Są te zacisza, gdzie dusza omdlewa
W jakimś przedziwnie słodkiem upojeniu;
Gdzie plamy słońca kładą się na cieniu,
Jak złote wyspy na mórz ciemnej toni,
Gdzie czasem cicho przelatuje mewa,
Lub słowik z krzewów różanych zadzwoni.
Są te zacisza, gdzie się dwa oddechy,
Jak dwa gorące promienie słoneczne,
Łączą ze sobą, gdzie się w gardła mleczne
Wpija pragnące usta, rozpalone,
Gdzie roztapiają się w niemoc uśmiechy,
I z biódr i piersi zrywa się zasłonę.
Są pocałunki, które serca drgnienia
Tamują w piersi odetchnąć niezdolnej,
Rozkosz rozkoszy odczuwania wspólnej,
Najwyższa z wszystkich, co z śmiercią graniczy;
Są nieskończone zmysłów upojenia,
Bezdnie pożądań, bezkresy słodyczy,
Są półdziecinnej natchnienia pieszczoty,
Drgnienia w powietrzu ciche i płochliwe,
Jakby z za modro-srebrnych mgieł wstydliwe,
Półwidne lice jawiło się Psychy,
Z przejrzystym różem tłumionej tęsknoty,
Z zdjętemi z jasnych błękitów uśmiechy.
Są wyszukanej rozkoszy porywy,
Wizje gwałcące, naturę, męczeństwa
Przewzbranych pragnień, niesytu szaleństwa,
Wśród szału żądzy okrucieństw popędy,
Jakiejś pieszczoty nieludzkiej, straszliwej
Pożądań wściekłe, spienione obłędy.
Są te zacisza, gdzie słońca promienie
Trącają kwiatów tęczowe kielichy,
A z kwiatów w przestwór zamyślony, cichy,
Woń się unosi falującym wzlotem,
Niosąca, zda się, listeczków dzwonienie,
Trąconych blasku słonecznego złotem.
Są te zacisza, skąd w modre błękity
Źrenic omdlałych spojrzenia się wznoszą,
Gdzie się upaja dosytu rozkoszą,
Wspomnień zachwytem, wyczerpań niemocą —
Gdzie całą słodycz wyssawszy z kobiety,
Przed śmierci nie drży się wstającą nocą.