Ranking
Popularna zawartość
Treść z najwyższą reputacją w 03.10.2025 uwzględniając wszystkie działy
-
Anna jest jak glina śliska i niemiła w dotyku ostatnio zaczęła przeciekać przez palce jak ten los który sobie zagotowała za oknem jesień olchy pogubiły liście tak jak ty włosy mówisz że siwieją nie to tylko babie lato skryło się w puklach jedwabistych pasm10 punktów
-
Jest tyle miejsc zdobytych, widzianych. Italia, Hellada, czy "Martwa natura z wędzidłem". "Wysoko w górze- on", już nie wiem czy to zdumienie, zdziwienie- ono przecież też istnieje. Herbertowskie wołanie ze wzgórza Filopapposa- "on'! Widać, co, kogo, gdzie. A może to tylko błysk uporządkowania, tam leżą estetyk wszelkie doznania. Terborch- nie Vermeer i Rembrandt, dlaczego tylko jeden obraz? Albo tawerny, bezimiennie bliźniacze. Jestem tam, gdzie chciałam być, toast haustem powietrza. Za życie i radość spotkania chociaż ono nigdy nie mogło się zdarzyć.9 punktów
-
lubię październik za pokorę zrudziałych liści pod stopami kiedy z szelestem lgną do ziemi wirując wdzięcznie kolorami lubię październik za nostalgię w spojrzeniu słońca szczerozłotym gdy z mgieł porannych się rozbiera darując światu czuły dotyk9 punktów
-
Nie muszę otwierać wiem gdzie leżą podciągaj wolno ciągle przymierzaj po szwie całuję dreszcz mnie przechodzi manszetę gładzę krew mi odchodzi. Nie muszę otwierać wiem gdzie leży w koronki strojny sam widok grzeszny haftek nie odpinaj niech będą dla mnie czekam aż ramiączko samo opadnie. Nie muszę otwierać wiem gdzie wisi peniuarek widzę serce moje dyszy satynowym paskiem w talii przepasana na Boga w niebie – Tyś jest rozebrana! Szafę otwieram to adrenalina na myśl o ciuszkach cieknie mi ślina oczy przecieram i modlitwę składam żeby twój był bukiet - nie zapach . . . . . . . . . . . sąsiada.9 punktów
-
Teraźniejsze pieśni Chłopcy i ich Wielkomiejskie peregrynacje Mantry o detalach Metroseksualnych Odyseuszy Pomiędzy łóżkiem a kiblem przez kuchnię gdzie jedzą piją-śpią- srają I o tym rozprawiają ich słowa miękkie Natchnione poprawną metryką bez metafor Za to przyprawione pikantnym aromatem przydrożnego kebabem Wszystko - mętny sos Ja nie mam na to czasu śpiąc rzadko na kamieniu między porankami i zmierzchami Pilnuję ich jadłodajni Pozwalam sobie tylko czasami do swego rydwanu dyszlem zaklinowanym między słońcem a podziemiem zaprzęgnąć czarne psy ubrane w lateksy skrojone przez szalonego cukiernika7 punktów
-
Kiedy dotykam Twojej skóry, czuję, jakbym dotykał samego nieba — chropowatego od gwiazd, miękkiego od chmur, rozciągniętego między oddechem a ciszą. Twoje ciało nie jest już ciałem, jest świątynią, każdy krąg to kopuła, każdy pieprzyk to znak na mapie, która prowadzi mnie do źródła — tam, gdzie KTOŚ ukrył się w pulsie między Twoimi udami. Twoje biodra modlą się, kołyszą jak kadzidła, unoszą się w rytmie pradawnej pieśni, której nikt nie spisał, a którą pamiętają nasze nerwy. Kiedy rozchylasz się przede mną, otwiera się nie ziemia, nie ciało, ale wieczność, szept aniołów ukrytych w językach ognia. Wchodzę w Ciebie jak w ciszę świętości, i każdy ruch jest aktem wiary, każdy pocałunek — psalmem, każdy jęk — Alleluja, którego echo rozbija się o sklepienia nocy. Nie ma już granicy: Ty jesteś modlitwą, ja — kadzidłem, Ty — monstrancją światła, ja — drżeniem, które w niej płonie. Kiedy szczytujesz, świat zatrzymuje oddech, a ja czuję, że rozkosz to nie tylko ciało — to KTOŚ, który na chwilę staje się nami.5 punktów
-
Zosia szła do kościoła, stawiając kroki z namaszczeniem, na jakie stać tylko dziecko w obliczu wielkiej powagi. Za tydzień czekała ją Pierwsza Komunia Święta, a dziś – ten pierwszy, budzący lęk przystanek: spowiedź. Mama przypominała jej o tym jeszcze przy śniadaniu: – Pamiętaj, Zosiu, żeby zrobić porządny rachunek sumienia. I tu właśnie zaczynał się problem. „No dobrze” – myślała, stąpając ostrożnie, by nie nadepnąć na pęknięcia w chodniku. – „Jakie ja właściwie mam grzechy? Czy ja w ogóle robię coś złego? Byłam przecież grzeczna. Sprzątałam w pokoju, odrabiałam lekcje. Nawet z Kubą, moim młodszym bratem, kłóciłam się... no, prawie wcale." „A może to trzecie ciastko, które zjadłam w zeszłym tygodniu?” – gorączkowo przeszukiwała pamięć. – „Ale mama pozwoliła na drugie, a przecież nie zabroniła trzeciego...”. To nie był grzech. To była czysta logika. Przed kościołem stanęła jak wryta. Za chwilę jej kolej, a ona nie miała na liście ani jednego grzechu! Co powie księdzu? „Nie mogę przecież wejść i powiedzieć, że jestem bezgrzeszna” – panika zaczęła ściskać jej gardło. „Wszyscy mają jakieś grzechy. Pomyśli, że się nie przygotowałam!” I wtedy w jej głowie zakiełkował genialny w swej prostocie plan. „Wymyślę coś. Coś małego, co brzmi jak prawdziwy grzech”. Klęcząc w półmroku konfesjonału, z nosem tuż przy fioletowej kratce, wyszeptała ledwo słyszalnie: – Raz nie posłuchałam mamy... – przełknęła głośno ślinę – i... nie nakarmiłam kota. – A masz kota? – zapytał łagodnie głos zza kratki. – Nie – odparła Zosia, czując, jak na jej policzki wpełza gorący rumieniec - Ale gdybym go miała, to na pewno zdarzyłoby mi się go nie nakarmić. Po drugiej stronie kratki zapadła cisza. Zosia usłyszała ciche westchnienie. Ksiądz zadał jej za pokutę dwie modlitwy i udzielił rozgrzeszenia. Odeszła od konfesjonału lekka jak piórko. Jednak gdy tylko wyszła na słońce i skręciła w swoją ulicę, zamiast ulgi poczuła dziwny, nieprzyjemny supeł w żołądku. „Zaraz, zaraz...” – zatrzymała się gwałtownie przy ogrodzeniu państwa Kowalskich. „Przecież ja nie miałam tych grzechów. Ja je... wymyśliłam”. Serce podskoczyło jej do gardła. „To znaczy, że... okłamałam księdza?!” Prawdziwa panika była uczuciem zupełnie nowym i o wiele gorszym niż strach przed pustą listą grzechów. To było gorsze niż nienakarmienie wyimaginowanego kota! Gorsze niż nieposłuchanie mamy, której przecież zawsze słuchała! „Okłamałam księdza!” – ta myśl uderzyła w nią z siłą rozpędzonego pociągu. – „W konfesjonale! Tuż przed Pierwszą Komunią!”. Myśli kłębiły się w głowie jak rozwścieczone osy. „To jest najgorszy grzech na świecie! Co ja teraz zrobię? Czy w ogóle mogę iść do komunii?!” Zosia ciężko usiadła na niskim murku, czując, że zaraz się rozpłacze. Tydzień przygotowań, śnieżnobiała sukienka wisząca w szafie, misternie upleciony wianek... „Mama się dowie. Wszyscy się dowiedzą, że jestem kłamczuchą...” A potem, niczym błyskawica w letni dzień, przyszło olśnienie. „Zaraz, chwileczkę...” – szepnęła do siebie, a na jej twarzy powoli, bardzo powoli, zaczął pojawiać się uśmiech. „Przecież ja teraz... ja naprawdę mam grzech!” Zosia aż podskoczyła. „Następnym razem, jak pójdę do spowiedzi, będę miała co powiedzieć! Nie będę musiała niczego wymyślać!” Zerwała się z murka i z szerokim uśmiechem pobiegła w stronę domu. „Okłamałam księdza na spowiedzi” – powtarzała w myślach, jakby to było rozwiązanie wszystkich jej problemów. „Stuprocentowy, najprawdziwszy, autentyczny grzech! Dokładnie taki, jakiego potrzebowałam!” Zanim przekroczyła próg, za którym czekała mama z niecierpliwym pytaniem: „No i jak było?”, Zosia zdążyła jeszcze pomyśleć: „Właściwie to nawet dobrze, że tak wyszło. Teraz już nigdy nie będę miała problemu z rachunkiem sumienia”. A potem zawołała, wpadając do przedpokoju: – Mamo! Już jestem! Wszystko poszło świetnie!4 punkty
-
Profesor uniwersytecki, powiedzmy, że Jan F., miał usposobienie kłótliwe, a temperament choleryka, co czyniło z niego człowieka szczególnie niemiłego. Dlatego też, przy pierwszej nadarzającej się okazji, szśćdziesięcioletniego Jana F. zwolniono z uczelni na emeryturę. Ojciec profesora był również profesorem, tak samo jak jego dziadek, który wykładał historię starożytną na uniwersytecie lwowskim, oraz na paryskiej Sorbonie. Ojciec Jana F. zginął w wypadku jaki zdarzył się w uniwersyteckim laboratorium. Podczas eksperymentów nad przedłużeniem życia, profesor stracił życie. Kiedy bowiem podgrzewał jakieś specyfiki, nastąpił potężny wybuch, niszcząc laboratorium, a przy okazji rozrywając eksperymentatora na kilka części. Swego czasu sprawa była dość głośna. Po ojcu Jan F. odziedziczył między innymi złoty zegarek kieszonkowy firmy Patek, ze złotą dewizką. Profesorowie uniwersyteccy tym się różnią od zwykłych magistrów, że chodzą w garniturach, przeważnie z kamizelkami. W kieszonce kamizelki Jan F. nosił właśnie zegarek po ojcu. Należy nadmienić jeszcze, że Jan F., będąc już profesorskim emerytem i pobierając niezbyt duże świadczenia emerytalne, był jednak człowiekiem dosyć majętnym, bo w spadku po rozerwanym tatusiu odziedziczył między innymi komfortowe mieszkanie, domek na wsi z parterowym tarasem i kolekcję obrazów średniowiecznych mistrzów pędzla. Wszystkie nieruchomości zostały sprzedane, a pieniądze ulokowane na długoterminowych kontach bankowych. Jan F. żył praktycznie z emerytury. Chociaż elegancko, ale jednak staroświecko niemodny Jan F. stołował się w tanich stołówkach Caritasu, czasami w dworcowym bufecie, czasami u sióstr zakonnych. Pewnego dnia, w przerwie między zupą pomidorową z kluseczkami a naleśnikami z serem, emeryt zauważył brak zegarka, który dopiero co był na swoim miejscu, bo przecież właściciel sprawdzał czy już czas na posiłek. Profesor bardzo się awanturował, aż wywalono go za drzwi. W takich tanich jadłodajniach kręci się sporo elementu, i właśnie w jego kierunku biegły podejrzenia profesora. W kilka dni później Jan F. wrócił na dworzec, licząc, że być może ktoś zechce mu odsprzedać czasomierz który mu ukradziono. Zaczął wypytywać różnych lumpów, czy nie mają może jakiegoś zegarka na sprzedaż. Owszem mieli. W cenach bardzo okazionalnych. Głównie jednak naręczne. - Bierz pan, przekonywali profesora, bo dzisiaj weźmiesz pan tego, a ja jutro przyjdę do pana z innym, mówili. - Aż natrafisz pan na taki, jakiegoś pan sobie upatrzył, dodawali. Profesor porzucił parasol i zaczął chodzić z teczką. Podchodzili do niego ludzie bardzo różni. Kobiety i mężczyźni, brzydcy i ładni, damy i łachudry. Każdy z jakąś sprawą. Jan F. mimowolnie zaczął się specjalizować w swym nowym fachu jakże innym niż swoje dotychczasowe zajęcie. Jego dostawcy dobrze wiedzieli, że Prokurator, bo taką właśnie ksywę w złodziejskim półświatku otrzymywał Jan F., bierze tylko rzeczy nieduże i drogie, czasami sprawdzając ich wartość w książkach, jakie nosił w teczce. Kupił sobie straszaka i nosił go w kaburze na szelkach pod marynarką, często częstując swą złodziejską klientelę, niby przypadkowo jej widokiem. Z biegiem lat Jan F. stał się potentatem w paserskim świecie stolicy. Zachowywał jednak dużą ostrożność. Nikt nie wiedział gdzie mieszka. Odbierał towary w różnych punktach miasta, które obchodził kilka razy w ciągu dnia. Kupował biżuterię, antyki, zegarki, wieczne pióra, znaczki pocztowe, złoto i srebro... ale nie wzgardził też starymi włoskimi skrzypcami czy bogato inkrustowaną srebrem i masą perłową, turecką strzelbą skałkową. To było jedno z oblicze emerytowanego profesora. Drugie to takie, że miał trzy konta na allegro, ale korzystał też z ogłoszeń w stołecznej i ogólnopolskiej prasie. Tu już był sprzedawcą. Sprzedawał z ogromnym zyskiem kupowane od złodziei przedmioty. Budził zaufanie. Z wyglądu stateczny i dostojny, o nienagannym wyglądzie i niebanalnej inteligencji. Z kupcami umawiał się na mieście, ale w innych miejscach niż ze złodziejami. Po czterech latach nowego zajęcia, emerytowany profesor Jan F. był już bogaczem. Wtedy właśnie zdarzyło się coś nadzwyczajnego. Sąsiad Jana F. aktor Piotr W. wyszedł wieczorem do śmietnika wyrzucić swoje posegregowane śmieci. Tutaj, przy kubłach ze śmieciami został zastrzelony. Świadkiem zabójstwa była kobieta którą własny pies wyprowadził na spacer. Widząc upadającego po strzałach człowieka, zaczęła histerycznie krzyczeć. Ale to był błąd, bo w zamian za krzyk dostała od bandyty kulę, która trwałe uszkodziła jej kręgosłup. Sprawcy zabójstwa wsiedli do samochodu i zaczęli uciekać. W osiedlowej uliczce zajechał im drogę policyjny radiowóz. Wywiązała się strzelanina, w wyniku której, na miejscu zginął jeden z bandziorów i jeden policjant. Drugi, ranny bandyta przebił się przez zaporę z policyjnego radiowozu i zaczął uciekać. Na drodze głównej zderzył się z innym samochodem, spadł z wiaduktu na rozłożyste drzewo i na nim zawisł. W samochodzie w który uderzył samochód bandyty, zginął 35-letni mężczyzna, a jego żona została poważnie ranna. Policja wezwała straż pożarną i ta wydobyła z wiszącego pojazdu nieprzytomnego, rannego jedynie w wyniku postrzału w nogę i z ogólnymi potłuczeniami, bandziora. Zdarzenia koło śmietnika miały więc dramatyczny ciąg dalszy. Policja szybko zidentyfikowała ściągniętego z drzewa przestępcę. Okazał się nim wielokrotny recydywista, znany policji, bandyta i paser Roman D. Podczas pierwszego przesłuchania zeznał on, że razem z kolegą zabili Prokuratora z zemsty, bo ten zrujnował im całe życie zawodowe. -Jakiego znowu prokuratora, przecież zabiliście aktora, dziwili się policjanci. W trakcie dalszego przesłuchania szybko ustalono, że bandyci zabili nie tę osobę którą chcieli. Aktor zginął więc przez przypadek i nie miał nic wspólnego z człowiekiem o pseudonimie „Prokurator”. Rozpoczęło się w tej sprawie śledztwo. W kilka dni później Jan F. został zatrzymany w poczekalni dworcowej, podczas kupowania od złodziei, starego, grubo złoconego, srebrnego kielicha mszalnego. Znaleziono przy nim jedenaście telefonów komórkowych na kartę. Jeszcze kiedy funkcjonariusze po cywilnemu wyprowadzali z dworcowej poczekalni Jana F., podbiegł do niego, nieświadom całej sytuacji łysy człowiek krzycząc z kilku metrów: – Panie Prokuratorze, weźmie pan futro z lisów?. Bardzo się zdziwił kiedy policjanci wsadzali go do samochodu z Prokuratorem i zawieźli na Komendę. Jan F. jak na emerytowanego profesora przystało, do niczego się nie przyznał. W jego mieszkaniu znaleziono kilka przedmiotów pochodzących prawdopodobnie z kradzieży. Świadków paserskiej działalności profesora nie udało się odnaleźć, bowiem ludzie ze środowiska Jana F. bardzo nie chcą dzielić się z policją swoimi tajemnicami, nie tylko z powodu lęku o swoją przyszłość, ale też z obawy przed swoim przestępczym środowiskiem. Policja mimo wysiłków nie odnalazła pieniędzy zarobionych przez Jana F. na przestępczym procederze. Kiedy przesłuchiwano zatrzymanego profesora, cały czas dzwoniły telefony, a dzwoniący pytali gdzie można towar odebrać, albo czy można negocjować cenę. Profesor był nieugięty na perswazje policjantów i tłumaczył się, że ze sprawą nie ma nic wspólnego. Telefony znalazł w torbie w śmietniku. –A ładowarki do nich jakie ma pan w domu? pytali przesłuchujący. –Te telefony były właśnie z ładowarkami bronił się Jan F. Wreszcie policjanci ustalili, że znaleziony, w szafie profesora wysadzany szmaragdami i rubinami złoty krucyfiks, pochodzi z kradzieży w Gdańsku. Było takie zgłoszenie sprzed dwóch lat. Niestety człowiek który zgłosił kradzież zmarł bezpotomnie i nikt nie mógł potwierdzić, że skradziono właśnie ten krzyż. Ustalono, że Jan F. nie miał konta na allegro, chociaż z historii operacji na jego laptopie wynikało, że używał takich kont na których sprzedawano monety, znaczki, złote okulary, papierośnice itd. Ludzie na których nazwiska i adresy otwierano konta nie mieli z Janem F. nic wspólnego, podobnie jak z kontami na allegro, na swoje nazwiska. Ponieważ wszystkie te osoby mieszkały w Warszawie i korzystały ze skrzynek na listy, zacny profesor przejmował z nich pocztę, wcześniej zgłaszając na nazwisko właściciela skrzynki, prośbę do allegro o otwarcie konta. Odbyło się sprawa sądowa, na której oskarżono Jana F. o paserstwo. Emerytowany profesor o wyglądzie człowieka statecznego i poważnego, wywarł jednak na sędziach dobre wrażenie i został skazany jedynie za kupno skradzionego z wiejskiego kościółka kielicha mszalnego. Twierdził on przed sądem, że kupił go, ponieważ chciał przedmiot liturgiczny zwrócić do kościoła, albowiem kradzież w kościele jest nadzwyczajnie gorsząca. Sąd nie dał się jednak nabrać i wymierzył Janowi F. karę jednego roku więzienia w zawieszeniu. Niektóre środowiska i zawody mają ogromny dar w zacieraniu za sobą śladów swej działalności. Chciałoby się wierzyć, że te szczególne w tym zakresie zdolności Jana F. były, w jego akademickim świecie, zjawiskiem niezwykle odosobnionym.4 punkty
-
4 punkty
-
zrywam jabłka z zakazanego drzewa codzienność prowadzi ciemnymi dolinami a przecież... przecież jestem stworzony na podobieństwo ... rozumiem... rozumiem...wiem ... to za mało czas posłuchać Boga śpieszę się nie tak miało być Ty zawsze czekasz cieszysz się … gdy wracam martwisz … gdy zbyt często może tym razem już… na dłużej zostanę z Tobą będę w zgodzie z sobą Jezu ufam Tobie 10.2025 andrew Piątek, dzień wspomnienia męki I śmierci Jezusa4 punkty
-
każda myśl się namyśla aż ból ściskam w dwupięściach jakieś słowa nieżywe namawiają do szczęścia a z porwanych pajęczyn i tęsknoty śródniebnej klecę bajki i baśnie na gęślikach dla ciebie aż się zdają prawdziwsze z nadwrażliwień i głodu bardziej mnie niźli tobie * szczęściem bywa też mozół3 punkty
-
Tydzień nam dano, tydzień rozmowy. Zwykłe śniadania. O co gra się toczy? Między słowami ruchome piaski. Słabość tak łatwo wydobyć obcym. Jakiś tam żarcik — poczucie sprawstwa. Szacunek za lat czterdzieści — banknocik. Emerytura rzecz pewna i ważna. Niewypłacalność jak zator proroczy Za elegancki wystrój kołnierza. Za ogolenie się — niech ma — dla żony. Objęcia, gdy się samemu iść nie da. Czasem zwyczajny po prostu dotyk.3 punkty
-
W zaułku Świętego Tomasza, gdzie „Camelot” kusi gęstą czekoladą, siedział "król" przy okrągłym stoliku, na dębowym, twardym tronie. Srebrne włosy opadały na czoło, jakby same chciały dodać powagi. W zmarszczkach migotało światło — reflektor spóźnionej sławy. Przed nim — pusta filiżanka. A jednak pił z niej gorycz wspomnień. Spojrzał na mnie oczami chłopca, który dawno zjadł ostatnie ciastko. Wtedy dostrzegł swoje wiersze w moich dłoniach i cofnął się nagle do dni i nocy, gdy słowa rodziły się w gorączce a każdy wers był okrętem, który miał nigdy nie zatonąć. Przez sekundę był młody i nieśmiertelny, potem westchnął teatralnie: „A miałem umrzeć, nim starość mnie znajdzie.” Złożył autograf z miną, jakby sprzedawał bilet do własnej biografii. Uśmiechnął się naprawdę — nie jak aktor, lecz jak człowiek, który właśnie wygrał małą bitwę z czasem. *"Camelot" - krakowska kawiarnia2 punkty
-
zaspokajam twoją podstawową potrzebę poszukiwania źródeł wyparcia własnych niedoskonałości na cmentarzach lub u księdza po kolędzie który ledwie przeżył syndrom dnia następnego choć już nie widzę okoliczności łagodzących nie jesteś sam jestem jedynym fundamentem twojego życia podczas ejakulacji2 punkty
-
Był taki dziwny gość podpadł w tabelki choroby psychicznej więc go grzecznie poprosili ażeby przez 20 lat z okładem im którzy są udowadniał, że jest zdrowy i tak tłumaczył, przekonywał, nie robił, i silił się ponadprzeciętnie, a po 20 latach z okładem pokazali mu test genetyczny, że jest i tak chory dodać należy że oczywiście o zrobieniu testu na którego w teorii przecież mógłby się nie zgodzić mu nie powiedzieli, bo zepsułoby to całą tą wielką piękną zabawę bardzo ludzkich i humanitarnych starań. Znałem też takiego ojca nieojca i jego dwudziestopięcioletni staż w płaceniu alimentów a na koniec mu powiedziała see you nara z niewątpliwym testem w dłoni... (nawet ładnej trzeba przyznać). Warszawa – Stegny, 03.10.2025r.2 punkty
-
Nie ma Bacha - rusz no żesie - trzask... trzask wiśta wiooo... No... - ty zgupiał żeby staruszkie co ślepnie batem a co ci ona winna... - jedne prosto droge ma to na pamięć powinna - oj woźnico żebyś ty tak w Basieńkie wlazł to byś pojoł jaki to trud dróżkie znaleźć - niby w kogo.? - a ta co to w - nocach i dniach - była starość też jej oczy kradła a w ciemnicy żyć to chyba tylko kret umie - a to czasem nie Jadźka.? - a nie - Basieńka jak nasza szkapa wrzesień, 2025 język - celowo taki2 punkty
-
spada w dół trwa to długo nie widzi dna zaczyna wątpić boi się że je dogoni a wtedy pęknie piękny plan na życie spada w dół mordę drze że aż strach bo wie że na dole gorszy czeka kram budzi się mokry mówi do siebie ale głupi sen2 punkty
-
co to jest wstyd czy to iluzja czy tylko chwili mały grzech a może to prawda która boi sie trudnych drzwi i złych cieni czy może to tylko krzywa nadzieja pełna kłamstw które bolą a po tym bólu będzie lepiej będzie coś co się uśmiechnie2 punkty
-
to nie codzienność sama prowadzi to ja ulegam podszeptom złego chociaż stworzony na podobieństwo nie zawsze idę ścieżkami Jego często upadam On stale czeka wyciąga rękę abyś się podniósł a ty masz oczy tylko człowieka nie widzisz brniesz i tracisz godność w końcu wybuchasz zrzucasz okowy miłość do Niego dziś zwyciężyła wstajesz od kratki zupełnie nowy aby go przyjąć i spełnić miłość :)))2 punkty
-
Nie chce mi się pisać ten wiersz sam się pisze jak samodzielny dzieciak którego jestem rodzicem dałem mu czas do zabawy pustą kartkę i długopis powiedziałem czym są strofy nauczyłem co to rym bawi się sam ze sobą czasem na niego zerkam pomacham leniwą dłonią która jest jak piosenka on śpiewa ja siedzę w ciszy tylko w myślach nucę ciesząc się z jego zabawy odpoczywam gdy nie piszę potrzebowałem odpoczynku nabrałem nowej twórczej siły napiszę teraz puentę na końcu pełną z własnego dziecka dumy nie chciało mi się pisać ten wiersz napisał się sam2 punkty
-
@Robert Witold Gorzkowski celowo dodałem temu wierszowi mistycznej magii. Może być gorzej trawiony przez estetów tradycjonalistów. Ale jest chociaż oryginalny co w poezji ma wielkie znaczenie, ale u odbiorców już nie :) A niech tam.... Dzięki Robert. @Annna2 no właśnie pisałem do Roberta, że specjalnie go rozżarzyłem żeby zerwać z kanonem portalowym typu : widziałem orła cień. Dziękuję Aniu :)2 punkty
-
@huzarc, @Berenika97 piękne dzięki za serducho @violettaTakie dni bywają. Trzeba je tylko zauważyć. @Alicja_WysockaTak. To nieznośne serce. Mówią, że miłość oślepia. Ja mówię, że miłość ogłupia. Człowiek jak najbardziej widzi wady oblubienicy/oblubieńca ale wmawia sobie ich poprawę.2 punkty
-
niezrównoważona sieczkarnia filozof w anatomii myśle-umyśle zmielony posiekam na desce dębowej i złoże odnajdę złota eureka wypieram nie piorę też biorę co jednym uchem to drugim wpada w imadła wzięty wyciśnięty nic nie wypada - wypad - on, ona że nie wypada kto to wybada? a kto zapłaci? kiedy wypłata? oj lecą lata2 punkty
-
2 punkty
-
rozpuszczasz mnie by na cielesnym długu zlizać słodycz z nią w obcych ramionach samotna roziskrzona tobą palę się cała dotykasz brzeżyny ucha gęstą myśli strugą odsyłam ciepło przekrwienia drżąc w jesiennej równonocy godzinach na niskim słońcu mlecznego nieba jest mi bliżej sięgnąć wrażenia2 punkty
-
Konkurs Zauroczony Chopinem, słucham zawodzenia. Moja gadzina syrena, jesteś więc podstępna. Muzyka płynie ze sceny, jak ogień całego świata. Ja pamiętam przeszłość i zapominam o żalach. Świat jest nieskończony, ale czas jest zbyt ulotny. Dopóki będziemy razem, życie będzie ciekawe! Dziękuję Pani L. Marcewić.2 punkty
-
lubię podglądać jak noc zasypia dzień się budzi wschodem słońca ptasim śpiewem mruczeniem kota zapachem kawy szumem w łazience uśmiechem żony nie wstydzę się tego podglądania ono mnie cieszy1 punkt
-
@lena2_ lubię październik za wiersze Leny co malują jesień słowem tkliwym gdy czytam strofy o tym czasie co barwny liść uczyni żywym lubię październik bo ma poetkę co umie w słowa wplątać brzęk opadania, szmer rudzenia i ... słoneczne spojrzenia1 punkt
-
1 punkt
-
@lena2_ i ten cudny szelest liści pod stopami - liści które oddały życie latu. Podoba mi się Twój wiersz :)1 punkt
-
1 punkt
-
@Annna2 Aniu jestem w pracy i nie mogę się skupić przez dzwoniące telefony, a nie chcę napisać czegoś banalnego. Pozwól że przeczytam go w ciszy wieczorem w domu i powrócę z przemyślaną odpowiedzią.1 punkt
-
Jak zawsze jestem pełen uznania i podziwu dla twojego pióra Aniu. Pisz jak najwięcej bo czujesz to o czym są twoje piękne strofy . Absolutnie serduszko dla ciebie, szkoda, że dać mogę tylko jedno.1 punkt
-
@Migrena Wyjąłeś esencję z mojego "rozbioru" i godnie ją udokumentowałeś niczym gwiazda Marcin Majewski lub choćby skromniejszy Albert Gorzkowski. @Alicja_Wysocka Dla mnie istnieje w tych sprawach tylko jedna kobietka - moja małżonka i to dla niej głównie piszę:))) a ma poczucie humoru olbrzymie!!! @Marek.zak1 Miało być Erekcjato a wyszedł erotyk!!! dziękuję1 punkt
-
1 punkt
-
Lubię takie faustowskie klimaty, a powiedzenie "chwilo trwaj" szczególnie:). Nie mam takich smutków, jak peel, może dlatego, że ciągle jem te smaczne ciastka, a królem, ani mistrzem nigdy nie byłem. W Krakowie i pod miałem ważnych klientów, więc byłem z nimi wiele razy w różnych restauracjach, w kawiarniach tylko czasami. Noclegi zawsze w skromnym, klimatycznym hotelu Pollera, pewnie znasz. Wiersz mi się bardzo podoba, a musiałem odczekać, żeby coś napisać. Pozdrowionka1 punkt
-
Bardzo oryginalny ten erotyk, a rozbieranie to jedna z dróg do nieba:). Pozdrawiam1 punkt
-
@lena2_ Ja także, Leno - taki w sam raz. Nie męczy duchotą i upałem i jeszcze nie liże mrozem - za to wdzięczy kolorami.1 punkt
-
@Robert Witold Gorzkowski no, Robert lubię Ciebie takiego. Ere subcio!1 punkt
-
Ocal mnie, Boże – kochać nie potrafię, Serce jak kamień, bez uczuć odwieczny. Modlę się, zanim do piekła sam trafię, Żalem samotny. Karmisz mnie chlebem, choć głodny nie chodzę – Ocal mnie, Boże. Tego słabego, co siebie się lęka, Strachem poduszką oraz snem samotnym. Przed zaśnięciem wieczorami klęka, Sam niespokojny. Przed mrokiem, który w swojej duszy noszę – Ocal mnie, Boże. Życie przerosło – jak smutne jest drzewo, Korzenie mrokiem zniewoliły serce. Wystarczy jedno, tylko jedno słowo Dla duszy w męce. Cierpliwie ręce do modlitwy wznoszę – Ocal mnie, Boże. Znasz całą drogę, po której wciąż błądzę. Znasz mój początek, znasz też koniec smutny. Czy gdy do Ciebie pełen żalu przyjdę, Liczący grzechy, W ciężkiej zbroi idąc po wybaczenie – Ocalisz, Boże?1 punkt
-
To tak, jakby wiersze dawały jakiś rodzaj nieśmiertelności, że nawet czas im się kłania:):) wspaniały wiersz Bereniko:)1 punkt
-
1 punkt
-
1 punkt
-
@wierszykiujęły mnie ruchome piaski, i fantastyczna "za elegancki wystrój kołnierza", jużem zapiaszczony :)1 punkt
-
@Annna2dla mnie ten wiesz to inna półka, księgozbiór, i pracownia malarska, a nawet muzeum albo biblioteka taka w której prowadzi się wieczorki, rozmawiam z wierszem :)1 punkt
-
@Annna2 Twój wiersz czyta się jak podróż przez mapę kultury i sztuki, ale jednocześnie jak zwierzenie osoby, która naprawdę była tam, patrzyła, oddychała i zapamiętała. Pozdrawiam:)1 punkt
-
@wierszyki Twój wiersz działa jak ciche memento – przypomnienie, że prawdziwa bliskość i godność człowieka kryje się w najdrobniejszych gestach. Czytając go, mam wrażenie, że zaglądam w życie kogoś starszego, dla kogo śniadanie, żart czy dotyk stają się fundamentami sensu.1 punkt
-
@Berenika97 o to na pewno. Ja mam namyśli kawiarnię gdzie nie można było znaleźć wolnych miejsc kawa była sypana do szklanki a wewnątrz unosił się gęsty papierosowy dym. Gdzie do tej kawy pod stołem wlewało się setkę wódki i godzinami gadało na tematy „paryskiej kultury” , co w „wolnej Europie” czy co nowego w „poezji śpiewanej” teraz poza wojną Putina i drożyzną ludzie nie mają tematów.1 punkt
-
Zlatan Pechovic spod miasta Splitu, nie ma na panny już apetytu. Powód jest jeden: bo śni jemu się Draga z Bośni, która nie wzbudza w nikim zachwytu.1 punkt
-
1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+01:00
-
Ostatnio dodane
-
Wiersze znanych
-
Najpopularniejsze utwory
-
Najpopularniejsze zbiory
-
Inne