I
Głodne uszy toną w radościach,
jakich nie znał Bach ani jeden -
bo jest szum na super-wysokościach,
jakby z nieba nr 7.
ale jeszcze wyżej: nad tym szumem,
nad tym niebem świacącym modro,
nad wieżami i kopułami,
twoich oczu najwyższa mądrość.
II
Czego tknę: lichtarza czy drzewa,
wszystko mówi: - Jak instrument gram. -
Jest dźwięczniejsza niż "Boska Komedia",
jest piękniejsza niż paryska Notre-Dame
ta noc jak morze muzyki,
ta noc o złotych ramionach,
ta noc pod oknami kliniki,
ta noc, gdy rodziła moja żona.
III
U sufitu tyle skrzypiec! Wielki Boże,
skąd skrzypce pod moją strzechę?
Nie śpię. I śpiewam. I jest mi tak dobrze,
jakbym był pozłacanym orzechem.
Ciekawe: dziewczyna czy chłopiec?
powiedzcie, skrzypce czterostrunne!
Wstanę, pójdę. Z radości się utopię.
Bo przecież i tak nie umrę.
IV
Księżyc z nieba jak wańka-wstańka,
a tu dzikie wino przez mur -
i pędzą chmury - i z cygańska
podzwania uprząż chmur;
ech wy, chmury, zady bijące
ogniem w gwarliwość rzeczki -
chmury dzwoniące, chmury jak koncert,
dzwoneczki dla córeczki.
V
Cytuję kolegę Rimbauda,
cytowanie to rzecz niezdrożna:
J`ai tendu des guirlandes de fenętre
à fenetre
des chaînes d`or de l`étoile
à l`étoile
et je danse.
Lepiej nie można
VI
O, dajcie mi te małe skrzypce,
może na skrzypcach wygram
wiatr i pochyłą ulicę,
i noc, co taka niezwykła.
Uwzględnijcie mizerne grannie,
a nie bijcie, gdy wezmę źle
jaki ton na strunie baraniej,
na G, D, A czy E.
Na moście stoję. Przez liście
światło na smyk się sypie.
Słuchajcie: to córka nuci
w czarodziejskim pudełku skrzypiec:
"baba" i "tata", i "mama",
i "bobo" - i nagle krzyk -
o, skrzypko zwariowana!
o, zwariowany smyk!
VII
Wiatr podkręca wąsy dorożkarzom,
dorożkarze śmieją się przez sen,
a latarnie gazowe marzą,
o czym marzą? a czy ja wiem.
Na szyldzie przez wiatr pogiętym,
dzierżąc w mordzie jajko na twardo,
pochrapuje łeb świni, ścięty
toporami spiętymi kokardą;
a w bok od skośnego daszka,
niepotrzebna i nostalgiczna,
jedna jedyna gwiazdka,
sierotka astronomiczna.
VIII
eech, muzyka, muzyka, muzyka,
spod smyka zielony kurz,
lecą gwiazdy zielone spod zmyka,
damy karo, bukiety róż.
Ulica jak kwinta napięta,
z latarniami wzdłuż, cieniami wszerz -
i radość na firmamentach
spadająca w usta jak deszcz
Dach śpiewa. Dom śpiewa. Kot wstaje
i na młynku do kawy gra.
A płomyk przed świętym Mikołajem
jak szczerozłota łza.
IX
Księżyc stanął przy drugim piętrze,
taki młody, taki zaręczynowy
i w srebrzystym powietrzu dźwięczy
przed twą szybą, w pobliżu twej głowy.
Wiem: w tej chwili twe loki kare
rozsypały się jak winogrona -
i ty również, patrząc na zegarek,
myślisz: chłopczyk, czy dziewczynka wytęskniona?
Na obrączkę patrzysz: W niej są blaski
jak latarnie, co wiodą do celu.
I wspominasz wietrzny most warszawski
i mój czarny, komiczny kapelusz -
i te pocałunki, oczywiście -
i spacery, spacery do rana -
i znów piszę jak w pierwszym liście:
"Chwała ci, dziewczyno ukochana!"
A tu burza kwiatów na parapecie
z czerwonych goździków strzela
I pomyśleć, że to pierwszy kwiecień!
I pomyśleć, że to niedziela.
X
Słońce wschodzi, głaszcze powietrze.
Dziecko się rodzi. Szumi deszcz.
Kwiat otwiera oczy w ogrodzie.
Zorza wieże złotem okleja.
Ptak ptaka strofuje w gnieździe.
Gwiazda dzieńdobry mówi gwieździe
Dziecko się rodzi.
Dziecko się rodzi.
Nasze dziecko się rodzi.
Nadzieja.