— Nie trzeba robić z pokoleń ofiary,
Iż one nie są tylko dalszym ciągiem;
Strona jest, z której człek rodzi się stary,
Choć kształtowanym urasta posągiem.
Przenosić w drugich swą własną zawziętość
Godzi się tyle, ile czcisz ich świętość.
Lecz, jeśli mniemasz, że ty tworzysz człeka,
Jak Bóg, na obraz twój, to radbym wiedział,
Czemu jest czasów i pokoleń przedział?...
Skąd postęp? Czemu się go wdali czeka?...
Nie trzeba robić się karykaturą
Twórcy, mniemając o naszym planecie,
Że on wszechświata środkiem albo górą,
Gród zaś ojczysty że najpierwszym w świecie,
A w grodzie jeszcze, że nad genjusz wszelki
Sąsiad, z którym się wypienia butelki.
Nie trzeba siebie, wciąż siebie, mieć środkiem,
By mimowiednie się nie stać wyrodkiem —
Nie trzeba myśleć, że jest podobieństwo
Być demokratą bez Boga i wiary
(Czego jak świat ten nie bywało stary!),
Ni bez wyznania, że bywa męczeństwo!
Nie trzeba kłaniać się okolicznościom,
A prawdom kazać, by za drzwiami stały,
Przedawać laury starym znajomościom,
Myśląc, że dziejów rytm zgłuszą tymbały![1]
Nie trzeba stylu nastrajać ulicznie,
Ni ewangelji brać przez rękawiczkę,
Być zacnym ckliwo, być podłym praktycznie,
Zapełniać próżnię sensu przez potyczkę,
I rejterować... lubo heroicznie!
(Reszty brak).