Ballada o Renie

Co rano, gdy z powiek jej zgarnął się sen,
Dziewczyna z tej wioski zbiegała nad Ren,
Gdzie słońcem, co padło w wód szklannych zwierciadło
Nurt wolny zielenił się lśniąc.

I ciszej i ciszej Ren szumiał i bieg
Wstrzymywał fal swoich, gdy weszła na brzeg,
I lekka i biała w bieliźnie świetlała
Objęta w blask złoty dwu słońc.

I cichy i słodki wychodził szept z fal,
Gdy dziewczę, z bark biały zrzuciwszy swój szal,
Powoli w wód głębi swe stopy zagłębi
Na wodny zsuwając się głaz.

Już włosów błyszczący, złocisty jej len
Na wodzie się pławi, już pieści go Ren,
Już bystra i ślizga wód piana wybryzga
Na cuda dziewiczych jej kras.

W żar ognia zamienić chce, zda się, fal lód...
O Renie! Wieczysty przenika cię chłód —
Choć miotasz się w szale, krew mrożą twe fale —
Płyń dalej, o Renie! Płyń, płyń!...

A ona z miłością się patrzy w wód zdrój
I mówi: O Renie! O Renie ty mój!
O Renie zielony, przez nasze zagony,
Przez nasze winnice się wiń...

Jak piorun, podjechał raz z Drachenwald pan
I porwał dziewczynę, przeleciał przez łan,
Ze siodła zeskoczy i w zamek uroczy
Na rękach unosi swój łup.

Ocucił pieszczotą, w ramiona ją wziął
I długi, namiętny splot razem ich spiął.
»Czy kochasz mię, złota?« »O kocham« — szczebiota
Włosami sięgając mu stóp.

»Czy kochasz mię?« »Kocham! Na zawsze jam twa!...
Lecz słyszysz? Szum jakiś...« »O noc ta niech trwa
Przez życie, przez wieki!...« »Czy szum to daleki
Tych lasów, co słonią twe wsie?«

»Ah całuj!...« »Lecz słuchaj! Czy deszczu to plusk,
Co z dachu złocistych zesuwa się łusk?...«
Nie — ani to drzewa, ni szumi ulewa...
Czy wicher w krużgankach gdzie dmie?«

»Puść, spojrzę...« »Dlaczego tak wstrząsnął cię dreszcz?
Co widzisz?« »Rzecz dziwną. Ni las to, ni deszcz,
Na zamku ogrody rozlały się wody...
Czy tama zerwała się gdzie?!«

»Mój luby, mój luby! Ja lękam się wód!
Czy dosyć wysoki, dość mocny twój gród?«
»Kochanko! Wpierw z morza nie błyśnie nam zorza,
Nim w Drachenwald wedrze się prąd!«.

»Mój luby, mój luby! Patrz! Spiętrza się toń!
Jak szumi złowrogo...« »Na pierś mi się skłoń,
Do nowej pieszczoty daj usta...« »Mój złoty!
Mój luby! Uchodźmy gdzie stąd!...«

»Na Boga! Już w okna!...« »Ah! Ocal ty mnie!
Uchodźmy! Uchodźmy!« »O luba! Lecz gdzie?«
»Na wieżę!« »Lecz może gdy drzwi te otworzę,
Już odmęt ogarnie nas ten!...

»Ah! ocal!...« »Na barki me wyskocz! Ha! Z nóg
Prąd zwala mię... Chwyć się świecznika!... Czyż Bóg
Nie widzi?!... Ah! Tonę!... Te wody szalone
Czy z piekła?!... O Chryste!...« »To Ren!...«

Czytaj dalej: Lubię, kiedy kobieta... - Kazimierz Przerwa-Tetmajer