ostatnim towarzyszem świt na hafcie firanek
uderzony wystrzałem z bliska
w ognistym huku i złocie
rozszerzył się nagle w czarnych wód ścianę
wody spadły w cień bez nazwiska
cień w olbrzymie paprocie
z dołu posrebrzane
spadał o sny o sny
bardzo głęboko siwy tuman zmurszały
twarze krążą bezwładnie oślepłe
zalane strużącą się krwią
każdej dłoni kwiat biały
ciepły
w atmosferze stojącej pływa drżąc
poprzez gęstwę przepastną
w milczeniu jak rzeka długiem
świecąc w ciemnościach niejasno
sennego lotu łukiem
powoli spadł
we mgłą szarawą migocący
nieistniejący
świat
głębiej
tuman zatrzepotał jastrzębiem
nad wieczną nocą
w zawiei form
jak kamień
oszalały wszechmocą
runął mu na spotkanie
sztorm
grzmot grzmot grzmot
nicość
przepaści głodna
żelazna błyskawico
w lot
w odmęt
pęd pęd
ciężkimi tabunami gwiazdy
tratować na szczęt
miażdżyć
wichrem w ryczącej burzy
urastał jego gniew
miotał się palił w ryk zamieniał
nie mogły śpiewać dłużej
sprawy człowiecze wspomnienia
poranek wystrzał ziemia
nawet krew
stopionym lały się brązem żywioły w gromie
on poznał i wrzawą w górę
wzbijał się niby płomień
otchłań krzykiem napełniał wojennym
w miliona głosów zawierusze
z wszechrzeczy chórem
i złudzeń
jesteśmy zjawiska czasy ludzie
śmierci geniuszem jednym
śmierci geniuszem