Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

S. Plath pisze list do V. Woolf, Court Garden, 1962.


Tomasz Pietrzak

Rekomendowane odpowiedzi

Mieszkam w centrum sterowania wszechświatem,
skąd planety, drogie kuzynki odlatują i dokąd powracają
jasne meteory, jak dzieci zajmujące bawialnię, salon i półpiętro.
Ludzie, dalsi krewni chodzą tu w płaszczach, zamknięci gdzieś,
pomiędzy tak a nie. Cały ich świat, to trzy guziki odpinane od święta;
tej niedzieli, jego pogrzebu, jej zmartwychwstania.

Nic tu nie jest równe Nic i gwiazdy patrzą bardziej zawiedzione,
tak jak te w domu, w Smith College, i te z 1950 roku. Takie same,
zimne. Jedyne ciepło, to żarówka i okno uszczelnione kocem;
piszę wiersze na szronie. Szorstkie, nieprzystępne jak tutejsze drogi;
kręte, grząskie, nieznane jak alfabety, dopiero co odkryte w Asyrii –
nic nie mówiące; dokąd prowadzą brzuchy mostów,
i czy po nich, z nimi dojdę dalej?

Jest tu i rzeka Ouse (zawsze noszę kamienie w kieszeni). Za dnia,
ten sam rudy lis siedzi w fotelu, mężczyzna o nieznanym odcieniu
udaje Uberojca, patrzy jak przepisuję sestynę. Nocą, kiedy śpię,
słyszę kroki sprzed dwudziestu dwu laty, ktoś odsuwa krzesło,
na którym czytam Atlas pszczół i spływają słowa Aurelii: Nie możesz!.
Ale ja zawsze wiedziałam; pięć przystanków do komory grobowej
głębokiej na pięć sążni, on tam jest, dostać się przynajmniej na dwie,
to by było szczęście
.

Śniąca Virginio,
pewien październik i pewien styczeń, muszą się zdarzyć.
Póki co, dwie ryzy papieru na wiersze leżą jak martwe ciała, milczące,
puste, bezpłodne jak monachijskie manekiny, które wkrótce zatańczą.
Dziś w ulu deszcz, jak w Latach, a przeze mnie przelała się już przyszłość;
ceglane domy i teczki pełne Eliota, Audena, Cummingsa, i twoje tulipany,
wszystkie zwiędły na moich oczach, odleciały ze słowem donikąd,
w próżną galaktykę innych zmarłych, gdzie tylko cisza i jutro -

moja ukochana Enigma.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Anglia, rok 1941. Virginia Woolf pisze list pożegnalny do swojego męża, wkłada kamień do kieszeni płaszcza, wchodzi do rzeki i ...

zawsze uważałam, że materialność nie łączy ludzi.
ten sam zapał do sztuki (a zwłaszcza do poezji), podobne myśli, a nawet upodobania(zwłaszcza te zupki pomidorowe i drożdżówki), świat marzeń, gdzieś zwariowane i chore wyobrażenia, ciągłe zmiany nastroju, ta sama wrażliwość...dokładnie jak w 'Pani Dellay'.

Nowy Sącz, rok 2005. Lucyna Rams pisze list pożegnalny do..., wkłada kamień do kieszeni płaszcza, wchodzi do rzeki i...

dziękuję. to mistrzostwo.

pozdrawiam
sukienka
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panie Tomaszu,
za coś takiego można dostać Nobla ;) (prosze uważać)
Póki co, dwie ryzy papieru na wiersze leżą jak martwe ciała, milczące,
puste, bezpłodne jak monachijskie manekiny, które wkrótce zatańczą.


Nie wiem ile jest tu z Pana, a ile z dzienników (i wierszy) S. Plath, ale - napisane jest to znakomicie.
Gratulacje.
pzdr. b

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tyle tu poezji co i prozy; jedno z drugim w idealnej harmonii. Zastanawiam się nad metodą twórczą - te lekturowe odwołania do Eliota, Audena ,Cummingsa mają podkreślić intelektualno-artystyczną drogę autora? bo mnie akurat w wierszu przeszkadza w śledzeniu myśli JEGO SAMEGO...każdy z piszących mógłby się tak chwalić - co ostatnio czytał, słuchał i oglądał jakie arcydzieło. Czy poezja to dziennik autorski czy coś więcej...kwestę uznaję za otwartą. Co nie zmienia faktu - że wiersz jest bardzo dobry.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Szczerze mówiąć Panie Jacku, też pisząc to miałem dziwne wrażenie, że się jakoś 'przechwalam' tym co ostatnio u mnie w kanonie, tak się jednak złożyło, że zbiegło się to z kanonem peelki w moim wierszu. W tym przypadku jednak, nie ma co szukać odwołań do samej poezji Audena, Cummingsa etc. bo te nazwiska pełnią tu tylko funkcję dygresji, zapełniacza dla niesionej przez peelkę teczki z [u]jej[/u] fascynacjami.

dziękuję za komentarz.
pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak się już ma takiego Autora jak pan, Panie TOMASZU, to wszelkie "zaczepki" czytelnika proszę traktować podobnie, jak pan to uczynił wyżej - jako tylko i wyłącznie dociekliwość i ciekawość prowokującą do oczekiwanych wyjaśnień, uzupełnień koniecznych do rozumienia i zamieszczonego tu dzieła jak i warsztatu, w którym ono powstało. Ta wypowiedź w pełni mnie satysfakcjonuje. Dziękuję i pozdrawiam!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Smuci mnie moje spaczenie intelektualne, które nie pozwoliło mi się zachwycać tym tekstem. Chyba nawet nie chodzi o moją alergię na niegdyś modną panią Plath.
"przelała się przyszłość" z czymś mi się kojarzy, niestety mam zaćmienie chwilowe, nie pamiętam z czym.


Zresztą nieważne. Nie znam się.
pozdr.
mz

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zbliża się w dziwnej metalowej masce. Z wywierconymi w niej niesymetrycznie wieloma otworami. O różnej wielkości, różnym kształcie. Tam, gdzie powinny być oczy albo uszy, bądź usta… Coś, co jest zdeformowane zwielokrotnionymi mutacjami syndromu Proteusza, czy von Recklinghausena... Żywe, to? Martwe? Ani żywe, ani martwe. Idzie wolno w szpiczastej, nieziemskiej infule, jarzącej się na krawędziach odpryskami gwiazd. Idzie w ornacie do samej ziemi, ciągnąc za sobą szeroką szatę po podłodze usianej miliardami ostrych jak brzytwa opiłków żelaza. Najpewniej chce wydawać się większym. Tylko po, co? Przecież jest już i tak największym wobec swojej ofiary. Jest tego dużo, tych wielobarwnych luminescencji i tych wszystkich mżeń. Jakichś takich niepodobnych do samych siebie w tej całej gmatwaninie barw, wziętych jakby z delirycznej, przepojonej alkoholem maligny. Idzie wolno, albo bardziej skrada się jak mięsożerca. Stąpa po rozsypujących się truchłach, których całe stosy piętrzą się po ciemnych kątach, bądź wypadają z niedomkniętych metalowych szaf…   Lecz oto zatrzymuje się w blasku księżyca. W srebrnej poświacie padającej z ukosa przez wysokie witraże tak jakby fabrycznej hali. Rozkłada szeroko ramiona z obfitymi mankietami, upodabniając się cośkolwiek do krzyża. W rozbrzmiałym nagle wielogłosowym organum, płynącym gdzieś z głębokich trzewi. Rozbłyskują świece. Ktoś je zapala, lecz nie widzę w półmroku, kto. Jedynie jakieś cienie snują się w oddali, aby rozfrunąć się z nagłym krakaniem niczym czarne kruki, co obsiadają pod stropem kratownicę gigantycznej suwnicy. Otaczają mnie pogłosy metalicznych stukań, chrzęstów w tym grobowcu martwych maszyn. Pośród pogiętych blach, zardzewiałych prętów, zdewastowanych frezarek z opuszczonymi głowami… W odorze rozkładu rdzawych smug znaczących ich puste w środku korpusy… Wśród plątaniny niekończących się rur, rozbebeszonych rozdzielni prądu, sterowniczych pulpitów, nieruchomych zegarów…   Tryliony komórek naciekają wszystko w szmerze nieskończonego wzrostu. Pośród zwisających zewsząd cuchnących szmat przedziera się niezwyciężona śmierć. Na aluminiowym stole resztki spalonej skóry. Skierowane w dół oko kobaltowej lampy zdaje się nadal je przewiercać kaskadą rozpędzonych protonów. Mimo że wszystko jest milczące, dawno zaprzepaszczone w czasie i bezczasie… Nie zatrzymało to tryumfalnego pochodu nienasyconej śmierci. Okrytej chitynowym pancerzem. Przecinającej powietrze brunatnymi szczypcami… To się wciąż przemieszcza, ciągnąc za sobą rój czarnych pikseli. W jednostajnym i meczącym, minimalistycznym drone. Na zasadzie długich i powtarzających się dźwięków przypominających burdony. Przemieszcza się jak ćmiący, tępy ból w piskliwym szumie gorączki.   A przechodzi? Nie. Nie przechodzi wcale. Zatrzymało się, jarząc się coraz bardziej na krawędziach. Błyskając rytmicznie. Stąpa w miejscu jak bicie serca. W tym całym obrzydliwym pulsowaniu słyszalnym głęboko w rozpalonych meandrach mózgu, przypominającym uderzenia ciężkiego młota. Szum idzie zewsząd, jak mikrofalowe promieniowanie tła. Na ścianie tkwiący cień mojej czaszki pełga w nerwowych oddechach nocy. W dzwoniącej ciszy nadchodzącego sztormu. Chwytam się desek, prętów, wszystkiego, aby nie stracić świadomości. Nie zemdleć. Sześciany powietrza już furkoczą od nastroszonych piór. Otaczają mnie całe ich roje. Tnąc wszystko stalowymi dziobami, spadają ze świstem en masse. Wbijają się głęboko aż po rdzeń. Przebijają się z trzaskiem poprzez mury, podłogi. Jak te świdry, udary, pneumatyczne młoty… Poprzez krzyki malarycznych drżeń, które nawarstwiają się i błądzą echem jak rezonujące w oknach brzęczące szkło.   Poprzez śmierć.   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-04-26)      
    • @andreas Bo poeci to podobno wrażliwi, empatyczni ludzie :) Zdrówka też :)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      A to jest ciekawe i mądre spostrzeżenie :) Dzięki za refleksję i zatrzymanie się pod wierszem :)   Pozdrawiam    Deo
    • Popada; rano narada - pop.    
    • @poezja.tanczy   Dzięki. Pozdrawiam.   @Jacek_Suchowicz   A ziemia wiosną się odrodziła...   Dzięki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...