Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

w Barreales
na werandzie estancji Don Julio Alamosa
wieczór znosi z gór wiatr
i stuka w okiennice
od stu lat
cierpliwie czekamy na to
że nic się nie wydarzy
i kiedy jesteśmy już blisko
tak jak teraz
podjeżdża autobus
rzucam papierosa
biegnę
i znowu nie wiem
co ten facet mógłby mi powiedzieć

  • Odpowiedzi 48
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

I jeszcze delikatne, nie nachalne, niemal niezauważalne pod klimatem, obrazem, treścią.


cierpliwie czekamy na to
że nic się nie wydarzy
(...)
i znowu nie wiem
co ten facet mógłby mi powiedzieć


W moim odbiorze to kluczowa część wiersza, a zwłaszcza owo "nic" :-)

Przyznaję, że zdarza Ci się napisać fajny kawałek, Lecterze.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


tak się dzieje, gdy się śpieszymy, nigdy nie będziemy wiedzieć, co ktoś ma nam do powiedzenia,
Lecterze, hmmm, mniam :)

Do powiedzenia i do wysłuchania... ; )
Dzięki, Jagodo.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

I jeszcze delikatne, nie nachalne, niemal niezauważalne pod klimatem, obrazem, treścią.


cierpliwie czekamy na to
że nic się nie wydarzy
(...)
i znowu nie wiem
co ten facet mógłby mi powiedzieć


W moim odbiorze to kluczowa część wiersza, a zwłaszcza owo "nic" :-)

Przyznaję, że zdarza Ci się napisać fajny kawałek, Lecterze.

Cenię " nic ", zwłaszcza to, na które czekam ...
Co do fajnego kawałka... nic dwa razy się nie zdarza... ; )
Dzięki, Fan.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Tak podjeżdżają zdarzenia - po nic, według grafiku, a jednak nie w porę. Zostaje za nami droga z niewyjaśnionymi postaciami faktów, zaledwie możliwych.
Ładnie wprowadzasz w wiersz tą estancją i wiatrem z gór od stu lat. Przychodzi uczucie uspokojenia, łatwo zrozumieć faceta na przystanku autobusowym 15.10 do Yumy.
Pozdrawiam :)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



bardzo fajny wiersz, Han. wiersz który się nigdy nie spełnia i dzięki temu istnieje spełniony :]

Znowu nie wiem - ocalony szczęśliwie od spełnienia... ; )
Dzięki, wusz.
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


Tak podjeżdżają zdarzenia - po nic, według grafiku, a jednak nie w porę. Zostaje za nami droga z niewyjaśnionymi postaciami faktów, zaledwie możliwych.
Ładnie wprowadzasz w wiersz tą estancją i wiatrem z gór od stu lat. Przychodzi uczucie uspokojenia, łatwo zrozumieć faceta na przystanku autobusowym 15.10 do Yumy.
Pozdrawiam :)

Dzięki, Fran, w imieniu wszystkich facetów na przystankach autobusowych, w okolicach 15... ; )

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
    • @Dagna tym się nie stresuj. Dobry psychiatra wyprowadzi cię z tego. Jeżeli nie.......to już Tworki. Bay, bay.     A tak w ogóle to po co mnie prowokujesz? Nie znamy się, za emocjonalne słowa przeprosiłem, a ty ciągle swoje. Dlaczego ?
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...