Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Kiedy ulice kipiały, a świat siedział cicho
zapatrzony w nagie piersi młodych amerykanek,
jeździliśmy Bulikiem, wiatr szarpał struny
naszych włosów rozpuszczonych w powietrzu.

O słońce! bracia owinięci flagami wracali do domu,
wtedy zaczęliśmy nosić kurtki w kolorach dżungli.

Johna łączyło z benzyną więcej niż rafinera.
Czasami budzi się w środku płonącej wioski,

nie martw się, Bóg jest po naszej stronie, mamy
zielone światło. Przypuszczałbyś, że kiedyś
te wszystkie kobiety powrócą? Tajemnice
nic nie ważą, a są cięższe od kuli na barkach
Atlasa.

Ciekawe co by było, gdybym miał karabin
zamiast gitary i za mało odwagi na pójście
do diabła.

Opublikowano

Kiedy ulice kipiały, a świat siedział cicho
zapatrzony w nagie piersi młodych amerykanek,
jeździliśmy Bulikiem, wiatr szarpał struny
naszych włosów rozpuszczonych w powietrzu.

O słońce! bracia owinięci flagami wracali do domu,
wtedy zaczęliśmy nosić kurtki w kolorach dżungli.

Johna łączyło z benzyną więcej niż rafinera.
Czasami budzi się w środku płonącej wioski,

nie martw się, Bóg jest po naszej stronie, mamy
zielone światło. Przypuszczałbyś, że kiedyś
te wszystkie kobiety powrócą? Tajemnice
nic nie ważą, a są cięższe od kuli na barkach
Atlasa.

Ciekawe co by było, gdybym miał karabin
zamiast gitary i za mało odwagi na pójście
do diabła.

Bardzo ciekawy i nastrojowy to tekst. Wydaje się to być spojrzenie rozliczeniowo-powojenne /Wietnam te sprawy.../. Ciężko chyba jest pisać o sprawach, których się nie przeżyło /jak mniemam, chyba że siem mylę/, ale w tym przypadku relacja liryczna tchnie prawdziwym zionięciem i nie jest po powiew carmi tylko taki mocny poetycki chuch whisky. Biorę ten wydźwięk liryczny w całości. Pozdrawiam:)
Tomek

Opublikowano

Kiedy ulice kipiały, a świat siedział cicho
zapatrzony w nagie piersi młodych amerykanek,
jeździliśmy Bulikiem, wiatr szarpał struny
naszych włosów.

O słońce! bracia owinięci flagami wracali do domu,
wtedy zaczęliśmy nosić kurtki w kolorach dżungli.

Johna łączyło z benzyną więcej niż rafinera.
Czasami budzi się w środku płonącej wioski,

nie martw się, Bóg jest po naszej stronie, mamy
zielone światło. Przypuszczałbyś, że kiedyś
te wszystkie kobiety powrócą? Tajemnice
nic nie ważą, a są cięższe od kuli na barkach
Atlasa.

Ciekawe co by było, gdybym miał karabin
zamiast gitary i za mało odwagi na pójście
do diabła.

Dla mnie tylko jedno małe przegadanie w trzecim wersie - ciach - i zrobiła się świetna przerzutnia...
...i to jest dobra poezja... !!!

Pozdrawiam

Opublikowano

Fajny tekst, a część zaczynająca się od "Czasami..." - aż po samą pointę - szczególnie do mnie przemawia. Nie pasują mi trochę 'struny włosów rozpuszczone w powietrzu' - struna kojarzy mi sie z czymś trwałym, niezniszczalnym, nieprzerywalnym, więc nie mogę sobie wyobrazić, że się nagle rozpuszcza w powietrzu.
pozdr aga

Opublikowano

witam,

jeszcze szumią mi szanty ucieczki w głowie i ciężko przeskoczyć do tego wiersza, ale zagadzam się z Barbarą. mnie te rozpuszczone struny też trochę zastopowały.
reszta świetna :)

pozdrawiam
/b

Opublikowano

Witam.

Dziękuję wszystkim za poświęcony czas i uwagi. Fajnie, że ktoś coś mógł wynieść z tego wiersza. Ze strunami pomyślę, choć ich trwałość zależy od napięcia. Rozpuszczanie w powietrzu miało być raczej inwersją - długie włosy, gitary, etc.

Pozdrawiam

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.




Akurat tak się składa, że ten kto ma broń, nie ma odwagi, bo jeśli by ją miał to po co ona mu by była:) Oczywiście wojna to inna kwestia, a tutaj chodzi o odwagę bardziej duchową niż społeczną.

Pozdrawiam
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Dzięki. No to się cieszę, ale z tą liczbą pojedynczą to nie jarzę o co biega, (że tak się modnie wyrażę:)

Kiedy ulice kipiały, a świat siedział cicho
zapatrzony w nagie piersi młodych amerykanek,
jeździliśmy Bulikiem, wiatr szarpał struny
naszych włosów rozpuszczonych w powietrzu.

chodzi o "świat zapatrzony"?

Pozdro.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


odtąd tekst przestaje być mętny, daje czytelnikowi najwięcej od siebie. wcześniej nieco mi się rozjechał w dżangl kurtkach i strunowych włosach :)

kursywa szczególnie, taka do zapamiętania

Dzięki. Pierwsza część mętna jak 1969 i oczy opisywanej młodzieży, ale o to chodzi:)

Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...