Tej nocy mrok był duszny i od żądzy parny, 
I chabry, rozwidnione suchą błyskawicą, 
Przedostały się nagle do oczu tej sarny, 
Co biegła w las, spłoszona obcą jej śrenicą - 
A one, łeb jej modrząc, mknęły po sarniemu, 
I chciwie zaglądały w świat po chabrowemu. 
Mak, sam siebie w śródpolnym wykrywszy bezbrzeżu, 
Z wrzaskiem, który dla ucha nie był żadnym brzmieniem, 
Przekrwawił się w koguta w purpurowym pierzu, 
I aż do krwi potrząsał szkarłatnym grzebieniem, 
I piał w mrok, rozdzierając dziób, trwogą zatruty, 
Aż mu zinąd prawdziwe odpiały koguty. 
A jęczmień, kłos pragnieniem zazłociwszy gęstem, 
Nasrożył nagle złością zjątrzone ościory 
I w złotego się jeża przemiażdżył ze chrzęstem 
I biegł, kłując po drodze ziół nikłe zapory, 
I skomlał i na kwiaty boczył się i jeżył, 
I nikt nigdy nie zgadnie, co czuł i co przeżyłś 
A ja - w jakiej swą duszę, sparzyłem pokrzywie, 
Że pomykam ukradkiem i na przełaj miedząś 
I czemu kwiaty na mnie patrzą podejrzliwieś 
Czy coś o mnie nocnego wbrew mej wiedzy - wiedząś 
Com czynił, że skroń dłońmi uciskam obiemaś 
Czym byłem owej nocy, której dziś już nie maś