Na wieży

Autor:

Spojrzał — i w nieskończoność zatopił źrenice,
Niepojętą, a jednak przeczuwaną tajnie.
Zaśmiał się głucho w sobie... Gest nieokreślony
Nad przestrzenią uczynił — i o poręcz wsparty
Hypnotycznie, uważnie patrzał w wir daleki,
W rozognioną współczesność wieczornej stolicy.

I stało się to miasto organizmem, duszą,
Ad infinitum w bezmiar rosnącą! Ulice
Strzelały sobą w przestrzeń, rosły wielkie place,
Rozpłaszczały się rynki, rozłaziły gmachy,
Buchając skokiem pięter coraz wyżej w niebo,
Gromadząc coraz wyższe mury ponad sobą;
Urósł Kolos, w tysiące poplątanych sieci,
Drutów, słupów wpętany, zaryczał jak zwierzę,
Rozpękły się chodniki, zadzwoniły szyby
Okien, poza któremi wykrzywione twarze
Przerażonych mieszkańców śmiertelnie bielały,
Z załamanemi dłońmi zamarły postacie...
A tam, nad olbrzymami Rosnącego Miasta,
W piekielnych rykach zwierząt, z klatek wypuszczonych,
Śród pośpiechu rozpaczy i turkotu maszyn,
Puszczonych całą parą przez czerń rozbestwioną,
— Jak rakiety tryumfu, jak łuny zwycięstwa,
Rozciągnął Cham-Niszczyciel szkarłatne sztandary!

Obłęd padł na mieszkańców, wybiegli z swych domów,
Pędząc naprzód bez celu, kopiąc się i dusząc,
Krzycząc w ochrypłych modlitw bluźnierczej orkiestrze,
W paroksyzmie skłębionych wizyi i koszmarów:
Panowie — prosto z balów, w eleganckich frakach,
Z rękoma, wplątanemi skurczem w siwe włosy,
Co nagle pobielały, aż mróz wstrząsnął ciałem!
Panie, panienki wonne — z oczyma strasznemi,
Wysadzonemi naprzód śmiertelnym patosem,
Rwały na sobie suknie, padały na ziemię
I jak suki jęczały, rzucając ustami
Zieloną wstrętną pianę, i trądem się kryły,
Białemi znamionami cuchnącej choroby!

Ty kotle wrzącej zgrozy! Ty zbrodnio! Ty zbirze!
Nadciągający Chamie! Monstrum bezforemne!

Kipiało! Ktoś zew rzucił: Rewolucja, bracia!
Wypełzła na ulicę czarnych ludzi chmara,
Śpiewając, nieśli przodem pokrwawioną szmatę,
Z więzień z dzikim tryumfem wypuścili łotrów,
Co na ulice wpadli, w ludzi zwartą masę,
Jak w kłębowisko żmijne, wtłoczyli się, nożem
Torując sobie drogę, drąc, grabiąc, aż wreszcie,
Sami choróbskiem tknięci, padali na ziemię,
W rumowisko kamieni, żelastwa i błota,
Śród ekstatycznej burzy światła płonącego,
Śród łomotu motorów, drgających jak ciała,
Śród rosnącej zagłady Rosnącego Grodu!

Skomlało coś... coś piskiem ostrym zajęczało,
Ryknęło hukiem kotłów pękających, buntem!
Powaliły się w gruzy Wielkie Akademje,
W uścisku ośmiornicy — Miasta Rosnącego!
Coś rozjęczało się grzmotem podziemnym... Jak dzwony,
Zaczęły się kołysać wieże i kościoły
I, podnosząc się ciągle, padały strzaskane!
A tłumy się roiły, mrowiły bezmyślnie,
Rozpadając się, rosnąc, pęczniejąc potwornie,
Ostateczną chciwością życia rozjątrzone
Tarzały się na bruku ze skowytem chutnym
Pary w samczej lubieży najbezwstydniej skute,
A na cegłach, kamieniach, na obmierzłych brudach
Zasiadały opryszki, ladacznice, zbiry,
Rajfury tęgie, starce sprośne i obleśne,
Wrzeszcząc na całe gardło hymny bogoburcze,
A Śmierć smagała w twarze czarnemi skrzydłami!
Stały się wszystkie czyny, od wieków czekane:
Najświętsze objawienia krzyczeli poeci,
Odwieczne tajemnice odkryli uczeni,
Pod brukiem rudy złota płynęły stopione,

Radu całe pokłady w trzewiach ziemi lśniły;
Bryłki czystej materji, kosmicznej energji,
Pod olbrzymiem ciśnieniem zwarte, zespolone,
Eksplodowały z trzaskiem nagłym, suchym, twardym,
Na pierwiastki zaczęły rozkładać się ciała
I tyś panować zaczął, o Czwarty Wymiarze!
———————————
Stał i patrzał. Aż nagle poczuł, że sam rośnie,
Że mu tężeją barki, żelaźnieją ścięgna,
Że się wznosi, rozszerza!... że każda komórka
Ciała — staje się Sobą! i pędzi! wiruje!
Łączy się z miljardami innych — silniej, ściślej,
Jakby krzyczała: „Jestem!! coś się staje, czyni!
Wieki się zespoliły w tę jedną godzinę!“
———————————
———————————
———————————
———————————
———————————
———————————
———————————
———————————
...I znowu nad Wodami krążył Duch prawieczny...

Opublikowano w: Sokrates tańczący

Czytaj dalej: Do prostego człowieka - Julian Tuwim

Źródło: Sokrates tańczący, Julian Tuwim, 1920.