Raz płyn winny w butelkach śpiewał głosem takim:
Pieśń światła, pieśń braterstwa niosą moje ciecze,
W swojem szklanem więzieniu pod czerwonym lakiem
Dla cię wydziedziczony, luby mi człowiecze!
Wiem dobrze, ile trzeba na wzgórzu w posusze
Twego trudu, i potu, i słonecznych żarów,
By we mnie wszczepić życie, by wlać we mnie duszę;
Mam że szkodzić? niewdzięcznym być za tyle darów?
Zaprawdę, czuję rozkosz, kroplom moim miło,
Gdy je w gardła znużeni leją pracownicy;
Ich pierś gorąca stokroć słodszą jest mogiłą,
Stokroć lepszą, niż chłodne sklepienia piwnicy.
Słyszysz pieśni świąteczne? Słyszysz, jaka wrzawa?
Jak nadzieja szczebioce w mem łonie? Ty siędziesz,
Rozeprzesz się na stole, zakasasz rękawa —
I będziesz mię wysławiał, i szczęśliwym będziesz.
W oczach twej żony iskry rozkoszy rozżarzę;
Przezemnie wzmocnion spłonie syn twój bladolicy:
Wątły atleta życia, znajdzie on w mej czarze
Oliwę, jaką członki krzepią zapaśnicy.
Jak z rąk Wiecznego Siewcy kosztowne nasiona,
Upadnę, ja, ambrozyi z łona roślin rosa,
W twą pierś, by z naszych związków poezja zrodzona,
Jak kwiat rzadkiego krzewu strzeliła w niebiosa!