Witaj, nadobne dziewczę! co w niedzielny ranek
Długie pacierze mawiasz – cicha, jak barane
Na chorągwi kościelnej – w każdym kącie chaty
Żyjąca świeżym czynem – tu, na prostym stole,
Zmyte naczynia stawiasz, jak po deszczu kwiaty –
Tam znów, wilgotny piasek w złotym sypiąc kole
Szarą podłogę krasisz, maisz tatarakiem,
Ażeby wszystko było wedle tej pogody,
Którać na czole świeci. – Ty z domowym ptakiem
I z kwiatem, co na szybach gęste liście wspiera,
Zawsze masz coś pomówić. A jak w toniach wod
Cichy brzeg mchem zielonym cicho się przeziera
I polotnym obrazem nęci wzrok w odbiciu,
Tak i myśl twoja póty, póty w sercu wzbiera
Aż mimowolnym czynem odbije się w życiu.
Twoje myśli są w sercu – twoje serce w domu
I dom bez serca twego byłby tylko drewnem,
Jak drewno znikłby w próchnie, lub w uściskach gromu;
Rozpłakałby się może, lecz nie czuciem rzewnem,
Jedno tym głosem ducha, co pod mokrą korą
Długo, cieniuchno piszczy, kiedy drewka gorą.
Miłość twa, jak jagoda, sama w usta płynie,
A uścisk szorstkiej dłoni, lubo nie światowy,
Jednakże taki pewny, że by nie dziewczynie,
Lecz wojakowi przystał. Ty – nie łamiesz głowy
Nad strojem, jako brzoza, co się nie kłopocze,
Czy ją śnieg brylantuje, czy ją wicher krzywi,
Bo gdy da Pan Bóg dożyć, bocian zaklekocze,
Wszystko się razem znajdzie, wszystko się odżywi.