Szedłem gajem samotny i cichy
I spotkałem dziewicę nadobną;
Ta łzy lała na kwiatów kielichy
I twarz miała jak Niobe żałobną.
Jej westchnienia z lekkim wiatru drżeniem
W jednę falę spływały harmonii
I w powietrzu mieszały się z tchnieniem
Wonnych mirtów, jaśminów, lewkonii.
Łez widokiem wzruszony, co cieką,
Zapytałem, dlaczego się smuci,
Na to rzekła: "Odjechał daleko
I nie wraca, i może nie wróci."
Te wyrazy tak proste i smętne
Ostrzem noża utkwiły w mym sercu,
I tłumiłem pragnienia namiętne,
Idąc dalej po łąki kobiercu.
I usiadłem nad morzem samotny,
Wyklinając me życie tułacze,
I łzy lałem na piasek wilgotny,
Że już teraz nikt za mną nie płacze...
Me westchnienia przygłuszył szum fali,
Serce moje pękało z żałości,
Myśl za morze popłynęła dalej,
I zostałem jako głaz w ciemności.