Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wanda Szczypiorska

Użytkownicy
  • Postów

    336
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Wanda Szczypiorska

  1. Instytut zwany Ibejotem ze względów bezpieczeństwa siedzibę miał na pustkowiu. Jak by nie było to reaktor, chociaż jedynie do celów naukowych. Mieszkałam niedaleko. Niewprawnie pisałam na maszynie, ale dzięki protekcji dostałam w Ibejocie posadę maszynistki. Było to biuro rzeczników patentowych niezbędnych w Instytucie. Było trzech; Chojnacki, Maria i kierownik działu. Wystukiwałam na maszynie opisy wynalazków, a oni w zamian byli grzeczni dla mnie i traktowali mnie jak równą sobie. Czasami w wolnych chwilach ktoś się zwierzał. Znałam sekrety Marii. Opowiadała mi o swoim związku z pewnym adwokatem. Gdzieś była ta trzecia, może żona, wieczna udręka Marii. Maria nie była młoda ale ładna, tylko że miała oczy wyłupiaste, bo chorowała na tarczycę. Często chodziłyśmy na spacery cierpliwie wydeptaną ścieżką między budynkami i wtedy mi opowiadała o swoim utrapieniu. Do sekretarki działu, brzydkiej, przychodził brzydki chłopak. Razem zaocznie studiowali. Pragnęła awansować, więc swoje obowiązki wypełniała pilnie. Oczytana. To od niej pożyczyłam 622 przypadki Bunga i przeczytałam je do końca Chojnacki to podrywacz. Skąd wiedziałam? Jakieś aluzje? Telefony? Co rano jadł parówki gotowane od paru dni w tej samej gęstej, przetłuszczonej wodzie. Nie wiem dlaczego byłam pewna, że ktoś, kto je parówki na śniadanie, kobietom nie może się podobać. Mimo to, kiedy gadał przez telefon z tą i ową, czułam zawiść. Wszyscy lubiliśmy kierownika. Miły człowiek, żonaty, z jakiś powodów nieszczęśliwy. Należał do PZPR, bo musiał. Ale ostrożny, bał się. Szczególnie tego, by nie wykryto, że ma romans. Kobieta, którą kochał, obsługiwała ksero., Musieli się spotykać poza instytutem. Pokój z kserokopiarką nie był bezpiecznym miejscem. Chociaż on często tam zachodził. Rozmawiali. Widać ich było przez oszklone drzwi. Ja z inżynierem - nazywał się Dudziński - spotykałam się na posiedzeniach, które polecono mi protokołować. Zapisywałam szybko, co kto mówi, niezbyt dokładnie, w znacznym skrócie, nie miało to znaczenia, protokół bywał formalnością. Dudziński na zebraniach nie spuszczał ze mnie wzroku. Wszyscy to widzieli. Dla uczestników posiedzenia, było to chyba krępujące, dla mnie – nie. Co prawda nie był kimś, kto mógłby się podobać. Nieduży, siwiejący, ale na pewno bardzo męski. I bywał podniecony. To było widać. Oczy jak gdyby załzawione z uporem skierowane na mnie i rumieniec. Nosiłam wtedy spodnie dzwony i obcisłą bluzkę. Kiedy kończyło się posiedzenie nie spieszył się, nie wychodził i rozmawialiśmy przez chwilę, dość nieskładnie. To, że pojawił się w naszym dziale, było zupełnie naturalne. Siedziałam właśnie przy maszynie w włóczkowej sukni przed kolana. Rozmawiał z kierownikiem działu i oparł się o moje krzesło. Właściwie nie o krzesło, tylko o mnie. Poczułam coś twardego i nagle zrobiło mi się jakoś dziwnie. Stał tak dość długo, gadał, gadał. Nie ze mną przecież, z kierownikiem. Ale nienaturalnie gadał, chaotycznie Miał żonę i dwóch synów. Ja również miałam dwoje dzieci i dla nich, co dzień, w garnku woziłam obiad ze stołówki. Jedynym miejscem, gdzie mogłam spotkać inżyniera poza biurem był autobus. Zielone autobusy z logo Instytutu woziły pracowników z pracy i do pracy. Tu kwitło życie towarzyskie. Tu i na placu przed budynkiem głównym i stołówką, gdzie zajeżdżały autobusy. Niektórzy się spieszyli, wsiadali jak popadło, inni – nie. Bo dobierali sobie towarzystwo. Dudziński kręcił się w pobliżu, wchodził tuż za mną, dotykał przez przypadek tu i tam, a potem siadał gdzieś na końcu autobusu pomiędzy mężczyznami. Był ostrożny. Jechałam dwa przystanki. Wysiadałam i duktem leśnym szłam do domu. W mieszkaniu zwykle był bałagan, nie nadążałam ze sprzątaniem. Dzieci w swoim pokoju odrabiały lekcje, były spokojne, pilne. A potem jadły obiad, który przywiozłam ze stołówki i oglądały telewizję. Zmywając myślałam z lekkim podnieceniem; ciekawe jak to będzie, kiedy Dudziński zaproponuje mi spotkanie. Gdzie? W lesie, nad rzeką, czy w hotelu? To były tylko takie sobie rozważania. Marzenia o nierealnym. Mąż wracał zwykle bardzo głodny. Rozmowa na ten temat nie była zbyt przyjemna. Pewnego dnia, w Warszawie, dokąd jeździłam po zakupy, kiełbasę, pasztetówkę, a także co się trafi, spotkałam znajomego, który pochwalił się, że dostał od kolegi Archipelag Gułag. Przeczytał. Czy mógłby mi pożyczyć? Pytanie było kłopotliwe. W końcu się zgodził. Na dwa dni. (Będę musiała czytać w biurze). Tak się złożyło, że Archipelag miał przy sobie z pietyzmem owinięty w gruby papier. Tytułu i autora nie było dzięki temu widać, a więc zaczęłam czytać już w powrotnej drodze. W biurze włożyłam książkę do szuflady. Szuflada była uchylona. Starałam się być dyskretna ze względu na kierownika działu. Gdyby się ktoś dowiedział, że czytam Archipelag Gułag, to on by miał nieprzyjemności. Musiałby stawić się u sekretarza, tłumaczyć się, potem udzielić mi nagany, a może nawet zwolnić z pracy. A przecież miał chorego syna i tą z ksero. Czytałam wiec ukradkiem. Na szczęście wszyscy mieli jakieś sprawy, głównie prywatne, chodzili tu i tam po korytarzu. Ktoś czekał na maszynopis. Mówiłam, że narobiłam błędów i musze pisać jeszcze raz. Zerkając do szuflady przeskakiwałam akapity, które wydały mi się nieciekawe. Książkę musiałam oddać następnego dnia, po pracy. Pojadę więc firmowym autobusem do samego końca. Nie wzięłam garnka na obiady. A w ciągu dnia siedziałam w toalecie, kolegom skarżąc się na bóle. W ambulatorium dano mi lekarstwo, a ja wciąż miałam do przeczytania kilkadziesiąt kartek. Dobrnięcie do końca książki uznałam za obowiązek, ale i tak ostatnie strony będę musiała doczytać w autobusie Dudziński jak zwykle czekał na postoju. Wsiedliśmy razem. Nie było wolnych miejsc, tylko ta ława, jak to w jelczu z tyłu, gdzie z trudem wcisnęliśmy się obydwoje. Siedzieliśmy blisko siebie i z konieczności udo tuż przy udzie. Ramię w ramię. Lecz nie objęci. Przytuleni. Początkowo nie rozmawiałam z nim, czytałam. Nieuważnie. Potem on zaczął mówić coś, a więc podniosłam głowę. Chyba wyznania. Nazbyt szczere. Zerknęłam w bok. Ktoś słucha? Zazwyczaj w autobusie śpią. Ale tym razem sąsiad nie spał. Słuchał. A tamten szeptał o tym, co by zrobił, gdybyśmy ... i tak dalej. Cichutko chichotałam nie bardzo wiedząc o co chodzi. Szept był nieskładny jakiś, dziwny, nieprzytomny, a jego noga coraz bliżej mojej. Obecność ludzi w autobusie wprawiała mnie w zażenowanie. Jednak nie wstałam, nie odeszłam. To prawda, było tłoczno, chociaż po drodze ludzie wysiadali, były już nawet wolne miejsca, ale ja wciąż siedziałam obok niego. Jego wariacki szept odgradzał nas od reszty. I wciąż czekałam na coś, co mi jeszcze powie. I powiedział. Wysiadał wcześniej, ja jechałam dalej. Nachylił się nade mną i to co miał do powiedzenia, powiedział bardziej składnie. Prosił, żebym myślała o nim bardzo intensywnie dokładnie o dziesiątej w nocy. Przyrzekłam, a on wysiadł. Wiedziałam, o co mu chodziło, nie jestem przecież taka głupia. Zrobi to z żoną punktualnie. Oddałam Archipelag Gułag znajomemu. W szkole byliśmy przyjaciółmi, więc mi ufał, jednak trochę niepewny, wystraszony. Musiałam go przekonać, że czytałam w domu. W biurze? O nie. Jakże bym mogła. Skądże. Wróciłam późno. Nieład, dzieci głodne. Maż siedzi przed telewizorem w złym nastroju. Na chwile zapomniałam o danej inżynierowi obietnicy. Przedtem myślałam o tym intensywnie stojąc w kolejce po kaszankę. Teraz ją odsmażam. I wreszcie mąż i dzieci są zadowoleni. A potem razem oglądamy film. Prawie dziesiąta. Dzieci śpią. A ja i mąż kładziemy się do łóżka.
  2. POMYŁKA (nowy tytuł) Rozstaliśmy się wczesną wiosną. Po dwóch latach było po prostu nudno. Zaczęłam sama chodzić do filharmonii, bo Gabriel nie był muzykalny i tam, którejś niedzieli poznałam klarnecistę. Na imię miał Rajmund, co obniżało nieco jego atrakcyjność. I małą głowę, a to z kolei odbierało mi całą przyjemność z pocałunków. Grał jazz. Nieomal od początku naszej znajomości uczestniczyłam w próbach jego zespołu jako widz. Pianistą był znany muzyk. W dużej sali w Hybrydach, siedziałam z tyłu na krzesełku. Z nikim nie rozmawiałam, bo to był inny świat, świat mający swój własny język. Mój język nie miał tu zastosowania. Zresztą pianista onieśmielał. Po próbie Rajmund mnie odprowadzał, chodziliśmy na spacery i tylko raz byłam u niego w domu. Byliśmy wtedy sami, chciał, żebym sie oddała, ale broniłam się zaciekle. Musiało być jeszcze zimno, bo miałam na sobie ciepłe bawełniane majtkik, a on nie wiedział, że to o to chodzi. Nie pozwoliłam sie rozebrać. Na uczelni widywałam się z Gabrielem. Zapytał, co się stało. Nie rozumiał dlaczego nie wychodzimy razem. Wkrótce jednak moja zdrada stała się oczywista. Któregoś dnia zobaczył mnie z klarnecistą. I to go zabolało. To nic, ze sam wybierał się do Paryża, na zawsze i beze mnie. Nie tylko był zdradzony, ale zdradzony jawnie. Wszyscy to widzieli. Rajmund przychodził po mnie na uczelnię. Jednak po incydencie w jego mieszkaniu stracił zapał., a ja straciłam chęć do spotkań. Dostrzegłam wtedy, że coś się dzieje wokół mnie, coś, w czym nie biorę udziału. Zmowa? Gabriel miał pokój w domku, w starym drewniaku przedwojennym, nasz pokój i teraz zapraszał tam na prywatki. Prawdopodobnie każdy przynosił to co miał, ale zabawa musiała być chyba niezła. Pogłoski zaczęły dochodzić do mnie, chociaż nikogo nie dziwiła moja nieobecność. Ludzie się rozstają, a Gabryś się dobrze bawi. Jest w euforii. Wolny. I tylko ja wiedziałam o co chodzi. Chodziło o to by nikt się nie domyślił, że jest zdradzony. Opuszczony? O nie. To ja miałam być zdradzona i opuszczona. Bardzo mu zależało na tym, żeby tak myślano. Powinnam odczuwać satysfakcję. Jeśli zadawał sobie tyle trudu by mnie zranić, widocznie był zraniony. Ale mnie stawał się obojętny. Październik na ASP zaczął się od przygotowań do wycieczki. Paryż. Mnie to nie dotyczyło wcale. Skąd miałabym wziąć pieniądze? Ale Gabriel był podniecony. To była jego szansa. Zostanie tam. Ucieknie. Wiedziałam o tym. Tylko ja. Musiało mu zależeć na tym, żeby się pożegnać, być może zależało również mnie, bo w przeddzień wyjazdu szliśmy przez całe miasto do jego klitki na Mokotów. Trochę się tam zmieniło. Było pusto. Łóżko stało przy innej ścianie. Widocznie bardzo tego chciał, a ja uległam. Ale już chyba bez emocji. Tak mi się wydaje. Pamiętam, że siedzę na tym łóżku już po wszystkim, wciągam rajstopy, a on patrzy. Patrzy na moje nogi, potem twarz. A ja? Nic to już dla mnie nie znaczyło. Dał mi książki. Te, z którymi się nie rozstawał. Potem odniósł mi je pod same drzwi. Nie wszedł. A może sama je odniosłam? Nie wiem. Bo tego już nie pamiętam. Bo po tym co się stało, wszystko co dotyczyło Gabriela znikło w jakiejś brunatnej mgle. Zapadło się. Jakby przestało istnieć. Wycieczka do Paryża wróciła po tygodniu bez Gabriela. Co się działo za kulisami nie wiem. Czy ktoś wyleciał? Pewno tak. I kto był przesłuchiwany? Nie wiem. Mnie nie pytano o nic. Po pewnym czasie Gabriel zaczął pisać do mnie. Pisał gdzie mieszka. Że w łazience. I sypia w wannie. Nieźle. Powiodło mu się. I pytał, czy przyjadę. Nie przyjadę. Bo był ktoś inny, ktoś był zawsze, ale tego nie napisałam. Po co? Pogłoska, ze Gabriel mnie porzucił, żyła. Po latach, w gronie znajomych, kiedy jeden drugiego pytał o mnie, najlepiej poinformowany opowiadał, że kiedy zostałam sama, pewno się załamałam. Nie wiedziano gdzie jestem, co porabiam, więc chyba jestem nikim. To prawda. Jestem nikim. Lecz nie z powodu Gabriela.
  3. Dyskutować nie będę. Pana tekst, panie Wiesławie to misternie zapętlona ręczna robótka.
  4. Podobał mi się jeden z tych drukarzy, ale niewiele mogłam się spodziewać. Tylko tę trochę intymności. Drukarze rano spali, a po południu mieli sjestę, wieczory były na pogaduchy, a wytężona praca nocą. Wszystko z powodu konspiracji. Drukarnię, ja i mąż ulokowaliśmy w zabudowaniach. Sypialnia, kuchnia, duże pomieszczenie, gdzie ustawiono powielacze Z drukarzem Przemkiem chodziłam na spacery. Wiedział, że nie jest mi obojętny. Stałam się jego powiernicą.. Ta jego wielka miłość, o której mi opowiadał, też była żoną opozycjonisty. Przemek i ta kobieta nie widzieli się od miesiąca. Tęsknili obydwoje. Jej mąż wyjechał do Paryża, była sama, ta okoliczność musiała być dotkliwa, wiedziała przecież gdzie jest Przemek, ale przyjechać tu nie mogła. Więc zostawałam ja. Opowiadanie mi o tamtej sprawiało mu przyjemność. Dość perwersyjną? Może. Ekipa Nowej drukowała Zapis. Rzadko wchodziłam do zabudowań, które oddaliśmy na drukarnię. To był męski świat pełen nieładu, brudnych skarpetek, stosów papieru do spalenia, bo druk powielaczowy zbyt często okazywał się nieczytelny. Do naszego domu przychodzili posiedzieć przed telewizorem, zjeść jajecznicę na kolację. Nic innego nie można było kupić, wieczne kłopoty z cukrem, kawą. Nie pamiętam o czym rozmawialiśmy w takim gronie. Pewno jakieś nowiny z frontu walki. Ale ostrożnie. Pomimo tego, że się dobrze znali, wiedzieli, że nawet wśród znajomych lepiej nie mówić dużo. Zbyt wielu było podejrzanych. Ci, którzy u nas byli, być może ufali sobie, ale i tak na pewno nie do końca. Mnie wystarczyła w takich chwilach obecność Przemka, jego życzliwe zainteresowanie. Nie miałam szans na nic poza jego bliskością i rozmową. A jednak. Któregoś dnia spotkany przypadkiem w korytarzu objął mnie i przytulił. A innym razem, kiedy siedzieliśmy nad rzeką zapytał, czy nie przeszkadza mi, że jest Żydem. Ja tylko się roześmiałam, bo wydawało mi się, że odpowiedź - o nie, a skądże? co ty? - byłaby nietaktowna. To nie był jeszcze stan wojenny, esbecy na pewno wiedzieli o drukarni. Drukarze to ich podopieczni, wyśledzić ich było łatwo, ale esbecy zachowywali się dyskretnie. Wkrótce interes trzeba było zwinąć. Numer Zapisu był gotowy. Zaczęło się pakowanie. Wiedziałam, że to koniec. Jednak coś jeszcze miało się wydarzyć. Coś ważnego. Szeptali o tym między sobą. Wreszcie Przemek powiedział, że i ja powinnam w tym uczestniczyć. Mąż? Nie. On nie ma przecież czasu, a to chodziło o spotkanie pracowników Nowej z wielkim poetą. Emigrantem. Szczęśliwa z powodu tego zaproszenia obeszłam komisy w mieście. Kupiłam sukienkę. Ładną. Wszystko już było spakowane i drukarze nie nocowali. Tego dnia przyjechali specjalnie po mnie. We fiacie 125 siedziałam obok Przemka i wydawało mi się, że jesteśmy razem. Jechaliśmy na Żoliborz. Tam było to spotkanie. W mieszkaniu działaczy KORu. W starej kamienicy. Wysoko. Przemek mnie prowadził. Szłam i szłam po schodach, a potem to wnętrze zatłoczone i Przemek zniknął nagle. Ale ktoś inny się mną zajął. Było nawet siedzące miejsce na kontiki. To niewygodny mebel. Lecz okazało się, że przy mnie, ramię w ramię rozsiadł się Wielki Człowiek. Oczywiście nie zwracał uwagi na mnie, stale czymś zajęty. Po drugiej stronie ktoś przycupnął. Wielki Człowiek przysunął się jeszcze bliżej, a ja poczułam dotyk rękawa jego sztruksowej marynarki. Postanowiłam to zapamiętać. Robiło się coraz ciaśniej. Czekaliśmy na gościa. Rozglądałam się. Gdzie Przemek? I nagle go zobaczyłam z nią. Szczęśliwy, zaaferowany. A ona? No cóż? Jej twarz i postać również postanowiłam zapamiętać. Potem, po mowach powitalnych i czytaniu wierszy, kiedy wielki poeta porozdawał autografy na szarych książeczkach zapełnionych drobnym, nieczytelnym drukiem i kiedy zebrani wysłuchali koncertu barda opozycji, ja nie znając nikogo, a więc z nikim się nie żegnając, zeszłam samotnie z marmurowych schodów i ze ściśniętym sercem, z żalem powędrowałam na przystanek. W następnych dniach drukarze wszystko już zabrali. Został powielacz. Zepsuty. Niekompletny. Nie widywaliśmy nikogo. Drukowali gdzieś w innym miejscu. A zimą dowiedzieliśmy się, że drukarzy, co było oczywiste, zgarnęli do Białołęki. Bo był stan wojenny. 2. Cała ta sprawa zwolna stawałaby się legendą gdyby nie nieoczekiwana akcja SB najwidoczniej nakazana z góry. Po roku od pobytu u nas drukarzy (już byli na wolności), gdzieś tam, na Rakowieckiej postanowiono jednego dnia wyłapać wszystkich opozycjonistów. Nas też musieli mieć na oku, bo pojawili się o świcie. Rewizja. Przez wiele godzin szukali powielacza (mąż go przezornie zakopał), potem zabrali nas na przesłuchanie. Mówiłam, że o niczym nie wiem, bo nie wiedziałam o niczym, to bardzo mi ułatwiło postawę nieugiętą, nawet w obliczu gróźb, wydaje się rutynowych. To ja dowiedziałam się od bezradnych wobec mnie esbeków, rożnych ciekawych rzeczy o tym i o owym. Taka metoda. Niech wie,( to znaczy ja), że tamci wcale nie są święci. Nie wierzyłam. Zawieźli mnie na dołek. Też rutyna. Nie dla mnie. Byłam podekscytowana. Trasa długa, jechaliśmy i jechaliśmy nie wiadomo gdzie. Okazało się, że na Żoliborz. Tam, w jakimś pomieszczeniu milicjant siedzący za stolikiem zabrał mi zegarek, wydając pokwitowanie. Zaprowadzono mnie do celi. Śmierdziało. Śmierdziało grzybicą stóp. Potem się przekonałam, że to koce. W celi siedziało kilka kobiet. Przywitałam się ze wszystkimi mówiąc dzień dobry, ale nie było odpowiedzi. Nie było też pryczy, tylko coś w rodzaju podestu i te koce. Usiąść, czy się położyć? Przykryć się tym? O nie. Więc rozejrzałam się dyskretnie. Kobiety dość przeciętne, jak na ulicy, jak w tramwaju. Nieufne. A kiedy przycupnęłam pośrodku tego podestu i w pewnej chwili odwróciłam głowę zobaczyłam dziewczynę Przemka. Siedziała oparta o ścianę z podkurczonymi nogami. Czymś zajęta. Czytała. (Pozwolili jej zabrać książkę?) Podniosła głowę i popatrzyła na mnie z takim uśmieszkiem ledwo, ledwo. Poznała. Ja również się uśmiechnęłam. Przysunęłam się do niej i powiedziałam głośno, to przecież nie tajemnica, że zgarnęli mnie po rewizji. Znaleźli to i owo. Resztę zadrukowanych kartek niedbale zakopanych w dołku. Od razu doszłyśmy do porozumienia. Opowiadałam jej gorączkowo, co się stało. Ją też zabrali. Siedzi tu od rana. Poznała te kobiety, jest z nimi zaprzyjaźniona. Jedna z nich bardzo zdenerwowana, bo zostawiła w domu dziecko. Zamknęli ją, bo na jej adres przychodziły paczki. Odbierał je jej znajomy, a to już była spekulacja. Była też prostytutka. Taka sobie . To wszystko działo się pod koniec czerwca, a więc wieczorem wciąż było jeszcze widno. Wydało mi się trochę dziwne, że ja i ta dziewczyna Przemka, tylko we dwie, zupełnie same, bez nadzoru, wyjdziemy na spacerniak. A więc zobaczę jak wygląda. Niewielka przestrzeń, prawie studnia, nad głową siatka. A ona nagle ożywiona zaczęła mnie wypytywać o tę rewizję, gdzie szukali, a ja się rozgadałam i powiedziałam jej o wszystkim. O powielaczu, którego nie znaleźli, bo zakopany jest w ogrodzie. O darowanych przez drukarzy książkach, które zabrali w pudle. Część została. Nie wiem o czym opowiadałam jeszcze, bo byłam rozgorączkowana. O przesłuchaniu? Chyba tak. Nie pamiętam jak potem minęła noc . Leżałyśmy pokotem na podeście na tych kocach i czymś w rodzaju materaca. Chyba spałam. A rano dali nam razowy chleb i jakiś płyn bez cukru. Po śniadaniu zabrali ją na przesłuchanie. Nie była tym przejęta. A mnie skrócili pobyt z czterdziestu ośmiu do dwudziestu czterech. I wypuścili po południu. W drodze do domu, z chaosu różnych myśli, zaczęło wyłaniać się podejrzenie. Co ona tam robiła, w tym areszcie? Dlaczego ze mną w jednej celi? Po co wezwali ją na górę? I pomyślałam, że być może...?. O nie. Ja też?. I mnie dopadła podejrzliwość?
  5. I Mieszkanie mojej ciotki, która wynajmowała mi kąt z łóżkiem, położone dogodnie w centrum, przyciągało wszelkiego rodzaju ćmy, facetów, którzy nie lubią samotności. Jednak prawdziwe życie było w biurze, gdzie byłam referentem od reklamy. Dzisiaj, to by się nazywało copywriter, ale nie znano jeszcze tego słowa. A słowo agent brzmiało podejrzanie. W biurze był Jerzy. Młody blondyn, kierownik działu. Szef. To nie był romans, tylko miłość. Gdy zostawaliśmy w biurze sami, siadałam mu na kolanach i całowaliśmy się. On był żonaty, ja samotna. No niezupełnie. Czasami, jak mówiłam, ktoś się trafił i wychodziłam wieczorami. Agencja Agpol, to biuro dość niezwykłe w tamtych czasach, bo zajmowało się reklamą. Ale wyłącznie na Zachodzie. Reklamą central handlu. W tym celu każdy z nas dostawał ograniczony przydział dewiz i musiał wydać te pieniądze w odpowiednim czasie. Ja zamieszczałam reklamę stoczni w gazecie codziennej w Ghanie. (To też Zachód). W ten sposób pozbyłam się dolarów i mogłam czasem wyjść na miasto. Dość często wychodziłam z Jerzym. Mówiliśmy, że to ważna sprawa. Szliśmy objęci, przytuleni i mogliśmy powiedzieć sobie to, czego nie dało się powiedzieć w biurze. On opowiadał mi o żonie. Przecież dopiero się pobrali. Widziałam ją. Gdzie jej do mnie? Ubrana byłam biednie, ale modnie. I nie chowałam nóg pod biurkiem. Każdy z wchodzących do pokoju mężczyzn od razu zauważał, że nie nosiłam biustonosza. Jerzy przychodził do mnie tuż po pracy, kiedy nie było ciotki, ani lokatorów. Żona w tym czasie stała w kolejce po zakupy. I wszystko działo się w pośpiechu.. Potem jechali pod Warszawę. Ich pokój był wyziębiony, więc szybko rozpalali w piecu. Musiała byś zazdrosna, bo opowiadał o mnie. Kiedyś przyszła specjalnie pod budynek, żeby mnie zobaczyć. A niech tam. W przefarbowanym, czarnym misiu, w kozaczkach (co z tego, ze już stare), byłam szykowna, zgrabna . Ona w płaszczyku z przeszłej już epoki i w czymś w rodzaju kapelusza. Kiedy odeszli w swoją stronę, ja w swoją, nie obejrzałam się za siebie. A on? Czy się obejrzał? Nie wiem Czasem godziłam się na randki z kolegami z biura. Bo wszystko było lepsze niż to wyczekiwanie na Jerzego. Jerzy wziął ślub niedawno, wciąż jeszcze był podniecony i opowiadał mi co robił z żoną w domu po powrocie z pracy. Że gotowali razem obiad. Na szczęście na tym poprzestawał. Mówił, że nigdy o mnie nie przestaje myśleć, a jednak, było to dla mnie oczywiste; nie rozwiódł by się z żoną i nie ożenił ze mną. Kiedyś umówiłam się z dziennikarzem, który wrócił z placówki w Moskwie. Wolski. Alkoholik. Ktoś go umieścił w naszym biurze, a on się tylko pętał. Poszliśmy razem na prywatkę. Pewno upiliśmy się bardzo szybko, bo nie pamiętam co się działo Wiem tylko, że towarzystwo było eleganckie, ze sfer partyjnych lub rządowych, willa, przed willą samochody, a Wolski skombinował kluczyk. Kradzionym samochodem jechaliśmy na Pragę i wcale się nie bałam, ruch wtedy nie był duży. Milicja jednak dopadła nas na Wiatracznej i kazali wysiąść. Nie wiem jak Wolski się usprawiedliwiał. Mnie milicjanci pozwolili odejść. Wolskiemu także nie groziła kara. Jak to załatwił – nie wiem. Spotkaliśmy się obydwoje w biurze następnego dnia, nikomu nic nie mówiąc o tym wydarzeniu. Jerzy z trudem ukrywał zazdrość, a przecież moja zażyłość z Wolskim to nic wielkiego. Tylko odwet. Za to, że opowiadał mi o żonie. O tym pokurczu w filcowym kapeluszu. Z nią był bezpieczny. A mnie kochał. Kochał naprawdę. Siedzi przy swoim biurku tuż przy oknie, z ukosa oświetlony słońcem, niby coś robi, niby pisze, a przecież myśli tylko o tym, jak tu się dzisiaj pozbyć żony. Która kolejka będzie dłuższa; po papier, czy po cukier? Zostawi ją, a sam popędzi Bracką, potem Wiejską do mnie. II W biurze pojawili się goście z Ghany. Dwóch zażywnych facetów, na pewno nie starych jeszcze, w długich zielonych, haftowanych szatach i zielonych myckach. Pokoje zwiedzali po kolei, a u nas zatrzymali się trochę dłużej rozmawiając z Jerzym. On, jeden z nielicznych w biurze znał angielski i chyba dlatego został szefem. To była delegacja z ministerstwa Ghany i potem wszyscy, Jerzy też, zamknęli się u dyrektora. Dopiero pod koniec pracy Jerzy powiedział mi z tajemniczą miną, że będzie bankiet dziś w hotelu. Miałam na sobie czarną, obcisłą suknię mini, którą sama uszyłam z aksamitu. Na nogach szpilki. Ale wieczorem mogło się ochłodzić, więc na to płaszczyk z ortalionu. Wydaje się, że wyglądałam nieźle. Trzymałam się Jerzego. Nasi dostojni goście z Ghany tym razem ubrani byli w garnitury. Siedziałam cicho zawstydzona nieznajomością angielskiego i chyba nie budziłam zainteresowania, ale Jerzy zachowywał się dość nerwowo, co było zresztą zrozumiałe, bo miał do załatwienia jakąś sprawę. Jedzenie było niezłe, szwedzki stół, (czułam się skrępowana), koktajle, (jak to pić?). Wolskiego nie zaproszono bojąc się skandalu . Obiecywałam sobie więcej po tym wydarzeniu, ale wydaje się, nic więcej już się nie miało zdarzyć. Wychodząc, podeszliśmy do tych z Ghany, a oni byli bardzo mili. Wtedy Jerzy powiedział do mnie cicho, że wyjdę ze wszystkimi, poczekam na ulicy, a kiedy nikogo już nie będzie – wrócę. Co mi szkodzi? Tamci patrzyli wyczekująco, ale nie mieli wątpliwości. Wrócę. Wyszliśmy z Jerzym na ulicę, a on się usprawiedliwiał. Powiedział, że to ważna sprawa. Nic mi nie grozi. Posiedzę z nimi trochę, porozmawiam. Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Dlatego kiedy odszedł stałam przez chwile na chodniku zupełnie zdezorientowana. A potem nagły strach. Za chwile może być za późno. Wiedziałam, co muszę zrobić. Umknąć z pod hotelu. Zbliżałam się do Górnośląskiej kiedy za sobą usłyszałam kroki. Jerzy. Niczego mi nie wyjaśnił. To przecież nie był jego pomysł. Podobno zaraz wrócił po mnie. Mnie nie było. Tamci kręcili się zawiedzeni, więc ich przeprosił. Trudno. A Jerzy był podniecony. Wyraźnie poczuł ulgę i był czuły. Całował mnie i tak objęci dotarliśmy do kamienicy. Wejście było w głębokiej wnęce. Tam trzeba się było rozstać, ale Jerzy widocznie nie mógł. Nie od razu. Koniecznie musiał zrobić to. Dlatego ściągnął mi rajstopy. Broniłam się z obawy że ktoś nadejdzie nagle, ale nie. Było zupełnie pusto, a cała ta szamotanina i to co się po niej stało, raczej nie trwało długo. Było już późno. Spieszył się. Pobiegnie, złapie pociąg. Zdąży.
  6. Ale jak nie pozdrowisz, to powiedzą żeś cham.
  7. Mnie się tam wydaje, że Konradowi w zmarszczkach będzie do twarzy. Bardziej obawiałabym się diagnozy lekarskiej.
  8. Taka już jest Maria, ze może o kimś pisać tylko dobrze. A dobrych slów jest mało. Są zużyte. Jednak w wypadku poetyckiego nagrobka to nie ma znaczenia.
  9. Nie pomylił Pan przypadkiem wierszy? Może miał Pan na myśli inny?
  10. Po trzecim czytaniu zobaczyłam tę poetycka notę w całej doskonałości skrótu wypełnionego szczelnie treścią pomiędzy wierszami.
  11. Ponieważ jestem również owocem wiary w nieistnienie Kreatora Uniwersum ( w skrócie KU - świetne), więc poczucie nicości i pustki jest mi zrozumiałe i bliskie.
  12. Nie podlizując się nikomu panie Wiesławie stwierdzam jedynie, że miłość to ciężka choroba, o czym wiem z własnego doswiadczenia, bo nie raz na to cierpiałam nie mając lekarstwa.
  13. Nieomal poczułam jak pachnie Oslo. Bardzo dobry wiersz.
  14. Bardzo sobie tego życzę, ale szans nie widzę.
  15. A po co klub? Może być portal. Krawat, slipki, ewentualnie czapka cyklistówka i tyłek do klepania. Rrrrazzzz..!!
  16. Tutaj też jesteśmy nie tylko młodsi i piękniejsi, ale nawet staramy się być mądrzejsi niż w realnej rzeczywistości
  17. Zamieszczonych przed trzema laty. Ort poprawiłam. Zawsze wdzięczna WS
  18. Można sobie wyobrazić, ze to spory nakład książki, która przez trzy lata jest dostępna w księgarni. Dlatego lubię ten portal.
  19. 1200 otwarć moich Niebieskich pończoch sprzed trzech lat w dziale prozy dla wprawnych. Nigdy sama nie otwierałam właśnie po to, żeby mieć sprawdzian.
  20. Wanda Szczypiorska

    randka

    .. a bo mnie tylko żarty w głowie..
  21. Wanda Szczypiorska

    randka

    Dobrze, że z tą opuchlizną trafił właśnie na panią doktor.
  22. To nie ma znaczenia. Istotą rzeczy jest prawda i emocja.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...