Pierwej muszę do grobu wstąpić, niż ożyję,
I nie mogę dobrze żyć, jeśli wprzód nie zgniję.
Matka mię bez pomocy mej nad przyrodzenie
Nie urodzi, i moje cudowne rodzenie,
Żem sama sobie wzrostem, początkiem, powstaniem,
Lepiej niźli rodzeniem nazwiesz zmartwychwstaniem.
Trupa mego matce mej przyniosą, a ona
Na grób mój lutościwe otwiera ramiona,
Z którego niezadługo na świat zaś wychodzę,
Ale się już z bliźnięty, a nie sama rodzę;
W niej mam grób, w niej i żywot, z niej pokarm i szaty
Mróz mi, choć nagiej, nie strach, a kiedy kosmata
Przywdzieję kożuch, wtenczas na mię nie naciera.
Gdzie mnie nie masz, tam się mnie bardziej lud napiera
A mnie zaś ledwo kijem wykołacą z domu;
Póki kijem nie wezmę, nie dobra-m nikomu.
Jedne mam nogę, rozum wszytek w głowie noszę,
Weselsza-m, gdy ją zwieszę, niż gdy ją podnoszę.
Mała-m rzecz, a ogromne wojska na mnie zwodzą,
Które tępym orężem najbardziej mi szkodzą.
Ani mię to obroni, że mam dla obrony
Dom złotymi spisami wkoło obtoczony;
A tak mój nieprzyjaciel okrutny i srogi,
Że matce mojej ledwie zostawi me nogi,
Ostatek sobie chowa, część zwierzom rozrzuci
(Im mię bardziej morduje, tym się mniej zasmuci),
Na koniec mię przez wszytkie utrapi żywioły:
Wodą mię, a nie ogniem, obróci w popioły,
Rozrzuca po powietrzu i tłucze po ziemi,
W ogień wrzuci; dopieroż męczeństwy takiemi
Zmieniona, tyranowi tak płacę tę sprawę,
Że mu za śmierć oddaję i żywot, i strawę.