Gdzie tęcza wiesza na obłokach wstęgi,
Gdzie piorun kreśli krwawy w chmurach znak,
Kędy jest źródło nadziemskiej potęgi,
Gdzie słońce świeci, jak ognisty krzak,
W którym ukryty jest tajemny Bóg,
Co dziejów ziemi wieczny trzyma ster,
Gdzie wyje groźny wichrów róg
I brzmi melodya sfer:
Tam prując piersią chmur ocean lotny
Krążę samotny.
Lecz choć nademną niema nic, prócz słońca,
Chociaż w przestworach powietrznych jam król,
Wolny, jak wicher, co chmury roztrąca:
Przecież mą rozkosz niszczy ciągły ból —
Podemną nizko leży ziemia... tam...
Mogę nią dzisiaj dumnie gardzić ztąd,
Gdzie na rozpiętych skrzydłach trwam
Zawiei łamiąc prąd,
Lecz czas nadejdzie, który z wyżyn pchnie mię
Na dół — na ziemię...
O! gdybym zdołał w słoneczne ognisko
Wzlecieć i w popiół tam zmienić się wraz
I nie spaść nigdy, by skonać tam nizko —
By w moich górnych skrzydłach lągł się płaz...
Ale do słońca promienistych zórz
Próżno mnie duma i chęć lotu rwie,
Skazanym runąć w pył i kurz —
Lecz nim źrenice me
Śćmią się, co ziemię zwykły mierzyć harde,
Cisnę jej — wzgardę!...