Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


ech... chciałoby się jakiś sonet czy liryk... ale potem powiedzą, że zawróciłem w głowie
swojej Muzie i co, jak się powieszę z żalu kiedy i tak już nie żyję? :)
zresztą, ja tam do kobiet nigdy nie miałem szczęścia... o! :



latarenka na krzywej nóżce
smużki wieczornej mgły
roztargniony amor przy ławce
strzela z procy w tańczące ćmy
już za chwilę obok tuż dalej
rozpoczęły symfonię bzy
gwiazdy tak przeszły majem
jakbyś gdzieś była ty...


Ten park należało omijać nie od dzisiaj.
Jednak coś podkusiło Wstrentnego, nie, nie licho - licho zostało
na bankiecie w Domu Kultury. To było raczej coś, co można nazwać ciekawością
a kiedy ciekawość ma odwrotnie proporcjonalną długość nóg do krótkości
powiewającej wysoko nad ziemią spódniczki, Wstrentny nie potrafi
oprzeć się pragnieniu zanalizowania zjawiska w warunkach naturalnych.

Toteż ruszył odważnie za... chciałoby się powiedzieć: dziewczyną,
ale trzymajmy się zawsze prawdy i powiedzmy: Wstrentny ruszył za zgrabną dupcią
w głąb ciemnej alejki.
Wreszcie dupcia postanowiła uszczęśliwić miękkością twardą odludną ławeczkę
pod posągiem Amora, na co Wstrentny odpowiedział ławeczką naprzeciwko,
tą po lewej stronie pod wyjątkowym maszkaronem.

- Trudno, nie mam siły już dalej przed panem uciekać - stwierdziła
raczej niż powiedziała dziewczyna z przeciwka
- Błagam tylko o jedno: niech pan za bardzo nie poszarpie
na mnie ubrania, jestem znaną pedantką.
- Pozwoli pani, że ja też się przedstawię: jestem poetą zamojskim.
- Poetą?!
- Tak. Poetą...
- W takim razie - proszę się natychmiast ode mnie odczepić!
- Ależ, czyżbym panią czymś uraził?
- Nie zadaję się z poetami! Wymądrzają się tylko a jak przyjdzie co do czego
głupiego stanika nie potrafią rozpiąć... Proszę natychmiast odejść
albo zacznę wołać o pomoc!

Wstrentny chciał się chwilę zastanowić, postarać zrozumieć tę dziwną sytuację
co dziewczyna natychmiast poczytała jako złe zamiary i rozwrzeszczała się na cały park:
- Ratuuuuuuunku, zboczeniec!!!


... a ty przecież jesteś nie stąd
a ty przecież jesteś zimowa
ot meteorologiczny błąd
anomalia księżycowomajowa
i te ćmy to nie są ćmy
amor to robin hood
mróz tak skrzypi nie grają bzy
te alejki poplątał Bóg

  • Odpowiedzi 47
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

Niezły sonet, niezły!
Każdy "men" ma taką "Ewę", której imię ma wypalone na czaszce i nie pozbędzie się tego znamienia, nigdy. Sonet uruchamia moją wyobraźnię: za jakiś czas wędrując po pustyni, na której słońce nie daje cieni, szukał będę jej szczątków, tak długo, aż znajdę; stanę nad nią i... porozmawiamy, porozmawiamy sobie kobieto, długo, bardzo długo, bo będziemy mieli dużo czasu. To super wiersz, dziewczyny, super! To jest o miłości poza grobową deskę! :)))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


właśnie! nie po, tylko poza grobową deskę. przecież tylko teraz myślimy "ciałem" a kiedy już go
zabraknie - zabraknie chuci, żądzy i wszystko to wyda nam się głupie i zbędne.
zabraknie najsilniejszego zmysłu żywych istot: "zmysłu miłości". będziemy nazywać rzeczy
po imieniu, takim jakim są w istocie a nie przez pryzmat uczuć i płci.
bardzo Ci dziękuję Almare za ten wyważony, zdystansowany komentarz.
Opublikowano

"ech... chciałoby się jakiś sonet czy liryk... ale potem powiedzą, że zawróciłem w głowie
swojej Muzie i co, jak się powieszę z żalu kiedy i tak już nie żyję? :)
zresztą, ja tam do kobiet nigdy nie miałem szczęścia... o! :"

do kobiet może i nie, ale do....
;D

Muzy, co by nie tracić czasu,
nie noszą staników.

Oboje - Poeta i Muza
skupiają się na czymś zupełnie innym.
I nawet, jeśli wieszając się
będziesz podwójnie martwy

wrzasnę:
- Ratuuuunku, niepoeta !!!

bo czyż Poeta prawdziwy wisiałby z żalu, że uwiódł swą Muzę...?
:))

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


oj, bo ja jestem szalony... i naprawdę jestem gotów to zrobić! :)
pozdrawiam serdecznie.
to sie nazywa latanie ćmy koło światła;)od dziś zmieniasz nick na Szalony;):):)pozdrawiam z przymrużeniem oka;)Beata
Opublikowano

to nie pierwszyzna, że kobieta jest tak postrzegana przez facetów
dlatego postarałam się o skorpiona jeszcze za życia
i to w bardziej widocznym miejscu
żeby oszczędzić rozczarowania po rozbiorach
tym którzy oczekują bezduszności


pozdrawiam i życzę ciekawszych widoków
chyba że takie właśnie dają satysfakcję
nie oceniam upodobań

  • 3 tygodnie później...
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



zebra

Milcząc, rozmawialiśmy o sztuce wyzwolonej, kiedy z bocznej alejki wylazła zebra.
Właściwie to moja wina, przyznała się już w hotelu Słodka, która nie ustąpiła
zebrze pierwszeństwa istnienia i potrąciła ją obnażonym dla mnie cycuszkiem.
Zebrą zarzuciło, poślizgnęła się na wiosennej trawie i przykucnęła
dotykając kałuży zadem a wtedy na domiar złego, hamująca w czynach Słodka
nadepnęła bucikiem na wystający z zebry koniec białego paska.
Zebra zerwała się natychmiast i kłusem poczęła uciekać
z miejsca wypadku, wkrótce został po niej jedynie leżący wśród wody i listowia
długi, przybrudzony ziemią bandaż. - O, koń! Koń Przewalskiego! -
krzyczeli w oddali tubylcy takich sytuacji - Nareszcie się odnalazł!
Słodka, rozcierając cycuszka, włożyła go niestety dla moich oczu na powrót
do staniczka i zabolała mnie: - Widzisz, jak niewiele dzieli sztukę wyzwoloną
od, na przykład, takiej sztuki całowania?
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


oj, bo ja jestem szalony... i naprawdę jestem gotów to zrobić! :)
pozdrawiam serdecznie.
to sie nazywa latanie ćmy koło światła;)od dziś zmieniasz nick na Szalony;):):)pozdrawiam z przymrużeniem oka;)Beata
zgoda, zmieniam nicka! ;)

Szal Ony

Po pierwsze - pozwól, że przez chwilę
będę cię w swoim wierszu nazywał: Kochana.
Po drugie, pod koniec pocałuję w usta.
A noc, jak to bywa zwykle
nie będzie trwać do rana,
tylko noc będzie jak cygańska chusta.

Zawiążę ci nią oczy, okręcę wokoło,
aż wytrącą się z ciebie cztery świata strony!
Odtąd moje słowa będą dla ciebie jak kompas
a w kompasie zatańczy księżyc szalony.
Noc będzie parna i zawsze czerwcowa,
nasze nagie ciała owieje bryza od morza.
W twoich włosach zamieszka stara, mądra sowa
i będzie polować na niepotrzebne słowa.

Wreszcie po trzecie: koniec wiersza.
Zdejmuję z twoich oczu cygańską chustę...
lecz zdążysz jeszcze westchnąć: ach, byłam kochana
i już nigdy odtąd nie uśniesz.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


to raczej wina różnorodności i tego, że każda kobieta jest inna.
więc i wiersz o niej nie zawsze może być zgodny z naszymi oczekiwaniami ;)


Pewnej pannie co mieszka w Kanadzie
włosy rosną, rzec można, w nieładzie.
Czy to na brzuchu,
czy w którymś uchu
a już najbardziej to w listopadzie.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Nie wiem jak długo jeszcze krople krwi spływać będą moja kora nie daje już rady nasączyć się więcej ta czerwień mnie przeraża krzyczy barwą westchnień i echem opada nie powiem nic już więcej w ciszy światłocienia rozchylę ramiona Jak cudownie przekroczyć z Tobą bramy niebios Panie.   Autor fotografii: Mirela Lewandowska

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @Kwiatuszek Może być i mrożona. Nawet pasuje dobrze, bo będzie podana na mojej nowej hacjendzie na Karaibach :-))
    • tyle słońca w całym mieście nie widziałeś tego jeszcze Mars złowrogo się uśmiecha płynie wolno wierna rzeka gwiazd mrugawica Drogi Mlecznej oświetla wieże ratusza zegar wybija północ Nosferatu i Dracula spacerują po dachach starych kamienic niech sią świeci 1 maja to towarzysz Lenin wyznacza kierunek eksploracji galaktyki... towarzysze.... pomożecie?    
    • Profesor uniwersytecki, powiedzmy, że Jan F., miał usposobienie kłótliwe, a temperament choleryka, co czyniło z niego człowieka szczególnie niemiłego. Dlatego też, przy pierwszej nadarzającej się okazji, szśćdziesięcioletniego Jana F. zwolniono z uczelni na emeryturę. Ojciec profesora był również profesorem, tak samo jak jego dziadek, który wykładał historię starożytną na uniwersytecie lwowskim, oraz na paryskiej Sorbonie. Ojciec Jana F. zginął w wypadku jaki zdarzył się w uniwersyteckim laboratorium. Podczas eksperymentów nad przedłużeniem życia, profesor stracił życie. Podczas bowiem podgrzewania jakichś specyfików, nastąpił potężny wybuch, niszcząc laboratorium, a przy okazji rozrywając eksperymentatora na kilka części. Swego czasu sprawa była dość głośna. Po ojcu Jan F. odziedziczył między innymi złoty zegarek kieszonkowy firmy Patek, ze złotą dewizką. Profesorowie uniwersyteccy tym się różnią od zwykłych magistrów, że chodzą w garniturach, przeważnie z kamizelkami. W kieszonce kamizelki Jan F. nosił właśnie zegarek po ojcu. Należy nadmienić jeszcze, że Jan F., będąc już profesorskim emerytem i pobierając niezbyt duże świadczenia emerytalne, był jednak człowiekiem dosyć majętnym, bo w spadku po rozerwanym tatusiu odziedziczył między innymi komfortowe mieszkanie, domek na wsi z parterowym tarasem i kolekcję obrazów średniowiecznych mistrzów pędzla. Wszystkie nieruchomości zostały sprzedane, a pieniądze ulokowane na długoterminowych kontach bankowych. Jan F. żył praktycznie z emerytury. Chociaż elegancko, ale jednak staroświecko niemodny Jan F. stołował się w tanich stołówkach Caritasu, czasami w dworcowym bufecie, czasami u sióstr zakonnych. Pewnego dnia, w przerwie między zupą pomidorową z kluseczkami a naleśnikami z serem, emeryt zauważył brak zegarka, który dopiero co był na swoim miejscu, bo przecież właściciel sprawdzał czy już czas na posiłek. Profesor bardzo się awanturował, aż wywalono go za drzwi. W takich tanich jadłodajniach kręci się sporo elementu, i właśnie w jego kierunku biegły podejrzenia profesora. W kilka dni później Jan F. wrócił na dworzec, licząc, że być może ktoś zechce mu odsprzedać czasomierz który mu ukradziono. Zaczął wypytywać różnych lumpów, czy nie mają może jakiegoś zegarka na sprzedaż. Owszem mieli. W cenach bardzo okazionalnych. Głównie jednak naręczne. - Bierz pan, przekonywali profesora, bo dzisiaj weżniesz pan tego, a ja jutro przyjdę do pana z innym, mówili. - Aż natrafisz pan na taki, jakiegoś  pan sobie upatrzył, dodawali. Profesor porzucił  parasol i zaczął chodzić z teczką. Podchodzili do niego ludzie bardzo różni. Kobiety i mężczyźni, brzydcy i ładni, damy i łachudry. Każdy z jakąś sprawą. Jan F. mimowolnie zaczął się specjalizować w swym nowym fachu jakże innym niż swoje dotychczasowe zajęcie. Jego dostawcy dobrze wiedzieli, że Prokurator, bo taką właśnie ksywę  w złodziejskim półświatku otrzymywał Jan F., bierze tylko rzeczy nieduże i drogie, czasami sprawdzając ich wartość w książkach, jakie nosił w teczce. Kupił sobie straszaka i nosił go w kaburze na szelkach  pod marynarką, często częstując  swą złodziejską klientelę, niby przypadkowo jej widokiem. Z biegiem lat Jan F. stał się potentatem w paserskim świecie stolicy.  Zachowywał jednak dużą ostrożność. Nikt nie wiedział gdzie mieszka.  Odbierał towary w różnych punktach miasta, które obchodził kilka razy w ciągu dnia. Kupował biżuterię, antyki, zegarki, wieczne pióra, znaczki pocztowe, złoto i srebro... ale nie wzgardził też starymi włoskimi skrzypcami czy bogato inkrustowaną srebrem i masą perłową, turecką strzelbą skałkową. To było jedno z oblicze emerytowanego profesora. Drugie to takie, że miał trzy konta na allegro, ale korzystał też z ogłoszeń w stołecznej i ogólnopolskiej prasie. Tu już był sprzedawcą. Sprzedawał z ogromnym zyskiem kupowane od złodziei przedmioty. Budził zaufanie. Z wyglądu  stateczny i dostojny,  o nienagannym wyglądzie i niebanalnej  inteligencji. Z kupcami umawiał się na mieście, ale w innych miejscach niż ze złodziejami. Po czterech  latach nowego zajęcia, emerytowany profesor Jan F. był już bogaczem. Wtedy właśnie zdarzyło się coś nadzwyczajnego. Sąsiad Jana F. aktor Piotr W. wyszedł wieczorem do śmietnika wyrzucić swoje posegregowane śmieci. Tutaj, przy kubłach ze śmieciami został zastrzelony. Świadkiem zabójstwa była kobieta którą własny pies  wyprowadził  na spacer. Widząc upadającego po strzałach człowieka, zaczęła histerycznie krzyczeć.  Ale to był błąd, bo w zamian za krzyk dostała od bandyty kulę, która trwałe  uszkodziła jej kręgosłup. Sprawcy zabójstwa wsiedli do samochodu i zaczęli uciekać. W osiedlowej uliczce zajechał im drogę policyjny radiowóz. Wywiązała się strzelanina, w wyniku której, na miejscu zginął jeden z bandziorów i jeden policjant. Drugi, ranny bandyta przebił się przez zaporę z policyjnego radiowozu i zaczął uciekać. Na drodze głównej zderzył się z innym samochodem, spadł z wiaduktu na rozłożyste drzewo i na nim zawisł. W samochodzie w który uderzył samochód bandyty, zginął 35-letni mężczyzna, a jego żona została poważnie ranna. Policja wezwała straż pożarną i ta wydobyła z wiszącego pojazdu nieprzytomnego, rannego jedynie w wyniku postrzału w nogę i z ogólnymi potłuczeniami, bandziora. Zdarzenia koło śmietnika miały więc dramatyczny ciąg dalszy. Policja szybko zidentyfikowała ściągniętego  z drzewa przestępcę. Okazał się nim wielokrotny recydywista, znany policji, bandyta i paser Roman D. Podczas pierwszego przesłuchania zeznał on, że razem z kolegą zabili Prokuratora z zemsty, bo ten zrujnował im  całe życie zawodowe. -Jakiego znowu prokuratora, przecież zabiliście aktora, dziwili się policjanci. W trakcie dalszego przesłuchania szybko ustalono, że bandyci zabili nie tę  osobę którą chcieli. Aktor zginął więc przez przypadek i nie miał nic wspólnego z człowiekiem o pseudonimie „Prokurator”. Rozpoczęło się w tej sprawie śledztwo. W kilka dni później Jan F. został zatrzymany w poczekalni dworcowej, podczas kupowania od złodziei, starego, grubo złoconego,  srebrnego kielicha mszalnego. Znaleziono przy nim jedenaście telefonów komórkowych na kartę.  Jeszcze kiedy funkcjonariusze po cywilnemu wyprowadzali z dworcowej poczekalni Jana F., podbiegł do niego, nieświadom całej sytuacji  łysy człowiek  krzycząc z kilku metrów: – Panie Prokuratorze, weźmie pan futro z lisów?. Bardzo się zdziwili kiedy policjanci wsadzali go do samochodu z Prokuratorem i zawieźli na Komendę. Jan F. jak na emerytowanego profesora przystało, do niczego się nie przyznał. W jego mieszkaniu znaleziono kilka przedmiotów pochodzących prawdopodobnie z kradzieży. Świadków paserskiej działalności profesora nie udało się odnaleźć, bowiem ludzie ze środowiska Jana F. bardzo nie chcą dzielić się z policją swoimi tajemnicami,  nie tylko z powodu lęku o swoją przyszłość, ale też z obawy przed swoim przestępczym środowiskiem. Policja mimo wysiłków nie odnalazła pieniędzy zarobionych przez Jana F. na przestępczym procederze. Kiedy przesłuchiwano zatrzymanego profesora, cały czas dzwoniły telefony, a dzwoniący pytali gdzie można towar odebrać, albo czy można negocjować cenę. Profesor był nieugięty na perswazje policjantów i tłumaczył się, że ze sprawą nie ma nic wspólnego. Telefony znalazł w torbie w śmietniku. –A ładowarki do nich  jakie ma pan w domu? pytali przesłuchujący. –Te telefony były właśnie z ładowarkami  bronił się Jan F. Wreszcie policjanci ustalili, że znaleziony, w szafie profesora  wysadzany szmaragdami i rubinami złoty krucyfiks, pochodzi z kradzieży w Gdańsku. Było takie zgłoszenie sprzed dwóch lat. Niestety człowiek który zgłosił kradzież zmarł bezpotomnie i nikt nie mógł potwierdzić, że skradziono właśnie ten krzyż. Ustalono, że Jan F. nie miał konta na allegro, chociaż z historii operacji na jego laptopie wynikało, że używał takich kont na których sprzedawano monety, znaczki, złote okulary, papierośnice itd. Ludzie  na których nazwiska i adresy otwierano konta nie mieli z Janem F. nic wspólnego, podobnie jak z kontami na allegro, na swoje nazwiska. Ponieważ wszystkie te osoby mieszkały w Warszawie i korzystały ze skrzynek na listy, zacny profesor przejmował z nich pocztę, wcześniej zgłaszając na nazwisko właściciela skrzynki, prośbę do allegro o otwarcie konta. Odbyło się sprawa sądowa, na której oskarżono Jana F. o paserstwo. Emerytowany profesor o wyglądzie człowieka statecznego i poważnego, wywarł jednak na sędziach dobre wrażenie i został skazany jedynie za kupno skradzionego z wiejskiego kościółka kielicha mszalnego. Twierdził on przed sądem, że kupił go, ponieważ chciał przedmiot liturgiczny zwrócić do kościoła, albowiem kradzież w kościele jest nadzwyczajnie gorsząca. Sąd nie dał się jednak nabrać i wymierzył Janowi F. karę jednego roku więzienia w zawieszeniu. Niektóre środowiska i zawody mają ogromny dar w zacieraniu za sobą śladów swej działalności. Chciałoby się wierzyć, że te szczególne w tym zakresie zdolności Jana F. były, w jego akademickim świecie, zjawiskiem niezwykle odosobnionym.              
    • podoba mi się:)))))   przypomniałeś wydarzenie z lat 60.                                 Wracałem z kolegami ze szkoły (godz.13 albo 14) do domu. Czekaliśmy na autobus, a przystanek był przy kinie 1 maj - było w tedy takowe i jak na tamte czasy jedno z lepszych. Autobus nie przyjeżdżał a pod kino przyszło trzech pijaczków - zeszli się. Grabula, grabula i jeden z nich zza pazuchy wyjął pół litra. Miny śmiejące - przyjaźń do zgonna. Ale pech chciał, że temu co trzymał, flaszka wyleciała z łapek i się stłukła na betonowym chodniku. Skulił się w sobie i przyjął pozycję zbitego psa - przepraszał. Wszyscy się pochylili z żałosnymi minami Wydawało się że za chwilę będą zlizywać z betonu zawartość. Po 5 min w głębokim smutku odeszli. :)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...