Człowiek drogę cnót porzucił,
Z niebem i z sobą się skłócił;
Sam Bóg wśrzód ludzi przychodzi,
Niespokojne plemię godzi.
Co naucza, zaraz iści,
Pracuje nam dla korzyści,
Nieść Mu z nami ciężar miło,
By lżej człowiekowi było.
O dobro nasze stroskany,
Odpoczywał zmordowany,
Znosił niewczas, głód, pragnienie,
Niszczy go ludzkie zbawienie.
Cóż Mu oddał ród zacięty?
Przyszedł do swych, nie przyjęty!
Jeszcze nań potwarz włożyli,
I ludzie Boga sądzili!
Wycierpiał policzki, bicze
I więzienie niewolnicze!
Sprawca wolności człowieka,
W ciemnym lochu zgonu czeka!
Potym Go na śmierć wiedziono,
Z ciernia koronę włożono,
Gwoździami na krzyż przybito,
I włócznią bok Mu przeszyto.
Tak świętą krwią zlany cały
Umarł sromotnie Pań chwały!
I gdy w ludziach twarda dusza,
Cała natura się wzrusza.
Drży ziemia, słońce zaćmione!
Groby zmarłych otworzone!
W przestrzeniach nieba głos kwili:
"Ludzie Chrystusa zabili!"
Boże! Miłość i złość była,
Co Cię o śmierć przyprawiła!
Najwyżej każda się wznasza
Miłość Twoja, a złość nasza!
Te gromy karać nas bieżą!
Lecz w któreż miejsce uderzą
Twe pioruny niewstrzymanc,
By nie było krwią Twą zlane?
Raczej miej litość nad nami,
Twojemi winowajcami;
I niechaj miecz Twój nie tyka
Pokornej szyi grzesznika.