John Brown

 1.
Jak orły, w klat­ce za­mknię­te dru­cia­nej
Sia­du­ją przez dzień, nie­wo­li pa­mięt­ne,
Lecz z świ­tem, oczy prze­twie­ra­jąc smęt­ne,
Do lotu skrzy­dłem biją w twar­de ścia­ny —
Aż ude­rzyw­szy, tak, co świt, o kra­ty,
Pie­rze im z ra­mion obi­te, wiatr nie­sie,
I każ­dy, pie­rzom swym dzi­wu­je się,
Na skrzy­dłach, krwa­we oglą­da­jąc łaty —
I wra­ca gło­wę, ze skroń­mi pła­skie­mi,
Od­po­zna­wa­jąc się w klat­ce, na zie­mi! —

 2.
Tak, wy! — szla­chet­ni, róż­ne­go na­ro­du
Wol­no­ści świ­tów, za­mknię­ci or­ło­wie,
Przed cza­sem zga­śli, kon­spi­ra­to­ro­wie;
Mło­dzień­cy w gro­bach, lub star­cy za mło­du —
— Zda­wa­ło­by się że cza­sów za­ko­ny
Wła­sny­mi ła­miąc musz­ku­ły i ner­wy;
Co po­tem w dzie­jach, to czy­ni­cie pier­wej
Na sa­mych so­bie — jak świę­ty — sza­lo­ny —
Wra­ca­jąc co wiek z oczy­ma błęd­ne­mi
Do od­po­zna­nia się — w klat­ce — na zie­mi!

 3.
Lecz oto wła­śnie tam, gdzie wol­ność sama
Całą się sta­wa tra­dy­cją na­ro­du,
Na wskroś otwar­tą, z wscho­du do za­cho­du —
Gdzie dzie­je nie są jak gmach, lecz jak bra­ma:
Wła­śnie że owdzie, w Ame­ry­ce mło­dej,
Sta­rzec wie­ko­wi swo­im rów­ny wie­kiem,
Iż czło­wie­czeń­stwem dzie­lił się z czło­wie­kiem,
Kręt­szy ma­ją­cym włos, czar­ne ja­go­dy;
Sta­rzec szla­chet­ny — i Moj­żesz mu­rzy­nów,
Gło­wę swą idzie nieść z gło­wa­mi sy­nów!

 4.
O! — ten na trum­nie mu przy­go­to­wa­nej
Siadł­szy — z wię­zien­nym gdy roz­ma­wia słu­gą:
Słu­chaj­cie ludy! — bo ubie­gnie dłu­go
Nim się bun­tow­nik tak umiar­ko­wa­ny
Na­ro­dzi świa­tu — nim wódz tak ogrom­ny
I szu­bie­nicz­nik tak arcy-szla­chet­ny —
Tak dziel­ny sta­rzec, oj­ciec tak bez­dziet­ny! —
Aż się na­ro­dzi taki bez­po­tom­ny! —
Że — wa­sze wszyst­kie wy­sta­wy-ar­cy­dzieł
Nie­war­te jego szu­bie­ni­cy i dzieł! —

 5.
Wkrót­ce już — sę­dzie sami so­bie skła­mią,
By gwiazd-dwa­na­ście Ame­ry­ki zbla­dło;
Spra­wie­dli­wo­ści prze­pęk­nie źwier­cia­dło —
Na czo­ło star­ca ka­pe­lusz za­ła­mią,
De­skę usu­ną z pod sto­py zdra­dzo­nej —
On — rzek­nie: amen — i nogi ski­nie­niem
Jak jeź­dziec ko­nia swe­go, ze strze­mie­niem,
Ode­pchnie — cały świat ze­źwie­rzę­co­ny! —
I bę­dzie pla­mą na słoń­cu czer­wo­nem
I pla­mą bę­dzie na oku str­wo­żo­nem. —

 6.
Ah! Wa­szyng­to­nów i Ko­ściusz­ków cie­nie,
Mę­żów, co z koń­czyn ob­ce­go na­ro­du
Niań­czyć ci przy­szli, Ame­ry­ko! z mło­du,
By nie zwać cu­dzem, cu­dze wy­zwo­le­nie —
Czy, pa­trząc z szczy­tów gdzie jest źró­dło wzro­ku;
Cie­nie te z cza­sem nie zmy­lą się, ra­czej? —
I wo­ła­ją­cym o po­moc, w roz­pa­czy,
Czar­ny po­ka­żą sztan­dar na ob­ło­ku —
A lu­dzie bla­dzi, stłu­mie­ni i cisi,
Rzek­ną, iż: w Brow­nie Ame­ry­ka wisi?

Czy­taj da­lej: Moja piosnka [II] – Cyprian Kamil Norwid