Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 29.01.2023 uwzględniając wszystkie działy

  1. W zapomnianej chacie na skraju lasu echo i wiatr o byłym rozmawiają Cisza do nadziei się tuli stary pająk to widząc po swojemu się uśmiecha W zapomnianej chacie kiedyś tętniło życie słońce tu zaglądało było fajnie i miło W ogrodzie kwitły róże burek radośnie szczekał na ławeczce dziadek pykał fajeczkę Dzieci w berka się bawiły obok była studnia żuraw cierpliwie czekał Babuleńka w wannie cynkowej pranie krochmaliła była szczęśliwa Dziś ta chata pusta las częstuje ją cieniem który po cichu popłakuje
    6 punktów
  2. Pierwszy kontakt z Zachodem był mało romantyczny, zgoła prozaiczny, jeśli nie brutalny. Nie znałem języka, natura poskąpiła mi specjalnych talentów — dla takich pozostaje fizyczna praca na farmie i w fabryce, za grosze. Kiedy skończyłem pielić sałatę, trzeba było ścinać kalafiory, potem zbierać pomidory i dynie, a na końcu rąbać drewno. W czerwcu nastała zima, ziemia odpoczywała, ja również. Z letargu wyrwały mnie dopiero kwiaty przypołudników, które zabarwiły szare skały fiordów na różowo. Zaciągnąłem się na statek rybacki i jak na złość, od razu zapanował w tej branży kryzys: po pierwszym rejsie szyper ogłosił bankructwo, trawler sprzedano i zostałem ponownie bez pracy. Chwytałem się każdego zajęcia, mogącego przynieść choćby najskromniejszy dochód. Czas mijał, zabierał młodość, ale przybliżał w zamian obyczaje kraju, który miał być dla mnie ziemią obiecaną. Po krótkim szkoleniu zostałem zatrudniony jako składacz na taśmie w manufakturze produkującej sterowniki do wózków inwalidzkich. Płaca była mizerna, lecz regularna i pozwalała na pewną stabilizację życiową. Zawisłem wbrew oczekiwaniom w ciasnej pętli niezmiennych zdarzeń: praca, dom, więcej pracy i tak w kółko, bez szansy na jakąkolwiek poprawę. Nigdy nie będzie mnie stać na własne mieszkanie, ani opłacić córce szkołę. Jedynym wyjściem z tej pułapki było wznowić studia, a koszta pokryć z pożyczki na lichwiarski procent. Pierwszy rok poświęciłem wyłącznie nauce angielskiego, a moją tutorką była Jane. Jane miała już po czterdziestce, ale wyglądała na taką, którą faceci oceniają jako „w dobrym stanie technicznym”. Wiele kobiet w tym wieku ma wilczy apetyt na młodszych mężczyzn, choć nie po każdej to widać; ja jednak zapamiętałem Jane z całkiem innego powodu: namawiała mnie do prowadzenia pamiętnika. Początkowo pisanie w obcym języku sprawiało mi duże trudności, lecz Jane pilnowała, żebym nie rezygnował, przywołując mało znany precedens: — Twój rodak, Jospeh Conrad opanował płynnie angielski gdy miał dopiero dwadzieścia lat, wiedziałeś o tym? Nie tylko o tym nie wiedziałem; nie przeczytałem również żadnej z jego książek, ale głupio było wyjść na ignoranta, więc tylko skinąłem w milczeniu głową. Jane nie zwróciła uwagi na moje zakłopotanie i ciągnęła z niezwykłą pasją w głosie: — I niech mnie drzwi ścisną, jeśli urodzony Brytyjczyk potrafił napisać coś lepszego! Po angielskim przyszła kolej na specjalizację i wtedy poznałem Petera, który był wykładowcą w przedmiocie programowania. Nauka szła mi łatwiej niż pisanie pamiętnika, dzięki dobremu początkowi w Polsce, o czym jednak wolałem nie wspominać. Peter urozmaicał zajęcia anegdotami i jednego dnia nadmienił mimochodem o 'Reverse Polish Notation', bacznie mnie obserwując. Wiedziałem, że jest to rodzaj zapisu używanego do arytmetyki w mikroprocesorach, oparty na metodzie wymyślonej przez polskiego matematyka. Mimo to nie podniosłem ręki, żeby moi koledzy nie myśleli, że nie jestem jednym z nich. Na zakończenie roku szkolnego zorganizowano przyjęcie w restauracji mongolskiej typu smorgasbord, czyli żryj ile wlezie. Dziś takie przyjęcia są na porządku dziennym, lecz wówczas była to dla mnie atrakcja zupełnie nowa. Zamiast wykwintnie przystrojonych stołów, miłej obsługi i bufetu zapraszającego widokiem egzotycznych potraw, wciąż widziałem siebie w barze studenckim „Karaluch” na Krakowskim Przedmieściu: wychylam wazę pomidorowej, wbijam potrójne pyzy, a wychodzę z baru głodny. Po drugiej stronie stołu siedział Peter, co bardzo mnie ucieszyło, bo choć starszy o dwadzieścia lat, był moim najlepszym kolegą. Po kilku porcjach jagnięciny, plastrów rostbefu i polędwicy na kości, podlewanych sowicie czerwonym pinot noir, nabrałem ochoty do rozmowy i nieopatrznie zacząłem od filozofii, nie zdając sobie sprawy, że Peter to niekwestionowany mistrz w tej dziedzinie i wkrótce nasza konwersacja przybrała formę monologu, przypominającego odbijanie rakietą piłeczki o ścianę. Kiedy Peter zauważył, że argumentuje od dłuższego czasu sam ze sobą, natychmiast zmienił temat: — Czytałeś może książkę Michenera 'Poland'? Dziwny zbieg okoliczności, że akurat o to zapytał, bo widziałem tę książkę w mieszkaniu u mojej siostry, ale nie zajrzałem do niej ani razu. Zresztą, po co miałbym czytać historię Polski napisaną przez Amerykanina, skoro znam ją dobrze ze szkoły. Słysząc to, Peter posłał mi wyrozumiały uśmiech i rzekł: “Yes, you know it, but you don't appreciate it”. O co mu właściwie chodzi, że niby nie doceniam historii Polski? A czy on docenia historię swojego kraju? Historię należy znać, nie doceniać. Peter doskonale zdawał sobie sprawę, że tym pytaniem będę łamać sobie głowę do końca przyjęcia, ale nie znał mnie tak dobrze: to co powiedział, dręczyło mnie o wiele dłużej. Nazajutrz z samego rana pojechałem do siostry. Kilka minut zabrało mi przeszukiwanie półki w dużym pokoju, zanim znalazłem nieduży egzemplarz w niepozornej oprawie z flagą stylizowaną na znak Solidarności. Złapałem za książkę, wsiadłem do samochodu i wkrótce byłem z powrotem w domu. Przebiegłem kilka pierwszych stron z podziękowaniami, ominąłem nieco przydługi wstęp i zacząłem czytać na początku następnej strony. Ciekawość ustępowała powoli miejsca rozczarowaniu: opis dobrze znanych zdarzeń i postaci, na temat których wylano morze atramentu. Peter chyba sobie zażartował, a może piękny umysł upija się szybciej niż normalny? Za oknem świeciło słońce, powiał cieplejszy wiatr, dlatego postanowiłem już bez wcześniejszych emocji doczytać do końca pierwszego rozdziału i na tym poprzestać. Szkoda pięknego dnia na tak pospolitą lekturę; zabiorę dzieciaki na plażę, niech sobie pobaraszkują w piasku; tylko zerknę, czy dalej jest o tym samym? Przewróciłem stronę, przeczytałem pierwsze zdanie i książka wypadła mi z rąk. Podniosłem ją ostrożnie, patrzyłem przez okno, lecz słońce, plaża i wszystko o czym myślałem przed chwilą, przestało mnie kusić… Nie pojechałem nigdzie tego dnia, ani następnego. Zamknąłem się na klucz w najmniejszej sypialni, służącej mi za pokój do nauki. Nie odpowiadałem na zawołania. Czytałem bez przerwy, aż zmorzył mnie krótki sen… Śniłem, że galopuję na białym koniu, w hełmie na głowie, srebrzystym pancerzu ze skrzydłem orlich piór za siodłem i kopią z biało-czerwonym proporcem u boku. Co było potem, nie wiem, bo coś mnie wyrwało ze snu i czytałem dalej. Kiedy skończyłem, za oknem zapadła już noc. Nie miałem siły zapalić lampki, żeby spojrzeć na zegarek. Czułem, że mam wilgotne oczy, ale umysł wyjątkowo czysty. Nad ranem obudziło mnie pukanie do drzwi. — Długo będziesz tam siedzieć? Chodź, zjesz śniadanie. Usiadłem przy stole. Popatrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem, czy przypadkiem nie jestem chory. — Co to za książka? — Przerzuciła kilka kartek. — Historia Polski jakiej nie doceniamy. — Ale to po angielsku i napisane nie przez Polaka — zauważyła zdziwiona. „Właśnie dlatego warto przeczytać” — pomyślałem, a na głos wyjaśniłem: — Polak stworzyłby dzieło wyczerpujące, może nawet pasjonujące, lecz brakowałoby jednego elementu. — Jakiego? — Punktu odniesienia. — Nie rozumiem. — To proste. Wyobraź sobie, że w tej chwili ktoś puka do drzwi. Otwieram, wprowadzam gościa do środka, a on widząc ciebie, mruga do mnie okiem: „Masz piękną żonę”. A ja na to bez przekonania: „Ach tak, naprawdę?” — To znaczy, że obcemu mogę się podobać, a tobie już nie, bo ci spowszedniałam… Czy to miał być komplement? — Tak, bo ważne jest to, co powiedział ten obcy, a żebym ja to docenił, muszę patrzeć na ciebie tak samo jak on. Autor tej książki mógł pisać na temat innego kraju, wybrał jednak Polskę. Podziwiał nasz naród i jego kulturę bardziej niż my sami. — Chcesz przez to powiedzieć, że ja Polski nie kocham? — Czy kochasz tego nie wiem, ale wstyd ci o niej mówić. A co jest warta miłość powstrzymywana wstydem? Skończyłem jeść i siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu. Poczułem lekkość w sercu, jak po spowiedzi. Chciałem zapomnieć o nieprzespanej nocy, ale pytania same płynęły do ust. — Czemu daliśmy dziecku na imię Katherine, nie Katarzyna? — Bo nikt takiego imienia nie wymówiłby, a tym bardziej napisał. Sam mnie o tym przekonywałeś. — Tak i żałuję, bo jest i pozostanie dla mnie Kasią, a co ma wpisane w świadectwie urodzenia nie ma żadnego znaczenia i stanowi tylko biurokratyczną uciążliwość. A pamiętasz, co ci powiedział zaraz po przyjeździe Marek z Shirley? — Jaki Marek? — No, ten budowlaniec, co ma własny biznes. Powiedział, żebyś zapomniała o Polsce, bo im dłużej będziesz pamiętać, tym trudniej będzie ci tutaj żyć, zgadza się? — Powiedział tak, ale ja mu nie przytaknęłam. — Za takie słowa, to ten kieliszek wina, który trzymałaś wtedy w ręku, powinnaś wylać na jego gębę. — Tego tylko brakowało… Już widzę jak podnosi wrzask: Wracajcie skąd przyjechaliście! Skoro nie możecie żyć bez Polski, co tutaj robicie? Słuchałem jej z niedowierzaniem, zapominając, że zaledwie dwa dni temu, myślałem podobnie. — To, że tutaj przyjechałem nie znaczy, że mam zapomnieć o miejscu urodzenia. Można żyć za granicą i być cały czas Polakiem, choć nie zawsze jest to łatwe. — Dlaczego? — Ponieważ większość Polaków opuszcza kraj w poczuciu winy. Później żyją w poczuciu winy. Wmawiają sobie i innym, że odnieśli za granicą sukces… — Co w tym złego? — weszła mi w słowo. — Każdy chce, żeby go widzieli w pozytywnym świetle. — Nie ma nic pozytywnego w ukrywaniu prawdy przed samym sobą… Urwałem, widząc, że nic do niej nie trafia. — To tak, jakby zjeść skisłej zupy i powtarzać jaka smaczna, a gdy nikt nie widzi, chodzić do kibla i wymiotować nią. — O tym rozmyślałeś zamknięty dwa dni? — Tak, ja już zwymiotowałem i więcej tego świństwa jeść nie będę! Od tej rozmowy minęło kilka lat. Jednego ranka zauważyłem po drodze do pracy kobietę siedzącą z boku chodnika na krześle. Obok krzesła stało kilka tekturowych pudełek wypełnionych książkami o miękkich okładkach. Zajrzałem z ciekawością do jednego z nich. — Ile za to? — Dwadzieścia centów. Nie miałem dwudziestki, więc dałem jej pięćdziesiąt centów i podziękowałem. Po wejściu do biura zamknąłem za sobą drzwi, włączyłem klimatyzację, usiadłem za biurkiem. Wyciągnąłem z teczki książkę i rzuciłem okiem na okładkę: James Michener THE COVENANT Przewróciłem kilka pierwszych stron i zacząłem czytać…
    3 punkty
  3. Usiadłem w spokoju w pokoju i przeczytałem swój jakże wczorajszy wiersz o sensie. Stało w nim jak wół, że sens jest. Dzisiaj – faktycznie po czasie – myślę, że ten wiersz jest zupełnie bez sensu, bo po pierwsze mogłem go inaczej napisać, a po drugie jestem skłonny przypuszczać, że sensu jednak nie ma. Ktoś z zewnątrz może śmiało pomyśleć – być może całkiem sensownie – że porwała mnie dekadencja. Słowem, że przepadłem. Możliwe jednak, że za dajmy na to rok tamten wiersz znowu przeczytam i wówczas dojdę do przekonania, że wiersz ma sens, bo przecież występuje tutaj coś takiego jak sens. Taka myśl znowu wyda mi się niezłudna i sensowna. Ale jest również możliwe i nawet całkiem prawdopodobne, że za rok po raz kolejny stwierdzę bezsensowność i pochopność tego wiersza, podobnie zresztą jak dajmy na to - co do zasady - pisania i czytania. Warszawa – Stegny, 29.01.2023r. Inspiracja - poetka izabela799
    3 punkty
  4. Pewnego dnia ona uroczo, w urodzie i z gracją weszła na mój teren, chcąc założyć dom i całą ogrzać się od rozpalonego ogniska domowego, a ja tylko chciałem ugościć ją na kilka ładnych wieczorów. Przez chwilę było nam dobrze i zgodnie, ale z czasem rozczochrał nas poranny konflikt interesów. Warszawa – Stegny, 27.01.2023r.
    3 punkty
  5. Grzyby pęcznieją na ścianach. Szaleństwo nie chce wyjść z domu. Mimo drzwi, okien otwartych, wciąż ma swój udział w pokoju. Robisz co możesz - przsięgasz, lecz sił wystarcza na chwilę. Znów masz przed sobą te miejsca, w których się czołgać uczyłeś. Z uporem walczysz o serce, wiatr z deszczem igra na twarzy. Choć droga stroma i kręta, szukasz przyczółku dla marzeń.
    3 punkty
  6. Jesteśmy jak te dwa drzewa posadzone nieopodal. Rosną razem, każdym wschodem, zaćmieniem. Tylko wiatr z łaski Bożej popchnie korony ku sobie. I na ten ułamek sekund, bezkarnie możemy dotknąć ostatnich liści.
    2 punkty
  7. Czym jest szczęście, chwilą na dłoni zatrzymaną przez promień słońca, tęczą rozlaną wśród koron drzew zachodniego nieba, gwiazdą, co oświetla w ciemności drogę. Różą pustyni, co przeżywa wszystko. Czasem wydaje mi się, że nie istnieje, ono i ja, że jestem zbyt słaba, by móc powziąć je w dłonie, że jestem tylko mgłą, co nie znaczy nic, utrudnia widoczność. Poddaję się, upadam. Szczęście jest wnętrzem życia, melodią ciszy. Słychać w niej każdy szept, bicie serca, potrzeby innych, krzyk. W tej ciszy nie potrafię krzyczeć, mówię tylko szeptem, szczęście to wszystko niematerialne, dusza, serce.
    2 punkty
  8. Trudno jest wymyślić nową miłość, kiedy w głowie przechowuje się wspomnienie setek obejrzanych filmów, przeczytanych książek, zasłyszanych opowieści, nuconych piosenek, tysiące intensywnych snów. Trudno jest nazwać i w coś ubrać wiadomą wiązkę energii, tak by była w stanie się rozwijać, gdzieś tam kiedyś ewoluować, ale też i odkrywać swoje przeznaczenie. Odbieram zaproszenie, które nie dość, że jest zdobione, to ma jeszcze taki wymyślny mechanizm, że jeśli tu naciskam, to tam wyskakuje, więc znowu naciskam, bo wyskakuje, wyskakuje, bo naciskam, naciskam bo wyskakuje i znów i znów... No ale, jak tu nie naciskać, skoro wyskakuje. Wygląda na to, że zapisałam sobie tę ścieżkę w ważnym miejscu, bo tak łatwo działa; wyskakuje, żebym naciskała, a jeśli nie nacisnę to będzie wyskakiwać w pętli tak długo, aż nacisnę. Nie wiem co mam o tym myśleć. Na wszelki wypadek staram się nie myśleć. Ale jeszcze trudniej jest kiedy się odkrywa, że te wszystkie, znane już człowiekowi puzzle o miłości, które mają skończoną liczbę elementów, dajmy na to pięć tysięcy osiemset... że one, takie niepowtarzalne jako pojedyncze doświadczenia, takie dopasowane do reszty, ale i wpasowane w obręb zajmowanego terenu... że one, nie zawsze będące ideałami i nie zawsze stanowiące niebo albo trawę, bo i zdarza im się być jakiś nosem, albo kolanem, albo kurem na dachu... i że one, póki człowiek bawi się na ziemi w życie, one - liczące pięć tysięcy osiemset sztuk, jednak nie są dziełem skończonym, mimo że zdają się za takowe uchodzić. Przychodząc staram się „być” najostrożniej jak umiem. Jest niezwykle przytulnie, warunki są zapewnione, mogę poddać się zjawisku. Hibernuję więc, jak kropla umieszczona w kokonie z grawitacji, rozpuszczająca się w przestrzeni wyobraźni. Pielęgnowana, mieszając się z powietrzem, zagęszczając je na tyle, żeby się schować w reakcji łańcuchowej, bo tam nie ma grawitacji. Tam nie ma mnie dla nikogo. Nie pukać, nie mówić, nie mówić raz jeszcze, nie odzywać się, niech jest jak jest, bo jak „jest” jest odpowiednio. Ale najtrudniej jest, kiedy coś, co wcześniej majaczyło sobie niewyraźnie gdzieś po kątach, staje się faktem. Wtedy świat się rozszerza, bo oto znalazł nowe oblicze miłości, nowy motyw, błagający o przestrzeń. Trzeba mu zrobić miejsce. To pięć tysięcy osiemset pierwszy element w układance. Najmłodszy, ale tak samo ważny, jak wszystkie dotychczasowe, a na tę chwilę to nawet najważniejszy. Być może jest to tylko kolejny z puzzli, a może to ostatni. Przecież nie wiadomo od kiedy zaczęło się liczenie elementów i do kiedy będzie trwało. Czy gdzieś jest kres rozszerzalności układanki? Czy taki w ogóle istnieje? A jeśli tak, to co się stanie po dotarciu do niego?
    2 punkty
  9. szanowni państwo za chwilę się rozbijemy. łączność padła hamulce nie działają! jeśli ktoś jest wierzący zaleca się paciorek na różańcu. jeśli nie zwykle westchnienie myśl o dzieciach czy innych zgromadzonych pieniądzach też wystarczy. uprasza się o zaniechanie paniki i wstrzymanie pierwotnych instynktów przetrwania. może to sprawiać niedogodność innym pasażerom a szczególnie osobom starszym masochistom i kobietom w ciąży. dziękujemy za podróż z PKP Intercity i życzymy udanego przebytu. do zobaczenia. 28 I 2023
    2 punkty
  10. Znalazłam myszoskoczki, powstały od nowa jak feniksy na pewno nie z popiołu. Groteska za groteską, twarz za twarzą, przebarwione słodyczą. Jakby na tarce ścierały przysadkę, potem korę, płat czołowy. Nie wiedziałam, że tak można! Uprać kogoś. Wyrzucić resztki do kosza, bo przecież potem, nic nie zostanie. Pewnych rzeczy się nie robi, ze zwykłej przyzwoitości. Chyba, że przyzwoitości już nie ma, prawda dawno umarła, a po świecie chodzą same trupy.
    2 punkty
  11. poeta zawisł pomiędzy światami na paciorkach snów i słów czy złapie go czarny pająk? czy go pożre? a może zdoła się przebudzić? wyplątać z kokonu?
    2 punkty
  12. wiesz że już nie żyję czasami najczęściej się za wieszam między faz a mi przenika się przez powietrze i fale mnie otaczają cząstki reagują interakcje zanikają ludzie odchodzą nie ruszając sie z miejsca zmieniają się zakładając stare maski pragnąć ujrzeć nagą skórę wyrwać się spod łaski głeboko tnę i zrywam warstwy obcęgi zakleszczam ale te pierwsze budują sie same sam też mam mur i szpachluję go codziennie niedostępny numer zakładam blokadę tak jak wspomnienia klikam ctrl-x wszystkich wykasuję imiennie jeśli myślisz że jesteś bezpieczny i nie grozi ci nic wymień zespół dziedzinę książkę zostaw ciszę i pustkę a zobaczysz tylko wstążkę przewiązaną na folderze podpisanym widz
    2 punkty
  13. Z nim I z piegowatym urokiem Tyleż dziewczęcym co praktycznym Żyła w świecie poszarpanym przez ciągłe szamotanie Z nim i z każdym innym... Do tego włosy Splątane przez wiatr - Miała prawie do ziemi Długie jak lejce... Trzymali je mocno w dłoniach A ostre były Jak ostrze brzytwy I włosy i ręce... I los ich prawdziwy Choć brzydki Pusty - obelżywy A dla nich piękny
    2 punkty
  14. za przecinkiem kołyszą się słowa koniec i kropka dalej jest las świeży wczoraj malowany po srebrnej stronie brzegu niedokończone rozmowy i fragment pobliskiej wioski w cieple znoszonej fufajki rozbudzona przestrzeń szczęście zawisło na podkowie galopującego czasu
    2 punkty
  15. Czemu mnie nachodzisz? Ja chodzić za tobą nie chcę... Czemu patrzysz w okna Wieczorem i za dnia? Ba... Nawet w snach już jesteś... Czemu? Wolałabym o tobie nie myśleć... To niebezpieczne Czemu mnie nachodzisz? Myślisz... Więc jestem
    2 punkty
  16. Rycerzem nie był doskonałym, ale odwagi mu nie brakowało. Przysiągł sobie bronić księżniczki, uwięzionej w zamku. Musiał dopilnować, aby nic jej się nie stało. Potwór czyhał. Najbardziej zapamiętał jego spojrzenie -agresywne, pozbawione już uczuć. W końcu usłyszał ryk bestii. Zamarł. Po dłuższej chwili otrząsnął się i sięgnął po miecz. Starał się wyrzucić z siebie strach. To był ten moment, gdzie pokona bestię. Otworzył z impetem drzwi i szybkim krokiem wszedł do pomieszczenia. Stanął. Popatrzył. Księżniczka zmywała szkarłatną krew z nosa. Spojrzała na niego smutno, a następnie odwróciła wzrok. Zrobił kilka kroków wśród lawiny butelek. Zaszkliły mu się oczy. Potwór spał.
    2 punkty
  17. Spoglądał na nią jak na słońce Tak w jego ramionach jaśniała... A błękit jej oczu Jaskrawy był i tak czuły przez wachlowanie rzęs Jak smoła gęstych Spod których na niego z zachwytem Patrzyła Spijali z siebie wilgoć rześkiego powietrza Rozwijali zdania o usta je odbijając Niektóre treściwe, mięsiste A inne puste jak wydmuszka O miłość duchową ocierali się Tylko czasem I zupełnie niedbale Taki sens ich spotkań był... Nijaki Żyli ze sobą Bawili się pod gołym niebem Świergocząc jak małe gołębie pisklaki Z głodu, radości, z wariactwa młodości? Któż to dzisiaj zgadnie... Ale wiesz... Było im ze sobą cudownie I tak szelmowsko Zabawnie
    2 punkty
  18. @Elwira dziękuję za komentarz i uwagi, wszystkie analizuję rzetelnie. Pozdrawiam serdecznie :) @Rafael Marius a jednak warto myśleć, że nigdy nie jest za późno. Człek wtedy mniej przytłoczony i jeszcze może z siebie coś wykrzesać :)
    2 punkty
  19. @ais Interesująca historia :)) Odkryłaś mój niecny plan na 60 + Również pozdrawiam :)
    2 punkty
  20. jestem z tobą jestem świt się tli zamykasz okno otwierasz drzwi mówisz jutro też jest dzień dwa, trzy lata już za nami w progu żegnasz spojrzeniami głodna świata głód ma smaki dwa ty i ja
    2 punkty
  21. Czytajcie i zapamiętajcie kobitki, czego chcą mężczyzni. A chcą przede wszystkim wygodnego życia. Jeden goszcząc panienkę przez kilka dni. Drugi... I tu streszczę krótko historię pewnej emerytki. Otóż poznała ona samotnego, starszego pana, który na pierwszy rzut oka wydawał się być idealny. Po kilku mcach znajomości pan poprosił panią o rękę, na co zareagowała zgodą. Starszyzna wzięła ślub. Pan zamieszkał u pani. I nastąpiła proza życia. Pan odsłonił prawdziwe oblicze. Swoje mieszkanie sprzedał, a zysk oddał synom. Nie chciał się dokładać do życia, odechciało mu się uczestniczyć w domowych obowiązkach, lecz zachciało czerpać garściami od pani. Na szczęście pani przed ślubem podpisała intercyzę i mogła wywalić dziada na zbity ryj. Tak też uczyniła, pomimo płaczliwych lamentów pana. A więc panie i panowie żyjcie długo i szczęśliwie, najlepiej na kocią łapkę😁 Pozdrawiam @Leszczym :)
    2 punkty
  22. Lustro daje i odbiera, to co mu przekażesz teraz. W nim się kłębią dawne dzieje, więc je przemyj co niedzielę. W wodzie z solą zrób mu kąpiel, niech co złe, do soli wsiąknie. Tak zatrzymasz i demony, co mieszkają z drugiej strony. Chcesz ominąć nieszczęść szereg, lustro myj w każdą niedzielę. By być pięknym, młodym, zdrowym, umyj je i problem z głowy!
    2 punkty
  23. W samym centrum lata... Białe przestworza parkingów Bóg mówi mi "na ty," ale nigdy po imieniu. Właśnie rzuca meteorami pustki, ciszy i wzburzonego "nie" na odchodnym. Zabrnęliśmy za daleko: ja i ja i nic... Kiedy zakończy się inercja wahań? Kiedy wszyscy staniemy się eliptycznym zaćmieniem? Śmierć. Boisz się jej na każdym skrzyżowaniu, w każdej promocji w hipermarkecie, przy każdym automacie z biletami i w każdym nowym oprocentowaniu pożyczek. Zawsze przychodzi bez zapowiedzi nawet, jeśli wcześniej puka do drzwi całymi latami. Nie otwieram. Też się boję? Nie wiem. Po prostu nie wiem, czy jestem. Powoli zamykam drzwi. Marzę o świcie wypełnionym pejzażami. Niebie, które nigdy nie mówi "dobranoc." Wietrze, który jest rozgadany wiosną. Skrzypcach - źdźble trawy, sali koncertowej - szeleście serca, wodospadzie zamyślenia, lawinie smutku, który nie kłóci się radością ... Zgodne mariaże. Idę popatrzeć na ich świat. Właśnie wszyscy złapali ten sam bukiet. "Sto lat młodej parze!" Jesień ...
    2 punkty
  24. od kiedy udomowiliśmy ogień nigdy dotąd nie było takiego nagromadzenia duchów wiatr z piekieł przypiera do muru zbliżcie się do płomienia pogardy i niechęci w głębi gruzów senne koszmary bezgłośnymi strugami spływają stalowymi żebrami schodów splatając ze sobą żywota nieświętych w stęchłym odorze spoconej skóry przy akompaniamencie wilczego chóru ból pulsuje w rytm tunguskich bębnów aż wchłania mnie step szeroki w przybranych wodach potopu skurczona wersja mojego ciała łaknie powietrza i wiatru
    2 punkty
  25. jestem patrzę widzę czuję nie będziesz Jezu a JESTEŚ w kwiatku na łące w drżącym liściu na gałązce w ptaku szybującym po niebie w ulewnym deszczu w górach i dolinach w morzu parku na pięknych platanowych alejach w każdym podmuchu wiatru w każdym uśmiechu przechodnia w moich troskach radościach i chorobach jesteś we mnie i ja w Tobie JESTEŚ WSZYSTKIM Jezu ufam Tobie 1.2023 andrew Niedziela, dzień Pański
    2 punkty
  26. Dziewczyna pośpiesznie zeskoczyła z łóżka. Wiedziała, że zbyt długie leżenie powoduje zbytnie rozleniwienie. Dlatego też starała się nie przedłużać tej nadzwyczaj słodkiej chwili. Pierwsze kroki skierowała do kuchni po szklankę wody. Jakże ona była pyszna i co najważniejsze " była"! Dzień skrzywił się ponuro: - Doprawdy nie rozumiem, jak można się zachwycać zwykłą wodą? - To bardzo proste - powiedziała z uśmiechem Anais. - Cieszę się, że mam wodę. Tak wielu ludzi na świecie doświadcza pragnienia. Jestem wdzięczna, że nie tylko mogę ją pić, ale też wziąć w niej prysznic. To prawdziwy luksus! Idę się umyć i ubrać. Mamy dziś tyle do zrobienia, mój kochany Dniu! Dzień trochę zaskoczony postanowił poczekać jakimi to pomysłami zaskoczy go jego wierna koleżanka. Fakt był taki, że była z nim niezależnie od pogody, niezależnie od okoliczności jakie los stawiał jej na drodze. Zawsze go chwaliła a nawet jeśli coś poszło nie tak - odbierała to jako kolejne doświadczenie. Kiedy tak patrzył z jaką radością Anais ubierała poszczególne części garderoby, z jaką pasją szykowała sobie kanapki z białym serem, sam nabrał ochoty by jej potowarzyszyć. - A może pójdziemy na spacer do lasu? - nieśmiało zaczął. - Zawsze lubisz tam chodzić i ciągle powtarzasz, że drzewa mają tyle dobrej energii... Dziewczyna uśmiechnęła się i zrobiło jej się bardzo miło, że Dzień pamięta wszystkie jej madrąści, które codziennie wygłasza. - Oczywiście, że uwielbiam spacery po lesie. W deszczu również byłoby miło, tylko jest jedno " ale" odnośnie energii. Energia drzew podczas deszczu jest bardzo rozproszona, dlatego niewiele jej nam przekażą. Lepiej zróbmy coś innego a spacer do lasu zostawmy kiedy przyniesiesz trochę bezchmurnego nieba.
    1 punkt
  27. Nie jak w Horace'a McCoya: „Czyż nie dobija się koni?”, Lecz czytelników tomami – grzbiet grzbietu centymetry goni? ... [1] Podobno: „Poezja umarła!” – wieszczy pan publicysta, Kanały z piosenkami przeczą, że teza oczywista... [2] Gdyby...? źle, bo choć łatwo dialog na stron sześćset może powstać, [3] „Płytka paplanina [...] zabija intelekt zamiast go wyostrzać [...]”; [4] Gdy w wierszu poeta zwięźle zacząć i skończyć myśl musi, Więc ją czytelnik wnet przejrzy! – w duchu pochwali lub zdusi. [5] [6] [1] Czasami jest to bardzo cenne, np.: gdy bierzemy do ręki grubą encyklopedię, podręcznik, słownik lub spisanie dziejów czegokolwiek, to możemy wstępnie sądzić po tejże grubości, że prawdopodobnie zawierają tą informację, której właśnie szukamy. Kiedy jednak „Faust” Goethego jest 5 razy cieńszy od powieści daleko uboższej w treści, to przynajmniej ja zaczynam podejrzewać niecne zamiary autora. Rzecz jest jednak „zaraźliwa” (w cudzysłowie), jak postawicie cienką książkę między grubymi tomiszczami, to jej na półce w księgarni nie widać, więc: Co ze sprzedażą? Lecz problem da się ominąć, po prostu sami napiszemy tomiszcze, ergo przez naśladownictwo zaraźliwa! [2] Piosenka, (z pewnością w dzisiejszych czasach nie dotyczy to wszystkich piosenek, bo niektóre mają treść tak skąpą lub ordynarną, że się nie kwalifikują; ale w dość wielu przypadkach) jest wierszem do muzyki. [3] Sześćset stron brzmi a i wygląda na półce imponująco, tyle, że wystarczająco często owo sześćset stron składa się w większości z dialogów typu „on powiedział – ona powiedziała”, toczonych dla objętości, bo niczego nie wnoszą nie tylko do biegu akcji, ale nawet nie kwalifikują się jako dygresja z przemyśleniami autora. [4] Clive Staples Lewis „The Screwtape Letters” w przekładzie Stanisława Pietraszko pt. „Listy starego diabła do młodego”, wyd. Media Rodzina, (Nb. 1,4 cm szerokości grzbietu!), List 11, str. 74-75: „Lecz płytka paplanina jest ze wszystkiego najlepsza. Przede wszystkim jest bardzo ekonomiczna. Tylko człowiek inteligentny może ukuć żart na temat cnoty, lub w ogóle na jakikolwiek inny temat, natomiast każdy może nauczyć się paplać o cnocie jako o czymś zabawnym. […] Tysiąc mil dzieli ją od radości; zabija intelekt zamiast go wyostrzać, a między tymi, którzy ja praktykują, nie wywołuje uczuć wzajemnego przywiązania.” [5] Co oznacza, że jest to forma treningu umysłu dostępna osobom nawet bardzo zajętym, gdy lektura 600 stron niekoniecznie. [6] Wreszcie skoro forma wiersza w zupełności może być formą krótką, to może służyć w ćwiczeniu nieletnich i niedoświadczonych o talentach literackich w ich stosowaniu i rozwijaniu. Obok opowiadania, natomiast nie powieści. Nawet gdyby z większości takich literaci nie wyrośli, to od czasu do czasu coś skrobną, przez co unikniemy kpin postaci: „Polacy nie gęsi, iż swój język mają” Lecz prócz Rejów do ku** i chu*** używają... Ilustracja: Stanisław Wyspiański (1869–1907) „Apollo razi grotami pomoru”, 1897.
    1 punkt
  28. Twój język na mych pośladkach wilgoć, nie mała gratka Język wędruje bezlitośnie O! Proszę, daj mi przekładnię Głowę podnieceniem nasyca Wtem przesuwa się zwrotnica Wrzaski, krzyki, piski Bilet cały śliski
    1 punkt
  29. Najważniejsze, że subiektywnie piękny.
    1 punkt
  30. @Radosław najkrócej: "i co ja robię tu, co ja tutaj robię" ;) Nad wszystkim, Radku. Forma, słowa, puenta:) Wierszydło ciąży mi, niedonoszonej zresztą
    1 punkt
  31. @Natuskaa Bardzo ciekawe opowiadanie, miło się czytało:-) Pozdrawiam!
    1 punkt
  32. Zaistnieć mimochodem. Podoba mi się wiersz. Pozdrawiam.
    1 punkt
  33. @Leszczym Niektórym się udaje. Niektórym się nie udaje. Na pewno wina leży po obu stronach. Niektórzy mają szczęście. Niektórzy mają pecha. Trzeba się z tym pogodzić. W każdym razie ja tak zrobiłam. Nie wiem, czy są ludzie, którzy innym życzą źle? Może jednostkom. Nie wiem. W szczęśliwym społeczeństwie i jednostka znajdzie szczęście. Jeszcze to przemyślę. See U.
    1 punkt
  34. Spokoju wartę prowadzi cierpliwy Cerber Nie wpuszcza do środka transportu uczucia Orfeusz głosu daje nie na lirze a werblem Wybrzmiewa po kątach czekając wyzucia Puste Pole Elizjum radościm niegodny Oddala się ode mnie upragnione szczęście Walczyłem taki długo niemożebnie głodny Tylko by żarnikowi ściąć zmienne napięcie Samotność to nie sobie samemu bywanie Jak nie złożysz jaja to nic się nie wykluje Nie mogę tak siedzieć gdy puste pojmowanie Naprzód mój umysł czysty zachować próbuje A ateńską chwałę ześle na zawołanie Gdy rozkmin ten owoc me dziedzictwo opluje Piękny Styks mieni się odcieniami szkarłatu Powoli zapominam o świetle dni przeszłych Ich niestałość do ścięcia pozostawiam katu Widzę swe możliwości narcyzy już wzeszły Ku ciemnym zatraceniom kieruję to mięso Wiodę prosto z czaszki niczym robot bezwładny Chaos koi me myśli już jestem zwycięzcą A ze mną jest Otchłań ja jeździec przykładny Na własny mój wszechświat zrzucam apokalipsę Dzielę Ziemi część czwartą pod swoje władanie Palcem orbitę kreślę wyznaczam elipsę Wypuszczam rozsądek oraz szczere kochanie Nadzieja matka głupia jej dzieci na stryczek Sam trzymam ją w sercu to spokoju zakładnik W Hadesie odpocznę gdy zmontuję dwie prycze I zagrzeję czekając na mój życia składnik
    1 punkt
  35. Ha ha ha ha :-) Dziękuję :-) Lubie się uśmiechnąć czasem :-) Faktycznie, czasami potrafię coś napisać. Ale nie na co dzień. Kiedyś dorosnę do czegoś więcej, ale na razie musi być jak jest. Dziękuję, przepraszam i pozdrawiam :-)
    1 punkt
  36. @Leszczym Bardzo dziękuję za miły komentarz:-) Pozdrawiam!
    1 punkt
  37. @Leszczym Innymi słowy: wierzysz w Nie. Świetnie 🙂 . W takim razie powyższy tekst, przedstawiający metaseksualne przeżycie autora, odbierzesz jako potwierdzenie Ich istnienia. Dziękuję bardzo za wizytę, czytanie i komentarz. Serdecznie Cię pozdrawiam 🙂 .
    1 punkt
  38. @Kwiatuszek To jest dobry pomysł z tym myciem lustra :) Wyobrażam sobie taki podbudowujący rytuał :))
    1 punkt
  39. A jeśli własne cię pojmą demony? Koło magiczne nie chroni z twej strony...
    1 punkt
  40. @Rafael Marius każdy okres w życiu człowieka jest inny, zawsze niepowtarzalny i nie do powtórzenia, bo tak jak piszesz czas płynie... Ps. Też chciałabym zawsze czuć głębię. Może warto ją w sobie pielęgnować, dbać o to, żeby nam życie jej nie potarmosiło...
    1 punkt
  41. Musi być albo bardzo silny wiatr, albo bardzo zmienny. Podoba mi się Twój wiersz. Pozdrawiam :)
    1 punkt
  42. A spodobały się. Miły, przyjemny wierszyk. Serduszko zasłużone. :-) Pozdrawiam serdecznie :-)
    1 punkt
  43. @Starzec Cudowne! I jakim zaskoczeniem był koniec wiersza!
    1 punkt
  44. hej orły hej sokoły omijajcie góry lasy doły dzwoń dzwoń dzwoń dzwoneczku mój stepowy skowroneczku Mars. Jowisz. Saturn. czy trójząb Neptuna wyznaczy trasę do mgławicy Andromedy? czy dwa serduszka spotkają się na słodkiej randce w wiosenny wieczór? bzy pachną jak zorza na marsjańskiej pustyni lucyferaza lśni na zielono w liściach tytoniu Logarytmy Kwadryki. Całki. na śniadanie mam kawkę i dwie słodkie chałki!
    1 punkt
  45. Witam - ta kawa mnie przekonała - Pozdr.serdecznie.
    1 punkt
  46. - Gdy mi dzień ciężki na język spłynie Gorzkim przekleństwem, a domu pustka Za gardło chwyci - czy gniew mój przyjmiesz? - Cierpliwie każdej skargi wysłucham. - A kiedy zmarznę w kołdry kokonie I w głodzie ciepła nocy nie prześpię, Czy mnie rozgrzejesz stęsknionym słowem? - Nazwę pragnienia twoje jak zechcesz. - A jeśli ciału dotyk się przyśni tak wyczekany - gdzie wtedy będziesz, Kiedy w świat zechcę wyrwać cię z myśli? - Będę gdzie zwykle: poza zasięgiem.
    1 punkt
  47. Zbudowała sobie zamek z piasku. Usiadła na brzegu z gracją polnej myszy. W sercu czuła żądzę, a obrazy pełne wstydliwych pragnień wciąż za nią kroczyły. Gdy zamykała oczy, paliły ją lędźwie i prąd przepływał wzdłuż jej kręgosłupa tak szybko jak wartki strumień. Paliła się niby pochodnia. Będąc w głębokim transie, wargi zagryzła, wysuszone szybkim oddechem. Nie potrafiła przestać o nim myśleć. Był wszędzie, na grubość delikatnej skóry , a czasem i bliżej...na odległość mniejszą niż ta która dzielila komórki jej ciała od powietrza...Tak bardzo chciała się z nim połączyć, poczuć ciepło jego oddechu i słodki zapach potu. Nie mogła znieść rozłąki tak oczywistej i naznaczonej naturalnym porządkiem rzeczy. Przypływy i odpływy szarpały nią niczym fale miotają potężnym oceanem - podanym na powiewy wiatru. Targał jej sercem i ciałem właśnie w taki sam sposób i jakże był przy tym wytrwały. Usilnie próbował wypełnić swoje przeznaczenie, nie licząc się z tym, że brutalnie burzy jej święty spokój. Konała z tęsknoty, gdy nie było go zbyt długo i wściekała się, gdy wracał. Beształa bez opamiętania, a zaraz potem przywierała do niego. Najmocniej jak tylko umiała wtulala się w te szerokie ramiona, bojąc się, że jeśli nawet nie zechce od niej ucieć, odurzony pragnieniem, rozpłynie się jak mara. Za każdym razem wydawało się jej, że nie wytrzyma kolejnej rozłąki, bo każde spotkanie mogło być przecież ostatnim i ta świadomość paraliżowała ją i wtedy krew w jej piersiach gęstniała, uniemożliwiając dopływ świeżego powietrza. Niemalże się dusiła. Zamek na piasku nadal wyglądał okazale. Niewzruszenie stał na swoim miejscu, nawet jedno ziarnko piasku nie drgnęło.
    1 punkt
  48. Noc zaczęła pożerać miasto szarych blokowisk. Z nadzieniem kruchych istot, posypane latarniowymi światłami. I znowu zostawi po sobie brud. Niepomyte ulice, resztki niezjedzonych istnień, powoli wkraczających w dzień. Palę papierosa przy otwartym oknie. Ciemny dym przytula chłodny wiatr, myślę nad definicją samotności. Nad definicją siebie. Setki niewypowiedzianych słów obijają się o ściany wspomnień. Gdybym wtedy mógł zaplanować pierwsze rozmowy, żadna nie miałaby końca. Gdybym mógł zaplanować je teraz, żadna nie miałaby początku. W pokojach właśnie śpią cisze, które pozajmowały miejsca tamtych kochanek. Z jeszcze niedawnych czasów, kiedy seks był dla mnie synonimem dorosłości. Jedynie zabłąkana ćma próbuje nieudolnie przejść przez szybę, wpatrzona w reflektory przejeżdżających samochodów. Nie idź, lepiej zostań. W wielkim mieście czai się zło. Moje światło cię ochroni - tamto zabije. Bądź samotna tutaj. Razem ze mną. Buch marlboro. Nim księżyc odejdzie, nim niebo wyłysieje od wypadniętych gwiazd, pospaceruję w mojej głowie wśród kwitnących myśli. Bywam tam często. Tak często, że znalazłbyś tam tysiące niedopałków papierosów i zbudowany przez myśli zamek. Chodzę, zrywam je i wkładam do szuflad kolejnych dni. Gdy więdną, zasadzam nowe. Wpatruję się w blok z naprzeciwka. Po ciemnościach okien skaczą jasne światełka. W jednym zauważam kontury zgrabnej kobiety. Stoi, a ja patrzę. Mam wrażenie, że jej wzrok utkwiony jest we mnie. Wychylam się. Prawie spadam w dół. Betonowe ulice ozdobione zostałyby szkarłatną krwią, a ja stałbym się pokarmem dla nocy. Wypuszczam z dłoni niedopałek, który wpada w otchłań ciemności i znów kieruję wzrok na nieporuszającą się postać. Otwiera okno i siada na parapecie. Patrzy w dół. Nie rób tego. Życie jest ciężkie. Tak samo samotność, ale dasz jakoś radę. Patrz na mnie. Jeszcze się trzymam. Ćma z boku coraz bardziej szaleje. Chcę już krzyczeć, gdy nagle staje za nią mężczyzna. Całuje w usta. Śmieją się i wracają do mieszkania. Po chwili zapada ciemność. Samotność to wszystkie nieprzespane noce. Samotność to wszystkie wypalone w pojedynkę papierosy. To cisza topiąca mieszkanie. To chęć na wysłuchanie kogoś innego niż siebie. Wracam do środka. Kładę się na łóżku, na przepoconej pościeli z kawałkami chipsów. Gaszę światło. Ćma milknie. Muszę w końcu wziąć rozwód z samotnością. Zrobię to. Jutro już na pewno. Zamykam powieki.
    1 punkt
  49. Czym jest szczęście? W środku nocy samochód zajeżdża pod mój dom. Słyszę kroki na schodach, krzyki, pukanie w drzwi. Uff, to nie po mnie, to piętro niżej… Pozdrawiam. 👋
    1 punkt
  50. Wyszłam nago na ulicę, jakby z buszu, wystawiłam się na krople gradu płatki i na skórze dreszcz przemieszał się z rumieńcem: tak, ja żyję - dowód na to w wersach gładki. Po co ludziom cudze chwile intymności? Popodglądać życie mogą w oknach domów. Wyszłam w wierszach całkiem nago na ulicę, zawstydzona się odkrywam. Na co komu? Przyjmij taką nagą mnie dzisiaj w gościnie. Ja nic nie chcę, prócz rozmowy intymności. W moim świecie wszystko proste jest, choć inne - ludzie cierpią na brak więzi w samotności. Już zakładam kolorową suknię w malwy, już zakręcę się z radością wokół osi, zbawia bliskość, towarzystwo ludzi budzi, chodź! zatańczmy, o to także w życiu chodzi.
    1 punkt
Ten Ranking jest ustawiony na Warszawa/GMT+02:00


×
×
  • Dodaj nową pozycję...