Augury

Autorka:

Wi­dzia­łem ich!... Tak zgię­ty kark,
Ich kro­ki tak le­ni­we...
Z nad po­chy­lo­nych zwię­dłych bark
Spły­wa­ły wło­sy siwe.

Wierzch czasz­ki świe­cił, jako dno
Zło­ci­stej ty­kwy w le­cie:
Każ­dy z nich może zim ze sto,
Na wy­schłym dźwi­gał grzbie­cie.

Z pół­noc­nej Gre­cyi je­den niw,
Z Epi­ru szedł w po­łu­dnie,
Z Fo­cy­dy dru­gi, le­d­wie żyw,
O kiju wlókł się żmud­nie.

Del­fic­ki je­den rzu­cił próg,
Do­doń­skie dru­gi mury,
I tak się ze­szły wprzecz swych dróg
Dwa sław­ne Au­gu­ry.

Wieszcz­ko­wych je­den reszt­ki szat,
Hie­ro­gli­fa­mi tka­ne,
Dru­gi miał chi­ton pe­łen łat,
I sto­py nie­wią­za­ne.

Błysz­czą­cy ob­ręcz je­den z nich,
Na zżół­kłe wtło­czył czo­ło,
A dru­gi wień­cem z kwia­tów pstrych
Za­kry­wał czasz­kę gołą.

Oczy — te daw­no zga­sły już,
Mało co wi­dzą nie­ba,
A ofiar­ni­czy tępy nóż
Nie kra­je daw­no chle­ba.

Tak szli wprost sie­bie, z sprzecz­nych dróg,
Na wiel­kie ja­sne słoń­ce,
A cie­nie ich szły u ich nóg,
Nie­pew­ne, wą­tłe, drżą­ce...

I by­łem cie­kaw, jak mnie w słuch,
Ów zna­ny śmiech za­sko­czy,
Gdy się Au­gu­rów zej­dzie dwóch,
I spoj­rzy so­bie w oczy.

Lecz oni, kie­dy ze­szli się,
Pod­nie­śli zwię­dłe gło­wy,
I ob­lókł ra­zem twa­rze dwie
Cień smęt­ny i su­ro­wy.

W źre­ni­cach je­den ko­ral miał
Dru­gie świe­ci­ły per­łą,
A każ­dy siwą gło­wą chwiał,
Opar­ty o swe ber­ło.

A kie­dy jed­na czasz­ka ta,
I dru­ga tak się trzę­sie,
Spoj­rzę, aż wiel­ka, cięż­ka łza,
Na si­wej drży im rzę­sie.

I spa­da w bruz­dy zwię­dłych lic,
Na wy­schłą pierś wieszcz­ko­wą...
I sta­li tak nie mó­wiąc nic,
I tyl­ko chwie­jąc gło­wą.

A wiatr z Epi­ru ze­rwał się,
Sze­ro­ką, po­lną ci­szą,
Jak dzwon za­hu­czał w mie­dzie te,
Co na świą­ty­ni wi­szą.

I nad Do­do­ną w trwoż­ny lot
Po­rwa­ły się go­łę­bie,
I głu­chy burz da­le­kich grzmot,
Dom Ze­wsa za­trząsł w zrę­bie.

I z Del­fów, gdzie Apol­lo ma
Swój chram, na góry sto­ku,
Ogrom­na sina pa­dła mgła,
I świat za­kry­ła oku.

A w grzmo­cie tym, i w si­nej mgle,
Co gasi dzień na nie­bie,
Dwie nędz­ne czasz­ki chwia­ły się
Mil­czą­co prze­ciw sie­bie...

I łza po łzie pa­da­ła wzdłuż
Zo­ra­nych lic spie­ko­ty,
I trząsł się smęt­nie wie­niec z róż,
I trząsł się ob­ręcz zło­ty...

Czy­taj da­lej: Ojczyzna moja - Maria Konopnicka