Zatem namawiasz mnie, miły Kornelu,
Ażeby kropnąć felieton dla „Słowa”?
Czemu nie? owszem, drogi przyjacielu,
Zbyt jest zaszczytną dla mnie ta namowa,
Bym się nie skusił zasiąść z Jaśnie Państwem,
Pomiędzy jednem a drugiem pijaństwem.
Temat? ach, temat...! ty, mistrzu mój łysy,
Coś włosy stracił w pielgrzyma włóczędze,
Coś na nos swój wściubiał za wszelkie kulisy
I z wszech stron ziemską penetrował nędzę,
Ty wiesz, że w tem jest felietonu sztuka,
Że pióro samo, kędy chce, go szuka.
Połykać chciwie życia chleb powszedni,
Sok wszystek wyssać by z najlichszych zdarzeń,
Krwią własną w nektar go zaczynić przedni,
Wzmocnić zaprawą z własnych snów i marzeń,
I, w kunszt zmieniwszy, wydać drugą stroną,
Wołając: życia chcecie? oto ono...!
Myśli zmęczone rozpuścić samopas,
Niech senne błądzą w ulicznym rozgwarze,
Niech w każdym szyneczku przystaną na popas,
Pomarzą tęsknie w każdym lupanarze,
I niech wędrówki swojej znaczą szlaki
W atramentowe kreśląc się zygzaki...
Toć już szczęśliwie mija drugi tydzień,
Jak pilnie badam tętno tej stolicy:
Ptaszki śpiewają nam swoje dobrydzień
Gdy nas przed Żorżem ujrzą na ulicy,
Słoneczko wita swym pierwszym promykiem,
Na który w odzew bucham szczęścia rykiem...
Drugi już tydzień pędzę w tym przybytku,
Gdzie nafta mieni się w wino szampańskie,
Literat biedny, przywykam do zbytku
Dzieląc bratersko te igraszki pańskie;
Cud kanaeński witam duszą całą,
Myśląc pobożnie: ach, byle tak trwało!...
Ach, gdybyż w słowach móc oddać zupełnie
To, co w pijackim łbie gzi się cichutko!
Gdybyż pochwycić tej radości pełnię
Co świat obrębia tęczową obwódką,
I myśl uskrzydla tak, aż zacznie, bosa,
Pląsać „po desce” krokiem Dionizosa...
Och, gdybyż zakląć te, co w nas są wtedy,
Nieopisane uśmiechy dziecięce,
Te zadumania godne ksiąg Rigwedy,
Spojrzenia obce pożądania męce,
Co rozpinają ponad płcie odmienne
Jakiejś czystości girlandy promienne...
Gdybyż wyśpiewać móc ten dziw po dziwie!
Te zasłuchania nad wieczności tonią,
Gdy rzempolony „Walc nocy” fałszywie,
Brzmi nam zaświatów kosmiczną harmonią
I stapia z naszem się jestestwem całem
Bijąc w strop szklany potężnym chorałem...
Ach, gdybyż oddać te świty przecudne
Walczące z jaśnią rozet elektrycznych,
Gdy światło z światłem igra dziwne, złudne,
Sączy się z wolna w strumieniach mistycznych,
Albo wałęsa się w promykach mdławych
Śmiech płosząc nagle z twarzy zielonkawych...
A więc te piękne, jasne, lwowskie noce
Zbyt krótkie w życiu, niech ożyją w pieśni;
Niech czar ich wdziękiem rytmów zamigoce
W słów szumie niech się bodaj ucieleśni,
I niech na chwalę brzmi owej świątyni
W której się takie dobre rzeczy czyni...
I chcę tam z tobą jeszcze iść, Kornelu,
Jeszcze raz z Wami snuć zabawę w szczęście,
Tam nam przystało wytrwać, przyjacielu,
Z rzeczywistością zmagać się na pięście,
Tam pójdźmy razem na gwiazd naszych połów,
Aż nas prześwietlą w dwu ziemskich aniołów!