Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Być twoim cieniem i wiernym przyjacielem.
Czy będzie znaczyć dla ciebie to zbyt wiele?
Cichutko usiądę poza światła kręgiem.
Mą damę pobijesz królewskim żołędziem.

Przy mocnej kawie usiądziemy przy stole.
A potem przed siebie przez truskawek pole.
Za rękę nieśpiesznie, gdzie oczy poniosą.
Ze szczęścia spłakani przedwieczorną rosą.

Otuleni wiatrem, zapatrzeni w słońce,
czule zaplączemy naszych palców końce.
Niewinni, spokojni, zakochani w lecie.
Echo obudzimy, niech leci po świecie.

Moje ramię chwycisz i głowę przytulisz,
gdzieś w pobliżu serca i w kłębek się skulisz.
Westchniesz potem cicho, jak dziecko bez winy.
Morfeusz cię przyjmie do swojej krainy.

Snu pilnować będę, jak pies najwierniejszy.
I przypomnę sobie mój wiersz najpiękniejszy,
co nie miałem odwagi w swej nieśmiałości,
przeczytać i wyznać ci mojej miłości.

Opublikowano

I do tego jeszcze kilku momentów w ogóle nie przemyślałeś.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Królewski żołądź to końcówka penisa króla (tylko i wyłącznie)


Mocna kawa z owocami działa niesłychanie laksatywnie. Więc też mało romantycznie..


Jak mi pokarzesz jak to zrobić to Jezusmaria jade do laz wegas to pokazywać za pieniądze.



Stary to jest dźwignia zapaśnicza, wyłamie ci dziewczyna łokiec a to jest niesamowity ból.

itd, itp...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Niestety, uwagi zawarte w powyższych komentarzch, pomijając bijącą po oczach w kilku przypadkach niezrozumiałą dla mnie, agresję, mają swoje uzasadnienie. Wiersz wymaga przemyślenia i dopracowania.
Jednak choćby dla tych dwuch wersów, lub, jak kto woli, dla przeciwwagi, wystawiam plusa.
A co, wolno mi :-).
Jeśli będzie miał pomóc, to pomoże, jeśli nie, to mam nadzieję, że nie zaszkodzi.

Pozdrawiam Wszystkich
agresywnych
i łagodnych
pozornie :-)
Opublikowano

Ojejku,
jestem zasmucony, że ludzie piszą jeszcze takie ogołocone z polotu, proste utworki potworki.
Pisane jeszcze w sposób:
-Gieniu, co się rymuje do "kręgiem"
-Myślę, że żołędziem.
- O to bardzo dobre, zastosuję.
Pozdrawiam zawiedziony

Opublikowano

I przypomnę sobie mój wiersz najpiękniejszy,
co nie miałem odwagi w swej nieśmiałości,
przeczytać i wyznać ci mojej miłości.

Wiersz powinien trafić do adresatki, w tym miejscu - to pomyłka.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Tego nie słychać kiedy serce pęka. Zimne ukłucie, jakby w środku coś się zerwało. Nie widać nic, lecz oczy ciemnieją. Ciężki oddech. Głos słabnie. Czas i powietrze staje. Co ty robisz. Noc. I tylko cień zaczyna mówić w twoim imieniu. Jak mogłeś! Bracie. No jak? A ty, dlaczego mu na to pozwalasz - Dlaczego?
    • Sąsiedzkie smaki tianguis między blokami rodzinny piknik grają w Dobble ona wierci ognistym ciałem madrytczykom za trzy lata umrze jej matka na pogrzebie wpatrzę się w jej przyschniętą twarz resztkami melona na Kijowskiej ulicy czy mam współczuć wiedząc jak żyła ojciec trząsł się kładąc wieniec na kratę jest mi przykro że cierpisz powiem tak każdemu szpikulcowi bo to broń przeciwko sobie a ksiądz niech się lepiej już zamknie nie ma ładnych pogrzebów.
    • oglądam nieśmiałe  dawne marzenia  które nie ujrzały światła dziennego    gdyby… tak czasami myślę    jaka byś była  w bliskim spotkaniu    tam wtedy  czarowałaś  byłaś niezachodzącym  słońcem  a ja  ja chmurami na niebie    bawiłaś się  moim cieniem    6.2025 andrew 
    • w niej masz drogi mleczne pokłosiem wydeptane - tu historia z korzeni w niepewność wyrasta. w niej masz ścieżki dopiero co w rosie skąpane - nie minie nawet chwila, a czas je zawłaszcza.   jest tak wyjałowiona (krucha, ślepa, głucha) monokulturą pragnień i błędów tętniących, pusta leży w bezruchu, milczy i nie słucha cichych szeptań i krzyków w koronach szumiących.   choć tak bardzo zmęczona, zasnąć nie potrafi, wciąż zakochana w niebie, z gwiazd wzroku nie spuści, będzie mu czule śpiewać przyziemne piosenki - może ją pokocha, tym marzenie jej ziści.   podszyta marzeniami bladoróżowymi, jedwabnymi nićmi i słodkim wiciokrzewem, użyźni swe zmysły, rozsieje uczuciami, odurzy zapachami i wilgotnym ciepłem.  
    • (Ojcu)   Wiesz, stoję tutaj. W tej trawie wysokiej. W słońcu. W tym rozkwieceniu bujnym i tęsknym.   W tej melancholii rozległej jak czas. W tym ogromie cichym sen głęboki otwiera powieki. I śnię tym snem potrójnym zamknięty. Tą duszną godziną upalnego lata.   Chwieją się wiotkie gałęzie. Łodygi. Źdźbła łaskoczące łydki.   I wszystko to szumi, gęstnieje. Oddycha niebem rozległym. Kobaltowym odcieniem przeciętym smugą po odrzutowcu i z białą gdzieniegdzie chmurą, obłokiem skłębionym …   W powietrzu kreślę tajemne symbole, znaki. Lgnę ustami do kory drzewa. Całuję. Namiętnie. Jak usta kochanki niewidzialne, drzewne. Liściastą boginię miłości.   Wnikam w te rowki słodkawe i lepkie od soku, czując na końcu języka tężejące grudki.   Układam zdania zapadnięte do środka, zamknięte a jednocześnie przeogromnie rozległe jak wszechświat. Jak unicestwienie. Zaciskam powieki. Otwieram… Mrugam w jakimś porywie pamięci.   Widzę idącego ojca, poprzez odczuwanie w nim tej powolności elegijnej (taką jaką się odczuwa we śnie)   Idzie powoli w wysokiej trawie. W łanach rozkołysanego morza z dłońmi złączonymi mocno i pewnie.   I rozłącza je nagle w mozaice szeptów, rozsuwając w tym złotym rozkłoszeniu zbożność i wiatr. I znowu w słońcu, i w cieniu. Za tym dębem, za kasztanem.   Za samotną w polu topolą. Chwieją i smukłą. jak palec na ustach Boga.   Idzie powoli, odchodząc. I pojawia się na chwilę, by zniknąć znowu za jakimś krzewem, co mu zachodzi znienacka drogę.   I znowu, ale w coraz większym oddaleniu. Za kępą pachnącą, za tym drżącym ukołysaniem maleńkich kwiatków, które mu spadają na głowę białym deszczem. Za jaśminem, który tak kochał za życia.   Twarz przesłaniam dłonią, szczypiące oczy, bowiem uderza mnie oślepiający promień słońca. Znienacka.   Otrząsa się w prześwicie z szeleszczących liści w powiewie. Lecz po chwili robi się duszno i cicho. Jakoś tak tkliwie. Ojciec zniknął, zapadł się. Rozpłynął, gdzieś w rozkojarzeniu sennej melancholii.   Na piaszczystej ścieżce pociętej cieniami gałęzi. A jednak był tu kiedyś i żył jeszcze. I żyje...   Jestem jedynym świadkiem tej manifestacji. Tego przemknięcia niematerialnego zrywu zakamuflowanego przed światem.   I mimo że jestem bez miejsca i przeznaczenia, notuję każdy błahy kształt. Każdy nawet zarys, który jest w czyimś zamyśle jedynie nic nieznaczącym szkicem.   W chmurze spopielałej. W nadciągającym snopie deszczu.   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-06-24)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...