd gasną rozległe łąki nie da się zasnąć myśl o wolności do szpiku przenikają twarde łamią kości dzieli nas nie płot raczej kod własne hasło na wielkiej przestrzeni zbyt wiele śladów tu jest zbyt ciasno na ciszę własną6 punktów
-
Rzeka to wyzwanie, ale kiedy trzeba, warto tam poszukać miłosnego nieba, lecz radzę uważać, rzeka to żywioły, wszędzie prądy, wiry i głębokie doły. Te trudne warunki bywają powodem, że się mogą zdarzyć problemy ze wzwodem.6 punktów
-
Spuszczę ze smyczy Pobiegnie co sił Przez las Gałęzie podrapią ramiona Pokrzywy kostki poparzą Kleszcze obejdą szyję Pod pachą Nim głowę odwróci O kamień zahaczy Przewali I stoczy się z górki Twarzą w mrowisku I w błocie ugrzęźnie Z jękiem ze łzami Drogi szukać będzie z powrotem Zniknęło z pola widzenia Więc wołam Ego!!! ... O tu jesteś6 punktów
-
6 punktów
-
Jestem tylko iskrą, która leci w czas, poprzez różne chmury, po aleję gwiazd. Jestem tylko iskrą, kroplą nocy, dnia, pośród ludzi, myśli, niewidocznych fal. Jestem tylko iskrą, serce mam jak stal, póki nie ostygnie, nie obrośnie w żal. Jestem tylko iskrą, kwiatem jednej z par, co na wietrze tańczy, nim przekwitnie czar. Jestem tylko iskrą. Stań się szeptem dnia, co zagłuszy wszystko i oddali piach.6 punktów
-
Tym, co o rozkoszach w naszym morzu marzą, wspomnę o meduzach, które silnie parzą. Dramat się zaczyna, kiedy nawet mała, do intymnej części przyklei się ciała.5 punktów
-
@melorymy zainspirował/zainspirowała mnie do napisania tego pastiszu. Mam nadzieję, że mistrz Leśmian się o to nie pogniewa. Dwoje ludzieńków 2.0 Dwoje kochanków, sercem tak podobnych do siebie Się szukało nawzajem, razem mieszkać chcąc w niebie. Kiedy miłość poczuli, to od pierwszej już chwili Jeszcze się nie spotkali, już za sobą tęsknili. Dla niej bitwy by staczał, rwać pragnęła dlań kwiaty, Jakiż świat był w dążenia i marzenia bogaty. Bez poznania mijali z bliska się i z oddali – Nie wiedzieli o sobie, bo się przecież nie znali. Aż w niepoznawaniu żywot dożywocili, Pochłonęła oboje gleba w tej samej chwili. Nie spotkali się ciałem, więc szukali się duchem, Zaszumiały przestworza trochę czarne i głuche. Dusze hen uleciały, gdzieś do nieba czy piekła, Tylko pamięć za nimi grzmiała po grobach wściekła. A wściekała się wściekle, acz na koniec skończyła – Na wytartych nagrobkach opuściła ją siła. Wtedy ciała kochanków rozsypały się w prochy, Powiał wiatr przeznaczenia, mieszał wszystko po trochu. Proch przemieszał starannie, złączył pod głazu bryłą, Lecz ludzieńków na świecie już niestety nie było. Marek Thomanek 08.05.20255 punktów
-
każdego dnia doceniaj drobne gesty nim będzie za późno zanim zatęsknisz za... Miłego Dnia zanim zatęsknisz za... Dobranoc zanim zatęsknisz za... Jak Ci minął Dzień ? zanim zatęsknisz za... Jak się Czujesz ? tacy ludzie którzy dają drobne gesty i nie oczekują w zamian nic nie są autobusem który przyjedzie za dziesięć minut to skarby na które się czeka latami5 punktów
-
ogród wiatr muska powieki woła obraz … szeroka ulica miasteczka jak odlew w słonecznym spiżu dni toczą się wolno niczym złote skarabeusze a czasem tylko robaki do zalania przez lokalnych pijaczków „ stan wody Wisły w Sz.” obejmowali miejscowi zanim w śmiertelnym tańcu rzeka rzucała ich na dno później katapultowanych do nieba szybciej niż ciągnące przez pola pielgrzymki opłakiwali żałobnicy i ona sama topiąc uprawy nie pomogło klepanie się w czoło podczas późniejszej inwazji komarów Wisła zbierała żniwo nie patrząc w metryki ani kalendarz w środy były pędzone świniaki na targ czarnymi rękami wyciągano kartofle z worków tu i ówdzie błyskał złoty ząb gospodarzy bo nogi same się rwały do disco polo puszczonego z kaset gdy ksiądz w niedzielę grzmiał z ambony na Harry Pottera w rynku rwałam dziką różę pchając do każdej główki igłę z nitką na korale wspominam ze wzruszenia topią się lody najlepsze na świecie. Te w Sz.5 punktów
-
Zanim pewnego dnia, poznałeś wiosną mnie, było mi bez Ciebie tak, trochę dobrze, trochę źle. Szybko upłynął czas i mija dzień za dniem, tak bardzo mi Ciebie brak, a życie jest tylko złym snem. Dzisiaj bez Ciebie jestem już, nie mogę dłużej tak żyć, bo myślę, o Tobie wciąż, i proszę, na krótko choć przyjdź. Życie nie szczędziło nam łez, a kolce raniły róż, lecz razem musieliśmy przez to przejść, sami wśród wichrów i burz. Życie już takie jest, jest czas na radość i łzy, lecz wszystko łatwiej znieść, gdy obok będziesz TY. A gdy nadejdzie dzień, znowu spotkamy się, będzie nam ze sobą tak, jak być powinno, to wiem. 25 lipca 2024 r.5 punktów
-
w cudzej dawno niewidzianej twarzy rozpoznaję własne przemijanie jak papierek lakmusowy nasiąkam doświadczeniem nabierając właściwej barwy5 punktów
-
krążę wciąż wokół jednej myśli dychotomii (albo dwoistości?) z jednej strony artysta (poeta!) z drugiej nic nad worek na kości prowadzę tę walkę (za mocno? za duże to słowo? potyczkę?) i nie wiem czy słuchać własnego sumienia czy to już będzie patetyczne? tak głowę wychylę za okno i nie wiem samemu co mówić co czuję - po burzy duch ziemi się budzi czy zapach niedomytych ulic więc głowę chowając pokornie już nie wiem jak witać dzień nowy czy śmiać się i pisać - o słońce! czy może - reaktor jądrowy? myślę - czy Monet by nie mógł malować refleksów na moich kałużach? czy wielki artysta potrafi być mały a mała sztuka potrafi być duża? czym chcę być w przyszłości? spikerem? dziwakiem, gadułą, rzeźbiarzem? czy ludziom zawsze muszę patrzać w serce, czy lepiej im patrzeć na twarze?5 punktów
-
Harfiarz I szumi, ciągle szumi, świat nieokiełznany, Jak gdyby mu kazano, jakby bał się przestać; Wywija się w hałasie, dudni i wykręca, A przecież tak cichutko było przed wiekami. I krzyczy, ciągle krzyczy, słychać go z oddali; Uspokój się, powoli. Wiem, że nie pamiętasz, Harmonii, śpiewu ptaków, prastarego piękna; Tak mocno to kochałeś, kiedy byłeś mały. I głośniej, ciągle głośniej. Przytul się, pomogę; Nauczę cię od nowa cieszyć się melodią. Eolskie opowieści? Chodź, przypomnisz sobie, Jak tworzyć, komponować, której struny dotknąć, By jutro rozpędzony, nowoczesny człowiek, Do twego arcydzieła wreszcie mógł dorosnąć. ---5 punktów
-
kocham się i choć już się nie ranię, to nadal krwawię żywiczną ofiarą, kobiecością skrzepniętą, polepioną z tych, którymi już byłam, i tych, którymi się stanę. krwią smoczą, cynobrową, rozlaną w biodrach, pulsującą w piersiach — siarką i jonami niebieskiej miłości, zapachem rdzy. łono woła: wróć do mnie, boli tęskliwie, a ja krwawię, choć już się nie ranię. kocham się i wracam i już zawsze tu będę, najprawdziwsza, z wiankiem na głowie.4 punkty
-
Był sobie mały Staś, który miał ogromne oczy i wielkie serce, ale… nie bardzo lubił jeść owoce. Pewnego dnia Ala, jego ulubiona niania, postanowiła go namówić. — Stasiu, chodź, mam dla ciebie jabłuszko! — powiedziała, obierając je i krojąc na malutkie cząsteczki. — Jabłuszka są super zdrowe, szczególnie na ząbki! Staś spojrzał podejrzliwie. — Na ząbki? — zapytał. — Tak! — uśmiechnęła się Ala. — Dzięki jabłuszkom ząbki robią się mocne i błyszczące, jak gwiazdy na niebie. Mały chłopiec wziął kawałek jabłka, powąchał, trochę posmakował… i w końcu zjadł! — Hurra! — zawołała Ala. — A teraz poleć do lustra i sprawdź, czy twój ząbek się naprawił! Staś pobiegł szybko do łazienki, spojrzał w lustro i wrócił z bardzo poważną miną. — Ala, kłamałaś! — powiedział zmartwiony. — Dlaczego? — zapytała zaskoczona. — Bo ząbek jest dokładnie taki sam! — odpowiedział. Ala uśmiechnęła się i przytuliła Stasia. — Wiesz co, Stasiu? Jabłuszka nie naprawiają ząbków od razu, ale sprawiają, że są silniejsze i zdrowsze każdego dnia. Tak jak nasze serduszka — potrzebują czasu, żeby rosnąć i błyszczeć. Staś spojrzał na nią poważnie, po czym uśmiechnął się szeroko. — To znaczy, że będę jeść jabłuszka, żeby móc błyszczeć jak gwiazda? — zapytał. — Dokładnie tak! — odpowiedziała Ala. — I ja też! I od tego dnia Staś z radością sięgał po jabłuszka, a Ala wiedziała, że czasem wystarczy trochę wiary i uśmiechu, by świat smakował lepiej.4 punkty
-
Serce podkowca jak młotem trzepoce. Skąd ten nietoperz? Czy z drzewa spadł, może? Buzię jak dziecko otwiera do płaczu. Nie słyszę dźwięku... U stóp zadrżał maluch. * Ćwierkanie z rana oplotło czereśnie. W czerwone kule zaglądało — weź mnie. Jak niespokojnie! Vulcanus w berecie wybrance swoje dekretował serce. *** To dzięcioł, który ćwierka — czerwony łebek wśród kul czereśni.4 punkty
-
Na fałszywych są twarzach fałszywe uśmiechy, Łez są perły fałszywe na sztucznych policzkach, Fałszywe są spojrzenia w sosie słodko – kwaśnym, I fałszywe księżniczki – w fałszywych trzewiczkach. Obietnice fałszywe są z nożem w kieszeni, Wykonania fałszywe– w klawiszy skrzypieniu, Fałszywe jest skupienie – to bez cierpliwości i skrucha jest fałszywa – w udanym milczeniu. Fałszywa bywa hojność – ta z kalkulatorem, Pojednanie fałszywe – w kamery wizjerze, Fałszywa bywa radość – malowana szminką, Przy dźwięku srebrnych monet – fałszywe pacierze. Fałszywe są klejnoty – z pozornym połyskiem, Przyjaciele fałszywi – do porażki pierwszej, Są obrazy fałszywe – w dziwnym drżeniu pędzla, I są bez autografu – sfałszowane wiersze. A po wszystkich pozorach błyszczących i barwnych, Gdy nie starczy już serca, oddechu, myślenia - Zostaną sztuczne kwiaty w urody pozorach I płyta autentyczna – z szarego kamienia...4 punkty
-
4 punkty
-
zatrzymałam w swojej dłoni wszystko co od ciebie takie posiadanie które kołysze nie otwieram jej bo boję się rozsypanego palce bolą z uścisku i drętwieje serce a to zamknięte zaczyna uwierać od środka muszę rozluźnić dłoń aby zacząć oddychać4 punkty
-
Dusza* Dusza niczym biały kaloryfer elektryczny na czterech kółkach i z długim przewodem zasilania wetknięta w gniazdko napięcia i strażacka siekiera klawo oparta drewnianym ramieniem jak śmierć o elektryczny kaloryfer na kółkach: na kaloryferze niemiłosiernie lśni zbyt mocno zardzewiała ruda rdza. (z tomiku: Kowal i Podkowa) *więcej informacji Państwo znajdą w następujących esejach: "Komentarz - komentarz odautorski" i "Mój drogi świecie" - Autor: Łukasz Jasiński (czerwiec 2008)4 punkty
-
W zapomnianej chacie na skraju lasu echo i wiatr o byłym rozmawiają Cisza do nadziei się tuli stary pająk to widząc po swojemu się uśmiecha W zapomnianej chacie kiedyś tętniło życie słońce tu zaglądało było fajnie i miło W ogrodzie kwitły róże burek radośnie szczekał na ławeczce dziadek pykał fajeczkę Dzieci w berka się bawiły obok była studnia żuraw cierpliwie czekał Babuleńka w wannie cynkowej pranie krochmaliła była szczęśliwa Dziś ta chata pusta las częstuje ją cieniem który po cichu popłakuje4 punkty
-
Łomem świtu zaglądam w cudze okna Po której stronie umysłu znajduje się Paryż? Na wojnę idę z każdym kolejnym ... "Nie wiem." Zielone światełko. Świat cały?! Tu, w tym tunelu?! Mocne zderzenie ... O ciebie.4 punkty
-
Opowiadanie powstało w czasach, gdy zdobywałem wykształcenie średnie i było odpowiedzią na polecenie pani od polskiego, która w ramach pracy domowej kazała nam napisać zakończenie Przedwiośnia. Zapraszam do lektury, jednocześnie prosząc o wyrozumiałość. :) ... Po rozróbie pod Belwederem Cezary trafił do paki. Umieszczony został w jednoosobowym „pokoiku” z żelaznymi „firankami” w jedynym, maleńkim okienku z wybitą szybą, strzępy której sterczały jeszcze teraz szare, zakurzone i ostre. W przeciwległej ścianie wmontowano stalowe drzwi z judaszem w postaci małego, prostokątnego otworu, zamykanego od zewnątrz zasuwką. Umeblowanie pomieszczenia stanowiła prycza zbita z surowych sosnowych desek. Miał Cezary w tym odosobnionym miejscu mnóstwo czasu na przemyślenie wypadków tamtego dnia. Gdy parł wtedy z zaciśniętymi pięściami na zwarty kordon żołnierzy, kordon ów, jak gdyby był jedną istotą, stworem o jednym, zarządzającym nim, mózgu i ciele jednym, poruszającym się na kilkudziesięciu nogach, ruszył nagle, przeszedł kilka kroków i jak nagle ruszył, tak się zatrzymał. I znów stał jak mur szary, stalowy, złowieszczy. Cezary wpadł na ten mur jakby go nie zauważył, jakby dla niego nie istniał lecz został odrzucony siłą, zdawało się, dziesięciokrotną w stosunku do tej, którą wkładał w próby przebicia ściany z żołnierskich ciał. W chwilę później starł się z nią cały tłum podążający za Baryką. Masa ludzka natarła z całą mocą determinacji i ostatecznego rozgoryczenia. Szary mur nie wstrzymał stokroć przeważającej jego siłę, siły tłumu najeżonego zaciśniętymi w pięści dłońmi i połyskującego wyszczerzonymi zajadle zębami. Pękł najpierw w jednym miejscu, a potem rozleciał się na szare cegiełki, ginące w wielokroć bardziej szarym tłumie. Oj! Dostało się tam chłopcom, których los zapiął w szare mundury! Dostało się! Cezary stał i z ironicznym uśmiechem przyglądał się jak tłum gania uciekających w popłochu żołnierzy. Widział jak chorowity Lulek tłucze po głowie ogłupiałego wojaka nie wiadomo skąd wyciągniętym drągalem. - Masz! A masz! Ty burżuazyjny sługusie! Popamiętaj sobie jak smakuje stawianie się klasie robotniczej! - wrzeszczał kropiąc raz po raz żołnierza, który, osłaniając głowę rękoma, wiał jak szary zając w kierunku wartowni. Nie przyglądał się Cezary dłużej temu widowisku, którego scenariusz dobrze już znał. Poza tym, na pomoc bitym ruszyła już piesza i konna policja oraz inne posiłki, które do tej pory stały w pogotowiu. On natomiast zmierzał wprost do głównego wejścia Belwederu. Spokojnym krokiem zbliżał się do potężnych, białych kolumn, podpierających z zimną cierpliwością kamienia ciężkie zadaszenie belwederskiego ganku. Stawiał już pierwszy krok na stopniach schodów, gdy usłyszał dudniący po płytach dziedzińca tętent końskich kopyt. Nie zdążył się nawet obejrzeć, gdy potężne uderzenie czarnej, gumowej pałki trafiło go w ciemię. Pogrążył się w ciemnościach nieistnienia, nieczucia i niedoznawania. Gdy ocknął się z piekielnym bólem pod czaszką, zorientował się że jest ciągnięty przez dwóch drabów ciemnym, wąskim korytarzem, w którego obu bocznych ścianach znajdowały się stalowe drzwi. Jedne z nich przed nim otworzono i został wepchnięty do wnętrza, w którym właśnie siedział na drewnianej pryczy, z łokciami na kolanach i głową podpartą na złożonych pięściach. Minęło kilka tygodni, gdy pewnego dnia otwarto drzwi celi i kazano Baryce wyjść. Z niemałym zdziwieniem stwierdził, że nie jest prowadzony na przesłuchanie, lecz w kierunku bramy wyjściowej. Jeszcze większe było jego zdumienie gdy odebrano mu więzienne ciuszki i wręczono jego własne ubranie. W chwilę później wypchnięty został na bruk brudnej, warszawskiej ulicy. Stał oszołomiony spoglądając na słońce. Mrużył oczy od jego rażącej jasności. Z zamroczenia niespodziewanym biegiem wypadków wyrwał go klakson przejeżdżającego obok automobilu. Dopiero teraz zauważył, że stoi na środku ulicy. Zszedł na chodnik i czym prędzej ruszył spod więziennych murów, obawiając się o to, aby strażnicy nie dostrzegli jakieś pomyłki i aby nie kazali mu wracać do śmierdzącej celi. Znów nastały dla Cezarego ciężkie dni. Na początek dowiedział się, że został usunięty z uczelni za „chuligańskie wybryki”. Gdy spróbował spotkać się z panem Gajowcem, pana Gajowca nie było w domu. Jak się później okazało, pana Gajowca nigdy „nie było w domu” gdy zjawiał się Cezary. Pewnego dnia, gdy włóczył się bez celu dusznymi, zakurzonymi ulicami, w tłumie zamajaczyła mu szara, wychudła, skrzywiona i niewątpliwie znajoma twarz. Właścicielem tak nieprzyzwoitej twarzy mógł być tylko jeden człowiek na świecie. „Lulek!”- Pomyślał i pogonił za anemiczną postacią prześlizgującą się w tłumie. Z radością złapał przyjaciela za ramię. „Lulek! To i tyś wolny?!” - Chciał krzyknąć, lecz jedno spojrzenie w twarz kolegi wystarczyło, aby usunąć radosny uśmiech Cezarego. Lulek patrzył nań złymi, zimnymi oczami. Rozejrzał się wokoło i sycząc przez zęby: - Szpicel! - wyrwał ramię z uścisku Baryki. Cezary stał osłupiały, patrząc jak tamten odchodzi rozglądając się podejrzliwie wokół. Dogonił Cezary jeszcze raz szarą postać przeciskającą się poprzez uliczny tłum. - Lulek! Co ty?! Oszalałeś??? Jaki szpicel?! - A co, możeś się nie sprzedał za burżujskie pieniądze? Co? - O czym ty mówisz, Lulek?! - Cezaruńciu, nie bądź śmieszny! Dobrze wiesz o czym mówię. O twoim wyjściu z paki! Możeś nie wiedział, że ktoś za twoją wolność zapłacił masę pieniędzy?! Ogromną sumę śmierdzących burżujskich pieniędzy! Idź więc teraz do swoich przyjaciół burżui, a ode mnie racz się odczepić. Burżujskie ścierwo! - wycedził na koniec Lulek opluwając Cezaremu i tak już brudne do granic możliwości buty. Po chwili Cezary stał samotnie w potoku płynących dokądś ciągle i nieprzerwanie ludzi, odzianych we fraki bądź żebracze łachmany, w piękne, wytworne suknie lub też w podarte strzępy czegoś co kiedyś uchodzić mogło za ubranie. Stał zamyślony. Omijany lub też zgoła potrącany, pozostawiony sam na sam z zagadką, która stanowiła odpowiedź na postawione sobie kiedyś przez niego pytanie. Mijały dni. Cezary rozpoczął poszukiwanie pracy. Imał się wszystkiego, począwszy od zamiatania ulic, a na pracy w podwarszawskiej cegielni kończąc. Po pewnym czasie udało mu się znaleźć zatrudnienie w małym zakładzie mechanicznym, którego specjalnością była naprawa automobili. Początkowo właściciel zakładu, Józef Bryś, śmierdzący na odległość smarami, olejami i innymi środkami do konserwacji i czyszczenia, z rękoma zawsze w tychże specyfikach po łokcie umorusanymi, zaproponował Baryce pracę, za którą jedyną zapłatą miały być zdobywane przez niego kwalifikacje. Okres pracy na tych warunkach miał trwać trzy miesiące, „a potem się zobaczy...”. Jednak już po miesiącu, Bryś, widząc jakie postępy robi uczeń w cięciu blachy gazowym palnikiem, elektrycznym spawaniu oraz wkręcaniu i wykręcaniu części w remontowanych automobilach, postanowił mu płacić. Od tej pory życie Cezarego uległo pewnej stabilizacji. Pensja jaką otrzymywał pozwalała na wynajęcie małego, ale w miarę przyzwoitego pokoiku, ubranie się i jakąś ludzką wegetację. W wolnych chwilach zaczął dorabiać udzielając korepetycji z chemii, biologii oraz języka francuskiego i, czasami, rosyjskiego. To zajęcie okazało się tak intratnym, że w końcu, ku rozpaczy pana Józka, zrezygnował z pracy w zakładzie i w całości poświęcił się temu zajęciu. Obok niego przetoczył się maj dwudziestego szóstego roku. Związane z nim nadzieję na poprawę sytuacji wkrótce rozwiały się jak dym, a pan Gajowiec, z którym Cezary ponownie nawiązał kontakt, zleciał z zajmowanego stanowiska i objął posadę nauczyciela w jakiejś prowincjonalnej szkole. Przeminęły lata dwudzieste, przeminęła połowa trzydziestych. Pan Baryka żył sobie dostatnio i coraz częściej myślał poważnie o założeniu rodziny. Jednak ciągle powracająca myśl o Laurze, o tym, że to ona mogła wpłacić za niego kaucję po pamiętnej awanturze, nie dawała mu spokoju. Uciszał jednak rozkołataną szalonymi myślami duszę i ciągnął samotny żywot swój dalej. Aż przyszło gorące lato trzydziestego dziewiątego roku, a po nim gorąca jesień. Drżąca od huku bomb, dusząca pyłem ze zdruzgotanych domów, napełniona krzykiem oszalałych dzieci wołających matek, krzykiem matek nadaremnie szukających swoich dzieci. Jesień przepełniona z jednej strony płaczem, a z drugiej śpiewem tych, którzy szli na podbój świata. Trzydziestoletni Cezary Baryka, jak wszyscy młodzi i zdrowi mężczyźni, został zmobilizowany i... wysłany pod wschodnią granicę. A tam, z niemałym poirytowaniem, wsłuchiwał się w komunikaty donoszące o klęskach Polskiej Armii i z niepokojem spoglądał na zachód. Tymczasem niespodziewany atak, który nastąpił siedemnastego września przyszedł z przeciwnej strony świata wywołując całkowite zaskoczenie w polskich okopach. Kto mógł to wiał. Choć niewielu było tych szczęśliwców, to wśród nich znalazł się Cezary. Był przekonany, że powinien zrobić wszystko żeby nie dostać się do sowieckiej niewoli. Nie było jednak dokąd uciekać. Z drugiej strony parł już wróg nie wiadomo czy nie zacieklejszy i bardziej bezwzględny. Miotali się więc jak zwierzyna złapana w matnię, coraz częściej zrzucając mundury i wdziewając cywilne łaszki żeby jakoś wrócić do swych domów. Cezary jednak nie miał domu do którego mógłby wrócić. Jego domem była Polska. Polska, w którą przez ostanie lata wrósł korzeniami, a fundamenty której podkopywały z dwóch stron dwa ościenne mocarstwa. Bronił więc Cezary swego domu. Bronił do chwili, w której musiał ulec przekonywującej sile sowieckiej armii i z podniesionymi rękami ogłosić światu poddanie swego ciała w sowiecką niewolę. Nie był jednak człowiekiem, który pozwoliłby, niczym wół na postronku, poprowadzić się do rzeźni. Za dużo w swoim życiu widział, za dużo przeżył żeby mieć jakiekolwiek złudzenia. Gdy przyszła sprzyjająca chwila, splot wydarzeń, który spowodował, że uwaga wszystkich opiekunów skierowana była w inną stronę, a niedokładnie zabezpieczone drzwi jadącego wagonu dały się otworzyć, Cezary wraz z grupą jeńców wymknął się dyskretnie spod opieki Armii Radzieckiej. Zaraz jednak odłączył się od grupy, pozostawiając kolegów własnemu losowi. Udało mu się ukraść cywilne ubranie, w którym ze swym nienagannym rosyjskim mógłby spokojnie uchodzić za Rosjanina. Starał się jednak nie narzucać ani władzy radzieckiej, ani nawet zwykłym obywatelom. Pomimo starań, nie cieszył się długo wolnością. Został schwytany i jako nieznany nikomu włóczęga został zesłany gdzieś pod koło podbiegunowe. Przymierał tam głodem, marzł i zaciekle walczył z całymi stadami pcheł i wszy. Gdy w czterdziestym trzecim roku usłyszał o tworzeniu dywizji polskiej w Sielcach nad Oką, nie namyślając się wiele, postanowił zgłosić się na ochotnika. Gdy okazało się, że Cezary w niezłym stopniu opanowane ma podstawy medycyny, wysłano go na krótki kurs przygotowujący do roli sanitariusza. W tej roli Cezary spisywał się wyśmienicie. Znosił rannych z pól bitewnych całego szlaku Dywizji Kościuszkowskiej, od Lenino począwszy, a w Berlinie skończywszy. Po powrocie do zrujnowanej wojenną zawieruchą Polski, Cezary postanowił dokończyć przerwaną edukację. Bez trudu dostał się na studia medyczne, na których w ciągu semestru zaliczał dwa semestry, co sprawiło, że w niedługim czasie został „młodym lekarzem”, a wkrótce potem podjął pracę w szpitalu wojskowym. Pewnego dnia, po potyczce z jakimś „bandyckim” oddziałem, wśród rannych przywieziono jednego, skrwawionego „bandytę”. Cezary przystąpił do rutynowych oględzin, bandażowania ran, wyłuskiwania odłamków granatów i innych metalowych kawałków z poszarpanych ciał żołnierzy. Podszedł do „bandyty” i rozpoczął zamykanie rany ukazującej białą kość w nodze pacjenta. Zakończywszy operację przystąpił do bandażowania i usztywniania złamanej ręki poszkodowanego. Gdy spojrzał w czarną od brudu, błota i krwi twarz, oniemiał. Trzymająca do tej pory bandaż pewna ręka zadrżała i wypuściła białe płótno. W Cezarego wpatrywała się szeroko otwarta para stalowych oczu. Oczu tak znajomych, tak bliskich. - Hipolit. - Wyszeptał drżącymi wargami. W szeroko otwartych oczach zobaczył błysk przerażenia i głuchą, milczącą prośbę. Podniósł bandaż. - Siostro! - Zawołał. - Proszę dokończyć ten opatrunek. Pozostawił Hipolita pod opieką pielęgniarki, a sam poszedł doglądać innych chorych. Gdy spoglądał w kierunku rannego przyjaciela, widział, że ten leży z zamkniętymi oczami, nie patrząc na nikogo. Do pierwszej po wielu latach rozmowy przyjaciół doszło jednak jeszcze tej samej nocy. - Hipolit, coś ty narobił, przyjacielu?! - Czaruś... cieszę się, że żyjesz - mówił łamiącym się głosem Hipolit, - ale mniej mnie cieszy, żeś po stronie komunistów. - Nie jestem po niczyjej stronie. Łatam zarówno Bolszewików jak i Antykomunistów - powiedział Cezary wskazując rannego przyjaciela. - Mnie już nie trzeba łatać... i tak mnie rozwalą. To nawet lepiej by było, gdybym tutaj już zdechł. Może mógłbyś mi chociaż w tym pomóc, co Czaruś? - O czym ty mówisz?! Nawet nie pozwalam ci o tym myśleć. - No tak... „Jeniec pod opieką pana doktora wykitował”. To by dopiero było! Mógłbyś stracić posadkę. - Nie, Hipolit, to nie tak. Wierz mi - szeptał Cezary prawie ze łzami w oczach. - Może i nie tak, ale powodzi ci się w nowej Polsce nie najgorzej. Chyba nie zaprzeczysz? - Tak sobie - odparł Cezary w duchu ciesząc się ze zmiany tematu. - A ona tam zapłakuje się nad twym losem... Cezary długo nie mógł zrozumieć sensu tego zdania z nagła rzuconego w tę cichą rozmowę jak kamień, który rzucony na ciche lustro wody, przepada w głębinach, lecz na powierzchni pozostawia długo rozchodzące się kręgi. Tak falowały teraz te słowa, znienacka rzucone, w duszy Baryki. - Jaka „ona”? – Spytał w końcu. - Laura. - Ona żyje? - Żyje, ale, chociaż nie wiem czy cię to zainteresuje, nie żyje jej mężulek, Barwicki. - Tak?! A cóż mu się przytrafiło? - Nic szczególnego. Po prostu zaczął wysługiwać się Niemcom do tego stopnia, że zasłużył sobie na wyrok w najwyższym wymiarze. - I wyrok wykonano? - Byłem egzekutorem. - Dziękuję ci, Hipolit. - Dziękujesz??? To był przykry obowiązek. - Wiesz, że nie to miałem na myśli... Następnego dnia jeńca przeniesiono do odizolowanego, zamykanego pomieszczenia. Pozostawiono go jednak pod opieką doktora Baryki. Pewnego dnia, oglądając nadspodziewanie szybko gojące się rany pacjenta, doktor powiedział: - Zachciało ci się wojaczki. Tyle lat po wojnie. - Widzisz, dla mnie wojna się nie skończyła. Zmienił się tylko okupant, a walka z nim trwa cały czas. - Oj, Hipolicie, Hipolicie. W tym kraju potrzebna jest walka, ale zupełnie innego rodzaju. - Chyba nie będziesz mi tu wciskał jakichś ideologicznych bzdur? Zobaczysz, że kiedyś tych, którzy nazywają siebie przywódcami klasy robotniczej, zniszczą sami robotnicy, odkrywając w nich swych nowych ciemiężycieli, nową, że tak powiem, burżuazję. - Być może masz rację, ale ja miałem zupełnie inną walkę na myśli. Walkę, która musi się stoczyć w ludzkich umysłach, która musi przemienić ludzką duszę, być może duszę całej społeczności. Bez tej przemiany niemożliwy jest jakikolwiek postęp. Po prostu jedna niesprawiedliwość zastępowana jest drugą i cały czas trwamy w jakimś dżdżystym, zataplanym przedwiośniu i nie możemy nic zrobić żeby pełnią sił rozkwitła prawdziwa wiosna... tego narodu. Po chwili milczenia Cezary dodał: - To wymaga ogromnej pracy. Pracy każdego z nas nad samym sobą... i chyba dlatego jest to tak trudne. Minęło kilka kolejnych dni, w ciągu których Cezary konsekwentnie zaświadczał o ciężkim stanie chorego. Pewnej nocy ktoś pozostawił niedomknięte drzwi pomieszczenia, w którym przebywał więzień. Hipolit wyśliznął się cicho i przez nikogo nie niepokojony wydostał się na zewnątrz szpitala. Gdy mogło się wydawać, że zniknął bez śladu w ciemnościach, jakiś zaniepokojony wartownik otworzył ogień w kierunku, w którym przemykała pochylona sylwetka. Tej samej nocy doktor Baryka został wezwany na przesłuchanie. „Przesłuchanie” trwało dwa tygodnie, lecz niczego doktorowi nie udowodniono. Oskarżono go jedynie o niedopatrzenie i niedopilnowanie więźnia. Chociaż nie należało to do obowiązków lekarza, wystarczyło jednak aby pozbawić Cezarego pracy w szpitalu. Pozbawiony tak nagle zajęcia, postanowił odszukać Laurę, o której wspominał Hipolit. Odnalazł ją w Leńcu. A raczej w tym, co z niego zostało. Laura siedziała za stołem w małym pokoiku na parterze, pochylona nad książką. Gdy wszedł podniosła oczy znad lektury i długo mu się z niedowierzaniem przyglądała. - Czaruś - wyszeptała w końcu. A gdy zrobił kilka kroków, powtórzyła - Czaruś... nie podchodź tutaj! Proszę! Nie podchodź. Najlepiej idź sobie stąd. Idź jak najdalej! Proszę! Nie patrz na mnie. - Dlaczego Lauro? Dlaczego? - pytał Cezary zaskoczony tak niespodziewanie przykrym powitaniem. Rzuciła głowę na stół i utonęła w spazmatycznym płaczu. Cezary ruszył do niej nie czekając na odpowiedź. Przytulił ją do siebie. Przylgnęła do niego, przywarła. Czuł, że schwyciła się go tak, jak człowiek chwyta się swej ostatniej szansy. - Nie, Czaruś, nie odchodź! Zostań! Zostań, proszę! Nie zostawiaj mnie samej, proszę! Uspokoiła się trochę. - Widzisz Czaruś, moje nogi... nie chcą mnie nosić... ale proszę cię, nie zostawiaj mnie samej. Cezary dopiero teraz spostrzegł stojący w kącie wózek inwalidzki. - Nie zostawię cię Lauro. Nie zostawię cię już nigdy. Obiecuję. Słowa swego Cezary dotrzymał. Wkrótce objął posadę lekarza w pobliskim miasteczku, a swą obietnicę daną Laurze uwieńczył ślubem, po którym państwo Barykowie zamieszkali w niewielkim domku na wsi nieopodal Leńca i Nawłoci, gdzie w dworskich budynkach tuczyły się teraz świnie i dawały mleko chude krowy.4 punkty
-
Prosty wierszyk Popatrz na wszechświat, dumny człowieku; Ileż tam odkryć jeszcze zostało? Podejdź do okna, nie wstydź się, proszę, Usłysz, jak gwiazdy pięknie śpiewają. Zobacz, jak tańczą, na tle kosmosu, Komet warkocze z galaktykami. Dwieście lat temu, ludzie przy świecach, O nich zaledwie w baśniach czytali. Dzisiaj już nawet dotknąć ich możesz; Czemu wciąż nie chcesz i się upierasz? Wolisz wojować, krwawić bagnety, Dzieciom gorliwie życie odbierać? Iluż odkrywców, przez twe decyzje, Cudów wszechświata już nie zobaczy? Pomyśl choć trochę i się zastanów, Nim całkowicie w tym się zatracisz. ---4 punkty
-
Miłość, która nie jest miłością, lecz przestrzenią pomiędzy duszami, gdzie słowa są węzłami splątanych nitek, które prowadzą do miejsc nieistniejących, gdzie dotyk jest kartografią nieistniejących miejsc. W tej miłości, która nie jest miłością, krąży powietrze, które jest przestrzenią pomiędzy słowami, i słowa, które są mostami pomiędzy myślami, zakrywają gwiazdy, które nie są gwiazdami, lecz punktami odniesienia dla nieistniejących kierunków. Szukam ciebie, ale ciebie nie ma, tylko chwila, która jest przestrzenią pomiędzy światłem a ciemnością, i nie ma słów, tylko punkty odniesienia dla nieistniejących kierunków, które prowadzą do miejsc, które nie są miejscami, lecz przestrzeniami pomiędzy miejscami, gdzie miłość, która nie jest miłością, jest przestrzenią pomiędzy duszami. W tym labiryncie, który nie jest labiryntem, lecz przestrzenią pomiędzy miejscami, gdzie domy są węzłami splątanych nitek, które prowadzą do miejsc nieistniejących, gdzie drzwi są kartografią nieistniejących miejsc. Szukam wyjścia, ale nie ma wyjścia, tylko chwila, która jest przestrzenią pomiędzy światłem a ciemnością, i nie ma dotyku, tylko punkty odniesienia dla nieistniejących kierunków, które prowadzą do domów, które nie są miejscami, lecz przestrzeniami pomiędzy nami, gdzie miłość, która nie jest miłością, jest przestrzenią pomiędzy duszami.4 punkty
-
Zziajany piesek drepcze przy panu. Rytm odpowiada laczków stukaniu. Poranek lekki w porannej rosie. Bez skarpet złap się w bezpapierosie. Nawet najlichszy z traw podagrycznik łechce na pięcie — tak pokojowo lubię być wszędzie.4 punkty
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne