Przeklęty śpiew

Autor:

Oto jest prze­klę­ty śpiew mój, przy­ja­cie­le!
Oto jest ner­wo­we, po­spiesz­ne, nie­cier­pli­we pi­sa­nie,
Ze łza­mi w oczach, skur­czem w gar­dle i wy­krzy­wio­ną twa­rzą,
(Spoj­rzeć do lu­stra — a bę­dzie śmiesz­nie przez tę brzy­do­tę dzi­kie­go smut­ku...)
Oto jest gło­śny krzyk nie­szczę­ścia i za­wo­dze­nie żalu i chwy­ta­nie się za czo­ło i bi­cie pię­ścią w stół, że aż boli!
(Wiedz­cie, że tak się wła­śnie pi­sze).
Krzyk i krew! Krzyk i krew!
Pierw­szy raz: krzyk tę­sk­no­ty i krew, któ­rą na­iw­ny chło­piec na­pi­sał kil­ka słów przy­się­gi.
Dru­gi raz: krzyk i krew w noc czerw­co­wą — — —
Trze­ci raz: ten krzyk dzi­siej­szy i krew, co może ju­tro już try­śnie na ta­pe­tę.
(Uch! Ryk, ka­łu­ża krwi, ła­pa­nie, trza­ska­nie drzwia­mi, krzy­ki na scho­dach, za­pach jo­do­for­mu...)
Prze­klę­ty śpiew, któ­ry ro­śnie i roz­sa­dza zroz­pa­czo­ne ser­ce i wy­ry­wa się pur­pu­rą gnie­wu!
Prze­klę­ty śpiew o zry­wa­niu się w nocy i nad­słu­chi­wa­niu!
Prze­klę­ty śpiew o mar­twem dziec­ku, wy­cią­ga­nem z łona ja­snej, świę­tej ko­chan­ki!
Prze­klę­ty śpiew o pi­ja­nej, bez­gra­nicz­nej, męt­nej bia­ło­ści, któ­rą się wi­dzi, za­my­ka­jąc oczy. Bia­ły oce­an me­lan­chol­ji.
Ro­dzą się, umie­ra­ją, boją się, cie­szą, — ruch, wrza­wa, pęd świa­ta, — a tu sie­dzi je­den i krzy­czy!
Miał, stra­cił, cho­ro­wał, bła­gał, gro­ził, aż mu źre­ni­ce za­czę­ły błysz­czeć nie­sa­mo­wi­tym bla­skiem śmier­ci. I cze­ka.
Prze­klę­ty śpiew i war­jac­kie pa­trze­nie w je­den punkt, gdzie wi­dzi się tra­wę wio­sen­ną, zło­ty pia­sek, bru­nat­ny dół, smut­nych lu­dzi i ko­bie­tę, mdle­ją­cą nad gro­bem z krzy­kiem: „Jak wy mo­że­cie?!!“
(Mogą, mogą! Oni wszyst­ko mogą!)
...Ja­sna, mło­da ko­bie­ta...
Te­raz się cho­dzi po bło­cie, po sło­cie, w deszcz, z pod­nie­sio­nym koł­nie­rzem...
Te­raz sie­dzi się w domu, przy książ­ce, przy pi­sa­niu, w cu­kier­ni, śród lu­dzi...
Te­raz roz­ma­wia się z róż­ny­mi ludź­mi o róż­nych spra­wach...
Te­raz za­sy­pia się z cha­osem po­gma­twa­nych my­śli...
A za­wsze, wszę­dzie, bez­u­stan­nie, dzwo­ni w uszach wrza­wa, wrza­wa, wrza­wa, zgiełk, sym­fon­ja tylu dni mi­nio­nych... Ję­czy, upo­mi­na się o coś, krzy­czy da­le­ka wrza­wa mo­dlitw, tę­sk­no­ty, szep­tów, wy­znań, ra­do­ści, bła­gań — — hu­czy, wi­kła się, spo­ko­ju nie daje...
Kto po­tra­fi rwać po­wro­zy, niech mnie na­uczy.
Cią­gnę je, na­prę­żam, ale wcie­ra­ją się jesz­cze bar­dziej w cia­ło i nie pę­ka­ją. Trze­ba je ostrym no­żem prze­ciąć. (To prze­no­śnia, lecz nóż jest praw­dzi­wy).
Prze­klę­ty śpiew! Na­gro­ma­dzo­ne są wiel­kie za­pa­sy Du­cha, na­gro­ma­dzo­ne są naj­cu­dow­niej­sze moż­li­wo­ści, a za­czną gnić. Tu­łać się za­czniesz, cho­dzą­ca klo­ako!
Albo stę­że­ją, ska­mie­nie­ją, zmar­twie­ją żywe pąki i na­sio­na. Bę­dzie głaz, w gra­nit za­sty­gły ogród.
Prze­klę­ty śpiew o wy­wró­ce­niu oczu w słup i głup­ko­wa­tym uśmie­chu upa­dłe­go.
Prze­klę­ty śpiew o świą­ty­ni, gdzie przy­bi­to ta­blicz­kę: „Tu­taj nie wol­no się mo­dlić”.
Upar­ta myśl, man­jac­kie po­wta­rza­nie imie­nia i męt­no-bia­ły oce­an me­lan­chol­ji.
Prze­klę­ty śpiew! Wstyd na­zwa­nia rze­czy po imie­niu i ukry­wa­nie świę­tych szcze­gó­łów!
Ach, ta me­ga­lo­man­ja my­śli: „Jak­to? mnie nie bę­dzie?”
Roz­brat czło­wie­ka współ­cze­sne­go z tra­dy­cją bo­ha­ter­stwa du­szy! (Szcze­rość, tra­gicz­na szcze­rość!)
— I już roz­mach — i już pa­tos — i już al­ko­hol po­ezji, go­to­wy upo­ić mnie, aż wtem znów ude­rze­nie obu­chem w gło­wę i krzyk, krzyk, sza­mo­ta­nie się z tą jed­ną my­ślą:

 „Prze­klę­ty, prze­klę­ty śpiew!”

Opublikowano w: Czyhanie na Boga

Czy­taj da­lej: Do prostego człowieka – Julian Tuwim

Źró­dło: Czy­ha­nie na Boga, Ju­lian Tu­wim, 1918.