Sam już na wielkiej pustej scenie.
Na proch się moja myśl skruszyła.
Wstyd mię i rozpacz precz stąd żenie. —
Na Świętym Krzyżu północ biła.
Kędyż się zwrócę? Wszędy nicość,
wszędy pustkowie, pustość, głusza.
Tęskni samotna moja dusza
I nad mą dolą płacze litość.
Z czym pójdę do dom, smutny, biedny?
Na proch się moja myśl skruszyła:
niewolnik wielkiej myśli jednej,
w niej moja niemoc, moja siła.
Czy jesteś, Polsko — tylko ze mną?
Sztuka mię czarów siecią wiąże:
w Świątynię wszedłem wielką, ciemną,
dążyłem — nie wiem, dokąd dążę.
Pogasły światła, co świeciły,
rzucone w płócien wielkie luki,
łachmany, co świątynią były.
Jak wyjdę z kręgu czarów Sztuki?
Sam jestem w wielkiej scenie pustej,
głucho odbija podłóg echo.
O, lęku — tyżeś mi pociechą...
Noc rozwiesiła czarne chusty.
Jak straszno! Tam, w tych ścian oddali
zda się, że nocy przestrzeń ciemna. —
Sam jestem; — wstyd me czoło pali:
jedyna siła moc tajemna.
Przekleństwo łzom! Krew pali skroń —
Przekleństwo łzom! — Krwi!!